12. Miłość i nienawiść to dwie strony tego samego ostrza

Lilith poczuła w ustach i nosie ostry, nieprzyjemny smak. Zaczęła wypluwać to coś i uświadomiła sobie, że ktoś polewał ją wódką. Potrząsała głową, próbując się pozbyć alkoholu wlewającego się w każde miejsce na jej twarzy.

- Przestań - warknęła w przerwie między jednym chlustem a drugim.

- Obudziłaś się, Li. To dobrze, bo byłoby to bardzo nieuprzejme z twojej strony, gdybyś leżała nieprzytomna, podczas kiedy ja się będę produkować, nie sądzisz?

Głowa kobiety zdawała się wirować, przez co matka demonów podejrzewała, że mogła mieć wstrząśnienie mózgu. Nie była pewna czym dokładnie została uderzona, ale nie trudno było zgadnąć, że Asmodeusz przyłożył się do tego z całego serca, skoro udało się mu pozbawić ją przytomności na Bóg wie, ile.

- Zawsze umiałeś przywalić - rzuciła, nie dbając dłużej o to, aby grać zakochaną idiotkę. Mężczyzna prawdopodobnie słyszał o wiele za dużo i nie miała szans na to, by go ponownie zwieść. Nawet on nie był tak naiwny.

- A ty potrafiłaś na to zasłużyć - odparował z gniewem w oczach. Zabije mnie, pomyślała na wpół przytomna, tym razem mnie wykończy. - No ale czegoś takiego się nie spodziewałem. Knuć z naszym największym wrogiem i szpiegować dla nich. Pieprzona zdradziecka szmata. Właśnie tym jesteś, ale w głębi serca przeczuwałem, że nie odpuścisz mi tak łatwo jak próbowałaś mi wmówić. Za bardzo się zapierałaś wcześniej, bym uwierzył ci, że jeden mały mieszaniec, który poświęcił się nawet nie dla ciebie, a tamtej bandy, by to zmienił. Nie chciałem jednak skreślać cię od początku. O nie, obdarowałem cię kredytem zaufania z nadzieją, że dobrze go wykorzystasz. Liczyłem, że się opamiętasz i zrozumiesz jak dziecinne, a przede wszystkim szkodliwe dla siebie samej, było to zachowanie. Zabierałem cię na różne spotkania, ponieważ wiedziałem, że to nie były informacje, które szczególnie mogłyby się przysłużyć Dniu, a właściwie to chciałem posłać im przez ciebie wiadomość, że nie jestem tylko ja przeciwko nim. Wystawiałem cię na różnorakie próby, ale im bardziej dopasowywałaś się do otoczenia i warunków, to miałem coraz większą pewność, że nie odpuścisz. Moja Li sprzeciwiłaby się ostatecznie w sytuacji, gdy sprowadzam jej demoniczne dzieci pod nos i każę opiewać ich niezwykłe umiejętności, ale tak mocno pragnęłaś mi nie podpadać, że czułem, iż miało to na celu zdobycie mojego zaufania. Czarę goryczy przelał pusty Dom Dnia. Nikt inny nie doniósłby tym padalcom, że mamy ich zaatakować. Wtedy zdecydowałem się już przyłapać cię na gorącym uczynku. Naprawdę myślałaś, że zostawiłbym część swoich planów ot tak bez ochrony?

Lilith posłała mu oceniające spojrzenie. Oczywiście, że tak było. Niezależnie od tego ilu aniołów zamierzało go wspierać, w jej oczach miał na wieki pozostać zapitym oprawcą, który umiał uderzać lepiej niż spiskować. Asmodeusz odczytał to z twarzy kobiety i rzucił w nią butelką wódki, ale matka demonów była szybsza. Krótkim ruchem głowy utworzyła wokół siebie fioletowo - czarną mgłę, która rozbiła szkło i ruszyła na mężczyznę, lecz ten odskoczył i zacisnął dłoń w pięść, po czym Lilith zamarła. Jej ciało zostało sparaliżowane i nie była w stanie wykonać ruchu. Nie potrafiła nawet zamrugać.

- Oj, Li, byłaś cholernie niegrzeczna i zmuszasz mnie, żebym cię ukarał - mruknął i zbliżył się do niej. Jego pięść spotkała się z policzkiem kobiety tak, że rozległ się niepokojący chrzęst. - Zmarnowałem przez ciebie butelkę wódki, ale może dasz mi wreszcie dokończyć monolog.

Asmodei był aniołem odpowiadającym za czystość i za czasów niebiańskiej posługi pomagał opanować rządze tym, którzy z całych sił pragnęli się powstrzymywać przez ludzkim pożądaniem, dlatego był w stanie dosłownie kogoś unieruchomić, sprawiając, aby nie był wystawiony na pokuszenie. Nie wykorzystywał tej mocy szczególnie często i przeważnie jedynie odrobinę hamował innych, ale fakt faktem, że posiadał zdolności mogące uczynić każde stworzenie bezbronnym w sensie fizycznym.

- Wracając do mojej historii, którą przecież chcesz usłyszeć, postanowiłem przyłapać cię na gorącym uczynku, aby zyskać ostateczną pewność co do moich podejrzeń. Doszedłem do wniosku, że zostawię ci na tacy moje plany, wiedząc, że będą cię kusiły. Nałożyłem na nie jednak zaklęcie, które miało dać mi znać w razie, gdyby ktoś niepowołany ich dotknął. Zapewne zauważyłaś, że ostatnimi czasy dość często znikałem. Nie działo się to bez powodu. Zwyczajnie sprawdzałem, kiedy pękniesz i zaczniesz szperać. No i stało się. Zdradziecka żmija uderzyła. Zawiodłem się na tobie, Li. Sądziłem, że jesteś mądrzejsza, ale najwidoczniej cię przeceniałem - zacmokał, opierając się rękoma o jej kolana. Matka demonów wciąż była nieruchoma jak głaz, a co gorsza, Asmodeusz uwięził także jej powieki i nie mogła nawet zamrugać. Oczy zapiekły ją niemiłosiernie, ale mężczyzna udał, że nie zauważył cierpienia dawnej kochanki.

- Zgnijesz w piekle - wycedziła niewyraźnie, nie poruszając ustami.

- Nie, Lucyfer jest teraz zajęty tą małą, która cię nawróciła na bycie pieskiem Aniołów Dnia i raczej nie będzie zainteresowany spełnieniem twojego życzenia.

- Zabij mnie. Nie baw się w te durny podchody - wycharczała słabo. - Oboje wiemy, że to zrobisz, więc miejmy to z głowy. Wiedz tylko, że nienawidziłam każdej sekundy, w której musiałam udawać, że wciąż cię kocham. Jesteś cholernym potworem i brzydzę się tobą. Oby Dzień cię zniszczył.

- Zabić cię? - Asmodei szczerze się zdziwił. - Dlaczego miałbym coś takiego uczynić? O nie, to byłoby zupełnie pozbawione sensu.

Dawny partner zlitował się nad nią i uwolnił twarz Lilith spod swojej władzy. Ta w odpowiedzi krzyknęła i przymknęła oczy, pozwalając, by łzy ozdobiły jej posiniaczony policzek.

- Zabicie cię byłoby proste, zbyt proste, poza tym ty zawsze miałaś tendencje samobójcze i najchętniej byś ze sobą skończyła, gdyby nie brakowało ci odwagi. Po co miałbym ci to ułatwiać? Będę cię dręczył tak długo, aż zaczniesz mnie błagać o śmierć. Będziesz skomleć u moich stóp o to, abym ukrócił twoje męki, ale ja nie ustąpię, ponieważ pokaże moim aniołom jak kończą zdrajcy. To nauczy ich, żeby nie spiskować przeciwko mnie. Cóż, sama sobie zgotowałaś ten los, więc nie powinnaś winić nikogo, prócz siebie. W innych okolicznościach poradziłbym ci, abyś się modliła o litość, ale Bóg nie słucha takich ja ty.

- Czy kiedykolwiek mnie kochałeś? - spytała znienacka, ale musiała to wiedzieć. Może dlatego że lubiła się katować tym, co się tylko dało. - Czy był czas, w którym naprawdę ci na mnie zależało? Uważałeś mnie za kogoś ważnego?

- Na początku. Zaraz po wygnaniu aniołów, kiedy nie miałem pojęcia co dalej. Ty dałaś mi nadzieję na to, że można odnaleźć coś dobrego w najgorszej sytuacji - wyjawił, a wyraz jego twarzy przypominał ten, który kobieta widywała u niego wieki temu, zanim stał się tym, kim był teraz.

- Żałuję zatem, że straciłeś siebie, aby dać się pochłonąć swoim demonom. Obyś kiedyś odnalazł spokój, Asmodei, bo w głębi serca zawsze będę choć trochę kochać tego, kim byłeś.

Kolejna butelka pojawiła się znienacka w dłoni Asmodeusza, a później wylądowała na głowie kobiety. Szkło zostało rozbite, a ona ponownie umknęła w ramiona nieświadomości.

***

Amarissa dyszała ciężko po przebiegnięciu pięćdziesiątego koła narysowanego wokół Lucyfera białą kredą. Początkowo myślała, że to jakiś żart i kolejna kpina z jego strony, ale mężczyzna był bardzo poważny i przekonany, iż sposób ten pozwoli jej uwolnić swą moc. Davies miała co do tego odmienne zdanie. Ledwo łapała oddech, już nie mówiąc o jakiejkolwiek próbie użycia swoich zdolności. Marzyła jedynie o wygodnym łóżku i butelce zimnej wody.

- Ile jeszcze mam biegać i jak, do cholery, to ma mi pomóc się kontrolować? - wypluła z siebie niewyraźnie, zatrzymując się przed nim. Miała wrażenie, że jej płuca płonęły żywym ogniem, który był tak charakterystyczny dla tego miejsca. Cała ziemia dookoła niej była jałowa. Nie było mowy, żeby i tym razem coś wyczarowała, będąc tak wyczerpana.

- Tak długo, aż nie uznam tego za wystarczające - mruknął znudzony chłopak i wrócił do wpatrywania się w parodię słońca, które wypaliło się wieki temu. Nastolatka złapała go za klapy czarnego płaszczu, który absolutnie nie był mu potrzebny w duchocie, jaka panowała w piekle.

- To znaczy? Czy to nowa wyrafinowana tortura, o której nie chcesz mi powiedzieć?

- Skarbie, sądziłem, że już zrozumiałaś, iż tortury są nieco gorsze niż kilka okrążeń truchtem, poza tym obiecałem cię uczyć, a ty ciągle narzekasz.

Diabeł mlasnął ustami zniechęcony jej postawą. Amarissa wyczuła jednak, że to tylko kolejna poza, aby nie zdradzić się z uczuciami, bo co do tego, że jakieś nim targały po ostatniej kłótni, była pewna.

- To wyjaśnij mi chociaż po co mam to robić. Czy ćwiczenia fizyczne mają wpływ na moje moce? Dadzą mi kontrolę albo coś w tym stylu? - dopytywała zniecierpliwiona.

- Może po prostu chciałem sprawdzić jak długo wytrzymasz, zanim zorientujesz się, że to nie ma absolutnie żadnego związku.

W dziewczynie zagotowało się, lecz puściła Lucyfera. Przestała zwracać na niego uwagę, a poczuła jak więź ze zniszczoną ziemią ponownie się obudziła i wzmocniła. Było tak, jakby ta usłyszała, że ktoś o zdolnościach powiązanych z naturą, potrzebował wsparcia, a ziemia szeptała, że miała ją obok siebie i mogła w każdej chwili po nią sięgnąć. Davies skorzystała z tej niemej propozycji i podłoże po szatanem rozeszło się na dwie części, tak jak niegdyś w Londynie. Mężczyzna w ostatniej chwili odskoczył, nim pochłonęła go przepaść. Nawet nie patrzył na czeluść, a na Amarissę. Gdyby oczekiwał od niej przeprosin, to osiemnastolatka wrzuciłaby go do środka bez wahania, jednak nie takie były jego pierwsze słowa.

- Doskonałe wykorzystanie gniewu - pochwalił ją. - Spodziewałem się kolejnej roślinki, ale to było nawet lepsze. Interesujące jest to, ile potrafisz.

- Co?

- Och, widzisz, ty i ja mamy takie moce, które w naszych specyficznych warunkach wydają się być bezużyteczne. Anioł światłości w miejscu bez blasku dnia i anielica z talentem roślinnym w piekle bez żadnych niezatrutych roślin, ale to nie oznacza wcale, że jesteśmy całkiem bezsilni. Nasze zdolności wciąż tkwią wewnątrz nas, lecz musimy bardziej się przykładać do wyciągnięcia ich na wierzch. Silne emocje to świetne narzędzia do tego celu, szczególnie negatywne uczucia, takie jak choćby wściekłość.

- Zrobiłeś to specjalnie! - obruszyła się Davies. - Zamierzałeś pozbawić mnie kontroli, żeby uwolnić moją moc.

- Tak - przyznał bez cienia wstydu Lucyfer. - Podejrzewałem, że kiedy dojdziesz do wniosku, że się z ciebie naigrywam i zmuszam do bezsensownego wysiłku, to obudzisz swoje talenty.

- A nie można się było obejść jakoś bez tego dziwnego teatrzyku?

- Jakbym nakazał ci się wściec, to zmusiłabyś się do tego? - spytał ją retorycznie.

- Myślę, że z twoimi umiejętnościami wytrącania mnie z równowagi szybko byś mnie zirytował bez tego głupiego biegania - odcięła się dziewczyna.

- Uznam to za komplement - skwitował Lucyfer. - Jak już mówiłem, twoje emocje to klucz do sukcesu. Korzystaj z nich. Im silniejsze, tym lepsze. Jesteś młoda i w tym przypadku wiek to atut. Nie do końca umiesz trzymać nerwy na wodzy i kontrolować własne uczucia jak każdy młody człowiek. To dla ciebie dobra opcja, ponieważ teraz nie radzisz sobie z przywoływaniem własnej mocy na zawołanie, a przynajmniej nie zawsze. Kiedy to opanujesz, to nie będziesz musiała sięgać po tej najbardziej prymitywne odczucia. Na razie jednak skup się na nich. To gniew jest jednym z twych największych sojuszników. Taka jest moja opinia i rada, bo swego czasu korzystałem z niego tak samo, gdy uczyłem się panować nad zdolnościami w piekle. Niech gniew służy ci za materiał do tworzenia tego, czego w danej chwili zapragniesz. Obrabiaj go. Walcz nim. Bądź nim.

- Przy naszej ostatniej lekcji w Domu Dnia opowiadałeś co innego - zauważyła nastolatka. - Wtedy miałam się uczyć łączyć z ziemią.

- Warunki i sytuacja się zmieniły, zresztą słodki Lysander Velns wygłaszający przemowy o słuszności gniewu raczej nie wyglądałby dobrze.

- Wszystko znowu sprowadza się do twojego kłamstwa.

- A ja już miałem nadzieję, że zostawiliśmy tą bajeczkę za sobą. Ponoć ten trening miał być bez żadnych podtekstów i prywaty, zatem stosujmy się do tego oboje - polecił jej blondyn, ale był bardziej rozbawiony niż obrażony. Ponadto przepaść, którą stworzyła jego uczennica, napełniła go ciekawością co jeszcze potrafiła uczynić.

- Racja, przepraszam, ale od tej pory masz dać mi znać co dokładnie planujesz zrobić, żeby wyzwolić we mnie moc. Nie jestem twoją królikiem doświadczalnym. Zdaję sobie sprawę, że moje pochodzenie czyni ze mnie interesujący obiekt badań, ale nie zamierzam pozwalać się tak zwodzić, zrozumiano?

- Zgoda, moja droga, a zatem pozwól mi - Amarissa potrzebowała chwili, aby zrozumieć, iż chciał jej dotknąć. Dziewczyna przygryzła wnętrze policzka, ale pokiwała niechętnie głową. Lucyfer ujął jej twarz w dłonie, jakby szykował się do pocałunku, ale tego nie zrobił. - Skup się na tej nienawiści, którą do mnie czujesz. Nie wahaj się używać tych uczuć. Pomyśl jak rozwścieczona jesteś, kiedy cię dotykam. Kiedy z ciebie drwię. Niech cię to wypełni i uczyń z wściekłości najgroźniejszą broń, ale nie uderzaj gdziekolwiek i bez większego zastanowienia. Daj pochłonąć nienawiści serce, ale zachowaj chłodny umysł. Kalkuluj i zastanów się jaki wykonać ruch, a potem atakuj.

Davies skupiła się na targających ją emocjach, przymykając oczy i chociaż krew w żyłach nastolatki zdawała się wrzeć, to nie zawiść czy odraza ją napędzały. Myślała o tej ziemi; tak zniszczonej jak sam diabeł i jego dusza. Tak pustej jak jego spojrzenie, kiedy udawał, że nic go nie ruszało. Wyobrażała sobie, że przekonuje te tereny, aby dały sobie szansę i nie umierały. Wyciągnijcie do mnie ręce, a ja je złapie i wam pomogę, ale pozwólcie mi na to. Odetchnijcie z ulgą, bo zabiorę z was chociaż odrobinę tego ciężaru. Oddech nastolatki spowolnił, a ona sama mamrotała pod nosem niezrozumiałe dla Lucyfera rzeczy.

Wokół nich zamiast suchych gałęzi chorych drzew pojawiła się dojrzała zieleń liści, które wyrosły aż po najdalsze krańce piekła. Szatanowi zaparło dech w piersiach. Domyślał się jak potężna była jego towarzyszka, ale za każdym razem ona go zaskakiwała jeszcze bardziej.

- Niesamowite - wymknęło mu się z ust. Osiemnastolatka jednak nie dosłyszała tego, gdyż była całkowicie skupiona na utrzymaniu swojego czaru. Piekło powoli zaczęło wygrywać i ciemność, jaka się w nim kryła, odpychała jej ożywcze moce. Drzewa powoli gubiły liście, a Amarissa opadała z sił. Nie była w stanie zatrzymać nicości, która wzięła ponownie piekło we władanie. Kiedy ostatni liść znalazł się na ziemi, więdnąc nim dotknął podłoża, pod Davies ugięły się kolana, a ona upadła, jakby straciła całą energię.

- Amarisso – do jej uszu dobiegł zmartwiony głos Lucyfera.

- Próbowałam to utrzymać, ale nie umiałam wygrać - wydyszała. Zdecydowanie potrzebowała się położyć i odpocząć.

- Nie przejmuj się. To nie kwestia tego, że jesteś słaba. Te ziemie są przeklęte i nie może na nim rosnąc nic dobrego. Rozkaz Boga, więc musiałbyś być Nim, żeby uratować to miejsce. I tak jestem w szoku, że udało ci się na chwilę je... zalesić? Nie wiem czy to odpowiedni termin, moja ulubiona ogrodniczko.

Dziewczynie zaschło w ustach, ale zaśmiała się gardłowo. Nie zauważyła nawet, że po policzkach pociekły jej łzy. Brak sił sprawił, że opuściła ją resztka motywacji, żeby udawać, iż było w porządku. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że piekło ją wciągało i nie potrafiła tego zatrzymać.

- Coś cię boli? Amarissa, mów do mnie.

- Boli, że muszę tu siedzieć, podczas gdy moja przyjaciółka cierpi. Jedyne osoby, które mogą ją uratować, nie są jej wielkimi fanami. Ona może teraz umiera w jakimś rowie, a ja po prostu tkwię tu i nie wiem co się z nią dzieje. W dodatku to wszystko był mój pomysł. To ja wysłałam ją do Asmodeusza, żeby go szpiegowała i jeśli on zabiję Lilith, to nie wybaczę sobie tego. Ja... Jestem taka bezużyteczna i żałosna. Siedzę dniami i nocami, myśląc o tamtych osobach i uderzyło mnie, że ciągle za nimi tęsknie i coraz trudniej mi się skupić na przetrwaniu tutaj. Mam wrażenie, że oni jakoś radzą sobie beze mnie, a ja bez nich nie i jestem słaba. Tak kurewsko słaba, dlatego wiem, że skończę jak moja matka, która potrzebowała w swoim życiu tego, kogo kochała za wszelką cenę, choć wolałbym czasem być jak ojciec. Pusta, zimna i samolubna. Skłonna sprzedać bliskich, aby mieć pieniądze na swoje potrzeby. Może byłoby łatwiej. Może...

Davies zaczęła nagle płakać. Nie, wyć. Ona wyła jak dzikie zwierzę na środku piekła. Uniosła się do siadu, pomimo, że nadal ledwo się poruszała i krzyczała bez użycia żadnych słów. Istniała jedynie jej przejmująca bezradność. Lucyfer stał nad nią i patrzył jak orała paznokciami ziemię, nieświadomie kalecząc sobie ręce ostrymi kośćmi. Osiemnastolatka nie dbała o to, że ten widział ją w takim stanie. Krzyczała, póki brakło jej sił. Nic nie mogło pomóc i nie potrafiła znaleźć w sobie ani krztyny nadziei. Wypluła z siebie wszystko jak chorobę, która niszczyła jej organizm. Nie miała siły dłużej walczyć. Już nie.

***

- Dobrze, czy każdy wie co robi? - zapytała władczym głosem Dahlia. Gabriel podniósł rękę. - Tak?

- Upewnijmy się, że rozumiem. Samiel wbiega tam, krzycząc: ,,Ha, łapcie mnie!". Ja osłaniam mu tyłek, co naprawdę mi się nie podoba. Chłopaki odwracają uwagę wielbicieli nocnej pory po drugiej stronie domu, żeby każdy był zajęty, natomiast ty w tym czasie bawisz się w Toma Cruise'a z ,,Mission: Impossible" i szukasz swojej demonicznej ukochanej po całej rezydencji. Czy coś pominąłem?

- Nie, to w głównej mierze nasz plan.

- Okej, w takim razie to się nie uda - zawyrokował bezlitośnie chłopak. Michael uderzył się rękoma w kolana zmęczony niechęcią przyjaciela. Sam zdawał sobie sprawę z tego, że to, co mieli zamiar zrobić, było bardzo ryzykowne, ale musieli pomóc Dahlii i Lilith także. Bądź co bądź, byli jej coś winni po tym jak uratowała ich przed gniewem Asmodeia.

- Dlaczego? Chyba wyjaśniłam wam jak to będzie przebiegać!

- Posłuchaj, nie wiadomo, ile ci zajmie szukanie jej, a nas jest tylko czwórka przeciwko ilu Aniołom Nocy? Nie mamy pojęcia. Mamy element zaskoczenia i to dobre na początek, ale nie utrzymamy przewagi długo. Akcja musi przebiegać szybko i sprawnie. Zabierasz Lilith i się zmywamy, a im dłużej ty będziesz w trakcie poszukiwań, tym bardziej my jesteśmy udupieni. Nie mówiąc o tym, że jej może tam w ogóle nie być, jeśli ten wariat ją gdzieś zabrał.

- Wow, to ma więcej sensu niż nasz aktualny plan. Gabe serio ma rację i powinniśmy to dopracować - przyznał Samiel i rzucił w kierunku anielicy snów:

- Bez urazy.

- Jestem mądry i uroczy, fakt, ale nadal nie szukam miłości, więc nie flirtuj ze mną - zwrócił się do niego okularnik żartobliwie.

- Ale jak mielibyśmy zrealizować ten plan? - spytał Rafael, ignorując ich. - Nikt z nas nie wie, gdzie dokładnie trzymają Lilith.

- Założę się, że tylko Asmodeusz to wie i raczej nie podzieli się z nami tą informacją, więc musimy po prostu zapewnić Dahlii tyle czasu, ile damy radę jej kupić - dodał ochoczo Michael, wciąż podbudowany po częściowym pogodzeniu się z szatynem.

- Właściwie to na to też jestem w stanie dać wam odpowiedź. W sumie to nie do końca ja, a Philip.

- Twój kot stał się jakimś wróżbitą i nam powie? A, nie, czekaj, on nawet nie umie mówić! - zdenerwowała się dziewczyna. Jej nerwy były w strzępach i fakt, że każda sekunda mogła oznaczać koniec życia Lilith, doprowadzał ją do szaleństwa.

- Nie powie. To jednak kot. Nie bądź głupia, ale naprowadzi nas na twoją lalę. Puścimy go przodem. On ją odnajdzie, a potem tu wróci i pójdziesz za nim - wyjaśnił jej spokojnie Gabriel. Blondynka załamała się całkowicie.

- Gabriel, to nie pies tropiący. On nie potrafi szukać ludzi, a nawet gdyby dało się go tego nauczyć, to na pewno nie w kilka dni, a lat.

- On umie naprawdę. Musicie mi zaufać.

- Chyba twojemu kotu - prychnęła. - Wybacz, ale nie mamy czasu na eksperymenty ze zwierzętami. Musimy działać teraz.

- Wstrzymaj się chociaż na czterdzieści minut, dobra? To niedużo, a on zrobi swoje i naprawdę wszystko pójdzie lepiej.

- Ptysiu, kocham cię, ale on prawdopodobnie pójdzie i nasika na kilka ścian, a później ruszy złapać jakąś mysz – Protesty anielicy snów nie miały końca.

- Błagam, czterdzieści minut. Tylko tyle. Jak nie wypali, to wtedy robimy po twojemu. Proszę.

Dahlia spojrzała na kota, który siedział przy swoim panu i wpatrywał się w nią błękitnymi oczami. Jego wzrok wydawał się rozumny, jakby tocząca się rozmowa była dla niego jasna.

- Nie wierzę, że to mówię, ale niech będzie. Wyślij go i oby okazało się, że ten kot jest wyjątkowy, bo jak nie to chyba sama go zamorduje - westchnęła i usiadła na ziemi. Michael i Rafael uczynili to samo. Na ich twarzach malowało się jeszcze większe niedowierzanie w to, co usłyszeli.

- Powodzenie misji zależy od kota - mruknął przywódca Dnia. - Jestem w jakiejś symulacji ewidentnie.

- To jesteśmy w tym razem - odparł cicho, acz wspierająco jego kompan. Odpowiedział mu szeroki uśmiech Michaela.

- A ty? - spytał Anioła Śmierci Gabriel. - Też wątpisz w Philpa?

- Ja poczekam z osądem, aż nie okaże się jak kociak sobie poradził, chociaż znam cię i wiem, że nie marnowałbyś cennego czasu, jakbyś nie był pewien, że coś, co proponujesz zadziała - odrzekł, wzruszając ramionami.

- Dobrze więc. Philip, musimy udowodnić tym niedowiarkom, że jesteś najwspanialszą istotką pod słońcem. Słuchaj uważnie taty, bo nie możemy tracić ani minuty. Musisz poszukać takiej jednej pani – Gabriel opisał kotu dokładnie jak wyglądała Lilith i pogłaskał go po głowie. - No, maluchu, leć i nie zawiedź tatusia.

Philip natychmiast wskoczył w krzaki i skierował się w kierunku groźnie sterczącej na skraju lasu siedziby Aniołów Nocy.

***

Lilith zaklęła siarczyście, budząc się po raz kolejny ze stanu, w który wprowadził ją - już prawdopodobnie – ex chłopak. Pobicie butelką w języku Asmodeusza znaczyło, że to był koniec, chociaż zdarzało się, że mógł to równie dobrze uznać za naukę dyscypliny, aczkolwiek zdrady nie wybaczy jej nigdy. Z jednej strony, odczuwała chorą przyjemność z tego, że nie będzie więcej próśb o ponowne zejście się. Koniec z nachodzeniem jej i naprzykrzaniem się na każdy możliwy sposób, ale z drugiej, rozumiała, że aby faktycznie korzystać z tej wolności, musiałaby najpierw uwolnić się z jego łap, a wątpiła, że wygra tą walkę. Nie miała nawet pojęcia, gdzie się aktualnie znajdowała. Obstawiała Dom Nocy, ponieważ nie sądziła, że dawnemu ukochanemu chciało się tracić czas na przenoszenie jej dokądś, zresztą tu miałby ją blisko, a Bóg jeden wiedział co takiego zaplanował dla niej w zemście za próbę oszukania go. Nie wykluczała także tego, że mógł planować przesłuchanie jej, żeby poznać sekrety przeciwników. To byłby naprawdę spory problem, bo właściwie nie znała planów Dnia i choćby Asmodei torturował ją tygodniami, to nie potrafiłaby udzielić mu żadnej sensownej odpowiedzi.

Musiała się wydostać z tych pseudo lochów, ponieważ właśnie tak to wyglądało. Było tam pełno niepotrzebnych nikomu gratów, które kurzyły się w zatęchłej norze, gdzie pozostawiono matkę demonów. Nigdzie nie widać było okna ani nawet najmniejszej szczeliny, dzięki której Lilith mogłaby określić swoje położenie. Jedynym źródłem światła w tej dziurze była pozostawiona zapewne przez Asmodeusza zapalona świeca. Uznała to za największą łaskę, jaką dawny kochanek ją obdarzył.

Kobieta podniosła się i niemal od razu zakręciło się jej w głowie. Zdecydowanie zbyt wiele razy została dziś uderzona. Obawiała się jeszcze bardziej, że dostała wstrząśnienia mózgu albo czegoś gorszego. Pocieszała się tym, że wciąż żyła, co oznaczało, iż nadal istniała możliwość wydostania się z łap Asmodeia. Jej uwagę przykuły sporych rozmiarów żelazne drzwi, lecz ku jej niezadowoleniu, okazało się, że nie miały żadnej klamki ani nic, czym można byłoby je otworzyć. Doszła zatem do wniosku, że trafiła do piwnicy Domu Nocy. Pozostało jej tylko cieszyć się, że ex ukochany nie kłopotał się wiązaniem czy kneblowaniem matki demonów. Może liczył, że nie obudzi się prędko, choć kto wie, ile czasu minęło, odkąd dostała usypiający cios? W każdym razie musiała skorzystać z jego głupoty.

Stojąc oparta o ścianę, skupiła się na oddzielającym ją od reszty domu żelazie. Chciała, aby rozpłynęło się i stało się zwykłą kałużą. Wystarczyła odrobinę skupienia i gotowe. Lilith wpatrywała się w drzwi tak długo, że zupełnie straciła poczucie czasu, jednak one nawet nie drgnęły. To było niemożliwe, ale postanowiła spróbować z innej strony. Wyważenie ich. Głośniejsze, ale gdyby udało się jej uciec przed Aniołami Nocy, to mogło się udać. Kobieta ściągnęła swoje wysokie buty, gdyż nic nie powinno jej spowalniać, no i zabrała się do roboty. Znów przeszyła drzwi wzrokiem i tym razem ruszyła mocno nadgarstkiem. Powtórzyła tą operację kilka razy, ale żelazo było w nienaruszonym stanie. Drań musiał zaczarować wejście do piwnicy. Podjęła kolejną próbę, lecz już nie na drzwiach, a ścianie. Uderzała w nią swoją mocą, ale ta była głucha na wezwania pierwszej żony Adama. Całe pomieszczenie blokowało magię.

- A więc nie jesteś taki głupi jak kiedyś - wymamrotała, przeklinając byłego partnera. Nie doceniła go, podobnie jak Samiel i Am. Oczekiwali, że pójdą na wojnę z szaleńcem, ale nie, że będzie on tak dobrze przygotowany i przewidujący.

Lilith załamała się, ponieważ dotarło do niej, że to był koniec. Nie ucieknie stamtąd, a na pewno nie sama. Samiel, mimo, że miał zabójcze moce, był tylko jednym aniołem przeciwko całej bandzie Nocy. Nie wierzyła, że pozostała część osób zamieszkująca Dom Dnia przybędzie jej na ratunek. Dahlia może by do niego dołączyła, ale nie po tym jak ją traktowała ostatnimi czasy, zresztą nawet jeśli ruszyłaby z nim na odsiecz, to wciąż niewiele by zdziałali. Została sama i mogła już tylko czekać, aż śmierć wybawi ją od cierpień, które zapewne miał dla niej w planach Asmodeusz. Nie chciała się dowiadywać co zamierzał jej zrobić.

Ponure rozważania kobiety przerwał dziwny dźwięk, który dobiegał ze ściany naprzeciwko niej. Modliła się do Boga, który jej nie kochał o choć odrobinę łaski i zabicie jej, nim rozpęta się piekło. Bez mocy była zupełnie słaba i bezbronna, zresztą i z nią często się poddawała przez chory nawyk, który wytworzył się u niej podczas wieków znęcania się fizycznego. Po prostu stała i pozwala się bić, póki Asmodei się nie znudził. Wolała to niż walkę, która jeszcze bardziej by go rozjuszyła. Uważała, że lepiej mieć to, co i tak miało nadejść, z głowy.

Hałas wypełniający ścianę nasilił się i doszło do niego jeszcze drapanie. Matka demonów uświadomiła sobie, że coś było nie w ścianie, a za nią. Coś albo ktoś próbował się dostać do środka. Co za ironia, skoro ona pragnęła się znaleźć po tej drugiej stronie. Ciekawość wzięła w niej w górę i klęknęła przy drzwiach. Chciała wiedzieć co takiego starało się do niej dobrać. Przez myśl przemknęło jej, że mógł być to jeden z demonów Asmodeusza i zmroziło ją, ale pocieszała się tym, że póki co, nic nie było w stanie jej zranić. W swoim więzieniu była bezpieczna, a przynajmniej na razie.

Lilith położyła się płasko na ziemi przy samych drzwiach i zajrzała przez szparę między nimi a podłogą, aby dojrzeć co czaiło się w cieniach po drugiej stronie. Serce niemal wyskoczyło jej z piersi ze strachu, ale wzięła głęboki oddech i odczekała chwilę. Wtem usłyszała głośne miauczenie. Kot, uspokajała się, to zwykły, zabłąkany kot, a nie potwór. Zwierzę najwyraźniej wyczuło jej obecność, ponieważ podeszło do drzwi, pokazując kobiecie swoje maleńkie łapki. Kot zaczął drapać po żelazie, jakby próbował je otworzyć, ale bezskutecznie. Matka demonów wystraszyła się, że nadmierny hałas przyzwie do piwnicy dawnego kochanka lub któregoś z jego przyjaciół, więc odezwała się do zwierzęcia:

- Cicho, nikt nie powinien cię usłyszeć, maluchu.

Kobieta wątpiła, że kociak ją zrozumie, dlatego przesunęła swoją dłoń pod drzwiami, licząc, że zwróci tym na siebie jego uwagę. Nie sięgnęła zbyt daleko, ale fragment dłoni wraz z końcówką rękawa jej sukienki znalazł się przy zwierzątku. Jego pyszczek pojawił się w zasięgu wzroku Lilith, ujawniając tym samym błękitne oczy wpatrujące się w twarz szatynki. Wkrótce zniechęciło go patrzenie na nieznajomą i powąchał palce matki demonów. Ta w pierwszym odruchu chciała go pogłaskać albo chociaż dotknąć delikatnie, ale on miał inne plany. Złapał zębami kawałek sukienki, na co Lilith syknęła - nie z bólu, a z zaskoczenia. Cofnęła gwałtownie rękę, żeby nie ryzykować złapania wścieklizny czy innej choroby, o której zapomniała, obserwując kota. Zaskutkowało to tym, że fragment jej rękawa został w pysku zwierzęcia, które prychnęło wyniośle i zniknęło w mroku, jakby dostało to, czego szukało. Zdziwiona matka demonów jeszcze przez moment leżała na ziemi, wypatrując wzrokiem tego osobliwego stworzenia.

***

Dahlia siedziała na trawie i kręciła swoim motylkowym nożem na palcu, nie kalecząc się przy tym ani razu. Robiła to już jakieś pół godziny i zdawała się nie mieć dość. Żaden z panów nie odważył się jej przeszkadzać, bo - pomimo, że przez moment znów była potulna - to obawiali się, że zaraz wybuchnie. Czas Philipa się kurczył i Michael podejrzewał, że ledwo co oswojony kociak nie wróci, a nawet jeśli, to z całego serca mu współczuł, ponieważ anielica snów pewnie go wypatroszy i powiesi na ścianie. Gabriel nie wyglądał na przejętego. Najwyraźniej nadal wierzył w swojego pupila.

Przywódca Dnia żałował, że sam nie posiadał aż takiej wiary w cokolwiek poza miłością do Rafaela. Ona zawsze była stała, niezależnie od tego co akurat przechodzili. Chłopak mógł go nienawidzić i nim pogardzać, a on wciąż wyrwałby sobie serce i mu je oddał, gdyby przyjaciel go o to poprosił. Michael należał do Rafaela, nawet jeżeli tego chciał. Może czasem sam fakt, że osoba była warta tej miłości wystarczył, a co do tego, że obiekt jego westchnień był wart każdej poświęconej przez lidera grupy myśli, nie miał żadnych wątpliwości.

Donośny dźwięk wyrwał wszystkich z zamyślenia i między krzakami pojawiła się znajoma głowa kociego towarzysza Gabriela.

- Wrócił - wyrwało się zaskoczonemu Rafaelowi.

- Ale czy jego wycieczka miała sens? - spytała Dahlia, przeszywając okularnika spojrzeniem. Ten bez zastanowienia pochylił się i wyjął coś z pyska zwierzęcia. Na pierwszy rzut oka wyglądał jak kawałek szmaty.

- Co to niby jest? - naciskała dziewczyna. - Przyniósł nam jakieś śmieci?

- Zobaczcie to - odrzekł dumny Gabriel i wyprostował tkaninę. Na środku widoczna była średniej wielkości sczerniała plama. - Jeżeli nie pamiętacie, to krew demonów w większości przypadków jest ciemniejsza niż ludzka. Bardziej czarna, zatem do kogo może to należeć?

- To niemożliwe - zdziwił się Michael. - Nie mamy pewności, że to własność Lilith.

- Dom Nocy jest wypełniony aniołami, bo nawet Asmodeusz nie trzymałby u siebie demonów. Oni nie piliby z nim herbatki, nieważne co by im obiecał, więc to cholernie prawdopodobne, że Philip zabrał to matce demonów.

- Kot naprawdę okazał się być psem tropiącym... Albo kotem - parsknął Samiel i przybił koledze piątkę. Gabriel podniósł swojego pupila i ucałował jego uszkodzone ucho.

- Jesteś najmądrzejszym kociakiem na świecie i tatuś jest z ciebie dumny!

- Wycofuję wszystko, co powiedziałam - stwierdziła skruszona anielica snów. - Tylko czy on da radę mnie tam doprowadzić z powrotem?

- Jasne, jak obiecasz mu jakiś przysmak, to z pewnością...

Chłopak nie dokończył, bo blondynka wyrwała mu kota z rąk i popędziła z nim do rezydencji Aniołów Nocy, pozostawiając za sobą resztę chłopaków w osłupieniu.

- Zabrała mi Philipa - poskarżył się okularnik.

- Ruszamy za nią, zanim wyrżnie pół Domu Nocy - zakomenderował Michael i czwórka mężczyzn skierowała się do stojącego na skraju lasu lokum ich wrogów. Samiel uświadomił sobie, że mógł już nigdy się z niego nie wydostać.  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top