82


Mam wiele pytań do Megan, lecz skoro ściągnął ją tu mój tata to pewnie będzie mi ona mówić tylko co co on chce bym usłyszała. Ciekawość jednak jest silniejsza od zdrowego rozsądku, więc schodzę na dół.

Widzę tatę i ją.

Szczerze to wcześniej jak nie miałam pojęcia, że jest ona moją mamą to bardziej cieszyłam się na jej widok. Teraz pozostaje jakiś niesmak. Jednak nie dawała mi jakichś znaków bym bardziej się do niej zbliżała. Widziała jak Daisy mnie traktuje. Mogła mi okazać więcej wsparcia.

— I co chodzi, bo jeśli zamierzacie się na wzajem usprawiedliwiać to nie mam ochoty tego słuchać — komunikuje wprost. Nie zamierzam wysłuchiwać jak to nie mieli innego niż wysłuchać iż nie mogli postąpić inaczej i to było najlepsze możliwe rozwiązanie.

— Nie Valerie, wiem, że źle zrobiłam i nie usprawiedliwia mnie to, że jak cię urodziłam to miałam zaledwie szesnaście lat. Znalazłaś się w trudnej sytuacji i chciałabym ci doradzić. To będzie twój wybór czy skorzystasz z moich rad czy nie. Pójdziemy do twojego pokoju? Tam powinnyśmy mieć spokój — brzmi naprawdę racjonalnie. Czyżbym się co do niej pomyliła.

— Dobrze — uśmiecha się, a następnie podąża za mną. Chociaż wcześniej wydawało mi się, że będę miała do niej mnóstwo pytań to teraz mam pustkę w głowie. Nie wiem o co ja zapytać.

Wchodzimy do mojego pokoju, a na zajmuje miejsce na burgundowym  szezlągu.

— Na samym początku zaznaczam, że nie zgadzam się z twoim ojcem i nie chcę by wydawał cię za któregoś z Horan'ów, o ile ten młodszy ma podobno dość znośny charakter to ten drugi jest dla ciebie za stary i to jak się w stosunku do ciebie zachowuje zostawia zbyt wiele do życzenia. Nie możesz być z kimś kto cię nie szanuje — wchodzę jej w słowa, bo ta wypowiedź na razie niczego nie zmienia. Wszystko zostaje takie jak wcześniej.

— Wiem, ale jak pewnie zauważyłaś to nikogo nie interesuje to co myślę, a tym bardziej czuję.

Ja siadam na brzegu łóżka. Nie chcę być zbyt blisko niej.

— Obiecuję porozmawiać z Edwardem.

— To i tak nic nie da. Chyba, że — nagle wpada mi do głowy genialny pomysł. Skoro tak bardzo tacie zależy bym poślubiła syna Fernando Horana to mogę go zrobić. Przecież Vincent, też jest jego synem. Wystarczy, że dostanie nowe nazwisko i problem zostanie na zawsze zażegnany.

— Co takiego? Zrobię dla ciebie wszystko.

Skoro wszytko to się bardzo dobrze składa. Nie mogę wiecznie czekać aż ktoś rozwiąże problem za mnie, muszę sama zacząć działać. Inaczej wszystko się skończy nie po mojej myśli.

— Chcę Vincenta. Jeśli będzie trzeba to się poświęcicimy i weźmiemy ten ślub. I tak zawsze byliśmy razem, więc nie będzie nam przeszkadzać jak będziemy razem żyć. Proszę namów na to tatę.

Megan ma zaszokowany wyraz twarzy. Naprawdę nie spodziewała się usłyszeć ode mnie czegoś takiego. Oczywiście na razie nie powiem jej nic więcej. Ona musi być przekonana, że ja traktuje bycie z Vincent'em jak mniejsze zło.

— Valerie — wzdycha. — Nie masz pojęcia co chcesz zrobić. Owszem dogadywaliście się jako rodzeństwo, ale nie dacie rady być ze sobą szczęśliwi jako para. To nie jest dobry pomysł.

— Najlepszy z możliwych — gwałtownie się podnoszę do pozycji stojącej. — Będę miała pewność, że nikt mi nic nie zrobi i mnie też już nikt nie będzie próbował wykorzystywać. Jeśli chcesz mi pomóc to właśnie o to poprosisz mojego ojca.

— Nie Valerie — odpowiada dosadnie i także się podnosi.

— No to możesz już wyjść, bo nasza rozmowa jest skończona. A i nie przychodź do mnie więcej, bo nie będę chciała cię widzieć.

— Kiedyś zrozumiesz, że robię to dla twojego dobra — mówi, a następnie wychodzi.

Skoro ona nie chce mi pomóc to w inny sposób osiągnę swój cel. Sama przekonam do tego pomysłu swojego ojca. Do niczego jej nie potrzebuje.

Muszę wreszcie zacząć sama podejmować za sobie decyzję i żyć tak jak ja chcę.

Jak ta Valerie się na coś uprze to nie da sobie nic przetłumaczyć. Liczę na waszą opinię.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top