67


Cztery dni, tyle czasu minęło odkąd ostatni raz widziałem Valerie. Wiem, że może nie jest to zbyt długi okres czasu, ale i tak umieram z przerażenia o nią. Sam nie mam pojęcia czy Vincent jest tak genialny czy może szalony. Żadna z tych opcji mi nie odpowiada, bo wiem, że i jest duże prawdopodobieństwo śmierci Valerie.

Najbardziej mnie irytuje ten spokój Thomasa, mnie nosi na wszystkie strony, a on sobie w spokoju czyta książkę. Mam ochotę mu za to przywalić.

— Jeśli tak bardzo chcesz mieć coś wspólnego z anastezjologią to z przyjemnością mogę cię wysłać na intensywną terapię — warczę w jego stronę. Teraz już wiem, że on jej nie kochał tylko zależało mu na tym by mnie zgnębić i po to właśnie tak się uparł na ślub z nią.

— Czemu mnie się czepiasz? — Kolejne głupie pytanie pada z jego objęć ust. On chyba nie potrafi powiedzieć czegoś mądrego.

— Bo udawałeś zainteresowanie Valerie tylko po to by zrobić mi na złość. Ty się o nią w ogóle nie martwisz! — mówię z pretensją.

— Jeśli mam być szczery to teraz jestem spokojniejszy niż była z tobą. Vincent może nienawidzi nas, ale Valerie uwielbia. Jestem dobrym obserwatorem i wiem, że on nie zrobi jej żadnej krzywdy — on naprawdę jest głupi. Nie rozumie, że Vincent po prostu grał przez te wszystkie lata. A ja jak zwykły dureń dreczyłem moją ukochaną by go ranić. On pewnie po cichu śmiał się z jego cierpienia.

— Jesteś naiwny.

— Myśl sobie co chcesz. On nie udawał, za każdym razem gdy pojawiała się przy nim od razu poprawiał mu się humor. Myślę, że zabrał ją by ją ochronić przed tobą. I wiesz co mogę się pogodzić z tym, że nie będę jej miał, ważne jest by była szczęśliwa, a co najważniejsze daleko od ciebie — odkłada książkę, a następnie wstaje i do mnie podchodzi. — Ty nie potrafisz nic poza krzywdzeniem innych. Kiedy ostatnio odwiedziłeś Sophie? Chyba z tydzień temu. Wykorzystywałeś ją po to by wzbudzić sympatię w Valerie. Na szczęście niezbyt ci się to udało.

Nie mogę się powstrzymać przed uderzeniem go w twarz. I robię to na tyle mocno, że upada na podłogę.

— Ty nie będziesz jej miał, ale ja tak. A moją córką to się nie interesuj. Sophie zawsze była i będzie kochana — daje mu jeszcze kopniaka w żebra na odchodne, a następnie opuszczam pomieszczenie.

Może i odrobinę zaniedbałem Sophie, ale na pewno jej to wynagrodzę. Sprawdzę Valerie i razem stworzymy dla niej szczęśliwy dom. Tak musi być.

Pov Valerie

— Chyba coś ze mną jest nie tak skoro ciągle ląduje pod czyimś nadzorem. Znowu nie mogę nigdzie wychodzić, zamknięta w czterech ścianach — narzekam skacząc z kanału na kanał. Leżąc na naszym dużym łóżku.

— Możesz wyjść, ale szczerze odradzam, bardzo łatwo jest się tu zgubić. Specjalnie wybrałem to miejsce, bo jak się nie patrzy pod nogi to bez problemu można coś tu sobie złamać. Na przykład nogę. Nie polecam — komunikuje Vincent obrzerając się serowo cebulowymi chipsami.

Odkąd tylko pamiętam to jak tylko Vincent miał jakieś zmartwienie to dużo jadł. Jemu jednak to nigdy nie przeszkadzało, może jeść ile tylko chce, a i tak po nim tego nie widać. Ja nie mam aż tak dobrze. A szkoda.

— Zrobimy sobie maraton Gry o tron? — kiwa głową na tak. Każde z nas leży po jednej stronie łóżka. W nocy jednak jak Vincent myśli, że już śpię to mnie do siebie przytula, a jak się budzę to on już jest na swoim wcześniejszym miejscu. — Wiesz, że jakbyś mi o tym wszystkim powiedział wcześniej to ja bym z tobą uciekła? Lepiej byśmy to zaplanowali i nie musielibyśmy teraz siedzieć w tym lesie.

Choć nadal jestem na niego zła to chcę by nie miał wątpliwości odnośnie tego, że go kocham. Nie interesuje mnie to, że nie jest moim prawdziwym bratem.

— Ale nie sprawiłbym, że twój ojciec teraz szalej z rozpaczy i strachu o ciebie. Myśl sobie co chcesz, ale ja naprawdę go nienawidzę za to jak mnie dręczył. Chciał by Niall mnie zaakatował na śmierć.

— Ja też mu tego nigdy nie wybaczę. Nie zamierzam jednak ciągle tu siedzieć, wyjedźmy stąd choćby do innego kraju. Daleko stąd, tam gdzie nikt nie będzie nas znał i będziemy mogli zacząć wszystko od nowa — na moje słowa w jego oczach pojawią się iskierki radości.

I dobrze. Ważne, że nie tylko ja chcę spróbować od początki. Być wolną i od nikogo nie zależną.

Może chcieliście perspektywe kogoś innego? I co myślicie o tym rozdziale?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top