63
— Co ty pieprzysz? — pytam i się w niego wpatruje. Coś mi mówi, że ostatnie kilka słów mu się po prostu wyrwało. Dla mnie to jednak nie ma znaczenia. Ja chcę poznać prawdę
— Za godzinę będziemy na miejscu to wtedy ci wszystko wytłumaczę — mówi wpatrując się na drogę. Nagle zaczął się przejmować przepisami ruchu drogowego. Znam go dobrze i wiem, że on teraz próbuję grać na czas. Jak już dojedziemy do on też wymyśli coś takiego dzięki czemu nie będzie musiał mi nic wyjaśniać.
— Masz podzielność uwagi, więc możemy pomówić teraz. Co to znaczy, że dałeś sobie sobie w pakować kulkę? Ten postrzał był z twoje incjatywy? — jeśli to prawda to oznacza, że Vincent naprawdę oszalał. Przecież on o mało co nie zginął.
— Nie wszystko było wtedy tak jak wyglądało. Postrzał był powierzchowny, a ja przekupiłem lekarzy. Narkoza też była przedłużana dlatego tak długo byłem pod respiratorem. Całość była dokładnie zaplanowana — z każdym jego kolejno wypowiedzianym słowem ogrania mnie coraz większą wściekłość. Ja tak bardzo się o niego bałam. Umierałam ze strachu, a on urządzał sobie jakiś teatr. Bawił się moim kosztem.
— Wiesz co ja wtedy przeżywałam? — pytam wściekle. Naciskam przycisk i otwieram okno. Potrzebuję trochę świeżego powietrza.
— Zdaję sobie sprawę, z tego, że cierpiałaś, ale nie bardziej niż ja jak musiałem oglądać te filmiki od Horana. Nie mogłem spokojnie patrzeć jak obdarzasz uczuciami jego brata. Jednak nie udało mi się was przy tym porządnie skłócić, a co najgorsze to nie wiem jaki cudem żale jeszcze bardziej się zbliżyłaś do Nialla. A po tym jak cię uprowadził to wiedziałem, że nie mogę już dłużej zwlekać. Musiałem teraz wyjawić tę prawdę. Podświdomnie liczyłem na to, że gdybyś mogła to wybrałabyś właśnie mnie.
Chociaż teraz jestem na niego zła to on ma stuprocentową rację. Nawet gdyby siłą mnie nie wyciągnął z tego domu to i tak bym z nim pojechała. Jego kłamstwa mnie zraniły, ale nie zmienia to faktu, że mimo iż nie łącza nas żadne więzy krwi to go kocham.
— Będziemy się ciągle przemieszczać czy może pozostaniemy w jednym miejscu — zręcznie zmieniam temat, bo nie chcę teraz mu na to odpowiadać. Nie chcę by nabrał zbyt wielkiej pewności siebie.
— Oni się spodziewają, że będę cię woził z miejsca w miejsce, więc muszę zrobić odwrotnie. Oczywiście za jakiś czas, jak sprawa trochę przycichnie to wyjedziemy gdzieś indziej, ale to ty zdecydujesz gdzie — no i kolejna próba zmiękczenia. Nic mu nie odpowiadam tylko opieram głowę o zagłówek.
Nie skupiam się też na drodze, bo nie mam zamiaru próbować uciekać.
Jak już docieramy na miejsce to mogę stwierdzić, że Vincent wybrał jeszcze bardziej oddalało od wzroku ludzi miejsce. Cholernie ciężko tu trafić i szczerze to dziwię się, że Vincent nie urwał czegoś w samochodzie jadąc tutaj.
— Może nie wygląda to jak nasza rezydencja, ale tu przynajmniej będziemy mieli spokój. I nikt nie będzie nam zagrażać.
— Mam nadzieję, że zrobiłeś porządne zapasy żywności, bo nie zamierzam głodować — komunikuje, a następnie podążam w stronę domu. Wewnątrz już wydaje się trochę bardziej przytulny. Nie mogło być przecież inaczej, Vinni dobrze zna mój gust.
— Nie martw się kochanie — jakoś teraz dziwnie się czuję gdy tak do mnie mówi. Wcześniej mi to odpowiadało, ale teraz już nie za bardzo.
— Chcę byś mi powiedział o wszystkim o czym wiesz, a ja nie — staram się by mój głos brzmiał jak najbardziej poważnie. Nie mogę pozwolić by dłużej wszyscy mnie okłamywali.
— Może najpierw trochę odpoczniemy — proponuję. O nie, nie dam tak łatwo za wygraną.
— Nie Vincent — sprzeciwiam się. Nie chcę już ani chwili dłużej zastanawiać się o czym nie mam jeszcze pojęcia.
— No dobrze — głośno wzdycha, a następnie podchodzi do pikowanej czerwonej kanapy i na niej siada. Klepie też miejsce obok siebie, więc je zajmuje. — Tylko najpierw mi przysięgnij, że mnie nie znienawidzisz za to czego się zaraz o mnie dowiesz.
Kurwa, nie podobają mi się te słowa.
Liczę na waszą opinię
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top