Rozdział 3.0 - Maddie

2,5 roku później

– Twoja siostra ma się z tobą naprawdę dobrze. – Jannet wchodzi do mojego pokoju i opiera się nonszalancko o futrynę. Obserwuje to, jak układam do walizki najpotrzebniejsze rzeczy na ten krótki wyjazd w góry. – Jechać kilka godzin po to, by zając się przez tydzień dzieckiem, bo ona z mężem jadą na darmową wycieczkę w ciepłe strony. Bajka. Mnie byłoby szkoda urlopu na to, by ktoś inny wykorzystał swój.

Mrugam kilka razy, słysząc tę złośliwość. Nikt mnie przecież nie zmusił do tego, bym jej pomogła. Wręcz przeciwnie - z przyjemnością zajmę się moją malutką siostrzenicą. I przy okazji odetchnę nieco od pracy.

– Wiesz, szkoda to by było, żeby zmarnowała taki wyjazd. A mnie się przyda trochę wolnego. Góry są piękne. Ale to też nie jest tak, że jej to do końca pasuje i zostawia małą na pastwę losu. Bardzo martwi się o Charlotte. Nie wie, jak zareaguje bez nich. To kilka długich dni i pierwszy raz, kiedy zostawiają ją w domu pod czyjąś opieką.

Pochodzę do szafy i spoglądam na zimowe kurtki, bo teraz, kiedy na dworze panuje mróz, zwykła podfruwajka w górach może nie zdać egzaminu. Biorę granatowy, puchowy płaszcz i także wkładam go do walizki.

– A nie mogli jej zabrać? Dokupić jej miejsce?

Kręcę głową.

– Niestety nie. To wyjazd firmowy, tylko dla dorosłych.

Jannet wzdycha.

– Chodzi tylko o to, że będę tęsknić. Nie lubię zostawać sama, wiesz o tym. Musisz szybko wrócić.

Uśmiecham się. Od kilku miesięcy dzielę z nią mieszkanie. Z racji ogromnych kosztów najmu, postanowiłam oddać wolny pokój. To była jedna z najlepszych decyzji ostatnich lat, bo żyje mi się teraz znacznie lżej. Jestem zadowolona z obecnego stanu rzeczy. O ile można powiedzieć tak o sytuacji, w której mówimy o kobiecie w wieku dwudziestu siedmiu lat, nieustatkowanej i żyjącej nadal jak studentka, niemającej nic swojego. Ani mieszkania na własność, ani chłopaka, ani tak naprawdę bardzo dobrej pracy. Za to cieszącej się, że zostaje jej z wypłaty kilka stów więcej. Czasem mam przez to wrażenie, że życie ucieka mi bokiem. Jakby coś ważnego mnie omijało.

– Przecież nie jadę tam na stałe. Mam tylko nadzieję, że sobie z nią poradzę i nie będzie płakać. Widujemy się raz na kilka miesięcy, ona mnie praktycznie nie zna.

– Często rozmawiacie przez kamerkę. Nie powinno być źle.

Jestem bardzo sceptycznie nastawiona, ale w końcu musi być ten pierwszy raz.

– Zobaczymy. To malutka dziewczynka, nie ma jeszcze roku – odpowiadam. – Będę musiała nauczyć się ją przewijać, kąpać...

Zamykam walizkę i zdejmuję ją z łóżka. I przelotnie zerkam na zegar. I aż podskakuję, zdając sobie sprawę z tego, że popłynęłam z pakowaniem, tracąc mnóstwo czasu.

– Cholera, muszę się pospieszyć, żeby zdążyć na pociąg.

Szybko zaczynam się krzątać, zbierając wszystkie rzeczy, które jeszcze muszę schować i po sobie sprzątnąć, by nie zostawić Jannet syfu. Biorę też w dłoń telefon, by przez aplikację zamówić taksówkę.

– O której wyjeżdżasz?

– Muszę zaraz wyjść. Dosłownie.

Po tym, jak kilka lat temu w górach miałam stłuczkę, przestałam jeździć do siostry samochodem. Co prawda Thomans będzie musiał wyjechać po mnie na stację kolejową oddaloną od nich o trzydzieści kilometrów, ale to nadal dużo bezpieczniejszy środek transportu niż samochód, a zwłaszcza teraz, kiedy na koła powinnam założyć łańcuchy, by móc się w jakikolwiek sposób przemieszczać po okolicy. Do dyspozycji na miejscu będę miała ich wóz, więc to dla mnie najwygodniejsza opcja.

– No to faktycznie, zbieraj się. Pomóc ci w czymś?

– Możesz zabrać kubek. – Sięgam po szklankę, a wtedy, zamiast ją chwycić, strącam ją z szafki na podłogę. Rozbija się na drobny mak.

Prostuje się i mlaskam z niesmakiem, patrząc na obraz nędzy i rozpaczy leżący na podłodze. Resztki kawy rozbryznęły się razem ze szkłem na milion kawałków. Aż niewiarygodne. Przecież to naczynie nie było ustawione nawet jakoś bardzo wysoko, a tak się rozleciało, jakbym co najmniej zrzuciła je z dziesiątego piętra.

– Jak tak dalej pójdzie, nie będziemy miały z czego pić i na czym jeść. Masz jakąś dziwną energię w sobie. Dzisiaj to już trzecia szklanka, a w tym tygodniu chyba ósma. – Jann patrzy na tę sytuację z podobną irytacją do mojej. – Zostaw to już, ja to posprzątam.

– Babcia zawsze mówiła, że jak tłucze się szkło, to idzie zmiana na lepsze. Jakoś tego nie widzę.

Koleżanka podchodzi i kuca, by pozbierać większe kawałki szkła. Widzę w jej zielonych oczach irytację, nie mniejszą od mojej. 

– Biorąc pod uwagę, że dewastujesz wszystkie elementy znajdujące się naszych szafkach, to chyba czeka cię zmiana na całkiem nowe i inne. A co za tym idzie lepsze. Dobrze, że nie miałaś tutaj porcelany.

Wybucham śmiechem i kręcę głową.

– Może gdybym zainwestowała w lepsze szkło, nie tłukłoby się tak łatwo. 

Zostawiam ją i szybko ogarniam resztę, bo jak tak dalej pójdzie, naprawdę się spóźnię. A na to pozwolić nie mogę.


____________________

Tutaj mamy rozdział podzielony :) 

Zapraszam do komentowania - będzie mi super miło, gdy będziecie zostawiać swoje przemyślenia przy fragmentach :) 

#zgubioneserca 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top