Rozdział 36
Tris
Evelyn podchodzi do bramy w towarzystwie dwóch bezfrakcyjnych i patrzy na mnie z krzywym uśmiechem.
- Otwieraj, Beatrice - rozkazuje, a ja mam ochotę się na nią rzucić bez żadnego konkretnego powodu.
Zgrzytam zębami i wpisuję kod, który otwiera bramę. Evelyn i jej pachołki wchodzą, kobieta zwraca się w moją stronę.
- Znowu tu pracujesz? Nic dziwnego, że wywalili cię z zarządu, nie wiem kto cię tam w ogóle zatrudnił, chyba ktoś, kto doznał ciężkiego urazu mózgu - śmieje się Evelyn.
Nie daj się sprowokować, to tylko żałosna krowa, która chce cię zdenerwować.
Milczę, w myślach liczę do dziesięciu i uśmiecham się do niej ironicznie.
- A ty co, języka w gębie zapomniałaś? Zachowujesz się jak ułomna - kpi Evelyn.
Spokojnie, spokojnie...
Evelyn podchodzi do mnie bardzo blisko i patrzy na mnie z nienawiścią.
- Nie dopuszczę do waszego ślubu, rozumiesz? Już niedługo pożałujesz, że kiedykolwiek stanęłaś na mojej drodze - warczy, tylko tak, żebym ja słyszała.
- Co to znaczy? - Marszczę czoło. - Grozisz mi?
- Nazywaj to jak chcesz. Dopóki ja żyję, nie będziesz szczęśliwa z Tobiasem - dodaje i odchodzi wraz z bezfrakcyjnymi.
Christina przygląda mi się przez chwilę, po czym stwierdza:
- Strasznie miła ta twoja przyszła teściowa.
- Nie wierzę, że ci to powiedziała - odzywa się Tobias.
- Słyszałeś wszystko?
- Tak. Przepraszam, że ci nie wierzyłem, Tris. Moja matka zachowała się jak nie ona, nie wiem co w nią wstąpiło.
Zawsze taka była, ale ty byłeś ślepy, myślę w duchu. Jednak trochę go rozumiem, pragnie miłości i akceptacji od rodzica po trudnym dzieciństwie. Ale rodziców ma naprawdę okropnych.
Kilka godzin później wracamy pociągiem. Trochę źle się czuję, mam zawroty głowy i mi niedobrze, ale nie daję tego po sobie poznać, zaciskam zęby i rozmawiam z Christiną.
- To chcecie się pobrać w grudniu, tak? - Pyta.
- Tak, zorganizujemy uroczystość na zewnątrz, Cara i Caleb obiecali skonstruować ocieplany namiot weselny - odpowiadam i masuję sobie żołądek. Zaraz nie wytrzymam.
- Mogę ci pomóc w przygotowaniach? - Patrzy na mnie błagalnie.
- No oczywiście, liczę na ciebie - próbuję się uśmiechnąć, ale mój żołądek za chwilę eksploduje. - Ale zapraszamy tylko najbliższych przyjaciół, to ma być skromna uroczystość.
- Skromna? - Krzywi się Christina.
- Tak, skromna - powtarzam z naciskiem.
- No dobra. Grudzień to już niedługo, musimy zacząć działać od razu. Najpierw znajdziemy ci sukienkę!
- Nie przypominaj mi - krzywię się.
- Zgromadziłam kilka informacji w tej kwestii - uśmiecha się Christina. - Nieustraszone idą do ślubu w białych sukienkach, a te muszą mieć w sobie jakieś czarne akcenty, na przykład czarny pasek, czy naszyte czarne elementy.
- No tak, czyli wszystko jasne. Powiedz Uriahowi i Zekemu, żeby pomogli Tobiasowi. Jeśli chodzi o jedzenie, to słyszałam, że wystarczy je zamówić u nas na stołówce, pozostaje kwestia jakiejś muzyki i wystroju - wyliczam.
- Zajmiemy się tym. Będziesz miała najpiękniejszy ślub w całym Chicago - zapewnia mnie Christina.
- Ma być skromnie! - Przypominam jej.
- Wiem - uśmiecha się łobuzersko.
Czuję ulgę, gdy w końcu wyskakujmy z pociągu, bo chyba już dłużej nie wytrzymam. Musiało mi coś zaszkodzić na śniadaniu, zjadłam dziś sałatkę z kurczakiem, może był stary?
Żegnam się z Christiną i niemalże biegnę do swojego mieszkania. Tobias akurat też wszedł.
- Cześć - wita mnie, przytula do siebie i całuje w czoło.
- Hej - odpowiadam słabym głosem, ale on jeszcze niczego nie zauważa.
- Przepraszam za moją matkę - mówi ze ściągniętymi brwiami.
- Nie masz za co - chcę go pocałować, ale gdy przybliżam się do jego ust, nie wytrzymuję. Wyrywam się z jego objęć i biegnę do łazienki.
Czyżbym się zatruła? A może ktoś zrobił to celowo?
CDN.
Miłego dnia 😚
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top