Rozdział 15
Tobias
Budzę się rano i przecieram oczy. Przypominam sobie wczorajszy wieczór i nie mogę przestać się uśmiechać, świetny prezent, było bardzo miło, ale nie spodziewałem się, że Tris zdobędzie się kiedykolwiek na coś takiego. Jestem pewny, że sama tego nie wymyśliła.
Cały się kleję od tego ciasta, więc z niechęcią odrywam się od Tris i idę pod prysznic. Zajmuje mi to kilka minut, po czym ubieram się i idę do lodówki, gdzie Tris wczoraj, po wszystkim, włożyła to najlepsze jedzenie na świecie. Nakładam sobie ogromny kawałek i zjadam szybko. Jest strasznie dobre, ale już chyba na zawsze będzie mi się kojarzyć z zeszłym wieczorem.
Niedługo muszę iść do pracy, więc zaglądam jeszcze do sypialni i widzę, że Tris już nie śpi. Gdy mnie zauważa, zakrywa zarumienioną twarz rękami. Podchodzę bliżej.
- Dzień dobry, moja słodka Tris - uśmiecham się łobuzersko, a ona czerwieni się jeszcze bardziej.
- Przestań - odpowiada zawstydzona.
- Dlaczego? Wczoraj było cudownie - pochylam się i całuję ją w szyję, która nadal pachnie czekoladą. - Nie krępuj się tak, to przecież tylko ja. Nie masz się czego wstydzić.
Odsłania w końcu oczy, ale unika mojego wzroku. Chwytam jej podbródek i zmuszam, żeby na mnie spojrzała.
- Dziękuję za cudowny prezent - muskam lekko jej usta. - Mam nadzieję, że teraz będą tak wyglądały każde moje urodziny.
- Raczej nie, już więcej się nie odważę - w końcu się do mnie uśmiecha.
Całuję ją mocniej, ale po chwili się od niej odrywam.
- Muszę iść dać wycisk transferom - mówię, uśmiechając się złowieszczo.
- O osiemnastej masz być tutaj, bo mamy dla ciebie niespodziankę.
- Mam nadzieję, że nie jakąś imprezę? - Krzywię się.
- Nie, powinno ci się spodobać - porusza brwiami.
- Trzymam cię za słowo, słodka Tris - puszczam jej oczko, a ona uderza mnie z całej siły w ramię. Krzywię się, bo czuję nieprzyjemne pulsowanie, ale jednocześnie nie mogę przestać się uśmiechać.
- Jeszcze raz tak mnie nazwiesz, a już nigdy więcej tego z tobą nie zrobię - grozi mi.
- Dobra, nie gniewaj się! Kocham cię.
- Ja ciebie też.
Wychodzę z mieszkania i kieruję się do sypialni transferów. Jestem ciekawy, co zaplanowała Tris. Niestety, tego dowiem się dopiero wieczorem.
Jak zwykle, rano, pokonujemy dziesięciokilometrowy dystans. Strasznie irytują mnie te dwie z Serdeczności, bo ich zachowanie przystoi dwunastoletnim dziewczynkom. Na dodatek mam wrażenie, że często o mnie rozmawiają, przez co czuję się skrępowany. Tris też je nie polubiła, bo jest dla nich ostra. I bardzo dobrze, bo przynajmniej nabiorą do niej szacunku.
Nagle Alice upada, więc przystajemy na chwilę.
- Ała, moja kostka! - Jęczy, chwytając się za nogę.
Przeklinam w duchu i podchodzę bliżej.
- Pokaż - rozkazuję i dotykam kostki. Na pierwszy rzut oka wygląda normalnie, ale może za chwilę spuchnie.
- Dobra, wracamy. Biegnijcie, a ja pomogę Alice.
Wszyscy wzruszają ramionami i uśmiechają się na wieść, że będą musieli mniej biegać.
Marszczę brwi i biorę Alice na ręce, tak będzie szybciej, niż mielibyśmy całą drogę iść powoli do Nieustraszoności.
- Pewnie jestem ciężka? - Zagaduje Alice.
Trzeba przyznać, że Tris jest o wiele lżejsza.
- Dam radę - wzruszam ramionami.
- Jesteś bardzo silny - mówi z podziwem.
Mam ochotę przewrócić oczami, ale się powstrzymuję.
- Czy możesz mnie na chwilę puścić? - Pyta, więc odstawiam ją na ziemię.
Jej twarz znajduje się bardzo blisko mnie. Wokół nikogo nie ma, transfery są daleko z przodu.
- O co ci chodzi? - Marszczę czoło.
- Chciałam, żebyśmy zostali na chwilę sami - odpowiada, uśmiechając się zalotnie.
- Niby po co?
Nie odpowiada, tylko zaczyna mnie całować.
CDN.
Nie ma tak dobrze! Raz jest ciasto, a raz problem! 😂😏😈
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top