Rozdział 2
Tobias
Odwracam się i widzę Evelyn.
- Cześć mamo - próbuję zdobyć się na uśmiech.
- Co ty tutaj robisz? - Pyta, marszcząc czoło.
- Po prostu spaceruję - nie chcę jej na razie mówić, że odszedłem z frakcji, bo wtedy zapewne też zostałaby bezfrakcyjną. - Wracasz już na stałe tak?
- Za trzy dni Ceremonia Wyboru, więc musiałam wrócić - wzrusza ramionami. - Tobiasie, muszę już iść - przygląda się dłużej mojej twarzy. - Wszystko u ciebie w porządku? Wyglądasz na smutnego.
- Wydaje ci się. Do zobaczenia, mamo - ściskam ją krótko, a ona idzie na pociąg.
Tris
Budzę się w jasnym pomieszczeniu i od razu poznaję, że to szpital. Czuję dziwny ucisk na szyi, domyślam się, że mam założony kołnierz ortopedyczny. Jest mi tak gorąco i niewygodnie, że natychmiast go ściągam.
- Tris, co ty robisz?! - Odzywa się Caleb, który siedzi niedaleko i czyta książkę. - Nie możesz go zdjąć.
- Ale jest mi w nim za gorąco! - Warczę.
- Trzeba było wcześniej pomysleć. Czy ty mogłabyś chociaż raz kogoś posłuchać i nie działać na własną rękę? - Słyszę, że jest na mnie zły. - Mówiłem, żebyś nigdzie nie szła w tym stanie, ale ty jak zwykle się uparłaś i zleciałaś ze schodów.
- Nic mi nie jest - próbuję wstać.
- Ani mi się waż!
- Caleb, nic mi nie jest i naprawdę muszę już iść - mówię błagalnie.
Chcę iść do bezfrakcyjnych po Tobiasa jak najszybciej, bo nie mam pojęcia jak długo tam zostanie i czy już nie wyszedł z miasta.
- Spójrz na mój palec - i zaczyna mi nim przesuwać przed oczami.
- Co to za hipnoza? - Pytam ironicznie.
Caleb parska śmiechem.
- To badanie, a nie hipnoza - przygląda mi się uważnie. - Boli cię głowa, chce ci się wymiotować?
- Nie - odpowiadam i trochę kłamię, bo czaszka pulsuje bólem.
- Dobrze, skoro tak bardzo tego chcesz, to możesz iść, ale pod warunkiem, że mi obiecasz, że nie ściągniesz kołnierza i będziesz na siebie uważać. Gdyby coś się działo to przyjdź do nas albo chociaż idź do szpitala w Nieustraszoności.
- Dobrze, obiecuję.
Wstaję z łóżka i nadal nie czuję się najlepiej. Ale ruchy mam sprawniejsze i bardziej skoordynowane niż wczoraj wieczorem. Żegnam się z Calebem i wychodzę.
Na dworze jest jeszcze chłodno, bo to dopiero siódma rano. Nie chcę się nadwyrężać, dlatego zamiast biec na pociąg, idę spokojnie. Na szczęście w centrum zwalnia, dlatego udaje mi się do niego wskoczyć. Siadam przy ścianie i układam sobie w głowie to, co chciałabym powiedzieć Tobiasowi. To co stało się przez te ostatnie kilka tygodni wydaje mi się jakimś snem, bardzo kiepskim żartem. Byłam z Erikiem, jednym z moich największych wrogów. I ta ciąża... Kręcę głową, by odeprzeć te myśli, za bardzo mnie to boli. Dlaczego to wszystko nas spotyka, same złe rzeczy. Chciałabym w końcu żyć normalnie i mieć zwykłe problemy jakie zazwyczaj mają ludzie w moim wieku.
Gdy zbliżam się do płotu, wyskakuję z pociągu. Idę w stronę lasu, bo wydaje mi się, że tam mają swój schron bezfrakcyjni. Kiedy jestem już blisko, przy jednym z drzew zauważam Tobiasa.
Tobias
Wczesnym rankiem postanawiam iść się przewietrzyć, bo schron mieści się całkowicie pod ziemią, przez co śmierdzi, a do środka nie dochodzi światło.
Patrzę w niebo, ale nagle słyszę jakiś szmer. Zauważam idącą w moją stronę Tris. Nie mam czasu do stracenia, więc natychmiast zrywam się do biegu.
- Zaczekaj! - Krzyczy Tris i zaczyna mnie gonić.
Przeciskam się między drzewami, jednak wciąż czuję jej oddech na plecach, dlatego przyspieszam. Po chwili słyszę ciężkie uderzenie, jakby ktoś upadł. Mimowolnie się odwracam i widzę Tris kilka metrów dalej, która leży rozpłaszczona na ziemi. Marszczę czoło widząc, że ma na szyi kołnierz ortopedyczny.
- Tobias, pomóż mi - jęczy.
Unoszę brwi. Zna moje prawdziwe imię.
CDN.
Pozdrawiam! 😏
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top