Rozdział trzynasty- Harry

"Pani tu do kogo?" pytam ostro.
Jest 6 rano, na miłość boską, a ta blondynka właśnie wyrwała mnie ze snu. Pal licho mnie, Louis drze się ze swojego pokoju wiązanką przekleństw, z chwilą gdy usłyszał nieustanne pukanie.
Niech ona tylko nie okaże się fanką.
"Jestem Enea." wita się grzecznie poprawiając swój słomiany kapelusz.
"Przyszłam do Louisa, może rzeczywiście trochę za wcześnie" przyznała zerkając nadąsana na zegarek "Ale muszę się jeszcze przygotować, uczesać, pomalować. Na kiedy jest przewidziane przyjście stylistki?"
Dziewczyna uśmiecha się z przesadną słodkością, opierając zgiętą dłonią o drzwi.
A ja tylko stoję osłupiały, przyglądam się jej i marszczę czoło.
Że co?

"Nie zadzwoniłem jeszcze do żadnej stylistki..." mówię zaspany.
"Dlaczego?"
Jest wyraźnie zdziwiona?
"To. wszystko. Nie zrobi się samo!"
Skąd ona się w ogóle urwała?
"Czy mogę wiedzieć, po co pani tu przyszła? Bo jedyne co na chwilę obecną rozumiem to to, że przyszła pani na rewię mody." przechylam głowę "I że jakimś cudem zna pani Louisa."
Enea parska i ukazuje w szerokim uśmiechu rząd lśniąco-białych zębów.
"Jestem partnerką Smokera na galę. Świta?"
"Na galę? Z jakiej racji miałby kogoś zabierać?"
"Z tego co wiem, Kurt maczał w tym palce, bo dawał mi znać co i jak." wzrusza zgrabnymi ramionami, stając na palcach by zerknąć w głąb domu "Wpuścisz mnie czy będziemy tu tak sterczeli?"
"Jasne."
Otwieram dla niej szerzej drzwi i od razu proponuję herbatę- której swoją drogą nie mamy, więc wychodzi na dobre, że woli kawę. Usiłuję znaleźć jakiś temat do rozmowy, ale nie potrafię, myślę tylko o tym, że dzisiejszy wieczór Louis spędzi z pustą lalą z powiększonym ustami, cyckami i zrobioną dupą.
Czuję się zazdrosny.
Louis schodzi do kuchni pół godziny później i pierwsze co robi to sięga po kieliszek alkoholu, bo jest spragniony. Dopiero po chwili zauważa, że nie jesteśmy sami i zatrzymuje napój w połowie drogi do ust.
"Enea?" z trzaskiem odsyła kieliszek na drugi koniec komody. "Kurt serio cię przysłał? Na kurwa cholerę?"
"Mnie nie pytaj, tylko jego. W każdym razie, miło cię nareszcie widzieć, Louis."
"Ta." kwituje sięgając znowu po kieliszek. Przechyla całą jego zawartość. "Miło."
"Nic się nie zmieniło."ogłasza dumnie, rozprostowując nogi.
"Nie jestem osobą, która lubi zmiany."
"Śmieszne rzeczy, a który to asystent z rzędu, kochany?"
Podryguje na mnie palcem "Jeszcze czytałam, że ten to jest jakiś wyjątkowy. Ze złota, że tak do niego lgniesz?"
Szatyn wznosi wzrok do nieba i kręci głową.
"Boże, zsyłałeś i dalej zsyłasz na mnie same idiotki. Czym sobie na to zasłużyłem?'' a później odchodzi pozostawiając komentarz Eneii bez wytłumaczenia.
Siedzimy jeszcze kilka minut w ciszy, dopóki nie decyduję się zadzwonić po Veronę. Trzeba szybko skończyć tę farsę i się stąd wynosić.


***

"Czemu uciekasz?"
Uważnie patrzył na mnie od góry do dołu przebierając dłońmi przez dokumenty na biurku. Zamknął laptop jedną ręką i znowu powrócił na mnie wzrokiem.
"Pytałem o coś."
"Mam spotkanie z twoją siostrą." odpowiadam przełykając szybko ślinę, zdecydowanie za głośno, "Nie chcę się spóźnić, poza tym, nie zostawiam cię samego."
Prostuje się, by po chwili oprzeć się o kant biurka. Uśmiecha się leniwie.
"Mogę zadać ci pytanie, Harry?" mówi cichym tonem, który ledwo do mnie dociera. Potakuję mamrocząc "Oczywiście."

"Czy masz coś przeciwko mojemu wyjściu z Eneą? Jest siódma rano, z moją siostrą umówiłeś się dopiero w południe, dokładnie na 13. Już nie wspominając o tym jak patrzyłeś na Eneę, gdy zasiadła przy stole. Nie twierdzę, że jest przemiłą blondyneczką z którą fajnie, by było pogadać o kwiatkach, nie twierdzę także, że da się z nią rozmawiać jak z normalnym człowiekiem, ale nigdy nie widziałem cię tak negatywnie nastawionego wobec kogokolwiek." opowiada przecierając dłonią usta. Wygląda na zmęczonego, więc obstawiam, że albo alkohol daje wznak po wczorajszym wieczorze albo się nie wyspał. "Nie wiem czemu cię o to pytam. Nie wiem co we mnie wstępuje, Harry. Po prostu potwierdź, że ci to nie przeszkadza i może będę spokojniejszy."
Nasza relacja była tak dziwna, że czasami pozostawał w mojej głowie jedynie mętlik, bez żadnej jasnej informacji. Więcej w niej było czegoś ponad, ale poziom do którego to wszystko dochodziło, zawsze opadał i nigdy wyżej nie zachodził.
Mógłbym z nim teraz odbyć rozmowę na temat jego niepokojącego zachowania. Spytać czy nie przesadzam, czy nie chciałby, żebym zaczął być bardziej formalny i nie przekraczał granicy, nie zaprzyjaźniał się.
Ale czy przeszłość by na to pozwoliła? Kiedyś te wszystkie małe gesty wydawały się po prostu teraźniejszością, dzisiaj stanowią przeszkodę.
Dlatego stawiam na kłamstwo.
"Nie mam nic przeciwko..." zaczynam z westchnięciem.
Ale Louis wyczuwa wszystko na kilometr. Człowiek w branży gdzie nie jeden próbuje go oszukać ma rozwinięte zmysły. Kręci w dół głową.
"Szczerze. Obiecałeś mi szczerość."
"Posłuchaj, Louis." otwiera usta, żeby mi przerwać, ale robię to za niego "Chcesz szczerości czy spokoju ducha? Nie rozumiem cię."
I Louis wygląda jakby miał się zaraz rozpłakać, kołysząc się do przodu i do tyłu z rękami skrzyżowanymi na torsie. Drobniutka, skrzywiona postura ukazywała jego słabość i smutek. Chciałem do niego podejść i mocno przytulić do serca, żeby odczuł, że komuś dzięki niemu przyspiesza bieg krwi.
"Wiesz co?" łamie się na drugim słowie, nie patrząc na mnie "Nie będę cię zatrzymywać, idź do Lany, baw się dobrze, dawaj znać."
Po tych słowach, ucieka nie kto inny jak on.

***

Wchodzę do kawiarenki, rozglądając się za pustym stolikiem. Aktualnie była pora śniadaniowa i tłok przy kasach był niewyobrażalny, ludzie naprawdę musieli mieć zaufanie co do tego miejsca. Odczekałem chwilę z boczku aż pewna rodzina skończy jeść grzanki. Zacząłem się nudzić. Co nie było dobrym znakiem, bo następne kilka godzin miało przebiec w podobnym charakterze, a na moje nieszczęście, niczego konkretnego do roboty nie miałem.
Zacząłem przeglądać listy, które wczoraj wręczyła mi mama, wziąłem je specjalnie ze sobą. Spośród kolorowych kopert wyróżniały się tylko dwie, szare zaadresowane znanym mi sprzed miesiąca skrótem INVICTA. Nawet nie macie pojęcia ile na nie czekałem. Wyniki badań były podstawą do wyrażenia zgody na oficjalne mienie dawcy, a za tym szła pomoc dla niepłodnych kobiet. Gorączkowo rzuciłem się na siedzenia, gdy rodzina w końcu odeszła z tackami. Rozerwałem papier, nie kłopocząc się z dokładnym odklejaniem.
Mój uśmiech rozszerza się na widok "Drogi Panie Temple" wypisanym po środku kursywą, ale i też w tej samej chwili rzednie.
Niestety musimy
odrzucić....pańskie wyniki wykazują niepłodność...nie może Pan przekazać swojego nasienia...
Nim się orientuję, łzy kapią na list jedna za drugą. Nie czuję ich, jedynie widzę przez rozmazany obraz. Wstrzymuję oddech dokańczając wyrażanie szacunku i podziękowanie za chęć współdziałania z naszą organizacją. Czytam wszystko jeszcze raz i jeszcze raz i jeszcze raz. Za każdym jest jak wbijanie następnego sztyletu w serce w to samo, już w pełni krwawiące, miejsce.
Moja cała przyszłość- plany z nią związane, zapisywane w osobnym dzienniczku. Posiadanie własnych dzieci, moich małych podobizn, tulących mnie i nazywających tatusiem. Zakładanie swojej rodziny, która składałaby się również z mojej cząstki. Mogła pożegnać się z urzeczywistnieniem raz na zawsze.
Pozostaje mi patrzeć na list i dać się pożreć pustce, żalu i zwykłemu smutkowi.
Podchodzi do mnie kelner, podaje kartę i pyta czy dopomóc w wyborze dania dnia, ale nie jestem w stanie mu odpowiedzieć, zasłaniając obiema dłońmi drżące wargi.


***

Straciłem poczucie czasu przyglądając się innym ludziom i zasypiając. Ostatnie co zakodowałem to zamówienie kawy i małego rogalika z waniliowym budyniem. Jak przez mgłę kojarzę moment w którym Lana dosiadła się obok mnie na ławce i objęła ramieniem, tym samym mnie budząc.
"Cześć, Harry." schyliła się i odgarnęła mi włosy z oczu. Zamrugałem upewniając się, że to ona. "Coś taki mizerny? Wszystko okay?"
Kręcę leniwie głową. Nie mam energii żeby wykrztusić z siebie słowo.
"Nie masz ochoty na spędzanie ze mną czasu, co? Ja...Jestem głupia, Harry, założyłam z góry, że naprawdę chcesz zmarnować ze mną swój czas, a ty zapewne tylko z grzeczności się zgodziłeś-"
Zamiast dawać jej wciągać się w wir bezsensownej paplaniny, podnoszę na wysokość jej oczu list. Ze zmarszczeniem go przejmuje i śledzi wzrokiem tekst.
W połowie jej usta krzywią się w szoku. Niepewnie zerka w moją stronę, po czym powoli odkłada kartkę na stół.
"Jezu, Harry." mówi zrozpaczona sięgając po moją dłoń. Zacieśnia na niej ścisk, ale nie odwzajemniam jej gestu. "Tak bardzo mi przykro, że cię to spotkało..."

"Skończ, nie chcę twojej litości." nie powstrzymuję łez, bo nie potrafię "Takie życie. Tak los chciał, więc niech będzie. Zawsze tego czego pragniemy najbardziej, zostaje znieważone. Zawsze. Za każdym razem."
"Nie zawsze..." polemizuje.
"Zawsze. Czasami dostajesz świetny scenariusz, ale świetny nie znaczy wymarzony." przecieram nos wierzchem dłoni, a drugą okrążam palcem brzeg pustego talerzyka "Nie powinienem narzekać, prawda? Pracuję dla twojego brata, zarabiam proste pieniądze, praktycznie nie robiąc nic wielkiego, jakby nie było mnie na to stać, jakbym był za tępy na poważną robotę. Mógłbym nazwać się bogaty, ale jak widzisz, pieprzone pieniądze nie załatwią mi własnego dziecka. Życie musi dowalać kiedy masz nadzieję, że będzie idealnie."
"Ale twoje życie toczy się dalej, kochanie. Może los ma inne plany, pomyślałeś o tym w ten sposób? Osobiście, wierzę w teorię, że wszystko dzieje się w jakimś celu. Nie poddawaj się."

"To twoje Wszystko próbuje zniszczyć człowieka." syczę z żalem nie wytrzymując. Wkładam do torby listy i dopijam łyk zimnej kawy. "Nieważne. Idziemy?"
Potakuje głową jak w transie, odgarniając do tyłu włosy.
"Jeśli jesteś gotowy, to w drogę."

***

"Ten tort jest niebiański." emocjonuję się nabierając następny kąsek. Byłem pełny od degustacji z dwudziestu ciast, ale specjalnie dla tego zmusiłbym organizm do zrobienia miejsca.
"Dosłownie" śmieje się zwracając uwagę na niebieski kolor. Smak tortu był migdałowo- malinowy z przeplatanym kremem waniliowym. Spód wykonany z chrupkiego wafla i uwierzcie, dopełniał on perfekcję. Poprzednie nie były przesadnie oryginalne, składały się z jednego smaku dla osób nie lubiących ryzykować, a niektóre z dwóch, ale w ogóle nie łączyły się w smaku. Natomiast ten; zaprezentowany jako jeden z ostatnich, robił wielkie wrażenie.
"Czyli zamówiłabym ten tort weselny, wygląd chciałabym jeszcze przedyskutować z narzeczonym, więc dam znać w swoim czasie. I trzy osobne małe torciki z delikatną esencją waniliową." tłumaczy cukiernikowi rozpisując wszystko na czystej kartce "Plus ciasteczka, ptysie i te małe truskawkowe pączki."
"Mogę wziąć do spróbowania Louisowi?" pytam.
Na paterze zostały resztki i drugie porcje, których Lana nawet nie dotknęła widelczykiem, bo zdarzyło się, że jedliśmy ciasto na spółę.
Cukiernik w podziękowaniach za wybór jego miejsca na przygotowanie ślubnych wypieków, spakował do papierowych pudełek po każdym nietkniętym kawałku.

Mój humor diametralnie uległ zmianie. Cukier faktycznie odgrywał wielkie znaczenie. Dodatkowo towarzystwo Lany było niesamowicie pocieszające. Zdawało mi się, że postawiła sobie za zadanie rozśmieszanie mnie i rozpieszczanie w każdej możliwej chwili.
W aucie włączyła płytę Backstreet boys, którą, co mnie bardzo zdziwiło, nosiła ze sobą w torebce. Nie dawała mi wytchnienia, przygłaśniając i śpiewając na całe gardło znane od kilku lat hity.
"Harry, śpiewaj ze mną!" krzyczy przez I want it that way "ŚPIEWAJ!"
Próbuję powstrzymać śmiech, ale kiepsko mi to wychodzi i kończę głośnym wybuchem, kiedy wyciąga z fałszem przy refrenie. Otwiera okno do końca, dając tym samym każdemu znać jaki to oryginalny ma gust co do piosenek. Włosy jej rozwiewają tu i tam, obijają o szybę i siedzenie, a ona ma to gdzieś, wyszukując jedną ręką pokrętła, by jeszcze głośniej puścić następny przebój piątki chłopców. Nic jej nie mogło powstrzymać, nawet ja, proszący o minimalne uspokojenie. Gdy tylko to robiłem bywało wręcz na odwrót. W ostateczności konieczność wysiadki przy hurtowni kwiatów zmusił ją do zaprzestania śpiewu. Nadąsana zarzuciła na przedramię torebkę i zgodziła się porozmawiać o czymś innym niż Backstreet Boys.
"Rozróżniasz rodzaje kwiatów?" pyta zdumiona.
Opowiedziałem jej jak kiedyś krótko pracowałem w jednej z kwiaciarni. Był to okres wakacyjny, a ja próbowałem się odnaleźć w tym do czego chciałbym dążyć w życiu. Planowałem zostać fachowym ogrodnikiem, ale rozmyśliłem się równie szybko jak przeszło mi to przez myśl. Co nie wyklucza mojej nabytej wiedzy od tamtego czasu: dużo czytałem i obserwowałem. W niektóre weekendy wybierałem się do cioci by podciąć krzaczki bądź skosić trawnik. Wszystko co pokrywała zieleń wywoływało u mnie pozytywne odczucia.
"Tak. Z dobieraniem bukietów też świetnie sobie radzę." puszczam jej oczko kiedy ona klaszcze w ręce.
"Wiedziałam, że mam oko!" piszczy ciągnąc mnie za rękaw w głąb budynku. "Że nie zawiedziesz."
Chwyta moją drugą dłoń i okręca nas wokół osi. Przyciągam ją do siebie, na co śmieje się, odchylając głowę do tyłu. Patrzy mi przez chwilę prosto w oczy, aż jej uwaga nie zostaje odciągnięta przez zbiorowisko białych kwiatów. Wyrywa mi się i wskazuje na nie palcem.
"Co o nich sądzisz?" dotyka delikatnie brzeg płatka "Bo jak dla mnie są piękne. Idealne na ślub."
"Kalie, oznaczają podziw i piękno, często wybierane na ślubowanie różnych przysiąg. Oraz anemony symbolizujące przemijanie, często wybierane kwiatki na pogrzeb bliskiej osoby..."
"Ech" podnosi się z kucków. "W takim razie anenomy nie bardzo się nadają."
Wzruszam ramionami.
"Jeśli ci się podobają i widzisz je na swoim ślubie to je zamów. Znaczenia kwiatów wybierają ludzie, nie powinniśmy być względem nich przesadnio przesądni."
Nie jest przekonana, stojąc i przypatrując się im w konsternacji.
"Może masz rację."
Jakbym słyszał Louisa, myślę.
"Wezmę je." uśmiecha się schylając się by je powąchać. Przymyka oczy i zaciąga się zapachem. "Z kalii zrobią mi bukiecik, a anemony postawimy na stołach podczas wesela."
"Jeśli tak chcesz." mówię pocierając dłonią wzdłuż jej pleców.
"Tak chcę." odpowiada pewnie. Prostuje się i rusza dumnie do kierownika.

***

Zatrzymuję samochód i potrząsam głową w szoku kiedy mówi, że nie zabłądziliśmy, że to tu i że to jest właśnie jej dom. Pokaźny. Zbudowany na styl grecki, podtrzymywany jońskimi kolumnami. Wysoka czarna brama odgradzała uliczkę od terenu zamieszkiwanego, a za nim rosły szerokie krzewy bukszpany.
Zachichotała słodko zauważając moją reakcję.
"To co widzisz to mój wymarzony pałac od czasów pierwszych kredek i kartek. Wtedy namalowałam coś na styl tego." opowiadała w zachwycie wyglądając za okno wraz ze mną "Postanowiłam zrealizować moje plany, a Patrick podzielił moje zdanie. Pokazałam mu rysunek, a on chwycił się za głowę i powiedział, że jestem wariatką, którą kocha nad życie i choć ledwo widzi co jest tutaj namalowane, przez smarki i plamy po herbacie, zrobi co się da."
W jej oczach widać błysk, który tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że jest to miłość. Niepodważalna i szczera. Zazdrościć jej życia jest głupie, a nawet bym powiedział dziecinne, ale w tamtej chwili nie czułem nic innego.
"Cudowny gest." odchrząkuję. "To co, do zobaczenia..."
"Wejdziesz?" przerywa mi z nieśmiałym uśmiechem. "Patrick wyjechał służbowo i wraca dopiero gdzieś pod wieczór, lepiej jest się nudzić z kimś niż samemu, prawda? Zresztą jesteś w podobnej sytuacji, Louis wraca z gali w nocy."
Waham się, ale wyłączam silnik.
"Okay....okay."
W porównaniu do domu Louisa dom Lany od wewnątrz był mniejszy, ale lepiej zagospodarowany. Mniej zbędnych miejsc, które stało puste i niepotrzebnie się kurzyło. Na kolorowych ścianach wisiały obrazki z motywującymi sloganami, nigdzie nie było żadnej czerni czy brązu. Oprowadziła mnie po piętrze, gdzie znajdowała się sypialnia. Duże błękitne łoże ozdobione gromem złotych poduszek. Inspirujący widok z balkonu na morze, które rozciągało się w oddali, wpuszczało rażące słońce. Wszystko był poukładane i takie radosne. Zwyczajne przeciwieństwo Louisa.
"Nie lubisz czerni, jak widzę." odzywam się rozglądając dokładniej. Różowe, żółte i zielone książki stały w rządku na stoliczku przy laptopie z Apple. Mata do ćwiczeń opierała się o jeden z większych ciężarków.
"Nie cierpię. Jestem dosyć pozytywną osobą." tłumaczy ciągnąc mnie na łóżko, żebym mógł się wygodnie o coś oprzeć. "Przyniosę szampana, przed wyjściem tak mnie tknęło i dałam do schłodzenia do lodówki. Zaraz wracam."
Wychodzi i patrzę za nią, będąc myślami w w ogóle innym miejscu.
Jak będzie wyglądać moja przyszłość? Pozostanę skazany tylko na pracę godzinami, bez dzieci, męża, takiego domu? Służeniu jako asystent? Albo gorzej jeśli postanowię wybrać inną drogę.
Nie chcę tak żyć. A jednak na chwilę obecną nie zapowiada się nic ciekawszego. Chciałbym się budzić przez promienie słoneczne i spoglądać w południe na pomarańczowe morze, falujące cicho w mój błogi nastrój. Żeby dzieci rzucały się na moje nogi i powalały na podłogę w pełni gotowe do zabawy. I chcę kogoś u mojego boku, kto podniesie mnie z ziemi, a potem dzieci i pocałuje każdego z osobna w czoło; z takim wyjątkiem, że mnie dłużej.
"O czym myślisz, Harry?" zapytuje Lana.
Nie zauważyłem nawet kiedy wróciła. Przysiada po turecku na łóżku, lustrując jak przejmuję od niej kieliszek. "Masz dziewczynę? Taką prawdziwą, a nie wymyśloną przez media." pyta po czasie kiedy nie odpowiadam.
Myślę, że to czas, żeby i ona się dowiedziała.
"Jestem gejem, więc trudno mi by było mieć dziewczynę."
Wzrusza tylko ramionami, nie bardzo się przejmując moim wyznaniem.
"Przepraszam, że z góry założyłam, że jesteś hetero." Lana popija łyk szampana i podnosi się na kolanach by usiąść obok mnie. "To okay. Bycie gejem jest całkiem w porządku. Pozwól, że ponowię pytanie, tym razem poprawnie." chichocze zawstydzona. "Masz chłopaka?"
"Nie."
"Zasługujesz na kogoś akuratnego. Kogoś z kim czułbyś się bezpiecznie i komfortowo." odzywa się czule, patrząc na pierścionek zaręczynowy "Kogoś kogo mógłbyś sobie wyobrazić za kilka lat i dalej widziałbyś go tam ze sobą. Kogoś kto cię uszczęśliwia, nawet w chwili gdy go nienawidzisz. Nie musi być idealny. Musi posiadać twoją pewność co do tej osoby"
Przeklinam siebie w myślach kiedy przed oczami widzę Louisa. Czemu mamy skłonność do osób, które są trudne w obsłudze?
"O kim teraz myślisz?"
"Nie musisz wiedzieć." odpowiadam szeptem biorąc łyk szampana.
"Myślisz, że trudno mi się domyślić?"
Siedzę w ciszy i zaciskam oczy.
"Jedyny chłopak z którym spędzasz każdy swój dzień to mój..."
"Nie mów tego na głos, proszę."odzywam się cierpko. "To skomplikowane."
"Louis to niepodważalny homofob, ale nie ma co go winić, Harry, samo z siebie się to nie wzięło. Nasi rodzice tak go wychowali, a on wierzył w każde ich słowo, starając się im przypodobać. Zawsze był przeciwko gejom, a kiedy ktoś go nazwał homo miał chęć mordu, przynajmniej w szkole średniej. Raz wezwano ojca do szkoły, bo spłukał w toalecie głowę chłopaka, który, jak się dowiedzieliśmy po czasie, przezywał go lachociągiem."
"Louis był gnębiony?" podnoszę się z poduszek wytrzeszczając na nią oczy "Gnębili go?"
"Trochę" potakuje ze skupieniem "Ale też bez przesady, bo żadna krzywda mu się nigdy nie stała. Więcej wyolbrzymiał niż mówił prawdy."
"A ty myślisz, że jest..." kaszlę podrygując dłonią mając nadzieję, że to jej powie samo za siebie "No wiesz, myślisz, że może być..."
"Pytasz mnie czy jest możliwość, że jest gejem?" poprawia sobie poduszkę i skurcza nogę, luźno kładąc na niej wolną dłoń. "Z laską widziałam go chyba tylko dwa razy. Media wrzały na ten temat i podejrzewali, że nareszcie się z kimś związał. Ale nie. On chyba nigdy z żadną z nich nie był. Dużo słyszałam o jego dziwkach, które zamawiał."
"Czyyyyli..." przeciągam.
Doprowadzam Lanę do cichego śmiechu, kładzie dłoń na moim policzku i pociera go powoli kciukiem.
"Moim zdaniem tak, ale musiałbyś być cudotwórcą by przekonać go do przyznania się do tego."
Jej dłoń wciąż spoczywa na moim policzku i nim sie orientuję, przybliża mnie do siebie aż nasze nosy się stykając czubkami. Nie wiem do czego to dokładnie prowadzi, ale przeczuwam, że na pewno do niczego dobrego.
"Czy możesz być ostatnią osobą, która pocałuje mnie przed związaniem się do końca życia z Patrickiem?" pyta przyciskając swoje czoło do mojego. Duże oczy Lany są pełne nadziei, że powiem tak. "Proszę, potrzebuję tego. Tylko pocałunek."
Bezgłośnie się zgadzam i nim mrugnę i się wycofam mocno złączam nasze wargi. Dłoń Lany sięga za mój kark i teraz bez wątpliwości nic nas już nie oddzielało. Nasze języki spotkały się w środku i usłyszałem jak dziewczyna jęknęła, co mnie bardzo ucieszyło. Było dobrze. Położyłem ją na kołdrze, czując jak pod naszymi nogami toczą się kruche kieliszki. Sapnąłem odrywając się od niej na chwilę by zaraz na nowo musnąć jej górną wargę.
"Musimy przestać." mówię całując jej zamknięte powieki. Pomimo zgody, przytrzymała mnie przy sobie, tuląc do swoich piersi.
"Boję się ślubu." wyznaje, nie otwierając oczu. "Tak kurewsko się boję uziemienia z jedną osobą na zawsze."
"Ślub wcale nas nie zobowiązuje do skończenia na zawsze z tą jedną osobą. Powinien, ale wiesz jakie są dzisiejsze czasy."
Przegryza wargę i widzę jak czyste strugi łez spływają w dół jej dekoltu.
"Co jak w którymś momencie się mi znudzi? Przestanie mnie pociągać?"
"To zaczniesz od nowa z inną osobą, która będzie ci się rzucała pod nogi."
Rozwiera powieki i delikatnie się uśmiecha.
"Ale wiem, że go kochasz i jestem na 99% pewny, że skończycie wspólnie z happy endem." zapewniam poklepując ją po udzie.
"Serio tak uważasz?"
Mruży oczy przed zachodzącym słońcem.
"Serio." przyznaję.
"Dziękuję ci, Harry."
Lana dociska bok swojej głowy do mojej szyi, wiercąc się by wygodnie się ułożyć. Następne co pamiętam to to, że zasypiam i nie potrafię nad tym zapanować.
Więc przestaję walczyć.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top