Rozdział szósty- Louis

Rano czuję się jakby ktoś mnie uderzył młotem. Dobra, nie, młotem i czymś jeszcze o wiele cięższym. Oczy mam spuchnięte, krwistoczerwone. Całe ciało zziębnięte od wiatru, który przedostawał się przez otwarte okno, całą noc. Praktycznie drżę kiedy stawiam małe kroki w dół schodów.
Z parteru wydobywają się odgłosy tłuczenia naczyń. Wytężam słuch, przystając na chwilę na ostatnim schodku. Jeśli mnie nie myli, słyszę piosenki z płyty moich chłopców...Niemożliwe. Jeśli przedtem robiłem sobie nadzieję, że to tylko Harry, który tradycyjnie przygotowuje dla mnie śniadanie, teraz już byłem pewien, że to ktoś inny. Ktoś o kogo modliłem się żeby był tylko nieprzyjemnym koszmarem.
Szlag.
"Wstałeś!"
Lana uśmiecha się do mnie, chociaż da się zauważyć, że radość nie dosięga jej oczu. Od niepamiętnych lat taka była. Nigdy nie dawała znać, że czuje się zraniona albo, że płakała całą noc wtulona w ramiona swojego narzeczonego. Można ją było tylko podziwiać, silna, pełna pozytywnej energii kobieta. I tak, to są słowa, których w życiu nie wypowiedziałbym na głos.
"Gdzie mój asystent?" rzucam na powitanie.
"Śpi. W salonie." kaszle "Obudził się wcześnie rano, chciał coś dla ciebie ugotować. Ale wyglądał na tak zmęczonego, że powiedziałam mu, że sama wszystko zrobię."

Pokiwałem głową. Miłe z jej strony. Harry od chwili zatrudnienia nie wziął ani razu wolnego, wykonuje wszystko co powiem jak niezniszczalna maszyna. I tak, wiem, powinienem z nim porozmawiać żeby odpoczął przez jakiś czas, ale jestem egoistą; bałem się, że jak zniknie na tydzień czy choćby tylko na dwa dni, nie poradzę sobie sam. Jestem do niego przywiązany jak do nikogo innego wcześniej. Od poprzednich asystentów robiłem sobie nawet dwutygodniowe przerwy po których nie mogłem na nich ponownie patrzeć i szukałem nowego. I tak w kółko,w kółko, w kółko... Stale szukałem kogoś odpowiedniego.
No i wtedy poznałem Harry'ego. Nie wiedziałem czy jest odpowiedni, ale sprawiał wrażenie odmieńca...
Całe moje obiegowe kółko legło w gruzach.

"Czekaj." mówię pod nosem.
Zmarszczyłem brwi skupiając na niej wzrok
"Śpi na tej cholernie niewygodnej kanapie?"
Przytakuje, a jej oczy gasną całkowicie kiedy zdaje sobie sprawę, że ona spała na satynowym prześcieradle, który okalał wysoki, miękki materac.
"Od kiedy tak się o niego martwisz?" pyta.
Odkłada ścierkę i podaje mi z trzaskiem talerz z grzankami smażonymi na maśle. Danie nie wygląda tak apetycznie jak to zrobione przez Harry'ego. Przemilczam jednak komentarz i robię kilka gryzów....cóż, to zdecydowanie nie moje klimaty. Po czwartym kęsie mi niedobrze, więc dziękuję pod wymówką, że już więcej nie potrafię pomieścić. Nie dopuszczając do siebie jej narzekań, które siarczyście opuszczają jej zaszminkowne usta, zabijam okropny posmak kieliszkiem wina.
W myślach tłukę swoje nowe postanowienie: już nikt, nigdy, poza Harrym nie ma prawa mi zrobić śniadania.

***
Kiedy widzę niezasłonięte firanki i Harry'ego zakrywającego się jedną z poduszek, zastanawiam się czy tylko robi z siebie idiotę czy nim faktycznie jest.
Nikt przecież nie lubi jak budzi go słońce. Świeci ci w twarz i powoduje ból głowy. Jak można nie przewidzieć oczywistych faktów?
Kucnąłem przed kanapą, zasłaniając się ręką przed promieniami. Harry spał pod cieniutki kocem z frędzlami, bo nikt mu nie dał kołdry.
Miał oświetloną twarz do połowy, loki wpadały mu do oczu drażniąc podkręcone rzęsy. Wszystko co zwykle ma zaróżowione- pełne usta, część pod oczami, kąciki oczu- było teraz śnieżnobiałe. I piękne. Anielskie.
"Niebiosa"
Czemu moje myśli schodziły na takie tory? Czy komplementowanie drugiego faceta nie jest zbyt...homo? Nie. Nie, ja patrzę na niego z punktu przyjaciela, ktoś by powiedział, że subiektywnie. Z jakiej racji miałbym okłamywać swoje odczucia? Harry naprawdę był piękny w ten swój naturalny sposób i to jest po prostu fakt.
"Jesteś aniołkiem" szepczę. Zaraz jak uświadamiam sobie co powiedziałem, uderzam się w usta.
Zdecydowanie ci odbija Smoker. Potrząsam nim, w obawie, że zaraz powiem coś o wiele głupszego. Jeśli Harry mnie zaraził tą swoją pieprzoną gejowatością....
"Mmmm" mruczy odpychając moje ręce.
"Mm?"
"Louis?" pyta zachrypniętym głosem.
I cholera, przysięgam, słuchanie go z rana to grzech. Bóg mnie testuje. Od lat prowadzę biznes muzyczny i jestem przekonany, że ten głos mógłby doprowadzić miliony do szaleństwa.
"Tak?" panuję nad swoim tonem. by nie brzmiał zbyt miękko "To znaczy...niechciałem cię budzić. Wyglądałeś tak spokojnie-" 

"Przyglądałeś się mi?"

Dalej jest pogrążony w półśnie, dlatego wybaczam mu to pytanie. Iwprawienie mnie w zdenerwowanie.

Wypuszczam ze świstem powietrze przez nos.

"Nie. Oczywiście, że nie."
"Cokolwiek sprawi, że w nocy zaśniesz." otwiera jedno oko, a gdy słońce razijegodelikatne tęczówki, zaciska je z powrotem. Przez chwilę śmieje się zwłasnego "żartu" przyciskając do twarzy mocniej poduszkę.
Tak dla waszej wiadomości, ten docinek także puszczam mimo uszu.
"Jesteś debilem, bo nie zasłoniłeś rolet." oznajmiam formalnie "A jeślizastanawiasz się czemu cię budzę to powód jest jeden: musimy pojechać dostudia. Mam konferencję."
"Pamiętam."
No a jakżeby inaczej.
"Zbieraj się." mówię tylko, podnosząc się z jęknięciem.

***
Zazwyczaj przygotowywałem się sam i to nie była nowość. Nie lubiłem szumu wokół mojego wyglądu, potrafiłem zadbać o siebie sam, po swojemu. Nie uważałem siebie za gwiazdę.
Ale dziś był dzień w którym zapragnąłem wyglądać nadzwyczajnie. Miewałem je od czasu do czasu. Wtedy nie czułem się jak gwiazda tylko Bóg.
Harry zadzwonił po Veronę, moją stałą stylistkę. Ta idealnie ogarnęła mi włosy; tak jak chciałem i nałożyła delikatny make up z lekkim podkręceniem rzęs. Po długich przeglądach nowych ubrań, dobrała odpowiedni strój, który Harry skomentował mieniem "Oklepany" po czym dodał, że on wybrałby lepszy.
Nie potrafiłem powstrzymać uśmiechu, nawet przygryzając go zębami.
"Harry!" Verona wygrzebała ze swojej torby jakąś szmatę, którą rzuciła na drugi koniec pokoju "Byłabym zapomniała. Znalazłam dla ciebie bandanę której szukałeś. Ciemnoszare paski i kokardka z boku, prawda?"
Harry podniósł materiał z ziemi i zaczął go oglądać pod każdym kątem. Jego oczy stawały się coraz większe.
"To jest dokładnie ta o której mówiłem, dziękuję, Ver." wyszeptał oszołomiony. W roztargnieniu przeczesał włosy i przełożył przez głowę bandankę by zaraz naprowadzić ją na włosy.
O mój, kurwa, dobry, boże.
Zamrugałem z niedowierzaniem. Wyglądał jak księżniczka.
Oderwałem szybko swój wzrok od lustra z którego go obserwowałem. Moje myśli nie mogły być prawdziwe. Wcale się nie zachwycałem facetem. Wcale, cholera, wcale.
Zacząłem chybotać nogą na drążku krzesła. Czy moje serce wybrało się na jakiś spacer czy może przestałem żyć?
A może to ta gejowatość zaczęła dawać znaki...
"Vera, skończyłaś już?" powiedziałem szybko, przełykając ślinę "Jeśli nie to się pośpiesz, wypieprz ten krawat w cholerę. Idziemy, Harry, już. Siedzisz z tyłu."
"Co?"
Oboje spojrzeli na mnie jak na potłuczonego, w zamian posłałem im pytające spojrzenie. Oparłem się o drzwi, sunąc po klamce ręką w tę i we w tę.
"Louis, jak chcesz żebym siedział z tyłu skoro prowadzę?" jego zmieszanie łączyło się ze zdziwieniem "Dobrze się czujesz? Coś się stało?"
"Tak." przytaknąłem niefrasobliwie, patrząc pod swoje nogi.
Niech on zdejmie tę pieprzoną szmatę z głowy.
"Okay." odchrząknął zbierając z podłogi torbę "Do zobaczenia, Ver, trzymaj się. Jeszcze raz dziękuję za..."
"Pa" rzuciłem na odchodne gnając w stronę samochodu.
Cieszyłem się, że konferencje trwały kilka godzin, co równało się z nie widzeniem Harry'ego przez także taką samą ilość godzin.

***
Konferencja dobiegała końca i nie wiem czy kiedykolwiek dziękowałem bogu za coś tak bardzo. To znaczy, ja nigdy nie dziękowałem, ale może czas zacząć, bo w takich sytuacjach jak ta, potrzebna mi była pomoc z góry, której sam na siebie niestety zesłać nie potrafię.
Dosłownie zero delikwentów zauważyło, że od godziny kłócą się jedynie między sobą, a ja odliczam minuty do końca, nie odrywając oczu z zegara.

Gdy wybiła osiemnasta krzyknąłem "koniec" i wymaszerowałem pierwszy z sali. Nie wiem jaki sens miało to spotkanie, od spraw głębszych problemów, które żywili względem siebie moi pracownicy, nie byłem ja. Zatrudnię im miejscowego terapeutę i tyle.
Zjechałem na pierwsze piętro windą, wsłuchując się w spokojną muzykę, którą osobiście nakazałem rozgłaśniać przez głośniki. Była dopiero osiemnasta, a ja oddałbym cały swój majątek by przespać się z godzinę.
Cóż, oczywiście nie mogłem, miałem pracę na głowie, ale moje marzenia będą zawsze za mną snuły.
Drzwiczki wydały piknięcie i zjechały pod górę, by przepuścić na korytarz. Na pierwszym planie od razu zauważyłem Harry'ego z małą Bee, córką sekretarki. Za każdym razem gdy spędzałem więcej czasu w managemencie, Harry przesiadywał na dole i zabawiał się z malutką blondynką. Ten widok...bolał, rozczulał i robił z moim brzuchem coś czego nie da się nawet nazwać.
Może jeszcze chciało mi się odrobinę płakać. Ale to szczegół.
Przystanąłem przed pustym biurkiem recepcyjnym, ustawiłem teczkę między swoimi stopami i oglądałem jak Harry okręca nad sobą Bee i całuje soczyście w czółko.
Nie mogę znieść tego widoku i już nie patrzę.
Wyobrażenie Harry'ego jako ojca miało w sobie zawarte dziwne poczucie zazdrości, którego nie rozumiałem.
''Jesteś pszczółką, kochanie, malutką pszczółką, która potrafi latać!"
Dziewczynka zarechotała głośno, a gdy tylko brunet odstawił ją na ziemię otoczyła rączkami jego udo.
"Nie idź, Haz" jest na wysokości moich spuszczonych oczu, więc widzę, że wydyma wargi w rybkę i mruga ślicznie rzęsami "Zostań jeszcze." marudzi.
Zacieśnia objęcie wokół jego nogi jakby chciała powiedzieć, że dopóki nie ulegnie, ona nie ma zamiaru go puścić.
"Skarbie" wzdycha "Wujek Louis jest bardzo zmęczony, nie możemy pozwolić żeby źle się czuł, prawda?"
Po chwili zastanowienia Bee przytakuje.
"No właśnie. Ciężko pracował kiedy my odpoczywaliśmy przy herbatce. Muszę odwieźć wujka do domu, żeby teraz i on mógł się trochę zrelaksować."
Harry kuca przed dziewczynką całując jej malutkie palce. I jeśli wzrok mnie nie myli, Bee się lekko czerwieni i potakuje mu na zgodę.
Niewiarygodne. Co ten człowiek robił z ludźmi? Jestem jedyny który mu nie ulega, czy co?
"Zobaczymy się niedługo, obiecuję" obejmuje ją pod ramionkami podnosząc ostatni raz, by umieścić wedle życzenia na biurku mamy "Miłego wieczoru, kruszynko. Nie spadnij."
"Paaaaaa!" macha rączką patrząc prosto w jego tęczówki, po czym przenosi wzrok na mnie i uśmiecha się ładnie z ząbkami "Cześć, Louis."
Przeczyszczam gardło sięgając po teczkę.
"Cześć." burczę.
Dołączam do Harry'ego, który przejmuje ode mnie teczkę i przytrzymuje drzwi kiedy przez nie przechodzę.
Tak szczerze mówiąc, chyba troszkę rozumiałem Bee.
Harry'ego nie chciało się oddawać w inne ręce.

***

"Jedź do Starbucksa, okay?" z ziewnięciem opieram głowę o szybę "Jestem taki zmęczony, a muszę jeszcze napisać potwierdzenia, złożyć zamówienia, prześledzić propozycje reklam, zamówić sesję chłopakom..."
"Już skręcam, Lou, już skręcam." zapewnia, uciszając mnie tym jednocześnie.
Przyspiesza na wjeździe i hamuje gwałtownie na miejscu parkingowym przed kawiarnią. Już na pierwszy rzut oka orientuję się, że miejsce jest zatłoczone. Nastolatki falami wypływały na zewnątrz, plotkując i popijając to kolorowe ścierwo zwane frappe. Od tego zamieszczonego obrazka zaczęła mnie boleć głowa.
Harry otworzył drzwi od mojej strony czekając aż się wywlokę i porządnie wytrzepię z kurzu na koszuli. Zamknął auto jednym przyciskiem i zarzucił torbę na ramię, jakby miał to wszystko gdzieś, jakby to on był gwiazdą, która podjechała właśnie by kupić sobie śniadanie składające się z samej kawy. Bo to takie cool w dzisiejszych czasach, wiedzieliście?
"Udajesz macho, huh?"
Harry unosi wysoko brwi i zrzuca okulary przeciwsłoneczne na stolik. Jedyne nie zajęte miejsce znajdowało się przy oknie gdzie cholerne słońce nagrzewało siedzenia i zabijało widoczność.
"Nie rozumiem cię." mówi wymijająco "Co byś sobie życzył?"
Prześledzam wzrokiem tablice z ofertą nad głowami obsługi.
"Weź mi Caramel Macchiato. I ciastko. Czekoladowe. Duża porcja." mrużę oczy by doczytać nazwę "Royal tort, wow, oryginalne.W każdym razie to. Będę tu na ciebie czekać."
"Możesz sobie odjechać jeśli wolisz" odpowiada sarkastycznie i widzę jak oblizuje swoje wykrzywione w uśmiechu usta. No patrzcie, patrzcie, jaki odważny się zrobił.
Spoglądam na niego z pobłażaniem, podtrzymując po obu stronach głowę. Nie daję po sobie poznać, że jego charakterek z pazurkiem nawet mi się podoba.
"Temple, idź już lepiej ustawić się w kolejce."
"Dobrze" mamrocze podtrzymując ironiczny uśmieszek.
Znika w gęstwinie innych osób, wciskając się na chama tu i ówdzie. Prawdopodobnie nie powinniście go winić, spędził ze mną wystarczającą ilość dni żeby co nieco z mojej osoby się w niego wżarło.
Kolejka ciągnęła się wiekami i siedząc tak, obserwując zażyłe przyjaciółeczki pokazujące sobie na smartfonach różne śmieszne obrazki, piszczące dzieci biegające od stolika do stolika do mamy oraz zapracowane, poważne kobiety bazgrzące coś na czarno białych papierach; zaczynałem świrować. Podniosłem się z siedzenia, uprzednio wywalając serwetki na stół by ktoś kto miał plany zająć nasze miejsce, najpierw przygotował się na ich posprzątanie i skierowałem się do Harry'ego, który był już całkiem blisko kasy.
"Hej" klepnąłem go w ramię, jednak nie uzyskałem z jego strony żadnej reakcji. Stoi wyprostowany, zagryzając niecierpliwie wargę. Palcami zahacza o rączki torby, wbijając w nie stopniowo paznokcie.
"Harry. Wszystko w porządku?"
W odpowiedzi kręci głową.
"Co jest?"
Zmiana jego nastroju z opryskliwego w diametralnie skrajną, stawia przede mną pytanie co się musiało wydarzyć, że tak posępniał. Rozejrzałem się wokoło. Może jakieś fanki sprawiły mu przykrość? Przez pajającą zazdrość do ludzi, którzy spędzają ze mną czas, nie miały nigdy litości.
"Ten, tamten" odzywa się łamliwym głosem. Wskazuje palcem na chłopaka za ladą obsługującego jakąś dziewczynkę. Facet, który na plakietce ma wydrukowane dużymi literami JACE, wygląda jak cholernie zapieprzający na siłce sportowiec. Opalony szatyn z pasemkami i śnieżnobiałym uśmiechem. Do tego wysoki, boże, sięgający prawie tablic z ofertą kaw. "To mój ex."
Słyszę jego słowa i przez chwilę nie potrafię uwierzyć. Długo do mnie to nie dochodzi, więc w myślach wszystko składam. On, ten właśnie gość, skończony skurwysyn za kasą  to były mojego asystenta. Ten sam gość znany z tego, że zranił czystą duszyczkę Harry'ego. I zostawił samego na pastwę nędznego losu.
Niemożliwe, że przydarzyła mi się okazja, by się na niego natknąć.
"Wróć do stolika" nakazuję po chwili poważnie.
Nie rusza się, robiąc krok do przodu kiedy kolejka przesuwa się dalej. Gromię go rozkazującym spojrzeniem i nie ma wyjścia, wie, że nie popuszczę. Odsuwa się na bok, opuszczając rządek ludzi.
"Do. Stolika." powtarzam surowo.
"Nie ma wolnego."
"To do auta."
Odwracam się akurat kiedy ostatnia osoba odchodzi. I oto jestem, stoję przed Jacem, tryskającym niewytłumaczalną energią. Ma rażące niebieskim kolorem tęczówki, które patrzą na mnie z góry.
"Witamy w Starbucksie, co Panu podać?" opiera dłonie o monitor i uśmiecha się profesjonalnie, błyszcząc tymi swoimi zaklętymi zębami. Zaciskam mocno szczękę, prychając jednocześnie.
"Chcę Caramel Macchiato dla siebie i..."
Cholera. Nie spytałem Harry'ego co on by się chciał napić. Spoglądam w górę i próbuję na szybko coś wybrać, frappe nie wypije, bo skomentowałby to tak jak ja, że jest za słodkie, espresso nie lubi, cappuccino...
"Ja bym prosił Iced Vanilla Latte, Lou" pojawia się obok mnie i patrzy niepewnie na Jace'a, którego głowa wystrzeliła w górę w oniemieniu. Zaniemówił z lekko otwartą buzią.
"Harry." tchnął w końcu zaskoczony.
"Cześć."
Właśnie tego do cholery chciałem uniknąć.
Wywracam oczami i uderzam głośno ręką o blat. Zwracam tym sposobem na siebie uwagę obojga.
"Więc Caramel Macchiato dla mnie, Louisa i Iced Vanilla Latte dla Harry'ego" powtarzam wychylając się minimalnie "Możesz podpisać nasze imiona na kubkach, w końcu głównie na tym polega bajer twojej jakże kreatywnej pracy." uśmiecham się z pogardą i wiem, że moje iskierki nienawiści przechodzą na niego jak prąd, paraliżując od stóp po nareszcie głowę. Szczęście wyparowuje z niego z cichym pfiu.
Przysuwam się bliżej bruneta, owijając ramię w jego pasie."Życzyłbyś sobie coś jeszcze, Haz?"
Używam zdrobnienia i okay, Harry jest zaskoczony w równym stopniu bardzo jak ja. To wyszło z siebie tak naturalnie jakbyśmy ćwiczyli to nie raz, nie dwa, a trzy razy przedtem.
"Pozbierałeś się dosyć szybko." mówi Jace niby od niechcenia. Wzdycha osuwając się jedną ręką na krawędź lady i przechyla w zamyśleniu głowę.
Harry potrząsa ze zmarszczeniem czoła głową.
"Słucham?"
"Ty i on" kiwnął w moją stronę "Wy jesteście..."
Harry otwiera usta by zaprzeczyć, na co szybko reaguję. To ja rozegram tę rundę, nie on.
"Tak, Harry i ja jesteśmy razem, niestety ty już straciłeś swoją szansę, Jace, przykro mi." syczę "A teraz, kiedy już to sobie wyjaśniliśmy, leć przygotować kawę, bo mamy jeszcze z Harrym wiele do roboty" przytykam język do górnej wargi "Jeśli wiesz co mam na myśli." dodaję konspiracyjnym szeptem.
Naprawdę nie wiem co we mnie wstąpiło, ale to działa, Jace wygląda jakby koń mu kopnął kopytem w twarz, zmieszany sięga po kubki i zaczyna proces przygotowania napojów. Czuję jak adrenalina powoli opada, a niezręczność wzrasta i uderza o szczyt góry.
Przełykam ciężko ślinę. Dobry boże. Co ja dobrego naopowiadałem. Będę musiał sie tłumaczyć i...dlaczego, dlaczego, tak się wczułem? Z drugiej strony czemu wyobrażenie siebie jako partner Harry'ego wcale nie wydawało się takie złe?
Jace kończy i tuż po przyciśnięciu karty do ekranika, który po numerze zeżarł mi małą sumkę kasy z konta, podaje mi kubki.
Wciskam do dłoni Harry'ego plastikowy kubek. "Trzymaj, kochanie, idziemy."
I są to moje ostatnie słowa.
Przez resztę drogi Harry milczy.
Ja milczę.
(Choć gorączkowo rozmyślam o kawałku torcika, którego zapomniałem zamówić)
W aucie pijemy w dosłownej ciszy, radio nie gra.
I jeśli choroba, która zaczynała ogarniać powoli mój cały organizm nie była przyczyną tego, że zaczynałem sobie wyobrażać rzeczy; to czułem przeszywający wzrok Harry'ego, który co jakiś czas lokował się na moim profilu.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top