Rozdział szesnasty- Louis

Mam swoje zasady. Jedna z jakiejśtamtysięcznej to: Spróbuj zadzwonić do mnie w nocy, a pierwsze co zrobię to wywalę cię z pracy, naślę psy gończe i zacznę nawiedzać w koszmarach.
Tej nocy, czuję się gorliwie niespokojny. Wyczuwam obecność telefonu, a wręcz widzę migającą lampkę, która symbolizuje aktywną funkcję powiadomień. Zasypiam, ale budzi mnie narastający dzwonek około trzeciej.
Jestem za śniący by krzyczeć. W półmroku wciąż widzę sen, ale jestem w pełni świadomy, że własnie ktoś pogwałcił zasadę numer którąśtamtysięczną i ten ktoś zostanie ukarany.
"Kim jesteś i na jakiej pozycji pracujesz. W sumie nieważne, pakuj manatki."mamroczę cicho. Wtulam twarz w poduszkę i podciągam pod szyję izolator mojego ciepła- kołderkę.
"To ja, Louis." Matka. "Nie tyle co spedalił ciebie to jeszcze zgwałcił Lanę?!"
"Co ty do mnie mówisz..."
"Twój przeklęty, skurwysyński asystent?!"
"Ale-"
Nie dochodzi do mnie nic, prócz urwanego sygnału po drugiej stronie słuchawki. Podnoszę się do pozycji siedzącej i...
Wstępuje we mnie dzikie zwierzę. Dosłownie. Pcham drzwi, uderzając klamką o ścianę obok. Nie wierzę, że posunął się do czegoś takiego...nie wierzę, że....
Wpadam do jego pokoju i ciągnę go ku górze za koszulkę. Przerażony wrzeszczy, ale jest zwykłą szmatą, jak każdy poprzedni, prawda? Zasługuje na to.
"Zdradziłeś mnie?" warczę przyciskając go do ramy łóżka, która chwieje się na boki. Harry pozostaje w nieruchomej pozycji zaczynając płakać. "Nie, zdrada byłaby wtedy gdyby obie strony pragnęły tego samego, ty ją kurwo zgwałciłeś..."
Nie wiem co się dzieje, ledwo rejestruję, ale Harry jakby kwili i wybucha szlochem. W życiu nikogo nie widziałem w takim stanie. Jak małe dziecko, bezbronne, nierozumiejące na czym polega świat.
"Co....ty...ty....mówisz...?" mówi przez łzy.
Szarpię go za porozciąganą koszulkę i przesuwam dłonie niżej, by wbić paznokcie po jego bokach. Harry wydaje głośny okrzyk bólu.
"O moją siostrę, pieprzyłeś ją bez..."
"Nie tknąłem jej!"

Boi się mnie, czuję to. Odpycha mnie od siebie rozbieganym wzrokiem. Wzdycha szybko powietrze i puszczam go, śledząc po całym ciele, szukając poszlaki, że jego słowa to kłamstwo.
"Myślisz, że ci uwierzę? Znalazłem was razem w łóżku, teraz to ma sens." oddycham ciężko w tym samym momencie, kiedy Harry zrywa się spod kołdry i ubiera rzucone niedbale na podłodze ciuchy. Krzyczę na niego, naprawdę obraźliwe rzeczy i nie jestem w stanie nawet tego powtórzyć, bo mi wstyd. Przygwożdżam go do ściany i chwilę patrzę w jego zranione, głęboko zielone oczy. Kieruje mną coś czego nie umiem wytłumaczyć i...
...uderzam go w policzek.
I nigdy uderzenie tak nie bolało, choć to ja byłem tym co zadał cios. Nie zdziwiłem się gdy wybiegł z domu. Nie zdziwiłem się, gdy zrozumiałem, że jestem chory
czy też silnie zakochany.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top