Rozdział dziewiąty- Louis

"Co to miało znaczyć?"
Ojciec sięga jedną ręką do mojej marynarki i targa mną, w tył i przód "Louis, jesteś pedałem?"
Wyrywam mu się ze zwilżonymi oczami. 

Jestem wkurwiony do granic. Nie chciałem ich już nigdy widzieć, odciąłem się od nich, wyprowadziłem daleko daleko, tylko po to by nie słuchać o tym jak bardzo nie podoba się im jaki jestem. Jak się im nie udałem. A teraz mnie znajdują i robią dokładnie to samo co za młodych lat, kiedy byłem jeszcze nieporadnym chłopcem. Robią to od czego uciekałem i to co jeszcze do niedawna było moją słabością.

Czułem się jak najgorszy szef i przyjaciel na ziemi. Wkopałem w to wszystko Harry'ego. Nigdy nie miałem na celu stawiać go pomiędzy tymi psychicznymi ludźmi; oni są zdolni do wszystkiego i byłem tego w pełni świadomy. Chciałem go chronić, chciałem uniknąć okropnych komentarzy na jego temat.
Ale było już za późno, teraz wszystko się połączyło w logiczną całość po próbie dodania mu otuchy.
"Jak można tak patrzeć na mężczyznę, Louis? Postradałeś jebane myśli! Nena, widziałaś to? Czy ty to widziałaś?"
Bądź co bądź wyglądało na to, że moja matka zaraz zwymiotuje. Opierała się o ścianę jedną ręką i odmawiała rozmowy. Chustką przecierała usta jakby miała z nich zebrać coś więcej niż zieloną szminkę.
Temat nie był dla mnie niezręczny ponieważ naprawdę nie byłem pewny co czuję. Nie bałem się swoich uczuć, ich się nie da oszukać. Nie bałem się rodziców. Bałem się tego, że mogłem się zakochać, co praktycznie nigdy się jeszcze mi nie zdarzyło. Miłościoodporny. Tak, taki byłem.
"Chcieliśmy ci dać szansę, Louis, ale tak jak za dawnych czasów zaprzepaściłeś ją. Nie wychowaliśmy ciebie na takiego człowieka, byłeś dobrym dzieckiem, zniszczyli cię inni, zniszczyła cię nieodpowiednia praca..." miałem ochotę zaśmiać mu się w twarz. Co on w ogóle do mnie mówi. "Włożyliśmy w ciebie kasę, próbowaliśmy spełniać zachcianki, żeby wszystko potoczyło się..."
"Po waszej myśli, nieprawdaż? Przykro mi, że was zawiodłem i przebiłem własnym biznesem- choć nie, nie jest mi przykro jestem szczęśliwy żyjąc takim życiem, życiem którego drogę sam wybrałem, a nie do której dostałem wytyczne. Nie was przyjdzie mnie oceniać. Mogę być nawet pieprzonym gejem, a wam do tego..."
Zanim zdołałem zrozumieć co się właśnie wydarzyło, ogarnęło mnie zdumienie.
Właśnie dostałem w cholerny policzek.
Piekło mnie, bardzo mnie piekło, kiedy pomyślałem jak to moi rodzicie nigdy nie zastosowali wobec mnie przemocy. Nigdy. Czasami mną potrząsali, rzucili we mnie poduszką, ścierką, ale nigdy cieleśnie mnie przy tym nie zranili.
Natomiast dzisiaj dostało mi się na wspomnienie o byciu homoseksualnym.
I tego było za wiele.
Podniosłem ich płaszcze i wykopałem je kapciami na wycieraczkę na podwórku. Pył rozniósł się wokół ubrań, brudząc je tak, że miałem gwarancję, że nie dopierze ich nawet chemiczny fachowiec. Z całej siły chwyciłem ich za nadgarstki, które mocno wykręciłem by uniemożliwić im protesty. Oczywiście, że próbowali się mi wyrwać. Strąciłem ich z progu domu, wypychając w stronę auta, który najchętniej roztrzaskałbym kijem golfowym. Zamknąłem z głośnym hukiem drzwi; tak głośnym, że hałas odbił się echem po domu. Ciężko nabierałem powietrze, bo bolało mnie serce. Bolała mnie konieczność, którą musiałem wypełnić. Bolała mnie dusza. I oczy od wstrzymywanych łez.
I po prostu skuliłem się w rogu, skrywając przed rzeczywistością.


***
Podniósł mnie jakbym nie ważył nic.
Później zaniósł do pokoju, przykrył kocem, zszedł z powrotem na dół- kazał mi się mocno uczepić ramion i szyi- zrobił gorącą czekoladę, której odmówiłem i poprosiłem w zamian o wino, ale Harry się nie zgodził, więc pozostałem przy przesłodzonym napoju. Obecnie siedzę na brzegu stołu i zajadam pizzę, którą dowieźli niedługo po całym incydencie. Smakowała jak papier.
Harry przyglądał mi się na stojąco. Opierał się o kant wyspy kuchennej i wiem, że to był moment w którym zauważył czerwony odcisk dłoni na moim policzku. Skończył jeść trzeci kawałek pizzy, otrzepał ręce z mąki i resztki sosu i uklęknął przed zamrażarką w której wyszukał kompres. Bez pytania przyłożył mi go przez szmatkę do policzka, dzięki czemu natychmiast odczułem ulgę. Przymknąłem oczy.
"Za co?" usłyszałem.
Pokręciłem głową w nie zgodzie na odpowiedź. Nie broniłem się i to mnie teraz dobijało. Jakbym faktycznie myślał, że się zakochałem.
A wiedziałem jedno.
Nie mogłem się zakochać.
Nie mogłem kochać Harry'ego.

Nie mogłem tego czuć.Odsunąłem od siebie jego rękę i własny smutek spowodowany przez jego minę.Okład opadł na ziemię z głuchym plask.
Wybiegłem z kuchni.





Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top