Rozdział dwudziesty- Louis

Jest jak Lily.
Odchodzi, powraca w snach, gorszych, najwspanialszych. Niczym widmo.
Sytuacja z Harrym różniła się jednak konkretnym drobiazgiem.
Tak jak Lily pozwoliłem odejść i już nie wrócić do mnie, nigdy nigdy więcej, tak Harry'ego nie zamierzałem puścić.
Łączyło ich to co do nich czułem. Jako jedynym udało się im skraść moje serce. Zniszczone serce. Bałem się tego najbardziej na świecie, ponieważ to co na mnie wywierali przytłaczało boleśnie każdy nerw i mięsień. Ciekawe zjawisko: czuć się pustym, a jednocześnie przeciążonym.

Czy zamierzasz jeszcze prowadzić ten management? wysłane od Kurt 14:09
Halooo? wysłane od Kurt 14:20
Zostaję szefem? wysłane od Kurt 14:21

Chciałbyś; wściekam się i ignoruję natłok napływających wiadomości. Zamykam plotkarską stronę, której posty głosiły, że dałem Harry'emu wolne dzięki czemu nareszcie mógł odwiedzić rodzinę. Mają nawet zdjęcia- jakże hojnie- które przedstawiają go z rozwianymi włosami przechodzącego przez furtkę. Co za cholerna bzdura. Dziwne, że nie bawią się w zmyślanie historii typu "Zwolnił następnego" albo "Rozprawił się z nim szybciej niż obstawialiśmy". Pożytek z nich żaden, jedynie lokalizacyjny, bo obudziła się we mnie iskierka szczęścia na myśl, że nie spędził następnej nocy z Jacem.
Założyłem na nadgarstek znajomą bransoletkę i przymknąłem oczy.
Wyjdę, przeproszę i... spróbuję wytłumaczyć przed nim i przed samym sobą co mniej więcej czuję. Dopowiem, że nie lubię robić innym nadziei, ale próba jeszcze nikogo nie zabiła. Nie ukryję się już, zrobię co będę chciał.
Gaszę silnik wyjmując powoli kluczyk ze stacyjki. W lusterku nade mną przeglądam się szybko: wyglądam nieadekwatnie do tego co czuję. Jak zawsze. Poważna maska przysłania twarz, kiedy wszystko inne w rozsypce zasłania niewidzialna peleryna.
Kieruję się do przytulnego ganka za którym spotkam nagrodę o którą walczę.

***

"Louis?" Mama Harry'ego wciąga mnie w mgnieniu oka do środka, oglądając się za moimi plecami. Wychyla głowę zza drzwi, po czym chowa w głębinach całkiem normalnego, zleksza małego przedpokoju.
"Śledzili cię?" pyta przyciszonym tonem zaciskając drzwi i blokując je zamkiem.
Kręcę niepewnie głową.
"Wszystko w porządku? Dzisiaj rano Harry'ego znaleźli na mieście. I w okolicy też, musieli za nim jechać całą drogę, później kiedy wyszedł na ogródek..." wypuszcza wstrzymywane powietrze "Byłam bliska zadzwonienia na policję."
"Nic by z tego nie wyszło, ulotniliby się w ciągu sekundy." mówię z przekonaniem.
"Zapewne." przyznaje ogarniając mnie od góry do dołu. "Przyszedłeś do Harry'ego? Jest u góry, drugie drzwi po lewej."
Jestem jej wdzięczny za bezproblemowe powitanie. Ruszam schodami, dotykając opuszkami palców balustrad. Czyściej niż u mnie, zauważam. Z jednej strony co się dziwić, po trauamatycznym zatrudnieniu Devaline, skończyłem z zapraszaniem obcych, chcących jedynie obrobić bogatszych. I co za tym szło? Sprzątanie raz na ruski rok.
Pokonuję kilka kroków i staję przed właśnie nimi. Drzwiami, które dzieliły mnie od wylewnej prawdy. Przykładam dłoń do zimnej powierzchni i uderzam knykciami raz, później drugi i trzeci, za którym idzie czwarty.
Myśli, że to matka, bo pozwala mi wejść- co też robię, popychając lekko drzwi. Gdy mnie widzi, jego szok jest bezcenny. Wprawdzie mój równa się z jego, bo zastaję obrazek, rozkruszający moje serce.
Harry'ego, moje znajome wyobrażenie, tulącego do nagiej klatki dziewczynkę, która leżała na jego brzuchu, wtulona twarzą w zgłębienie jego szyi.
Może słyszy swoim małym uszkiem jego przyspieszone bicie.
Albo nic. Może nie słyszy nic.
Jak ja.
Stoję i czekam aż coś powie, choćby 'co ty tu kurwa robisz', ale nie, on czekał aż to ja się pierwszy odezwę. Bo to ja byłem tym co miał to zrobić od początku.
"Potrzebuję chwili" Przełykam głośno ślinę podchodząc do jego łóżka, które zaskrzypiało gdy tylko na nim usiadłem. "Kim jest ta mała dziewczynka?"
Widzę, że stara się mnie ignorować, otulając małą brunetkę ciaśniej niż dotychczas. Ledwo słyszę kiedy wymawia jej imię. Tak bardzo podobne do tej widniejącej na mojej wstążce.
"Loly."
"Loly." powtarzam zerkając na nadgarstek. "Jest twoją, ekhm, młodszą siostrą?"
"Nie."
"Kuzynką? Siostrzenicą?" prycham "Córką?"
Zanim mam ochotę ukarać się za głupotę, praktycznie krzyczę, zaciskając palce na ustach. Córkę. Córkę, której nie mógłby mieć bo a, jest gejem, b, jest niepłodny i doskonale o tym wiem. Kurwa mać. Bóg obdarzył mnie szczęściem, ale rozumem już pogardził.
Jeśli uwaga zraniła Harry'ego, nie okazał tego. Podparł się na łokciach by połowicznie usiąść i przyjrzał się mi intensywnie. W spojrzeniu czułem, że mnie ocenia. Tak jak wielu innych ludzi, jednak pod innym kątem. Nie sławy, zauroczenia, czy czegoś bardziej skomplikowanego. Harry robił wszystko, żeby przejrzeć prawdziwe ja. Jakby chciał sobie sam odpowiedzieć na pytanie zawiśnięte pomiędzy nami.
"Znasz już odpowiedź."
Milczę drapiąc tępymi paznokciami prześcieradło.
"Wszystko na to wskazuje."
Kąciki jego ust drgają w uśmiechu.
"Wciąż jej nie usłyszałem." Odgarnia Loly z czoła mokry kosmyk włosa. "Więc."
"Więc."
"Więc?"
"Więc. Chcę czegoś czego się boję." odpowiadam, ważąc każde słowo. Zerkam do góry. "Czegoś czego nie znam i nigdy się w to nie zagłębiałem na długo"
"Konkrety proszę."
"Nie wiem czy to jest to..."
"Konkrety" ucina, chcąc to wreszcie usłyszeć z moich ust. "Konkrety."
Mam na końcu języka "coś do ciebie czuję" kiedy przypominam sobie, że 'coś' to klucz w stronę wyjścia.
"Czuję do ciebie więcej niż powinienem." drżę na samą myśl "Więcej niż powinien szef do asystenta. Facet do faceta. Więcej niż przyjaciel do przyjaciela. Długo nad tym myślałem i czuję się bez ciebie jak porzucony śmieć na dnie zapełnionego kosza. Potrzebuję cię."
Brunetka budzi się na dźwięk moich ostatnich słów, ale Harry nie reaguje nawet gdy przebiera nogami i rzuca nam zdezorientowane spojrzenie. Nie chce utracić kontaktu ze mną- gdyby tylko usłyszał moje myśli - wyciąga rękę, a ja ją złączam ze swoją mniejszą. Dwa klocki tego samego rodzaju i koloru, znalazły wreszcie odpowiedni wtyk.
"Harry, kim jest ten, ten chłopak?" pada senne pytanie Loly. "Harry" ciągnie go za włosy, na co mój asystent rzuca jej krótkie spojrzenie. "Kim jest..."
"Jestem Louis, księżniczko." mówię wystarczająco głośno żeby usłyszał mnie cały świat. "I miło mi cię poznać."
Z uśmiechem zwracam się z powrotem w jego stronę, co utwierdza mnie w przypuszczeniu, że ani na chwilę nie przestał na mnie patrzeć. Jednak coś się zmieniło.
Czy oto właśnie jestem świadkiem ckliwe błyszczących oczu Harry'ego Temple?
"Nie zostawiaj mnie już." szepczę ściskając jego dłoń. "Mówię poważnie."

***

Zaproszono mnie na obiad i nikt nie chciał przyjąć mojej odmowy. Przynajmniej mama Harry'ego, która wydawała się szukać skrzyni z łańcuchami by uniemożliwić mi odejście. A że pragnąłem utrzymać z nią dobry kontakt ze względu na moją z bliska nieokreśloną jeszcze relację z Harrym, mogącą przeobrazić się w coś w przyszłości, przysiadłem się do stołu. Nie było na co narzekać, była pierwszą matką- i jedyną- którą naprawdę w pełni polubiłem i która gotowała lepiej niż wszystkie restauracje razem wzięte.W trakcie posiłku atmosfera panowała normalna, zero spin, bardziej sielanka przy której każdy miał dobry humor.
Ani ja ani Harry nie wspomnieliśmy słowem o tym czymś co między nami iskrzy. Zadbaliśmy o to, żebym siedział na końcu długiego stołu tuż pomiędzy Laylą, a ciocią Daisy, tylko na wszelki wypadek gdyby ktoś zaczął coś podejrzewać. Ustaliliśmy zasady, a jedna z nich mówiła: dopóki nie będziemy wystarczająco gotowi na ujawnienie przed światem i rodzinami, nie naciskamy na siebie nawzajem. Z niemałą ulgą jest tak o tym teraz pomyśleć. Bez wsparcia Harry'ego może zadręczałbym się niepotrzebnie, a tak, mieliśmy wszystko określone co i jak.
"Oprowadzę Louisa po ogródku, a potem pójdę się spakować i wracamy do roboty." oznajmia nagle Harry. Komentarz spotyka jęki niezadowolenia, na co chichoczę wzruszając ramionami.
"Sam tak chciał." dopowiadam na swoje usprawiedliwienie. Wstaję od stołu, poprawiając swoje mankiety. "Bardzo wyśmienite jedzenie, dziękuję za zaproszenie."
"Jesteś tutaj zawsze mile widziany."
Mama Harry'ego rzuca mordercze spojrzenie kiedy jej syn próbuje mnie wywlec z kuchni.
"Ty też, Harry, jesteś tu zawsze mile widziany."
"Wiem. To mój dom" mamrocze zmieszany, ale nie widzę go już, gdy pędzi na taras z dala od całej rodziny. Przeskakuje balustradę, depcze żwirowaną ścieżkę i truchtem rwie na tył domku.
"Pośpiesz się!" zdziera gardło.
Śmieję się odchylając do tyłu głowę. Co za dzieciak. Same problemy z nim będą.
"Smoker!"
"Nie odzywaj się tak do mnie!" mówię, spokojnie przekraczając ogrodowe ozdoby wbite w ziemię.
"Dobrze, szefie, poczekam."
Obudziła się w nim nutka odwagi. To właśnie uwielbiam.
"Z informacjami na temat twoich ważnych spotkań też będę zwlekać."
Uśmiecham się pod nosem i oblizuję usta.
"Ani się waż, Temple!"

Dołączam do jego boku z którego miejsca widać rozwidlony widok na uporządkowaną roślinność. Wielkością mój bił jego na głowę, jednak ustawieniem i dobraniem kwiatów- oba ogrody mogłyby konkurować. Nie znam się na rodzajach, które porastały kolistą fontannę, dojrzałem jednak znajome kielichy dalii, astrów i marków. Bukszpany w dalszym zasięgu wyciętego na relaks powierzchni były niczym fale, nierówne, tworzące sztukę. Grządki po bokach były ułożone w tęczowe barwy.
"Tylko mi nie mów, że sam to zagospodarowałeś." odzywam się po długim czasie podziwiania. Jeśli to nie było romantyczne, nawet dla kogoś kto w ogóle nie znał definicji romantyczne, to ja już naprawdę nie wiem co innego mogło być romantyczne.
"Pracowałem nad nim kilka miesięcy i ostatnią noc spędziłem dopracowując nieciągłości." wyznaje dumnie przysiadając w lekkim rozkroku na trawie. "Podoba ci się? Czy twój ogrodnik zrobiłby to lepiej?"
"Może zrobiłby to równie ładnie. Może nie."
"Ale z ciebie..."
"Ale ze mnie kto?" gaszę go, bo jeszcze czasami wierzy w moją poważną maskę. Chociaż jest jednym z tych, którzy potrafiliby ją rzucić kąt i odkryć prawdziwego mnie.
"Nieważne."
"Postaw się mi." szepczę, stojąc nad nim i wbijając wzrok w jego powiększone oczy.
"Postaw." powtarzam.
Obserwuję jak przełyka ciężko ślinę zanim odpowiada:
"Jesteś dupkiem." po czym unosi wzrok "Zadowolony?"
"Nie bardzo, słabo ci poszło." przygryzam wargę dosiadając się tak, żeby otrzeć się o jego ramię. "Ale jesteś zwolniony."
"Co?"
"Słyszałeś mnie doskonale." wbijam pusty wzrok w bukszpany, zauważając, że u ziemi mają powciskane lampki. Nocą zapewne pięknie oświetlają okolicę.
"Zdajesz sobie sprawę, że bardziej popieprzonego faceta od ciebie nie znam."
"Tak sie składa, że pochodzę z rodu tych wyjątkowych." puszczam do niego oczko i nawet się już nie hamuję.
Mam dość udawania kogoś kogo sam nie znam.
Problem tkwi w tym, że samego siebie też ledwo znam.
"Za kilka dni kończy się twój okres próbny." przypominam sobie wyrywając kępkę trawy. Rozrzucam ją na swoje buty. "Z tego co wiem z filmów będę musiał wydrukować dokument o przedłużeniu umowy na czas nieograniczony."
"Przerasta cię to, nieprawdaż?" uśmiecha się przez słowa, strzepując mi z nogawki źdźbło "Pierwszy raz w twoim życiu będziesz musiał zmienić zasady swojej gry. Cóż za niespodziewany zwrot akcji."
"Może odrobinę."
Przyznaję; nigdy bym nie przypuszczałbym, że byłoby mnie na to stać. Równie dobrze gdyby ktoś mi rok temu powiedział, że się zakocham w chłopaku, który pracowałby jako mój stały asystent, wyśmiałbym ktosia i zesłał z ciężkim kamieniem na dno stawu. Nie lubię olbrzymich zmian, w co, o dziwo, nie wchodziło wymienianie pracowników jak skarpetki, gdyż oni nigdy dla mnie nic nie znaczyli. Nie przywiązywałem się, nie brałem za kogoś bliższego, odwalali to co im mówiłem i żaden z nich nigdy nie wyciągał do mnie ręki. A ja siedziałem w ciemnej dziurze, pracując, zapijając ciszę.
"W sobotę padła propozycja, żebyś zagrał charytatywnie w meczu." powiadamia mnie schylając głowę, żeby uniknąć słońca. "Idziesz na to? Byłbyś kapitanem drużyny czerwonej. Alice mówiła, że prawie co rok bierzesz w tym udział."
"Tak, możesz to potwierdzić."
"Nie wiedziałem, że grasz."
"Nigdy nie pytałeś."
"A co z twoją kondycją?" drwi wyszczerzając się w uśmiechu. "Kiedy ostatnio biegałeś czy ćwiczyłeś?"
"Szybko się regeneruję." marszczę nos kiedy mruczy niesłyszalnie 'jasne' "Ty zobaczysz! Załatwię ci cholerne miejsca na ławkach."
"No ja myślę. Może załatwisz mi jeszcze posadę cheerleaderki?"
Unoszę brew zastanawiając się czy to co chcę powiedzieć jest na tym etapie relacji odpowiednie.
"Skoro pytasz to musisz mieć fetysz do..."
Odwraca głowę szybko w moją stronę.
"Nie kończ, nie znasz jeszcze moich fetyszy."
Czuję jak zasycha mi w buzi na wspomnienie o 'jeszcze'. Bo o mój boże, będę miał szansę odkryć wszystkie jego dziwactwa, bo teoretycznie, chyba, chyba, jesteśmy nieoficjalnie razem. I to jest przerażające.
(tak bardzo przerażające)
Śmieję się nerwowo, wyrywając jeszcze więcej trawy niż uprzednio.
"Możesz nie psuć mi ogródka?" pyta czule. Trąca moją dłoń i wklepuje resztki zieleni w ziemię. "Nie zaprosiłem cię tutaj, żebyś powyrywał mi wszystkie roślinki."
"To po co?"
"Chciałem cię lepiej poznać. Plus uznałem, że to miejsce pozwoli ci się otworzyć i fakt, udało się, bo nawet zeszliśmy na temat seksu."
"Już z nim skończyliśmy."
"Z czym?" na jego czole pojawiają się widoczne zmarszczki.
"Z seks-tematem." zaciskam usta. "Nie wiem czy...to głupie z mojej strony, wiesz."
"Czy ty się właśnie zawstydziłeś?" nie słychać w jego głosie żeby się ze mnie naśmiewał. "Louis, wiesz, że do niczego cię nie przymuszę, nawet do rozmowy o seksie. Kiedy tylko będziesz gotowy."
Nie wiem czy mu podziękować czy lepiej pozostać milczącym. Decyduję się na to drugie, bo bardziej do mnie pasuje.
"Urządzisz nam też taki ogródek?" wymyka mi się z ust. Spoglądam na niego z nadzieją, a przez jego twarz przepływa zmieszanie- jestem prawie pewny dlaczego.
Niespodziewanie nachyla się do mojego ucha i odpowiada szeptem:
"Najpiękniejszy."

***

Tej nocy mi odbija.
Tak jak kilka godzin temu bałem się rozmawiać na ten temat, tak pod prysznicem całe wątpliwości ze mnie wyparowały. Jak woda pokrywająca moje nagie ciało, kiedy stałem przed lustrem, badając swoje dolne partie.
Wyszedłem z toalety, rozdygotany na samą myśl, że jestem w potrzebie. Że oto nadeszła chwila ulżenia przez skumulowane przez cały dzień gesty.
Nie mogę uprawiać analnego seksu. Nie jestem na to mentalnie gotowy, choć praktycznie w stanie nieświadomości już to robiłem.
Przepasałem ręcznik w pasie i wziąłem kilka głębokich wdechów.
Miałem dziś z nim spać, czekał na mnie w moim pokoju i nie, za nic w świecie nie mogłem się mu pokazać w takim stanie. Nie mogłem.
"Louis, słyszę cię."
nie.
"Dusisz się?"
Drzwi otwierają się powoli i w końcu go widzę. W tle gra telewizor i jakiś kanał muzyczny, natomiast on wygląda zbyt dobrze w swoich obcisłych bokserkach i podziurawionym celowo podkoszulku. Spiekam raka cofając się krok do tyłu.
"Musisz spać u siebie. To znaczy. W pokoju obok." jąkam się uderzając plecami o ścianę. "Okay?"
Marszczy brwi, opierając się swoim umięśnionym ramieniem o próg.
"Louis." mówi spokojnie, nie naciskając na moje imię. "Jeśli mogę ci jakoś pomóc, daj sobie pomóc. Myślałem, że mi ufasz."
"Ufam." odpowiadam szybko, wchodząc mu w słowo. "Ale jestem prawie pewny, że sam sobie poradzę."
Jego oczy są bardziej przejrzyste niż wszystkie morza jakie miałem okazję zapamiętać. Patrzą prosto na mnie i frustruje mnie to. Próbuję go wyminąć.
"Zaufaj mi."
"Nawet nie wiesz o co mi chodzi." wzdycham zniecierpliwiony.
"Mam rozumieć, że ten namiot postawiłeś sam specjalnie i nie ma żadnego związku z twoim problemem."
"Nie mam problemu." skrzeczę, przepychają się przez jego ciało.
"Nie?"
"Nie."
"Niektórzy faktycznie uważają, że wzwód to nie jest żadnego rodzaju problem, ale ty nie jesteś osobą zaliczającą się do tej grupy."
Przystaję po środku pokoju i odwracam się do niego. Wiem, że żartuje bez cienia humoru, tylko po to żeby rozluźnić atmosferę. Doceniam to.
Posyła mi spojrzenie, które utwierdza mnie w przekonaniu, że nie ma co się bać nowych rzeczy. Co jak kto, ale on zadba o mnie tak jak mówi moja instrukcja obsługi.
"Zajmiesz się mną?"
Zagryzam wargę, skompromitowany pytaniem. Ale Harry kiwa głową, stawiając ciche kroki w moją stronę i czuję się spokojniejszy, chociaż moje serce dawno nie dostało takiej głupawki.
Palcami zahacza o krawędzie ręcznika, który chwilę później ląduje u naszych stóp. Dotyka mnie. Dotyka tak jak nikt nigdy, w sposób kojący. Przesuwa dłońmi po moich biodrach, zatrzymując się na pośladkach, które ściska i pcha do siebie. Muszę złapać szybko oddech, na zaraz krztuszę się, a po chwili rozluźniam ramiona wzdłuż swojego ciała. Chryste. Niby nic, a czułem się jakbym już zdołał przeżyć orgazm.
Harry nic nie mówi, kiedy chwyta mojego penisa w piąstkę i prowadzi na łóżko. Nie przestaje okrążać kciukiem główki, rozcierając na całą długość preejakulat.
Zatracam się w tym totalnie, zaciskając oczy. Nie jestem pewien co dalej robi, ale nie szczędzi mi przyjemności, a ja nie ograniczam krzyków za każdym razem. gdy przyspiesza.
Przemyka mi przed oczami ostatni seks, który nazwałbym szybkim numerkiem z laską. Orgazm, który wtedy przeżyłem pochłonął mnie całego w ekstazie.
Na krótko.
Ten handjob, był o wiele lepszy niż jakiekolwiek wspomnienie tamtego razu. Może dlatego, że robił mi go nie kto inny jak Harry. Albo dlatego, że oboje krzyczymy i dyszymy sobie w usta, wymieniając się mokrymi pocałunkami. Może być wiele może. Kiedy osiągam szczyt, zaciskam wszystkie kończyny na jego ciele i powtarzam jak mantrę jego imię. Jak modlitwę.
Dumnie przyznam, że żaden orgazm nie mógł się równać z tym, który przeżyłem dzisiaj.
Żaden.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top