Rozdział dwudziesty drugi- Harry

"Louis." Owijam ciepłą dłoń wokół jego poszkodowanej kostki. "Co robisz? Nie patrzysz na film."
"Patrzę, patrzę, ta zaraz umrze." mamrocze pisząc pośpiesznie na klawiaturze. Skupiony na monitorze laptopa, nie widział niczego poza światem pracy. Przegryzał wargę i ocierał palcem nos. Nie chciałem mu mówić, że byliśmy już kilka scen dalej od kiedy Hazel z Gwiazd Naszych Wina miała ten swój atak. Strzelam, że i tak nie wie jaką ten film ma fabułę.
"Louis."
"Harry." odpowiada dalej nie podnosząc wzroku. Przekręca zdrową nogę na moich udach i usadowia sobie wyżej macbooka.
"Mieliśmy spędzić razem czas." robię pauzę, a on w końcu na mnie patrzy. Jak jakiś maniak oderwany od swojego fikcyjnego świata, błądzi wzrokiem po moim ciele.
"To robimy. Wszystko wiem co się dzieje, Gustaw i Gazela mają raka, polecieli gdzieśtam i coś tam o pisarzu z Florencji było." marszczy słodko nosek "Nie wiem, ale liczą dni swojej miłości. A ta zaraz umrze."
Prycham przekładając pilot z ręki do ręki. Manipulant.
"Ona nie umrze, wróżbito przebiegania filmu."
"No to ten drugi, Chryste, czepiasz się." powrócił do komputera odbierając jednocześnie jakieś powiadomienia na telefonie. Było naprawdę późno, a on to miał gdzieś. Mnie też. Nawet wino, które stało nietknięte na stoliczku.
Z tego co się dowiedziałem z bełkotu chłopcy mieli niezwłoczne problemy z wizerunkiem i jako szef managementu przejął inicjatywę panowania nad sytuacją. Co jakiś czas widziałem jak wchodzi na Twittera, Instagrama i leakuje zdjęcia. Jak dzwoni do bóg wie kogo, prosząc by przesłał mu to i tamto i żeby upewnił się, że tamto. I jeszcze żeby wezwał tamtego gościa od tamtego i żeby ktoś przejrzał tę cholerną stronę... Udawał, że patrzy i wiedziałem to od samego początku.
Nie puściłem już filmu. Oglądałem go z tysiąc razy, a powód wybrania go był jeden: wyobraziłem sobie nas w uścisku przy płaczliwym dramacie. Skoro Gwiazd Naszych Wina był moim ulubionym, Louis uległ ze względu na mnie, choć dobrze wiemy, że romantykiem nie jest nawet w ułamku.
No dobrze może trochę, ale to jest taki procent, że nie jest się w stanie go nawet przyuważyć.
"Czemu nie puszczasz?" dopytuje się i nagle zapada dobitna cisza dźwięku wciskanych klawiszy. Sięga po wino i.... tak to znowu on. Jak już sięga po wino to posuwamy się o krok do przodu.
"Harry. Przepraszam, okay? Nie jestem przyzwyczajony do tego." wymachuje dłonią wokoło mnie i telewizora. "Poczekaj sekundkę i zlecę Kurtowi ostatnie sprawy. Obiecuję. Chwila."
Więc czekam trzy minuty więcej. Zaklepuje monitor, odkłada sprzęt na ziemię i ze złożonymi rękami rzuca mi spojrzenie pod tytułem 'jak chcę skończyć to potrafię', na co ja kwituję to miną 'mhmm'
"Chodź do mnie." prosi i nie musi powtarzać dwa razy, bo już delikatnie wysuwam się spod jego nóżek, okrakiem siadając na jego biodrach. Tulimy się, bo tego najzwyczajniej w świecie potrzebujemy.
"Kocham jak robisz sobie kitkę na głowie." szepcze mi do ucha, szturchając kucyk. "Pasuje do ciebie."
Od kiedy jesteśmy razem zaczął mnie częściej komplementować. Za czym szły małe uśmiechy przypieczętowujące prawdziwość wyznań. Nie jestem typem, który się peszy- możliwe, że żyłem w kłamstwie całe życie- ale przy Louisie wymiękam po kolana. Ostrość z którą go poznałem; władczość, w jednej sekundzie zmieniała się w coś przeuroczego i za nic w świecie nie potrafiłem tego pojąć.
"Patrz jak się rumienisz!" krzyczy ucieszony wytykając mi palcami dołeczki "Jesteś taki podatny."
"Przestaaań." chowam twarz w zagłębieniu jego szyi. Pachnie znajomą, ciepłą esencją, którą zacząłem kojarzyć z domem. "Puścić film od początku?"
"Po co? Ja wszystko wiem..."
Czuję jak otula mnie kocem, który przyniosłem wczoraj z pralni i przewiesiłem na oparciu.
"Masz świadomość, że tamten chłopak to nie Gustaw tylko Gus."
"Oczywiście, że tak." broni się.
"A świadomość, że nie pamiętasz o co się rozchodzi w filmie, bo jesteś cholernym kłamcą?"
"Oczywiście, że nie."
Wybuchamy śmiechem, mocniej się obejmując.
"Nie mam zamiaru cię już puszczać." oznajmiam przeciągle.
Zamykam oczy, wyrównuję oddech. Ostatnio więcej razy budziliśmy się na kanapie niż w łóżku, wbrew pozorom niepopartym żadnym podtekstem.
"W takim razie tego nie rób."
Całuje mnie w skroń i wyciąga z pudełeczka fajkę. Usypia mnie duszącym dymem, poprawiając co chwila koc.

***

"Gdzie są teraz chłopcy?" pytam.
Louis patrzy na mnie znad miski, nalewając sobie więcej mleka. Wciąż ma śpiochy w kącikach oczu i lekko przymulał. Nieobecny- taki właśnie był. Z desperacji zacząłem zagadywać o byle co.
"Wracają tourbusem z Niemiec" mówi cicho "Następnie Szwajcaria, trzy dni spokoju i jeszcze zajeżdżają do Wiednia. W przerwie mają się zjawić na nagranie kilku kawałków. Zobaczymy co z tego wyjdzie."
"Mają umówiony jakiś wywiad w najbliższym czasie?"
Louis potakuje przełykając ze skrzywieniem.
"U Normana, ale to za tydzień dopiero." wzdycha, po czym niespodziewanie rzuca łyżką, która przelatuje przez pół stolika. Zatrzymuje się przed moją dłonią. "Nie mam na to ochoty."
Przystaje oparty nad zlewem, pociągając nosem. Uświadomiłem sobie, że takie zachowania mogą prowadzić do ataku, co nieco mnie nastraszyło. Pomysł jak sobie z tym poradzić nachodzi mnie dosyć szybko. Sięgam do apteczki na wprost od szuflady na sztućce i wyjmuję z niej kilka tabletek. Uspokajającą i witaminy. Wciskam je bez ostrzeżenia pomiędzy jego wargi, a on przełyka je na sucho.
"Gorszy dzień?"
Otulam go od tyłu, rozmasowując napięte mięśnie. Nie podoba mu się ta bliskość, więc odsuwa mnie od siebie w najbardziej dobitny sposób.
"Najgorszy."
Kieruje się do swojego barku i wyjmuje z niego znajomą butelkę wina. Nazwa wina śni mi się po nocach, ponieważ tak dobrze miałem ją zakodowaną w części umysłu, która posiadała zasób bezużytecznej wiedzy. Louis zachłystuje się pierwszym łykiem, ale i tak nabiera jeszcze drugi i trzeci aż butelka jest prawie pusta. Siada oparty o ścianę i zaczyna płakać. Wszystko dzieje się tak dziwnie szybko.
"Zadzwoniła do mnie ta szmata z którą byłem. Pokłóciła się z mężem czy coś. Przyjeżdża dzisiaj."
"Co?"
Louis powoli odwraca głowę, żeby na mnie spojrzeć.
"Byłem w jednym stałym związku przed tobą, Harry." szlocha "Nawet nie z własnej woli.''
"Zmusiła cię?"
Kucam zdziwiony i dodaję mu otuchy złączając nasze dłonie.
"Nie. Nie zmusiła." sprostowuje.
"Nie rozumiem."
"Bo od tej historii jest zależna inna historia i prawdopodobnie miałbym z kilka ataków paniki podczas opowiadania jej, więc na razie sobie oszczędzę." Odwraca wzrok, po czym kręci z niedowierzaniem głową. "Nie jestem na nią gotowy. Ale. Obiecuję, że ci ją kiedyś opowiem."
"Dobrze, Lou."
Przygarniam go do uścisku i tym razem nas nie rozdziela. Poddaje się, chowając całym sobą w moich ramionach. Nie mogłem znieść widoku bezbronnego chłopaka w grze na którą wyzwał go los. Ludzie nie mieli pojęcia jaką osobę uważali za idola. Zwykle fani dobierają sobie takie zdobycze co mają wygląd, kasę, inspirują i ogółem mówiąc, tworzą piękny obrazek. Nie mają na uwadze, że jak zmyje się te wszystkie kolorowe farby, dojrzymy szkic zarysowany zwykłym szarym ołówkiem- nie zawsze tak piękny jak myśleliśmy.
Całuję go w czubek głowy, a później na pograniczy czoła z włosami. Może on nie potrafił kochać, ale ja już tak.
I to co czułem, to była niepodważalna miłość.

***

Jasmine
jest
żmiją.
Z jadem ściekającym z pyska, kłami, długimi włosami, które wpychają się w jej otwarty dekolt. Przypomina zwykłą dziwkę spod burdelu. Trudno uwierzyć, że jest mężatką; łatwiej w to, że jej mąż wywalił ją z willi.
Louis popada w depresję w jakiej go jeszcze nie widziałem. Do nędznego widoku, który obejmował go szlającego się bez celu tam i z powrotem, z winem w ręku, chusteczkami w jednej kieszeni i blaszką tabletek z papierosami w drugiej, brakowało tylko żyletek. Nie docierało do niego nic i nikt.
A z Jasmine musiałem się użerać na osobno. Sam.
"Harry. Czytałam o tobie dużo, jesteś dosyć młody jak na tak poważną pracę, nie sądzisz?"
"Harry. Wydajesz się być na innej planecie. Martwisz się o coś konkretnego?"
"Harry" jej piskliwy głos wyrył mi sie na stałe w pamięci. Moje imię wymawia niczym przekleństwo. "Pisali w gazetach, że jesteś homoseksualny. To prawda?"
"Harry."
Ściskam szmatkę w dłoni obserwując kątem oka przypiekający się filet z indyka.
"Co? Co tym razem, Jasmine?" staram się nie brzmieć zbyt ostro. Cóż, przynajmniej się staram.
"Uu. Ktoś tu dziś nie w sosie." oznajmia, zakładając za ucho kosmyk włosów "Chciałam cię spytać czy wiesz."
Czy ona myśli, że czytam jej w myślach?
"Wiem co?"
"O mnie i Smokerze, o naszych wspólnych przygodach." tonuje głos, zerkając na schody, prawdopodobnie w obawie, że Louis może nas podglądać. Nie zna go chyba wystarczająco dobrze, gdyż gdyby znała, wiedziałaby, że Smoker nigdy nie podsłuchuje. Zawsze ujawnia swoją obecność, a na ten moment wiem, że ucina sobie głęboką drzemkę.
"Nazywa cię szmatą, nie jestem pewien czy wasze przygody całkiem poważnie można by było nazwać przygodami."
Zdejmuję z ognia indyka i przekładam go na puree z ziemniaków.
"Proszę." podaję jej talerz, który wyrywa mi z dłoni i odstawia na bok. Zero wdzięczności, ale już mnie to nie dziwi.
"Może spytam tak, Harry."
Jasmine przechyla się w moją stronę, ukazując w swojej pełnej okazałości kły.
"Za swoich czasów tu mieszkałam. Masz pojęcie co znajduje się w pokoju na górze? Tym co stoi wiecznie zamknięty pod kluczem?"
Kręcę głową. Nigdy mi nie powiedział, bo nigdy wystarczająco się nie zainteresowałem.
"Nie." odpowiadam.
"Jesteście blisko." stwierdza "Bliżej niż myślałam, prawda?"
Następna próba wyciągnięcia ze mnie odpowiedzi. To wszystko przebiegało jak wywiad. Pytania wydają się ułożone i przemyślane z kilkakrotnie. Może nawet zapisane gdzieś w zeszyciku.
Marszczę brwi zastanawiając się czy to możliwe.
"Pracujesz dla gazety." Teraz ja stwierdzam, przypominając sobie o wyszukiwaniach.
Kobieta nie odpowiada, zachowuje kamienną twarz. Słucha.
"Przyjechałaś tu specjalnie by dowiedzieć się czy między mną, a Smokerem jest coś więcej?"
Za jej pustymi oczami, musi kryć się prawda.
"Bo na razie kiepskie masz dowody, nie sądzisz? Jasmine."
Przedrzeźnianie jej to dopiero zabawa.
"A twoja taktyka śmierdzi głupim planem. Znam ten typ, zaraz spróbujesz go uwieść. Wyciśniesz z niego wszystkie możliwe informacje, które będziesz mogła sprzedać za piękną sumkę brukowcom. Przyznaj się. Masz kryzys w biznesie? PRZYZNAJ!"
To że wybucham wydaje się normalne po tak długo spędzonym czasie z Louisem. Ostatecznie nerwy ci puszczają kiedy przebywasz z osobą, która raz jest pełna sarkazmu, a innym rozkruszona w smutku. Dwubiegunowość to choroba.
Jasmine parska niepohamowanym śmiechem prosto w moją twarz.
"Dziecko, moje drogie. Harry. Naoglądałeś się bajek."
"Natomiast ty bezmyślnych kryminałów."
"Louis miał ze mną coś czego z tobą nie będzie mieć nigdy." warczy wytykając mnie palcem. "Jeśli faktycznie jesteście w związku, co mnie szokuje, bo od kiedy znam tego idiotę jest niereformowalnym homofobem, planującym spalić na stosie tych co lubią w dupę, to życzę powodzenia. Z Louisem nie da się stworzyć pewnego związku, liczą się dla niego wartości, których ty nigdy nie uważałabyś za nadrzędne."
Słowo za słowem zostaje wypowiedziane bez mrugnięcia okiem. Wstaje i małymi krokami - ze względu na wysokie szpilki- wspina się na piętro wyżej.
A ja skupiam wzrok na roztrzaskanym szkle, szlachetnie połyskującym w świetle, które znikąd pojawiło się pod moimi stopami.
<jak to jest, że się do niego upodobniam>

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top