Rozdział VII
Obudziło mnie pikanie różnych urządzeń medycznych. Otworzyłem oczy i oślepiło mnie światło dobywające się z latareczki jakiegoś człowieka w białym kitlu. Spojrzałem w sufit, gdzie łuszczyła się — niegdyś — biała farba. Strop był osmolony jakąś czarną, smolistą substancją.
Chciałem się uwolnić, ale byłem przywiązany skórzanymi pasami do łóżka. Czułem suchość w gardle. Nie wiedziałem, gdzie się znajduję, ale nie podobało mi się tu.
— G-gdzie jest Bastian? — wykrztusiłem.
— Manuel, ktoś taki nigdy nie istniał. Pan Schweinsteiger nigdy nie istniał — powiedział lekarz z dużą pewnością siebie, gasząc latarkę, kiedy na niego spojrzałem. — Jesteś chory, a to są tylko twoje wymysły...
— Kłamiesz! — krzyknąłem, próbując wyrwać się z więzów. — Jestem zdrowy!
— Nie, panie Neuer. Chorujesz na schizofrenię i to wszystko to tylko twoja wyobraźnia.
Wyszedł. Zza uchylonych drzwi usłyszałem jego rozdrażniony głos lekarza.
— Podać mu klonitazen, zwiększoną dawkę.
— Ale to silny środek odurzający! — zaprotestowała jakaś kobieta.
Drzwi zostały domknięte.
Moje serce biło jak oszalałe napędzane przez strach. W głowie jak bomba nuklearne, wybuchło tysiąc myśli na minutę.
Gdziekolwiek byłem, musiałem się stamtąd wydostać. Musiałem odnaleźć Bastiana. Żywego czy martwego — bez znaczenia. Był jedyną osobą, którą pamiętałem pośród tego zgiełku niewyraźnych i zamglonych wspomnień. I te oczy. Lazurowe jak najczystsze jeziora na świecie. Przejrzyste, piękne i tajemnicze. Mogły się okazać równie zabójcze. Nigdy nie mógłbym o nich zapomnieć. Chociaż chwilka... Spojrzenie lazurowych oczu blakło, tak samo jak blond włosy przyprószone siwizną.
Zacząłem dygotać. Nie wiedziałem, co się dzieje. Rozchyliłem powieki, które wcześniej zamknąłem.
Świat wirował. Ze ścian wychodziły potwory w strojach baletnic. Oczy zaczęły mi łzawić. Może naprawdę miałem coś z głową?
Poczułem ból w ramieniu. Wystawała z niego igła podłączona do strzykawki, a drobna dłoń w lateksowej rękawiczce dociskała tłok, powodując, że substancja dostawała się do mojego krwiobiegu.
— Śpij dobrze, Manu — wyszeptała postać — kobieta, kiedy skończyła brudną robotę. — Lepiej dla ciebie, gdybyś się już nigdy nie obudził...
Wyszła, pozostawiając mnie w świecie halucynacji, gdzie potwory wchodziły mi do łóżka.
Po kilkugodzinnych zmaganiach pogrążyłem się w zbawiennej pustce.
--------------------------
Karo, mesliska i nie morduj 😀😀😀 Mam nadzieję, że dożyję do kolejnego rozdziału.
Pozdrawiam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top