Rozdział VI

Nie wiedziałem, jak długo siedziałem w tej szafie. Sekundy zamieniały się w minuty, a potem w godziny. Chciało mi się sikać, ale bałem się ruszyć. Wysłałem wiadomość do Bastiana. Odczytałem ją, ale nie wiem, czy odpisał — rozładował mi się telefon.  Plecy bolały mnie od schylania się, a stopy zdrętwiały. Wzrok przyzwyczaił się do ciemności. Wpatrywałem się z uporem maniaka w proszek do prania, więc w pierwszej chwili nie usłyszałem wołania:

— Chłopaki, jesteście tu?

Ten głos. Próbowałem połączyć wszystkie trybiki układanki i uderzyłem się w czoło. Thomas Müller. Uderzyłem plecami o tylną ścianę szafy, przewracając mydła w płynie i płyny do prania. Straszny hałas.

— W salonie. — Usłyszałem głos Marco. — Słyszeliście ten hałas. To pewnie ta mała dziwka.

— Ja tam nic nie słyszałem — mruknął z reguły radosny Thomas. — Mars, stanął ci.

Rozległ się chichot.

— Chodźmy na zewnątrz. Zimne powietrze pozwoli... wam ochłonąć.

Czy on zasugerował...

To była moja jedyna szansa na ucieczkę. Potarłem zdrętwiałe stopy i możliwie, jak najciszej wygramoliłem się z szafy. Zachwiałem się, ale udało mi się utrzymać równowagę. Przeciągnąłem się i stąpając na paluszkach, uciekłem z domu Roberta.

Wsiadłem w pierwszy lepszy autobus, który zawiózł mnie pod dom Bastiana.

Wysiadłem z pojazdu i krocząc chodniczkiem, wokół którego posadzone były różnokolorowe kwiaty,  udałem się do drzwi willi starszego Niemca. Były uchylone. Po cichu wszedłem do środka, panowała tam grobowa cisza. Mój żołądek się zacisnął  ze strachu. Bałem się, że Bastian... Skończy jak Robert. Na szczęście kiedy wchodziłem do kuchni, to on wyszedł z łazienki. Ręcznik miał okręcony wokół ciała, a kropelki wody spływały z jego mokrych włosów, po brodzie na klatkę piersiową. Blond włosy porastające jego brzuch wyznaczały ścieżkę w dół ciała w rejony osłonięte ręcznikiem.

Odchrząknął.

— Co ty tu robisz?

Oderwałem wzrok od jego ciała.

— Martwiłem się — wyszeptałem.

Zbliżył się do mnie i przytulił. Gładził mój kark i szeptał czułe słówka. 

— Nie było o co... W końcu kto by chciał skrzywdzić takiego starego pryka jak ja.

— Nie jesteś stary.

— Siwieje... I to nie tylko na głowie.

— Bastian.

— Tak mam na imię.

— Nie żartuj sobie. Siwizna sprawia, że wyglądasz dojrzalej i bardziej seksownie.

Uniósł brwi.

— Czyżbyś był zainteresowany?

— Nie lubię blondynek.

— Hmmm... — Podrapał się po gładko ogolonym  policzku. — Szczupły, wysoki brunet o niesamowicie błękitnych oczach...

— Bastian! 

Położył mi dłoń na ustach.

— Schowaj się tajnym pomieszczeniu pod łóżkiem.

Zdążyłem zniknąć w jego sypialni, kiedy wparowali Marcel i Marco.

— Basti, wiesz może, gdzie jest Manuel? — zapytał mój brat.

— Nie.

— Basti, Basti... — powiedział z politowaniem Marco.

Po chwili było słychać uderzenia i  zduszone jęki. Po moich policzkach spłynęły łzy.

Najpierw Robert, a potem Bastian. Kto jeszcze?

— Wiemy, że u ciebie jest ta mała dziwka!— krzyknął Marcel.

Rozległ się dźwięk tłuczonych naczyń i trzask drzwi. Po chwili do mojej kryjówki wkroczył Basti. Miał rozwalony łuk brwiowy.

Przytuliłem go i pocałowałem. Jego wargi były szorstkie. I inne od tych Roberta. Przerwał pocałunek.

— Wychodź. Oni wrócą. Wyślę cię do znajomego, u którego cię nie znajdą, a w tym czasie sprawdzę, co u Roberta.

— Dziękuję.

— Nie ma za co.

— Czemu mi pomagasz?

— Bo... — Zarumienił się. — To nieistotny szczegół. 

Udaliśmy się do garażu i Bastian odpalił samochód. Zapiąłem pasy i zacisnąłem dłonie na fotelu. Miałem złe przeczucia. Ktoś za nami jechał.

— Boję się — wyszeptałem.

Bastian nie zdążył odpowiedzieć, a zostaliśmy zepchnięci do rowu. Uderzyłem głową o schowek i straciłem przytomność.

----------------------------------------------------------------------

Mam nadzieję, że Wam się podoba.

Pozdrawiam



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top