Rozdział siódmy- Louis

Kończymy jedzenie sushi i celujemy na odległość patyczkami do zlewu. Osobiście nie trafiam, a Harry uderza w okno, co przyprawia nas o wybuch śmiechu.
Atmosfera trochę się rozluźniła, tego jestem pewien. Pracowaliśmy wspólnie przy stole, Harry pomagał mi uporządkować umowy i zadecydować o najlepszej wersji na grafikę reklamy. Później jakoś rozeszliśmy się w czynnościach, ja pisałem na czacie z managerem w trasie, a Harry bazgrał w skupieniu w swoim zeszyciku. Zapisywał szybko słowotok wyrazów i przyznam, że chwilami rozpraszał mnie do tego stopnia, że zastanawiałem się o jakiej tematyce pisze w tym momencie wiersz.
Przerwałem w końcu pracę.
Pochylony chłopak nawet nie zauważył jak przymykam laptop.
"Lana pisała, że przyjadą za godzinę" zagaduję.
Harry zatrzymuje w miejscu rysik i podnosi powoli głowę.
"Gdzie oni pojechali?"
"Na plażę. Nigdy na niej nie byłem, ale z tego co pisze Patricka wychodzi, że jest piękna."
"Jak to nie byłeś?" dziwi się odsuwając na bok pamiętnik "Mieszkasz tu od kilku lat, prawda? Czy się mylę?"
"Tak, ale nigdy nie rozglądałem się po okolicy" wzruszam lekko ramionami.
Taka prawda. Nie znałem miasta niczym własną kieszeń. Zawsze wyjeżdżałem z Leeds do innych bardziej pokaźnych dzielnic. Lubiłem zakupy w Newcastel i Edynburgu. Raz na jakiś czas odwiedzałem Manchester, gdyż tam znajdowała się jedna z najwyżej cenionych przeze mnie restauracji. 
"Nigdy nie poszedłeś na spacer by się rozejrzeć?" Harry wytrzeszcza oczy w szoku "A wiesz przynajmniej czym się charakteryzuje Leeds?"
"Hmm. Festiwalem?"
Harry parska i kręci z politowaniem głową "No co?"
"Nic. Tylko- jak ci to powiedzieć?" drapie się po głowie wprawiając w nerwowy ruch swoje kolano "Leeds jest uznawane za miasto homoseksualistów, przeważa tu ich ilość. Parady są organizowane przez ulice non stop, niektórzy wywieszają tęczowe flagi przez okna i owijają je wokół balustrad. Jak tu przyjeżdżałem kilka zwisało nawet z dachu. I również warto zaznaczyć, że plaża o której tak pochlebnie mówisz, roi się od leżących na sobie gejów."
Znieruchomiałem. On nie może być do cholery poważny. Co miał z geografii, że się tak wymądrza? Albo z historii. Zależy pod jakim kątem szukał informacji.
"Nie widziałeś żadnych znaków?" pyta potulnie.
Nie odpowiadam wciąż przetwarzając jego słowa. Leeds. Miasto pedałów. Parad. Tęczowe.
Nie zdawałem sobie z tego sprawy zbyt zabsorbowany ciągłą pracą.
"Oj Louis, Louis." Harry śmieje się perliście przez co zamykam oczy wsłuchując się w ten czysty, nieskalany dźwięk. Przyzwyczaiłem się do swojego dziwactwa, w jego głosie znajdowałem spokój.
"Z jakiej ty się urwałeś planety?" słyszę i szura krzesłem przysuwając się bliżej stołu.
"Musimy się przeprowadzić" oznajmiam.
"Leeds jest piękne."
"I pełne gejów."
"I piękne." powtarza i jest przy tym tak poważny i pewny siebie, że przyznaję mu rację.
"Jest piękne." cytuję jego słowa.
"A to że zamieszkują tu homoseksualiści nie ma znaczenia. Są nieszkodliwi i tacy sami jak ty, nawet nie wyróżniali się na tle innych skoro przez tyle lat żyłeś w nieświadomości, że dzielisz z nimi miasto."
Było w tym ziarenko prawdy. A więc mówię "Może."
Zalega cisza, którą niedługo przejmuje w ręce Harry.
"Byłbym zapomniał!" zaczął szperać w kieszeni jeansów. Wyjął z nich pewną prostokątną karteczkę.
"Kiedy miałeś konferencję zahaczyła mnie kobieta z programu muzycznego, szukała cię i przekazała mi swoją wizytówkę..."
"Czego chciała?" niecierpliwię się.
"Chciała nawiązać współpracę."
"Współpracę?" śmieję się "A ona myśli, że to takie proste? Nawiązać ze mną ot tak współpracę?"
"Ona..."
"Jak się nazywała?"
Harry spojrzał na wizytówkę po czym na mnie.
"Lily Grenunin"
Lily.
Lily.
W mojej głowie zaświeca się alarm i czerwone światełko informuje o zakazie przekroczenia granicy.
"Definitywnie nie." mówię szybko, za szybko "Nie nawiąże z nią żadnej współpracy, możesz jej napisać, że nie chcę albo w ogóle ją zignorować, jak wolisz."
"Dlaczego?"
"Bo tak." odpowiadam wymijająco.
On nie może wiedzieć. Nikt się nie dowiedział i on też nie może. Nigdy.
Wolną ręką wygrzebuję z marynarki fioletową, wstążkowatą bransoletkę. Po środku niej znajdowała się mała zawieszka ze szczerego złota.
Ścisnąłem ją z uczuciem w piąstce wstając od stołu.
"Otworzysz drzwi Lanie i Patrickowi jak przyjdą?"
Brunet przytakuje, zmieszany obrotem sytuacji.
"Idziesz spać?" pyta i wygląda jakby też chciałby się podnieść, jednak pozostaje na miejscu i przygląda mi się uważnie.
"Nie."
Stoję w miejscu także go lustrując.
"Dlaczego zdjąłeś bandanę?"
Dopiero teraz spostrzegam jej brak. Jego włosy były w tradycyjnym nieładzie, odgarnięte do tyłu i spryskane lakierem.
Spogląda na ręce, po czym wykręca palce.
"Wyglądałem w niej jak dziewczyna i czułem na sobie wzrok innych z firmy. Wiem, że byłem oceniany, czułem się jakby mnie przejrzeli na wylot, więc..."
"Więc ją zdjąłeś." dokańczam za niego i nie wierzę, że ten aniołek tak bardzo przejmował się opinią innych. "Nie wyglądałeś w niej jak dziewczyna. Wyglądałeś bardzo ładnie, a to różnica."
No dobra, jak księżniczka, dopowiadam samemu sobie, byle nie na głos by nie sprawić młodemu smutku.
Idę powoli na schody, ale widzę jeszcze jak w jego policzkach pojawiają sie dwa dołeczki. Przysłaniają je kręcone kosmyki włosów, jednak są zbyt wklęsłe, żeby je ominąć wzrokiem.
Niech je szlag, dołeczki to moja cholerna słabość. Gnam do góry starając się o nich nie myśleć.
(Ale okazuje się, że są moją jedyną myślą.)

***
Proszę, utwierdźcie mnie w przekonaniu, że wcale nie śniłem o dołeczkach Harry'ego. I jego zielonych, dużych oczach. Czy tam bandanie zaplątanej w jego loczkach. Albo po prostu Harrym.
Proszę.
Ocieram dłońmi twarz jakbym tym sposobem potrafił sprawić, że zapomnę o tych koszmarach.
Koszmarach? Czy sny podczas których się uśmiechamy nazywamy koszmarami? Od kiedy?
Od teraz.
Kłóciłem się ze samym sobą i nie dawałem za wygraną bardziej postawnej stronie, która była zdecydowaną mną.
Podnoszę się na nogi rozciągając ręce na boki. Ziewam krótko. Nie sprawdzam godziny- wiem, że jest przed 9 inaczej Harry już dawno by mnie obudził. W domu panuje błoga cisza, zero stukotu garnków, głośnych rozmów i trzaskania drzwiami, które zwykle były spowodowane przeciągiem.
Cisza.
Dziś był dzień powrotu Lany i Patricka. Cieszyłem się, że nie postanowili na dłużej zostać, sprawiali, że w moim domu panowała dziwna atmosfera, która psuła moją idealną rutynę. Co do ślubu, dalej nie pochwalałem jej decyzji, ale wiedziałem, że jestem bezsilny co do tego czy wyjdzie na ten ołtarz czy nie. Mogłem tylko zagwarantować, że mnie w kościelnej ławce nie ujrzy.
Odłożyłem na bok nieprzyjemne myśli, dobra, mam ochotę przygotować śniadanie. Teoretycznie nie byłem mistrzem gotowania, moje akcje w kuchni kończyły się przypaleniem dania, pożarem bądź w najlepszym przypadku zakalcem i czymś niedopieczonym. Boję się, że kogoś przypadkowo otruję, ale no mówię wam, mam dziś taką ochotę coś przyrządzić, że nic mnie nie powstrzyma. Otruciem też mogę pomartwić się później.
Zbiegam bosymi stopami po zimnym marmurze i zatrzymuje się z cichym piskiem w kuchni. Od chwili kiedy Harry tu zamieszkał męczyła mnie myśl jak on wyrabia ze stałym porządkiem? Wszystko zawsze błyszczało niczym nowe z półki i panował ład do którego ja nigdy nie potrafiłem domu doprowadzić. Nie musiał tego robić, dobrze to wiedział. Rola asystenta nie poległa na tym, a ku mojemu zaskoczeniu on robił tego typu rzeczy i coraz to inne wychodzące poza program. Podwyższyłbym mu pensję gdyby nie taki mały szczegół: nie płaciłem mu tak jak zazwyczaj innym asystentom. Harry miał dostęp do całej karty, którą mógł dysponować i na własne potrzeby i na moje. Ciągle mu przelewam nową gotówkę i wie, że może ją wykorzystać w najróżniejszy sposób i bez ograniczeń. Było to dosyć nietypowe, raz nawet padło pytanie czemu tak to wygląda. Nie wiedziałem co mu odpowiedzieć, wzruszyłem ramionami. Do dziś nie ma zielonego pojęcia, dlaczego jest pierwszym, któremu wcieliłem w życie taką formę zapłaty. Myślę, że przynajmniej sprawiedliwą.
Dobra.
Przejrzałem grzbiety książek kucharskich i wyciągnąłem jedną. Wyglądała na nową i na stówę to nie ja ją zakupiłem. Przewertowałem kilka kartek szukając czegoś lekkiego na śniadanie.
Musli z jogurtem przeplatane z owocami
Jak się tym niby miałem najeść?
Naleśniki z bananowym sosem
Babeczki owsiane
Dosyć tego. Odkładam książkę z powrotem na półkę, autorowi powinni nie wypłacić za tak okropne pomysły, wydaje się, że z góry zakłada otrucie biednych ludzi. Biorę następną z końca.
Pożywne, zielonawe tortille z kurczakiem
I tak. To jest to.
Uśmiecham się szeroko kładąc na wysokość moich oczu przepis. Następnie próbuję się nie zabić w drodze do lodówki, co wychodzi dosyć kiepsko.

***
Harry wyjrzał przerażony przez drzwi, po czym wtargnął do środka.
"Louis?! Co do...czemu ty...ty nie umiesz gotować, co nie?!" rozgląda się wokoło zawiązując ciaśniej w pasie szlafrok. Panuje porządek, więc nie może się do niczego przyczepić, może jest trochę parno, bo zapomniałem przy pieczeniu kurczaka otworzyć okno, ale nie jest źle. Skapnąłem się po fakcie, a teraz w spokoju zawijałem tortille. Cóż zawijałem w spokoju dopóki nie przyszedł Harry, ale to by się nazywało przyczepianie do szczegółów.
Sałata, marcheweczka, kurczak, rukola, bekon... zawijam tu, zawijam tam i odkładam na czysty talerz obok. To było naprawdę proste przy czym wyglądało przepysznie.
Nagle za Harrym pojawiła się pogrążona jeszcze w pół śnie parka. Super, brakowało tylko was- myślę. Posłałem im jedno spojrzenie by zaraz znowu wrócić do przygotowania tortilli.
"Co się dzieje?" wychrypiała Lana.
"Louis gotuje." odpowiada powoli Harry odgarniając w automatycznym geście włosy.
"Co?" krzyknęli chórkiem."Louis? Mój Louis?" pyta dziewczyna siadając przy stole w osłupieniu.
"Nie przywłaszczaj sobie mnie." odzywam się po raz pierwszy wycierając ręce w fartuszek, który owiązałem sobie wokół szyi. "Nie jestem twój."
Harry jest w wielkim szoku kiedy wygląda mi przez ramię i przegryza w zamyśleniu dolną wargę "Nieźle ci to wyszło, Louis. Pomóc ci w czymś? "
"Wiem" przyznaję dumnie "Już kończę, możecie siadać. Wyjmijcie tylko coś do picia z szafki."
I tak robią, wyjmują mleko, soki i wodę, którą nalewają sobie do małych szklanek. Wkrótce kończę i podaję każdemu po jednej ciepłej tortilli i nawet życzę smacznego zasiadając obok Harry'ego. Spojrzałem w jego stronę i nie pamiętam kiedy ostatni raz widziałem, żeby się tak uśmiechał. Może nigdy, ten typ uśmiechu był pełen uczucia, którego nie umiałem do końca zidentyfikować.
Przez cały posiłek zgrana trójka na mnie zerkała, mrucząc pod nosem, że to jest serio pyszne oraz musisz częściej wchodzić do kuchni.
I okay przyznaję. Było miło, udało się.

***

Po śniadaniu Lana i Patrick poszli na górę się pakować. Wyjeżdżali pod wieczór, ale zaplanowałem, że dzisiejszy dzień spędzę z nimi i gdzieś ich zabiorę. Chciałem żeby na później byli już w pełnej gotowości do wyjazdu.
Odkładałem na zlew naczynia, a Harry wkładał je do zmywarki. Tworzyliśmy zgrany duet, jak zawsze. Z twarzy Harry'ego nie znikał tajemniczy uśmiech, który po czasie stawał się wkurwiający, gdyż nie znałem genezy.
Wspólnie daliśmy kapsułkę do środka, zatrzasnęliśmy drzwiczki i wcisnęliśmy przycisk start.
"Louis?"
Odwróciłem głowę by ujrzeć go drapiącego się po karku. O nie. To było jego oznaka zdenerwowania. Boże, oby tylko nie wracał do sytuacji ze Starbucksa, nie teraz, błagam...
Złączyłem spocone ręce i nakazuję sercu się uspokoić, bo panikowało bez sensu, zupełnie bez sensu. Prawda?
"Tak?"
"Mógłbym...ech, nie wiem czy mi wypada o to pytać, ale-"
Dobra, serce, możesz bić jak szalone.
Przełykam ciężko ślinę czekając na najgorsze. Nie wiem jak się mu wytłumaczę, chciałem go ochronić przed tym kretynem? Tylko co mu odpowiem jeśli zapyta co mi zależało?
Wtedy będzie po mnie. Choć...chwila, czy ja właśnie przyznałem, że jestem gejem?
"Louis" Harry macha przede mną ręką, a kiedy mrugam trochę za szybko marszczy brwi "Słuchasz mnie? Mogę?"
"Co możesz?" otrząsam się.
"Nie słuchałeś." śmieje się naruszając moją przestrzeń osobistą i szturchając mnie swoim palcem w ramię.
"Ej! Jestem twoim szefem, Temple, nie masz prawa..."
"Jakim szefem, chyba uroczym dzieckiem, Louis. Przypominasz mi teraz typowe naburmuszone dzieciątko, które zamyśliło się o niebieskich migdałach."
"Przeginasz." stwierdzam i naprawdę, żartami na temat mojego wzrostu daleko nie zajdzie "Cokolwiek chciałeś jestem na nie."
"Louis! Posłuchaj, zadzwoniła do mnie sama i poprosiła, żebym wreszcie ją odwiedził. Błagam, tak dawno jej nie widziałem..."
"Stój" zatrzymuję go gestem ręki przed dalszym wywodem "Kogo?"
"Hailey. Dziewczynka z domu dziecka, którą co jakiś czas odwiedzałem kiedy jeszcze nie pracowałem u ciebie. Zabierałem ją na spacery, lody, czasami nawet do wesołego miasteczka."
To jest nowa wiadomość. Harry udzielał się w domu dziecka? Z uznaniem przechylam głowę i lekko kiwam.
"Dobrze. Ale tylko na jeden dzień?"
"Tak, tylko na jeden, precyzyjniej na kilka godzin" mówi radośnie "Dziękuję ci bardzo, mogę zaraz wyjść? Tylko wezmę coś na wierzch i zadzwonię po taksówkę..."
"Ani się waż, dzwonić, po taksówkę!" reaguję natychmiast "Jedziesz swoim autem. My pojedziemy autem Lany i Patricka. Możesz bez zapytania się nim przemieszczać gdzie chcesz, kiedy chcesz, już ci to tłumaczyłem" rzekłem znudzony.
Czemu on tak bardzo boi się mnie nadużywać? Kto normalny nie korzysta z tego co ofiaruje mu miliarder?
Podskoczyłem z nogi na nogę, czując ogarniające mnie zimno idące od bardzo mroźnej podłogi. Ochłodziła się nieco gdy otworzyliśmy okno by wywietrzyć pomieszczenie. Harry musiał to zauważyć, bo sięgnął do szuflady po swojej prawej i wyjął z nich skarpetki w kółeczka.
"Załóż, przeziębisz się."
Czemu on trzymał tam skarpetki? Posłałem mu pytające pytanie, na co on się uśmiechnął.
"Zawsze warto być przygotowanym" mówi jedynie. Puszcza do mnie oczko i w malutkich podskokach wychodzi z kuchni.
Przez chwilę patrzyłem za nim i zastanawiałem się co jest z nim do cholery nie tak.
Albo
czym się tak bardzo wyróżnia od innych.

***
Pożegnanie bruneta z narzeczeństwem jest dosyć kompromitujące. Jakby już nigdy mieli się nie zobaczyć i jakby oboje kierowali się na dwa końce świata.
Przewracam oczami, kiedy Harry całuje Lanę w policzek po raz trzeci.
"Harry jesteś taki świetny." rumieni się trąc lekko jego ramię w potulnym geście "Trzymaj się, umówimy się jeszcze na wybór kwiatów na ślub, okay? Dam ci znać smsem, bądź przygotowany."
Znowu wywracam, opierając się plecami z jęknięciem o ścianę. Ja pierdole.
stuk, uderzyłem głowę o tynk, auć
Można sie zdziwić, ale jest to dziwnie znieczulająca czynność na ich głupią paplaninę
"Patrick, jesteście dla siebie stworzenie tak się cieszę, że się zaręczy..."
stuk
auć
"Pamiętaj, jesteś zaproszony i nieważne czy Louis zaszczyci nas swoją obecnością czy nie, to nie ma znaczenia, tak bardzo bym chciała żebyś ty się tam jednak znalazł..."
stuk
stuk
auć
"Dobra, dobra, Harry, spóźnisz się." upominam go otwierając wejściowe drzwi. Kręci mi się trochę w głowie od uprzedniego walenia w ścianę, ale skutecznie to ignoruję. "Do zobaczenia później. Uważaj."
Harry wygląda na rozczulonego ostatnim słowem. Kurwa.
"Wy też Louis i spędźcie miło czas."
"Na pewno." wzdycham."Jesteśmy w kontakcie."
"Jak zawsze." potwierdza i dziwi się gdy dalej stoję w drzwiach. Ale ja nic nie poradzę, że czuję się jakbym wypuszczał swojego syna z klatki. Od miesiąca nie puszczałem go na tak długi czas daleko ode mnie. Był przywiązany do mnie jak na smyczy. Czułem jakby on, jako część mnie, właśnie mnie opuszczała i zostawiała pustkę tam gdzieś, nie wiem dokładniej gdzie, wewnątrz mnie.
"Louis czy ty...?" przystaje przed samochodem rozbawiony "Masz zamiar wejść do środka czy będziesz tu tak stał do wieczora?"
"Będziesz ostrożny?" przeklinam siebie w myślach za te słowa. Harry wygląda jakby chciał wybuchnąć śmiechem, ale powstrzymuje się i przybiera kamienną twarz.
"Jezu, Louis, nie odchodzę od ciebie. Niedługo wrócę..."
"Czy będziesz ostrożny pytałem." powtarzam z większą siłą "Harry, to ważne, może zadzwonię po ochroniarza? Tak na wszelki wypadek, jesteś teraz w równym niebezpieczeństwie co ja i..."
"Odbiło ci totalnie, wariacie" chwyta za klamkę mercedesa i rzuca na tylne siedzenia torbę "Będę ostrożny, tato."
Nie ma pojęcia jak bardzo nieodpowiednio to zabrzmiało. Cholera jasna, tato, tatusiu, tatku... mam ochotę zapaść się pod ziemię, tak żeby nie zostało po mnie ani śladu.
Zaciskam palce na brzegu klamki i kiwam pewnie głową.
"Kurwa" mamroczę i obserwuję jak zapala silnik, wyjeżdża z podjazdu i znika w oddali.
To co się ze mną dzieje jest jednoznaczne.

***
"Przyjdź przynajmniej na chwilę. Nie chcę żeby w dzień swojego ślubu była nieszczęśliwa. To moja narzeczona, Smoker, spróbuj to zrozumieć i postawić się w mojej sytuacji. Kiedyś ty będziesz brał ślub i..."
Parskam niepohamowanym śmiechem, ale szybko zdaję sobie sprawę, że przyciągam tym na siebie wzrok i zakrywam usta wierzchem dłoni. Śmieszny jest ten Patrick, nie powiem. Z rozmowy o papierkowej robocie, którą na co dzień oboje przerabiamy, przeszliśmy na temat ślubu. Co prawdopodobnie było nieuniknione i wcześniej czy później spodziewałem się tej rozmowy.
Nie spuszczam oczu z przebieralni do której weszła Lana z kupą ubrań. Pewna dziewczyna z obsługi ciągle wsuwała jej za zasłonkę nowe ciuchy, a ona marudziła, że ją pogrubiają i odsyłała ją po inne. Miała coś ze mnie. Od naszej rodziny się różniła, ale ode mnie minimalnie.
"O mnie się nie martw, ze mną takich przedsięwzięć nie będziecie musieli znosić. A w kwestii ślubu z moją małą siostrą, wciąż nie jestem do ciebie przekonany." odpowiadam zgodnie z prawdą.
"Louis, zadbam o nią..."
"Nie. Nie ufam ci. Może zadbasz przez pierwsze miesiące, a później zranisz i porzucisz na jakimś Pacyfiku. Jest za młoda i nie widzi tego wszystkiego tak jak ja, nie potrafi zrozumieć do czego ludzie się mogą posunąć." przysiadam na sofie i wyjmuję komórkę by przejrzeć służbową pocztę.
"Dlatego nie przyjdę." mówię, ale jestem już w innym świecie. W świecie pracy. Odpisuję na pytania pracowników i robię kilka telefonów do sekretarek i chłopców, by ustalić z nimi daty pracy w studiu. Mieli też zdjęcia za tydzień do reklamy, a za dwa dni wywiad w stacji radiowej. Musieli specjalnie przyjechać do Londynu z trasy, by pozałatwiać jeszcze wiele wiele innych rzeczy czekających w kolejce. Nienawidzili tego i znowu byłem zmuszony wysłuchiwać ich narzekań.
Dałem cynk paparazzi by śledzili ich gdy przylecą do Anglii, a tuż po tym zerknąłem na zegarek. Zeszło półtorej godzin, wow. Nim się obejrzałem moja siostrzyczka kierowała się do kas z kartą pomiędzy dwoma palcami. Wyprzedziłem ludzi zawadzających mi w drodze i wpadłem na nią, na co przeraziła się z piśnięciem. Zdobyliśmy kilku gapiów i dzięki ci boże, że nie były to żadne osoby, które mnie rozpoznawały po chodzie czy stylu ubioru.
"Oszalałeś, Louis?!" oburzyła się odwracając w moją stronę.
Wzruszyłem ramionami i przejąłem od niej zakupy.
"Zapłacę, idź do auta."

***
Nie byłem przyzwyczajony do prowadzenia auta przez kogoś innego poza Harrym. Muzyka była zdecydowanie za głośno puszczona, u Harry'ego panowała zasady ciszy. Dlatego niespokojnie się kręciłem, nie umiejąc zebrać własnych myśli. Patrick miał tendencje do zaliczania każdej jednej dziury na drodze i krzyczenia kiedy ktoś go wyprzedził. Harry był zawsze spokojny, ostrożny, nieważne czy panował na ulicach chaos czy pasy były wolne.
Zaparkowali samochód przed bramą, otwierając w pełni wszystkie drzwi żeby moi sąsiedzi złożyli na mnie skargę za tę ich głośną, rockową muzykę. Załamałem się i przez chwilę tylko stałem z boku w ukryciu. Patrick poszedł po bagaże, a Lana przełożyła zakupy z tylnych siedzeń do bagażnika. Kontrolowała jak leci płyta i non stop wychylała się do przodu by przełączyć na jedną ze swoich ulubionych. Nie mógłbym tego słuchać nawet gdyby mi zapłacili.
"Słucham? Mówi Louis Smoker" mówię do słuchawki oddalając się na równoległą ulicę.
"Louis. Mam prośbę."
"Harry?" pytam ucieszony "Jaką prośbę? O co chodzi?"
"Jestem z Hailey, tak jak się umówiliśmy i ona bardzo, bardzo ładnie prosi, żebym zabrał ją na noc do domu."
"Chwila." jestem zmieszany "Prosisz mnie o drugi dzień wolnego?"
"Nie. Chciałbym ją przyprowadzić do nas? To znaczy do ciebie, ja..."
"Nie, do nas, powiedziałeś dobrze." spuszczam głowę i kopię malutki kamyczek "Ile ona ma lat, Harry?"
"Pięć."
W ciszy się zastanawiam. Mój kontakt z dziećmi nie był zaliczany do udanych, zwłaszcza ostatnimi czasy. Sam nie byłem pewien czy jestem gotowy. Ale byłem zdolny do poświęceń, do czegoś co Harry robił bez przerwy dla mnie.
"Zgoda." wzdycham cierpko zaciskając usta "Przyjedź z nią."

***
Jestem zdenerwowany.
Przygładzam marynarkę, poprawiam kołnierzyk niebieskiej koszuli, mankiety i zerkam ostatni raz na swoje blade odbicie. Muszę zachowywać się miło, ale zarazem normalnie, jakby to, że w moim domu gości dziecko nie było niczym przejmującym. Przecież to tylko dziecko. Małe dziecko, niezwiązane ze mną w żaden sposób, które jednorazowo u mnie nocuje. Ogarnij tyłek, Smoker.
Słyszę z dołu przekręcany klucz i przyciszone rozmowy, jednej dobrze mi znanej osoby i drugiej już nie. Podglądam z piętra jak Harry obejmuje malutką rudą dziewczynkę, która wygodnie położyła głowę w zgięciu jego szyi. Wyglądała na śpiącą, ale wciąż kontaktującą z rzeczywistością.
"Przywitamy się z Louisem, kruszynko?" mówi jej do ucha sadowiąc na stołku przy doniczkach. Zaczyna rozbierać ją z płaszczyku i butów, a więc czuję, że to dobry moment na wejście. Schodzę wolnym krokiem i zahaczam palcami o zdobienia schodów. Prostuję się na ich widok.
Dlaczego mam dziwną potrzebę zaprezentowania się dobrze przed cholernym dzieckiem. Co jest ze mną nie tak? Może to nic, może to tylko z przyzwyczajenia, w końcu na co dzień właśnie tak musiałem się zachowywać by zyskać poszanowanie.
"Cześć" kucam przed Hailey i podaję jej swoją dłoń "Jestem Louis."
Dziewczynka patrzy na mnie swoimi dużymi, szarymi oczami i nic nie robi. Przenosi je na Harry'ego, który kiwa zachęcająco głową i wraca znowu spojrzeniem na mnie. Jej rączka jest niewiele mniejsza od mojej i to wkurza, bo przypominam sobie docinki Harry'ego na temat mojej postury i wzrostu. Po chwili zaciska swoje paluszki na mojej dłoni i uśmiecha się.
"Nazywam się Hailey Sean" mówi wyraźnie, sylabując "Dzienkuje, że mogłam tu z Halym przyjść"
Cholera to jest typ rozkosznego dziecka. W sumie co się dziwię? Harry tylko takie przyciąga. To jest nieznośne, jak ja mam mieć zdrową psychikę?
"Miło mi cię poznać" mówię wstając. Czuję rękę Harry'ego na swoich plecach, która pociera dolną część. Marszczę brwi, ale nie odpycham go. Wygląda jakby potrzebował kogoś obok, więc oto jestem.
"Jeszcze raz ci dziękuję, jeśli nie chcesz mieć z nią nic wspólnego nie mam ci tego za złe, całkowicie rozumiem, zajmę się nią i obiecuję, że nie będziemy przeszkadzać..."
"Hej, hej, hej, spokojnie, okay? Nikt nikomu tutaj nie przeszkadza, będzie fajnie." patrzę w górę by zetknąć się z jego oczami. Błyszczą radośnie i przesuwają uważnie od moich oczu w dół, zatrzymjąc się na dłużej na moich ustach. Próbuję zignorować fakt, że zwilżył je czubkiem języka gdy tylko spojrzałem znowu na dziewczynkę. Hailey usiadła na jednym ze schodków i wygrzebała ze swojej brokatowej torebki lalki z małym asortymentem. Suszarka, buciki, ubranka. Typowy zestaw lalek barbie.
"Haly, choć, bendziesz kenem!" krzyknęła gdy zaczęła dobierać role lalkom "Denise będzie miała dziecko. Ty będziesz tatom i nie będziesz go chciał."
Gdybym powiedział, że nie jestem zszokowany jej wyznaniem, skłamałbym. Te słowa były tak bardzo przepełnione smutkiem, że nie miałem już wątpliwości, że Denise jest lalkową wersją jej mamy.
Wymieniłem z Harry zaniepokojone spojrzenie.
"Hailey, kochanie, dlaczego tata nie miałby chcieć swojego dziecka? Przecież je kocha..." pyta Harry układając się obok rudowłosej.
"Bo znalazł inną mamusię. I zostawia dziecko z mamą, która sobie nie radzi i oddaje je domu dziecka."
Odwróciłem się plecami do nich. Miałem autentyczną potrzebę rozpłakania się. Czemu na niektóre dzieci pada taki okropny los? Czemu rodzice je zostawiają, odrzucają, traktują jak śmieci? Nie do pojęcia.
Zaciskam palcami oczy by powstrzymać łzy. Kurwa.
"Hailey, miałabyś na coś ochotę?" przerywam Harry'emu tłumaczenie, że tatuś na pewno nie wiedział co robi, co jest gówno prawdą, bo nie, tatuś nie był idiotą.
"Nie, dziękuję." odpowiada grzecznie, wręczając Harry'emu męską postać lalki "W takim razie bądź tatusiem, który chce dziecko." zwraca się w stronę bruneta, który nieruchomieje przyglądając się kenowi.
I przepraszam, ale nie, nic nie poradzę na to, że muszę zetrzeć łzę z brody.

***
Z kuchni słyszę jak Harry czyta historyjkę o zbłądzonej kaczce. Szukała drogi do stawu, ale ktoś jej ciągle krzyżował plany by mogła spokojnie dotrzeć do domku. Opowiadanie kończy się szczęśliwie, bo kaczuszka znajduje znajomą wodę, jednak wiem, że rzadko ta sama książka kończy się w taki sposób w realnym życiu.
Pracowałem na laptopie w kuchni, ale ich rozmowy i głośne piski co chwila mnie rozpraszały. W końcu ciekawość wygrała; poszedłem zerknąć co takiego wyrabiają i natrafiłem na widok, którego raczej nie zapomnę nigdy. Bo Hailey siedziała na kolanach Harry'ego i bawiła się jego loczkami, sprężyście je puszczając. Jej dziecięca twarz była odchylona do tyłu w śmiechu, którym w tej chwili żyła. Harry patrzył na nią jak na błyszczący diament, z dołeczkami w policzkach.
Tego było za wiele.
Sięgnąłem po kieliszek i wlałem do niego, po sam cienki brzeg, wino.
Potrzebowałem się upić. Długo wyczekiwana potrzeba była silniejsza.
Wracam do kuchni i popijam łyk za łykiem przeglądając strony plotkarskie o chłopcach. Przeżywam szok gdy spostrzegam, że jedno konto na Twitterze wstawiło zdjęcia Harry'ego i Hailey bawiących się na placu zabaw w piasku.
HARRY TEMPLE JEST GEJEM? CZY PRÓBUJE ZAUROCZYĆ NASZEGO LOUISA DZIECKIEM? przeczytaj więcej klikając tutaj
Nie wierzę, że posunęli się tak daleko i zagłębili się w prywatne życie mojego asystenta. Przyrzekam, Harry jest asystentem numer jeden z którym zdarzały się takie rzeczy. Chore jak działają media, że od razu zakładają, że ze mną kręci, tylko dlatego, że dowiedzieli się nowej informacji. Co do cholery ma spacer z dzieckiem do jego orientacji?
Uderzam mocno kieliszkiem o marmur i nabieram głębokie wdechy by się zrelaksować. Co ci mówili Smoker? Gdy zaczynałeś w tej branży?
Drżę na same wspomnienie Irvina, który niedawno umarł. To właśnie jemu zawdzięczałem połowę swojej wiedzy.
Tak, mówili, że skazaniem na śmierć będzie patrzenie na takie strony osobiście. Od tego masz ludzi. Miałeś dbać o swoje nerwy,miałeś się nie przejmować tym co piszą i mówią inni. Miałeś mieć to w dupie. Ssać na to. Nie reagować...
"Mogę prosić o mleczko?" czuję jak coś ciągnie mnie za nogawkę dresów. Spoglądam instynktownie w dół i widzę Hailey trzymającą oburącz wysoką szklankę. Naczynie wydaje się większe od niej samej. "Tatusiu, mogę prosić o mleczko?"
Moje oczy się rozszerzają na zwrot jakim mnie obdarowała.
Nie. Ona nie może mnie tak nazywać.
"Tata Harry powiedział, że nalejesz mi mleczka jak ładnie poproszę."
Nie przełykam śliny przez może minutę i nie ruszam się czując drażniące łzy pod powiekami. Wdech, wydech, Smoker, ona nie jest niczemu winna, nie zdaje sobie sprawy...
"Tatusiu"
Nie jestem do końca pewien co mną kieruje kiedy chwytam kieliszek i roztrzaskuje go o ścianę na przeciwko mnie. Jestem wściekły, że tak mnie nazwała, jestem wkurwiony, że dalej sobie nie radzę, jestem zły, że zawiodłem Harry'ego, bo tylko ta emocja rysowała się na twarzy bruneta gdy wbiegł po szlochające dziecko i zaczął się pytać co się dzieje. Dygoczę w płaczu patrząc na miejsce gdzie niedawno czysta podłoga pokrywał teraz czerwony płyn wymieszany ze szkłem.
"Hailey, cichutko, hej, co się stało?" Harry przeciera dziewczynce mokre policzki i głaszcze uspokajająco główkę "Co się stało, że Louis się zdenerwował?"
Zazdroszczę jej jego uwagi, dlatego biorę komputer pod ramię i wychodzę roztrzęsiony. Jestem niczym w transie, mamroczę jak mi przykro i jak bardzo przepraszam, ale wiem, że nikt mnie nie jest w stanie usłyszeć.
To szkoda.

***

Minęła niespełna godzina kiedy do pokoju wszedł Harry. Siedzę na parapecie i słucham muzyki tak głośno, że aż mnie bolą uszy, ale ani mi się śni przyciszać, potrzebowałem żeby znajomy dźwięk zabronił mi się skupiać na rzeczywistości.
Nim czuję puszysty koc na swoich ramionach, widzę mojego asystenta przerzucającego nogi na miejsce przy mnie.
Wyciąga jedną słuchawkę z mojego ucha i wzdycha okrywając mnie szczelniej grubym materiałem.
"Opowiesz mi o co chodziło?"
Słyszę jego cichy głos i wydaje się on głośniejszy od moich myśli, więc decyduję się wyjąć także drugą słuchawkę i wsunąć ją luźno pod koszulę. Harry czuje się usatysfakcjonowany, ponieważ pozwala małemu uśmieszkowi rozświetlić jego twarz w tą ciemną, gwieździstą noc. "Dobrze wiesz, że możesz mi zaufać, Louis?"
Niemrawo przytakuję. Siedzimy w ciszy, ale jak zwykle, Harry po minucie ją przerywa.
"Położyłem Hailey w gościnnym, to znaczy, uspałem ją, co mi chwilę zajęło. Strasznie się przeraziła. Myślę, że będę z nią dzisiaj spać, żeby było jej raźniej." robi przerwę rozglądając się po wysokich budynkach mieniącymi się kolorami tęczy.
"Postaram się ją jutro z rana odwieźć." trąca mnie knykciem w podbródek przez co spoglądam prosto na niego "Dobranoc."
"Zaczekaj." wyrywa mi się, przytrzymując go za nadgarstek "Wybacz mi."
Harry'ego twarz nie ulega zmianie, jest wytarta z emocji. Wysila się na słaby uśmiech.
"Nic się nie stało." zapewnia poklepując mnie wolną ręką w kolano "Wszystko dobrze."
Ponawia próbę przejścia wgłąb pokoju, ale nie puszczam jego ręki.
"Mógłbyś spać ze mną?"
Prawdopodobnie kierowała mną zazdrość, że Hailey miałaby go na wyłączność. Ale liczyło się pytanie, zadałem je i nie bałem, że właśnie proponuję mężczyźnie przyłączenie się do spędzenia wspólnie nocy. Próbowałem wziąć to za normalne zapytanie, jak pytanie kasjerki czy mają moje papierosy albo pytanie gościa o filiżankę herbaty. Zwyczajna sugestia.
"Hmm, co?"
Jestem pewny, że usłyszał.
"Kiedyś jak byłeś w potrzebie spałem z tobą. Teraz ja jestem w potrzebie i proszę cię o dotrzymanie towarzystwa." mówię ujmując ładnie zdania. Przyglądam się jego dziwnej reakcji. Jakby nie wierzył, że te słowa serio wyszły z moich ust.
Nie odpowiada. Podchodzi do mnie, po czym podnosi by bezpiecznie przenieść mnie na łóżko. Przykrywa mnie pachnącą perfumami kołdrą. A później...kładzie się obok mnie i przytula. Jakby to także była najnormalniejsza rzecz na świecie. Czuję przypływ nieznanej mi dotychczas emocji. Ogarnia mnie straszny gorąc. Duszności. Harry wstaje by pogasić światła i zamknąć okna, a następnie wraca w to samo miejsce w którym mnie zostawił, wpakowuje się pod kołdrę i szepcze coś na temat słodkich snów. Mijają może dziesiątki lat, nie wiem, ale czuję się wygodniej niż zazwyczaj. Jego ciepło. Poczucie kogoś obok. To jest coś. Popędza mnie ta nieokreślona emocja, kiedy nachylam się i odważam musnąć jego usta swoimi. Eksperymentuję.
Harry nie odwzajemnia gestu, jedynie uchyla lekko oczy. Wygląda cudownie z porozrzucanymi na boki włosami. Młodo i świeżo. Czekam aż mnie przeklnie i spyta czy mi totalnie odbiło na głowę, ale nie nadchodzi żadne z przewidzianych słów. Wyliczam o wiele gorsze scenariusze, ale zdecydowanie nie spodziewam się ponownego zderzenia naszych warg w leniwym pocałunku, przelewający w sobie zawziętość. Sięgam dłonią do jego żuchwy i przyciągam bliżej. Tak bardzo chcę go poczuć. Poznać. Ma miękkie, pełne delikatności usta. Języki pozostają nietknięte, całowanie pozostaje niewinne i powolne. Takie jakie powinno być. Takie jakie sobie wyobrażałem w koszmarach.

Po wszystkim patrzymy sobie długo w oczy, o wiele dłużej niż trwał pocałunek. Jego powieki ulegają zmęczeniu. Rozluźnia się i pogrąża we śnie.
Dopiero wtedy pozwalam sobie na panikę.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top