Rozdział dziewiętnasty- Harry

 To czego pragnie serce okazuje się zazwyczaj nieosiągalne. Czekanie w próżni na coś co nie nadejdzie nigdy, jest bezsensowne. Bezkresne wręcz.

Podnoszę kartkę ze stołu, zastawioną gdzieś między całym bałaganem, który panował w kuchni. Obok stał talerzyk z przypalonymi rogalikami. Trochę dalej długopis.

Dzień dobry,
wybacz, że nie jestem w stanie powiedzieć Ci tego osobiście.
Zasnąłeś tak szybko i spałeś tak głęboko, że nie zdążyłem powitać Cię frazesem: witaj w domu.
Zamyślasz się gdzie jestem. Na wywiadzie. W Manchesterze.
Nie miałem serca Cię budzić po tym wszystkim. Wracam około 17, możesz mnie oglądać o 16:30 na BBC. Zrobiłem dla ciebie rogaliki. Spaliłem 3/4, więc spróbuj wyszukać jakiegoś bez czarnego spodu.
Louis.

Żeby to było mało; o 15 dostaję sms.
Wszystko okay? Przywieźć ci coś do jedzenia?

Długo kminiłem cosięznimdzieje, najpierw śniadanie, które sam upiekł na miłość boską, kiedy on nigdy nie piecze, liścik, opiekuńcze smsy. Jesteśmy przyjaciółmi, osobami powiązanymi pracą czy długoletnim małżeństwem???
Odpisuję mu po reklamach w tv, że tak i, że nie, na co on odpowiada- ni pod temat ni zrozumiałe:

Nie oglądaj mnie jednak.

Czemu? -
pytam

Bo nie wyszło jak chciałem. Nie oglądaj.

Jego zawziętość wzbudziła we mnie tak wielką ciekawość, że równo z zegarkiem o 16:30, sięgam po pilot i pogłaśniam program na BBC. Widzę go w najlepszej rozdzielczości, promieniującego do kamery. Siada z gracją przed dziennikarką i odruchowo poprawia rękawy marynarki, coś czego oduczyć się go po prostu nie da, niczym wrodzona cecha. Sięga po wodę, dziękuje za zaproszenie i odpowiada na top najnudniejszych pytań w kwestii jego pracy i chłopców. Przez chwilę myślę, że dobrze mi radził tym smsem, dopóki nie zaczyna się naprawdę dziać. Prostuję się jak na szpilach gdy dziennikarka- Jane- kwestionuje jego orientacje.
"Proszę?" krztusi się po powtórzeniu pytania. "Uważa pani, że to pytanie jest na miejscu?"
Wkurzyć Smokera to nie sztuka, ale wprowadzić go w zakłopotanie- to już jest coś.
"Dużo się o tym ostatnio dyskutuje, fanki odchodzą od zmysłów..."
"Co mnie to obchodzi? Co mnie obchodzi, że jakieś wścibskie małolaty próbują wetknąć nos pod moją cholerną pościel? Nie życzę sobie takich pytań."
Owija dłonie wokół poręczy krzesła i zaciska zęby czekając na zwrotną odpowiedź.
"Każda strona plotkarska o tym pisze." upiera się zmieszana Jane. "Chciałam rozjaśnić sytuację mediom."
"Nie jestem gejem." Mówiąc to patrzy pomiędzy nogi. Kto uwierzy człowiekowi o spuszczonej głowie? Jako szef najlepiej rozwiniętego managementu pod względem manipulacji powinien o tym wiedzieć.
"Nie jestem nawet tolerancyjny co do tych ..."
Wyłączam telewizor, pędząc na górę po walizkę. Próbuję nie rozmyślać o tym za bardzo, staram się nie myśleć z jakiego powodu pakuję swoje ciuchy. Wyrzucam z szafy wszystko co uzbierało się przez tygodnie, zrzucając inne pudełka, nie należące nawet do mnie. Próbuję.
Buzuje we mnie gniew nie mający gdzie ujść. Kopię jedno pudełko, rozwalając pokrywkę na części. Niefortunnie wypadają ze środka albumy i koperty ze sklepu fotograficznego, przez co ogarnia mnie wstyd, bo co we mnie wstąpiło, że doszedłem do punktu w którym niszczę czyjąś własność? Jedno ze zdjęć oprawione komputerową ramką napatacza się pod moje stopy. Sięgam po nie, redukując pierwszego stopnia wkurzenie.
Przedstawia kobietę siedzącą na podjeździe przed domem Louisa. Na skulonych nogach siedzi jej małe dziecko, dziewczynka precyzyjniej, mająca mniej więcej rok. Ma blond włoski sięgające śliniaczka i puszyste, słodkie policzki, które można by było soczyście wycałować. Ani śladu po Louisie, jeśli ktoś się zastanawia. Pewnie robił zdjęcie.
Odwracam fotografię i śledzę wzrokiem wpis: Nie zapominasz mam nadzieję, Jasmine.
Jasmine.
Doszukuję się na czuja telefonu i kiedy tylko go znajduję w wewnętrznej kieszeni marynarki wpisuję w wyszukiwarkę hasło "Louis Smoker i Jasmine."
O dziwo wyników jest tysiące. Począwszy od Co się skrywa za związkiem Louisa Smokera i Jasmine Manilla (28)? po Louis Smoker, znany założyciel managementu Conceited zerwał swój pierwszy stały związek z Jasmine Manilla bez powodów.
Czyli to była jego laska. Kto wie czy nie ktoś więcej, może była jego niespełnioną narzeczoną? Smoker potrafił zataić największą rzecz, małżeństwo, zaręczyny, orientację, to nie było dla niego nic trudnego. Nie byłbym zaskoczony gdyby pokłócili się na zabój i dlatego zrezygnowali z większych planów.
Ale stop. Po co wychylać się tak daleko? Plotkarskie strony mogą mówić co chcą, może byli tylko przyjaciółmi?
A to dziecko? Siostra Jasmine? Jej córka? Kuzynka?
Kręcę głową, opierając się plecami o ścianę.
Jasmine Manilla.
Mistrz trundych pytań, Google, zwraca moją uwagę na zawód dziewczyny z którego jak mówi źródło, jest dziennikarką i szefową magazynu o życiu.
Mężatka od roku.
UPIERA SIĘ, ŻE TO ONA ZERWAŁA ZE SMOKEREM.
Nie mogła znieść jego alkoholizmu.

Wzdycham i dokańczam pakowanie do małej walizki. Louis nigdy mi o niej nie wspomniał. Znamy się krótko, ale tematy związkowe były poruszane nie raz. Pytałem go dlaczego z nikim się jeszcze nie związał. Czy nie jest to już wiek na zastanowienie się nad znalezieniem partnera? W tego typu rozmowach nie udzielał się zbytnio, ale wydawało się, że skoro cenił szczerość, odpowiadał mi zgodnie z sumieniem. Z drugiej strony po co miałby mnie kłamać? Jaki miałoby to sens?
Chyba że coś faktycznie zatajał.
Chwilami miałem potrzebę zakopać głęboko na cmentarzu swoje rozmyślania. Nie dlatego, że wydawały się nierealne, wręcz przeciwnie. Byłem świadomy, że Smoker to chodząca zagadka i starałem sobie wytłumaczyć go na wiele sposobów, kiedy tylko miewałem okazję.
Zaciągnąłem zamek, przestawiając walizkę przed schody. Ostatnie spojrzenie czy wszystko ze sobą zapakowałem i mogę iść.
Byłem w połowie schodów kiedy otwarły się wejściowe drzwi.
Niech to szlag, gorzej niż na filmach.

Miałem ochotę wydrzeć się wniebogłosy na jego widok. Ubrany w idealnie skrojony garnitur z przylizanymi na żelu włosami do tyłu. Ze zmieszaniem trzymał się drzwi, obserwując mnie.
"Obejrzałeś." Ignoruję go, spychając walizkę z ostatniego schodka. "Nie. Nie rób tego."
Zaciskam oczy niby ze złości, ale czuję słone łzy zalewające mi widoczność.
"Dlaczego to powiedziałeś, Louis?" trzymam się kurczowo metalowej rączki "Czego ode mnie chcesz?"
"Nie wiem." mruczy wznosząc spojrzenie ku sufitowi "Jedyne czego jestem pewien to to, że nie mogę pozwolić ci odejść."
"Ale nikt nie pytał cię o zdanie. Mam prawo się zwolnić kiedy tylko przekroczę granicę swojej wytrzymałości."
"Nie rób tego..." Wygląda na większym pograniczu płaczu niż ja. "Proszę. Nie rób tego. Potrzebuję cię."
"Nie, Louis." śmieję się krótko. "Ty nie masz pojęcia czego potrzebujesz."
"Nie wiem czemu to powiedziałem." tłumaczy się "Jak jestem w pracy...działam pod wpływem powinności i doświadczenia z lat. Przyzwyczaiłem się zaprzeczać. "
"A co to ma niby znaczyć? Chcesz mi powiedzieć, że kwestionowałeś swoją orientację?"
Unoszę brew do góry czekając aż ponownie zaprzeczy. Nie doczekuję się, doświadczam niespodziewanego zwrotu akcji: kiwnięcia głową.
Puszczam w szoku rączkę.
To to w ogóle się da będąc Louisem Smokerem?
"Co dokładnie dla ciebie znaczę?" podchodzę do niego na odległość kilku milimetrów. Stykamy się nosami. "Tylko nie odpowiadaj 'coś' bo wyjdę."
Nigdy nie posunęliśmy się w tej sprawie tak daleko. Wyobrażałem sobie tę sytuację w różnych sceneriach, wiele, wiele razy, w różnych okolicznościach, jednak w życiu nie przeszło mi przez myśli, że w chwili słabości. Może dlatego, że uważałem się za silnego psychicznie. Tak samo Louisa.
Stoimy w napiętej ciszy, patrząc sobie w poszerzone źrenice. I nic.
Podchwytując, że nie doczekam się niczego, robię krok do tyłu owijając z powrotem dłoń wokół rączki walizki.
"W takim razie to przemyśl.''
Kiedy wychodzę nie odwraca się, dalej stoi w tym samym miejscu.
Dowodzi to mojej teorii: osoby, które myślimy, że znamy okazują się swoim własnym przeciwieństwem.


***

Kończę pod znajomym gankiem, z papierowymi torbami pomiędzy nogami. Pomyślałem, że zanim Louis odetnie mi dochód pieniężny, zrobię te ostatnie zasłużone zakupy dla mojej rodzinki.
Otwiera mi ciotka Daisy, której, przyrzekam, chyba nie widziałem wieki. Rzucam się jej w ramiona, a ona mnie wyściskuje drażniąc się z moją skrzywioną postawą- jest z zawodu fizjoterapeutką, która odruchowo pragnie pomóc napotkanej osobie. Później wnosimy wspólnie zakupy na stół, do kuchni i tam zastaję cały komplet zajedzający ciasto.
Mamę- z rozdziawioną buzią.
Tatę- drgającego na mnie palcem zza smartfona.
Lanę- sceptycznie na mnie spoglądającą, zastygniętą ręką w drodze po dżem.
I małego gościa, córkę Daisy; Loly. Niebieskooką ślicznotkę z wysokim kucykiem po środku główki, który lubiła nazywać 'fontanną'. Nie tyle oryginalne z nazwy co faktu, że sama lubiła sobie ją czesać.
Podbiegam do Loly, na co piszczy ze szczęścia uczepiając się mojej szyi. Prawie się potyka, ale podtrzymuję ją za pośladki.
"Przyjechałeś!" krzyczy mi do ucha wciskając swoje drobniutkie palce w moje dziurki w nosie "Mama mówiła, że pracujesz i nie możesz mnie zobaczyć, a ja kupiłam nam andruciki i planowałam je zjeść z tobą przy herbatce i misiami, Terry siedział cały czas w kącie, czekał na ciebie, wiesz? Obiecałam, że go ci nie zabiorę i dotrzymałam słowa. Spytaj mamy."
Słowotok Loly nie był czymś nadzwyczajnym, plotła aż jej śliny brakło i musiała polecieć po butelkę wody. Mierzyłem jej kiedyś czas, rekordowym wynikiem uznałem 3 godziny i pięć minut, podczas których ani razu nie wstała z miejsca.
"Kruszynko, wierzę ci bezgranicznie. Będziemy się bawić dopóki sie nie zmęczysz, moje słowo." poklepuje klatkę w geście utwierdzenia i podnoszę ją na krzesło, które w następstwie przysuwam do stołu. Wzdycham na pytające spojrzenia posyłane przez całą moją rodzinę.
"No dajcie spokój, nie mogę już was nawet odwiedzić?" pytam poddany. "Louis dał mi wolne na jakiś czas." kłamię porywając kawałek ciasta. "I pomyślałem, że was odwiedzę. Dlaczego nie wspomnieliście nic o tym, że Dy i Ly przyjeżdżają?"

"Nie sądziłam, że miałbyś możliwość wyrwania się z pracy." Mama wzrusza ramionami przeżuwając babkę. "Mogłeś uprzedzić telefonem, że przyjdziesz, zostawiłabym dla ciebie obiad. Zawsze jak coś możemy wybrać się do Maca, masz ochotę?"
"Jadłem w restauracji."
"Z Louisem?" pyta siostra.
Zanim zdążę odpowiedzieć, mała zaczyna dopytywać kto to Louis i czy jest on moim nowym przyjacielem. Oczywiście udzielenie jej odpowiedzi to nic strasznego czy trudnego, ale na ten moment jakakolwiek myśl o Louisie wykańczała mnie psychicznie.
Przysiadam do rodzinnej kawy na ławy gdzie ciocia Daisy zaczyna zbaczać z tematu na opowieść pod tytułem "do jakiego rozwiniętego technologicznie przedszkola chodzi moja córka." Opowiada jak się jej układa życie w Kanadzie. O nowym facecie, którego spotkała u przyjaciółki. Domku na plaży. Wszystko przechodziło według stereotypowego schematu spotkania po latach. W między czasie padło na mnie żeby przygotować Loly do snu. Co ciekawe, zgłosiłem się na ochotnika. Nie miałem już po prostu siły na dłuższe wysłuchiwanie sercowych kłopotów cioci (Czy zamieszkać z Freddym na stałe czy pozostawić tę sprawę jeszcze w spokoju.)
Wywiązałem się z połowy zadania odprowadzając brunetkę do toalety, żeby mogła się wykąpać. Pomogłem jej nawrzucać do wanny musujące drażetki i napuścić gorącej wody. Cieszyła się kiedy pozwoliłem jej rozkruszyć kuleczkę w palcach, a potem wskoczyć do wody, pod warunkiem, że przez cały czas będę ją trzymać.
No i później każdy na dobra godzinę miał spokój, gdyż dziewczynka dobrała się do swoich ukochanych gumowych kaczek, które topiła i ratowała, chlapiąc dookoła by stworzyć odpowiednie środowisko (tak, kałuże) dla swoich przyjaciół.
Okazało się, że najświętszy spokój spotkał mnie. Pchnąłem drzwi do swojego starego pokoju, który od dwóch miesięcy stał całkiem pusty i rzuciłem się na łóżko, pachnące tanimi perfumami za czasów gdy nie było mnie stać na droższe. Skrzypiało pod moim ciężarem- nie to co milczące łóżko w moim pokoju w domu Louisa- ale w tym był jego urok. Było zwyczajne, przeleżane za czasów kiedy moje życie nie było tak skomplikowane i poupychane pracą, problemami, Louisem.
Nie orientuję się w której chwili zaczynam płakać, mocząc niewinną poduszkę.
Pierwszy raz od lat jestem tak bardzo nieszczęśliwy. I udaję przeciwieństwo.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top