Rozdział dziesiąty- Harry
Pisałem całą noc.
Zdania, które o normalnej godzinie wydawały się sensowne kreśliłem jak oszalały, zaczynając od nowa i tak zrobił się totalny chaos. Dobiłem do trzech piosenek o szóstej nad ranem, wszystkie zainspirowane Louisem. Zmęczenie przejęło nade mną władzę i nie pamiętam nawet kiedy usnąłem na podłodze, na początkowych szkicach tekstów.
Pierwszym znakiem, że zostałem przebudzonym była mocno dochodząca do moich nozdrzy esencja kawy.
"Harry. Wstawaj."
Uchyliłem na chwilę powieki. Louis. Klęczący przede mną z dłonią ciasno owiniętą wokół kubka kawy. Miał potargane włosy, niedopiętą koszulę i trzymał między nami dystans. Tak żeby przypadkiem nie dotknąć mojej nogi czy ręki.
"Zaraz." mamroczę z przeciągnięciem.
"Mam spotkanie z chłopcami." siorbie kawę "Jesteśmy spóźnieni, pewnie cała piątka jest już całkiem porządnie wkurwiona. Poza tym...co się tu wydarzyło?" słyszę jak przebiera rękami w toni kartek. "Miałeś wenę twórczą czy naszło cię na pisanie książki?" chichocze.
"Trochę tego i tamtego."
Otworzyłem jedno oko, przypominając sobie zbieg sytuacji z niedawna. Czerwień z jego policzka zaczęła zamieniać się w blady odcień różu. Jedynie opuchnięte oczy nie poprawiały jego stanu. Wyglądał mizernie w najgorszym tego słowa znaczeniu.
Nie chciałem wprost go pytać jak się czuje. Nie chciałem powtarzać wczorajszego błędu.
"Zadzwonić po stylistkę?"
Chwilę milczy, ale oboje znamy odpowiedź.
"Tak, proszę." odpowiada cicho spuszczając przy tym głowę "Będę czekał na dole."
Nie mając innego wyjścia siadam, wyjmuję komórkę i załatwiam co trzeba.
***
W efekcie końcowym Louis wygląda przyzwoicie gdy wchodzi z nieszczerym uśmiechem do managementu. Papsy złapali nas w połowie drogi autostradą, więc w czasie gdy szatyn nieźle odgrywał swoją rolę szczęśliwego milionera, ja unikałem obiektywu. Świadomy, że na mojej twarzy były wypisane wszystkie zmartwienia w równej mierze moje jak i Louisa.
Tuż po wejściu do gabinetu załamał się i poprosił mnie o duży kubek kawy.Zabronił mi jechać specjalnie do kawiarni i zażyczył sobie zwykłą z jego restauracji na dole. Wszedłem do kuchni- po ukazaniu przepustki- i przygotowałem kawę, spieniłem dodając wiórki czekolady na wierzch, a następnie wyszedłem trzymając kubek za rączkę by się nie poparzyć. Tak było prościej.Przechodziłem akurat piętrem A1 gdy doszedł do mnie krzyk. Łazienka była na wpół otwarta, a rozmowy coraz głośniejsze. Czemu tylko ja na nie reaguję? Gdzie reszta ludzi tu pracujących? Ochrona?"Chcesz żeby nas wypierdolił z zespołu?" Cole płakał w ramię Jaina,który trzymał go w pasie i przysuwał bliżej "Zaprzepaścić szansę...""Mówiłem ci, że chcę tylko ciebie. To wszystko jest już nieważne."
"Pomogło nam znaleźć siebie."
"Jain, swoje mamy..."
Odważnie popycham drzwi i przyglądam im się uważnie. Niemal od razu zostaję zauważony, na co reagują z lekkim przerażeniem, odsuwając się od siebie i przyklejając do kafelkowej ściany.
"Czy ja dobrze zrozumiałem?" pytam marszcząc brwi "Wy chcecie-"
"Nie powiesz Smokerowi, prawda?"
Cole jest tak zdruzgotany, że trzęsie się opierając o brzeg umywalki. Zginając się w pół wygląda blado. Odkręca dłonią kurek i ochlapuje twarz wodą.Nie pomaga.
Jain zerka niespokojnie to na mnie to na przyjaciela.
"Obiecaj, że nie powiesz." powtarza z większą siłą. "On" wskazuje na Cole'a"Się wykończy, domino pociągnie za sobą mnie, a później Louisa jeśli zobaczy prawdę. Nie rób tego. Dla naszego i własnego dobra."
"Ale o co ci chodzi?" krzyczę z niezrozumieniem "Jesteście w związku?"
Głośny, urywany oddech Cole'a mówi wszystko co potrzebuję wiedzieć.
Są razem.
O mały włos nie wypada mi kawa, kiedy ręka słabnie mi z wrażenia. Jain podchodzi od tyłu do chłopaka i otula go. Jego głowa ląduje na klatce piersiowej i słyszę jak wymieniają między sobą ciche słowa. To chyba była jedna z ich rzeczy. Perfekcyjnie wiedzieli z doświadczenia, co działa na drugiego by się opanował.
"To jest jakiś koszmar..."
"Shhh" Jain składa krótki pocałunek na jego czole "Będzie dobrze."
Opadają wspólnie na podłogę i obejmują się, kończyny gubią tam i ówdzie. Pulsowała mi głowa od nadmiaru informacji. Albo od ich braku. O co w tym wszystkim do cholery chodzi?
"Louis wiedział?"
Jain i Cole podnoszą na mnie swoje wyprane z emocji spojrzenie.
"Tak. Oczywiście." zaśmiał się sztucznie Jain "I ukrywał nasz związek przez czekaj..." postukał dłonią w palce, licząc "Teraz będą 3 lata."
"Co? Jak to robił? I dlaczego miałby to robić?"
"Harry, nie zauważyłeś, że Smoker to homofob, który uważa, żezwiązki homoseksualne niszczą działalności, odbiór, reklamę i świat?"przerywa "Nie?"
"Nie." szepczę. Nie wiedziałem, że aż tak przynajmniej. "Co z wami robił?"
"Kazał nam się umawiać z innymi laskami by ukryć naszą orientację, co może niebyło zaliczane do najgorszych, ale do tych najbardziej nieprzyjemnych.Marnowaliśmy na to czas. Zabronił nam publicznie razem wychodzić, chciał nas wykończyć, rozdzielając na przykład w czasie lotu. Podpisaliśmy z nim umowę, która zobowiązała nas do milczenia, do trzymania się zdaleka kiedy na horyzoncie są kamery. Kasa i jego management są, były i będą najważniejsze, Harry. Ludzkie uczucia się dla niego nie liczą."
Otwieram w szoku usta i mrugam oczami próbują przyswoić to co do mnie mówią. Louis który mnie pocałował...Louis który ma problemy z alkoholem...Louis który krzyczał na chłopców w garderobie...Louis którego znałem na co dzień. Okazał się potworem takim jak przedstawiały go media.
"On..." łamię się mój głos, słowa ledwo przechodzą przez moje usta "On się nad wami znęca?"
Cole zaszlochał ciągnąc za koszulkę Jaina by znowu być bliżej niego. Był taki kruchy, widać, że miał dosyć udawania. Trzy lata to kupa czasu, człowiek może się wykończyć. Rozumiałem go.
"Harry, nie mam siły odpowiadać na twoje pytania" spogląda na drzwi "Powiedz Smokerowi, że zaraz przyjdziemy, tylko ogarnę Cole'a i-"
"Jak mogę wam pomóc?" pytam prosto, bo to oczywiste, że chcę "Mam z nim porozmawiać?"
"Co ty możesz zdziałać?" pogodnie się uśmiecha złączając swoją dłoń z tą od chłopaka "Bez urazy, Harry, ale jesteś następnym asystentem do odpadki. Nie martw się naszymi tyłkami zajmij się swoim. Dobry z ciebie gość."
"On mnie nie wyrzuci." mówię pewnie "Zobaczysz że tego nie zrobi."
"Każdy z poprzednich tak mówił." chrypie Cole, zagłuszony przez materiał koszulki do której przyciskał twarz.
"Ja to mówię i wiem."
***
5 nieodebrane połączenie od Louisa
Prawdopodobnie igram z ogniem.
Skręciłem w cichą uliczkę i zatrzymałem samochód. Miejsce było ciemne,odizolowane od źródła światła.
Czym więcej rozmyślałem o tym jaki naprawdę jest Louis, dochodziłem do jednego wniosku- dosyć żałosnego, bo nie zawierało większego sensu. Louis był sprzecznością; homofobem i osobą, która całowała swojego homoseksualnego asystenta we własnym łóżku.
Jeszcze z taką pasją. Gdzie się tego nauczył?
Pewnego wieczoru zapytałem go czy miał jakieś dziewczyny. Długo milczał aż w końcu odpowiedział "Nie." Trudno powiedzieć czy kłamał. Niektórzy uważali go za męską dziwkę, która nie radziła sobie w związku i stałym uczuciu z drugą osobą. Gazety tłukły spekulacje, że był w psychiatryku i miewał czasy w których nikogo do siebie nie dopuszczał. Siedział w zamknięciu,pogrążony w samotności. Ale ile w tym było prawdy?
Nie wiem.
Czułem, że w jego życiu coś się wydarzyło. Wszystko ma jakiś związek, musi mieć. Sam z siebie nie popadłby w depresję i alkoholizm.
Telefon znowu zawibrował, przełączając się na głośny dzwonek w całym samochodzie. Gdybym odebrał mógłbym rozmawiać z nim na głośnomówiący. Przejechałem dłońmi po kierownicy i odrzuciłem kciukiem połączenie. Zapaliłem silnik. Może już wystarczy. Minęły dwie godziny od kiedy go widziałem.
***
Louis siedzi za biurkiem. Obok leży nietknięty talerz z jabłecznikiem, herbata, która zdążyła już ostygnąć i telefon. Nie zjadł niczego co podała mu sekretarka?
W jego oczach tlą się pioruny. Jest zły. Bardzo- mówiąc dokładnie.
Na przywitanie odpycha sie na obrotowym krześle od biurka i uderza o ścianę za sobą oparciem. Gabinet pogrąża się w hałasie. Machnięciem ręki zrzuca pisaki z czarnym pojemniczkiem i zgniata w ręce kartkę.
"Jesteś najgorszym asystentem na pieprzonej planecie." mówi cicho, za cicho i wiem, że zaraz wybuchnie jak niespodziewana znikąd burza "Jak mogłeś nie odebrać moich telefonów, Temple? Jak mogłeś uciec ode mnie? Wyobrażasz sobie jakie to kurwa nieprofesjonalne?" nie mruga uderzając mnie uformowaną kulką w nos "Wiesz co powinienem teraz zrobić?"
Nie przypomina Louisa. Wygląda strasznie z zaciśniętymi policzkami.
Obchodzi biurko i opiera się o nie na przeciwko mnie. Powstrzymuje się żeby nie dorwać mnie rękami i wycisnąć ze mnie odpowiedzi.
"Proszę, zwolnij mnie, Louis." mówię od niechcenia prostując się. Patrzę prosto w jego ciemno-niebieskie tęczówki. Czy właśnie tego nie chciał usłyszeć? "Zwolnij, nowy znajdzie się na zawołanie."
To nie była dobra rzecz do powiedzenia. Louis dusi westchnięcie i ze zranieniem spogląda na okno, które przysłaniają rolety.
"Dlaczego mnie zostawiłeś?" pyta rozżalony wciskając paznokcie w brzeg stołu.
"Nie zrobiłem tego."
"Zrobiłeś!" brzmi jak oskarżenie "Martwiłem się. Mówiłem ci, że masz zawsze odbierać, dla mojego świętego spokoju!"
"Chodzi o to..."
"Chodzi o co?"
"Dowiedziałem się czegoś." mówię "Coś o co w życiu bym cię nie posądził, a tu proszę, niespodzianka."
Stoi bezbronny z zastygniętymi łzami wpół drogi. Pewnie myśli, który to z jego sekretów. Mogę stwierdzić, że nie czuje się bezpiecznie.
"Co zrobiłeś z moim Harrym?" wybucha i niemal piszczy.
"Z twoim Harrym?" nie jest mi do śmiechu, ale spoglądam w sufit i się śmieję "O ironio."
To dopowiedzenie dało mu dużo. Klik klik,układanka ułożyła się w jego głowie.Rozszerzyłoczyprzełykającztrudnościąślinę.
"Harry to nie tak..."
"To nie tak, że cały świat myśli, że dwójka chłopaków woli dziewczyny. To nie tak, że są gorzej traktowani, bo siebie KOCHAJĄ?" nie wytrzymuję podnosząc głos."Nawet nie tłumacz się, że jest inaczej, nie masz NIC na swoje usprawiedliwienie! Dla takiej sytuacji nie ma żadnego wytłumaczenia. Myślisz tylko o pieniądzach,prawda, Louis" nie potrafię się powstrzymać. Wychylam się szturchając go mocno palcem, a on się daje jak małe dziecko "O niczym więcej tylko o..."
"Skończ." szlocha odtrącając moją rękę. "Proszę, skończ, jestem w rozsypce."
I naprawdę tak wygląda, wypruty z energii do walki, kulenia kulek i krzyczenia.Wyrównuję oddech
uspokój się
i robię mały krok z wyciągniętą ręką w jego stronę.
Louis patrzy na nią obojętnie, ale zwraca uwagę na moje sygnety. Zaciekawiają go. Po chwili czuję jego palce na swoich, ściągające jeden z tych złotych,który kupiłem za pierwszą wypłatę. Przypominał mi o Louisie, mienił się w słońcu, a w wyrzeźbionym środku znajdował się krzyżyk. Obserwowałem jego dalsze poczynania. Wsunął złoty sygnet na swój drobny palec i posłał minie śmiały uśmiech.
"Możesz go zatrzymać." mówię opanowany głosem, wkładając dłoń do kieszeni spodni. "Ale przemyśl to do czego doprowadziłeś."
Z jego twarzy znika cień uśmiechu. "Chcę do domu."
"Dobrze."
Schylam się po torbę, marynarkę z krzesła i przepuszczam go w drzwiach.
***
Grupuję białe i czarne ubrania na dwie różne kupki. Tylko ta gama kolorów obowiązywała w zakresie Louisa. Patrząc na to pod punktem praktycznym ułatwiało mi to bardzo sytuację. Puściłem pralkę i wsadziłem białe koszule oraz bokserki do koszyka na drugą turę, po czym wspiąłem się na górę. Byłem wykończony, adrenalina, którą napędził mnie Louis była ostatnią rzeczą, która podtrzymywała mnie na chodzie. Myślę czy chłopcy dalej siedzą w studiu. Piosenki które oddałem im dzisiaj, wprawdzie o jedną mniej- ale fakt został przemilczany, zaczęły od razu być wcielane w życie. Słyszałem jak Desowi spodobała się ostatnia, którą napisałem. Wszyscy prześledzili ją wzrokiem, myśląc nad podkładem muzycznym. Teraz jasne się wydają niespokojnie spojrzenia, którym obdarowywali siebie z kolei. Była o nieszczęśliwej, niespełnionej miłości. Może zastanawiali się jak taka piosenka została zatwierdzona i trafiła do produkcji, skoro każdy w załodze wiedział o ich skrywanym w szafie związku. Domyśliłem się, że mieli zabronione śpiewanie tego typu piosenek. A tekściarz, dbający o zasób całej płyty, miał zakaz pisania takowych. Cały management wiedział o sekrecie i ręka boska ich broniła by nie opuszczał tego budynku. Ich los byłby inaczej przesądzony, bo kto jak kto, Louis był mistrzem w wywalaniu swoich pracowników.
Wyjąłem z zamrażarki paluszki rybne i przysmażyłem je na specjalnym specyfiku do polepszania smaku. Jakiś czas temu Louis zabronił mi smażyć na zwyczajnym oleju. Nawet tym z najwyższej półki.
Z pełnym kieliszkiem i talerzykiem ruszyłem do góry. Dzisiaj Louis miał potrzebę zamknięcia się w swoim biurze. Chcę pobyć sam, tłumaczył.
Nie wiedząc czy w sytuacji jakiej się znaleźliśmy wypada po prostu wchodzić bez pozwolenia, pukam trzykrotnie aż nie słyszę znudzonego wchodź.
W jego prywatnym biurze byłem tylko dwa razy, wraz z tym. Był olbrzymi i bardziej afirmatywny do pracy od przytłaczającej kuchni. Dziwię się, że tak rzadko tutaj przebywał. Wysoki sufit, żyrandol z długimi, zwisającymi kryształkami. Drewniane pomalowane na niebiesko meble. Oczywiście było tu ciemno przez rolety, ale pozapalane lampy w każdym rogu oświetlały to co potrzebne. Wypchane za dużą ilością papierów szuflady, butelki wina przy regałach ze statuetkami i płytami chłopców. Skwitować w jednym słowie można, że było tu urokliwie.
Postawiłem przed nim jedzenie.
"Przepraszam, że znowu musisz jeść takie coś. Musimy w końcu udać się do sklepu..."
"Rozumiem."
Formalna rozmowa, która nie zakładała patrzenia sobie w oczy. Louis wypisywał coś w zeszycie, nie obchodząc się tym czy tu jestem czy nie.
Poddałem się i wyszedłem.
***
Podejrzewałem taki obrót sytuacji. W środku nocy dochodzi do mnie przerywany płacz. Jest on na tyle głośny, że słyszę go z piętra wyżej. Możliwe, że tak to właśnie zaplanował. Tak to chciał rozegrać.
Schodzę w ciemności, stawiając w stałym tempie stopy na zimną podłogę. Szokuje mnie widok Louisa siedzącego na parapecie, pijącego rum, nie wino, bez skarpetek, marynarki, w samych bokserkach. Bije dłońmi szybę zostawiając odciski. Jeśli można nazwać człowieka bałaganem, Louis aktualnie powinien zostać tak nazwanym.
Nie mam koca, którym mógłby go skryć przed zimnem, dlatego podchodzę do niego od tyłu i obejmuję, ocierając dłońmi o jego zziębnięte ramiona. Niemal natychmiast reaguje na ten gest wtulając się w moją klatkę piersiową. Wiedziałem, że czekał.
Wykręca się nienaturalnie, wciąż plecami do mnie, i zaczyna płakać w moją szyję. Słone łzy spływając w dół dekoltu. Czuję jak przechodzi mnie dreszcz.
Kieliszek z rumem spada z podwyższenia i rozlewa się na puszysty dywan. Zostawia odznaczającą się plamę.
Louis podnosi wzrok i spogląda w moje oczy. Jego tęczówki mienią się niczym posypane brokatem, a usta mimowolnie rozciągają sie w słabym uśmieszku. Zmienia maskę w smutną i zagubioną kiedy jego myśli biją się z tym na czym chciałby się skupić najpierw.
"Skończyło się wino." bełkocze.
Potakuję przysuwając go bliżej siebie, daleko od zimnego okna, które przyciągało chłód.
"Widzę."
"Nie było co pić."
"I postawiłeś na rum."
"Nie byle jaki."
"W życiu bym nie podejrzewał, że mogłoby być inne."
Śmieje się ściskając mnie za kark.
"Mam do ciebie pieprzoną słabość." mówi gdy przybliżam się by lepiej go słyszeć. Czuję nieprzyjemny swąd alkoholu "Jak do Lily."
Nie wiem kto to do jasnej cholery jest Lily, ale czuję, że jest zbyt pijany na tę rozmowę. Unoszę go ponad ziemię, na co on wydziera się i piszczy. Po chwili się uspokaja i wgapia w okno za nami, kiedy wychodzimy z salonu.
Na jego łóżku panuje chaos; kołdra rzucona w kąt pokoju, poduszki na komodach, a prześcieradło do połowy ściągnięte. Nawet nie pytam co takiego tu robił. Siadam z nim na materacu i czekam aż się ode mnie odklei. Po trzech minutach dalej to nie następuje. Za to zaczyna się dziać coś innego. Louis grzebie przy moim rozporku i przenosi się okrakiem na moje nogi. Zamglonym wzrokiem szarpie się z guzikiem, ale gdy w końcu z nim wygrywa dumnie patrzy do góry by uzyskać ode mnie salwę pochwały. Nie uzyskuje jej, jestem zbyt przerażony tym co wyprawia. Niedługo potem ubywa mi koszulki, a rozpięte dresowe spodnie pokładają się już gdzieś pod nami. Czym dalej się posuwaliśmy, tym bardziej chciałem to przerwać, będąc w pełni świadomym konsekwencji i tego w jakim stanie jest szatyn. Jednak nie potrafiłem. Dawno o niczym bardziej nie marzyłem.
Rozebrałem Louisa i przykryłem go pozostawionym prześcieradłem. Wypinał swoją klatkę ku górze i rozchylał prowokacyjnie usta.
"Idź" mamrocze. Wbija się zębami w moją wargę i utrzymuje ją długo drażniąc się. Całuje mnie przelotnie w kącik warg. "Po wiesz co."
Prawdopodobnie miał całe zapasy gdzieś u siebie, ale zapomniał mi dopowiedzieć lokalizację. Udałem się do swojego pokoju i wygrzebałem z ramy pod swoim łóżkiem lubrykant i jeden kondom. Prezerwatywę akurat wcisnąłem tam przypadkowo, została mi ostatnia z wielopaku i ją zachowałem. Teraz mogła nabrać swojej wartości.
Wróciłem i zobaczyłem go rozkraczonego z wciśniętą twarzą w materac. W całym swoim życiu nie czułem się tak pobudzony. Chryste.
Ułożyłem się pomiędzy jego nogami. I pogładziłem po pośladkach, całując u początku rowka. Czekał na więcej, a mogłem to z łatwością stwierdzić po zrozpaczonych jękach, które zaczął po tym nieustannie wydawać.
"Louis."
Pogłaskałem go wzdłuż kości ogonowej, dochodząc do kręgów szyjnych, które rozmasowałem wolnymi ruchami. Poddał się masażowi i z cichym stęknięciem odchylił głowę. "Muszę mieć twoją zgodę. Twoje przekonanie, że tego chcesz."
"Chcę." skrzeknął krótko i podskoczył "Proszę. Proszę, Harry."
"Będzie cię boleć. Z początku nawet bardzo."
"Powiem jeśli będę czuł się źle."
Przewraca się na drugi bok żeby mnie obejrzeć. Nago. Wwierca swoje natrętne spojrzenie w mojego członka i niepewnie po niego sięga. Wzdycham na ten kontakt i układam się wygodnie pod ramą łóżka.
"Od dołu w górę, skręcasz i...tak, tak, właśnie..."
Pociekła mi łza, bo wszystkie moje mięśnie nareszcie uległy odprężeniu, wprost nie do opisania. Dobrze to było mało powiedziane. Czułem się cudownie.
Za szybko przeszedł do przyspieszania, ale wiedział kiedy przerwać, żebym nie doszedł w jego dłoń. Na osobę niedoświadczoną w gejowskim seksie (oraz pijaną) spostrzegał granice prędzej niż przeciętny homo.
Pociągnął mnie małymi rączkami ku górze i wręczył lubrykant. Louisa entuzjazm, który trochę mnie w głębi duszy bawił, nie byłby taki duży, gdyby wiedział co go naprawdę czeka.
Uniosłem delikatnie jego nogi układając je sobie na barkach. Rozciągnąłem dziurkę, co obejmowało jego wiercenie się, syczenie i mocne wbijanie paznokci w moje ramiona. Czasami udało mi się dosłyszeć jego załamany głos wolniej.
Jednak z wszystkiego najgorszy był moment kiedy ustawiłem się przed nim z założoną prezerwatywą. Zaczął się najzwyczajniej w świecie trząść. Zadecydowałem go pocałować, drażniąc jednocześnie pierścień mięśni czubkiem sterczącego penisa. Nigdy nie zdarzyło się mi mieć partnera, który obawiałby się seksu. Jace posiadał doświadczenie i za każdym razem przejmował inicjatywę. A ja sam przed nim miałem kolegę- był to syn przyjaciółki mamy- który odebrał mi dziewictwo w pewien poranek, gdy zatrzymał się u nas w drodze na uniwersytet. Pierwsze razy innych osób to bajka w której roli nie przyszło mi jeszcze grać.
Do dziś.
Potarłem swoim nosem policzek Louisa. Miałem jedynie na celu uspokojenie go, więc zniżyłem rękę na wysokość jego ud i opuszkami palców przesunąłem po wewnętrznej stronie, zatrzymując się u pięt. Westchnął w moje usta, śledząc każdy ruch, przesunięcie, dbając o to bym był blisko niego.
Ostatecznie udało mi się w niego wsunąć. Powoli, stopniowo, ale jednak.
To nie był szybki numerek. Coś, ktoś do tradycyjnego zaliczenia.
To zdecydowanie nie było też pieprzenie.
Nie wiem jak on, ale dla mnie to było coś więcej niż potrafię nazwać.
Po wyrównaniu oddechu, owija się wokół moich ramion. W takiej pozycji pozostaje już przez całą noc.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top