Prolog Harry
Moje oczy są wielkości monet, gdy omiatam wzrokiem pałac piętrzący się elegancko pośród oliwnych drzewek. Nawet gdy podnoszę głowę ku górze ledwo widzę ostatnie, wyróżniające się wielkością okno.
"Zabiorę bagaże, proszę za mną."
Nie wiem skąd zjawia się mężczyzna w dobrze skrojonym garniturze, który przejmuje moje torby i czeka aż ruszę za nim w stronę wejścia. Wszystko wydaje się trochę nierealistyczne i dziwne.
Gdy przekraczam próg uderza mnie ostry zapach wina. Jedynym źródłem światła są wiszące na ścianach lampki choinkowe. Cholernie miękkie dywany prowadzą do kuchni, salonu i schodów. Wszędzie jest ciepło, tylko ta droga w jego stronę zdawała się nieprzyjazna.
Pierwszy raz gdy go widzę jest uczuciem nie do opisania. Siedzi przy stole w kuchni, popija wino z dużego kieliszka i wstukuje coś w swojego macbooka. Stwarza wrażenie postawnej, pewnej siebie osoby. Grzywka opada mu na oczy, ale fachowo ją ignoruje. Jakby nie było niczego poza monitorem, jakby nie było niczego ważniejszego od pracy. W skupieniu przygryza koniuszek palca i wzdycha ciężko gdy facet z dworku informuje go o moim przybyciu.
Nie mówi nic konkretnego, nie odrywa wzroku od komputera, tylko każe by podał mi coś do picia.
"Kawy? Soku?"
Chłopak ma wyraziste rysy i wygląda na starszego ode mnie o przynajmniej trzy lata. Nie mam pojęcia czemu zasycha mi w gardle, ale przytakuję, na co macha ręką.
"Imię, nazwisko, wiek, gdzie pracowałeś przed zgłoszeniem się na mojego asystenta?"
Cała jego wypowiedź dalej nie obejmuje zaszczycenia mnie spojrzeniem. Gdyby nie fakt, że sytuacja wymaga powagi i od zachowania zależy cała moja przyszłość, roześmiałbym się albo chociaż zażartował. Prawdopodobnie wcześniej czy później będę musiał zmienić tego typu odruchy.
"Harry Temple, dwadzieścia jeden lat" odchrząkuję gdy mężczyzna, który miał mi zrobić coś do picia zastyga w oczekiwaniu na moje dalsze wprowadzenie. Co jest z nim nie tak?
"Pracowałem w sklepie z zabawkami w centrum Manchester."
Jest to na tyle ciekawe, że głowa Louisa się unosi. W życiu nie widziałem tak pięknej, a jednocześnie zmęczonej twarzy. Niebieskie tęczówki świecą ostrożnie, gdy taksuje wzrokiem moją postać. Ma zapadnięte policzki, podkreślone żyletkowymi kośćmi. Widzieliście kiedyś kwiat wiśni, rozkwitający mocno różowym kolorem? Właśnie takie są jego usta, lekko rozchylone, delikatnie drgające w uśmiechu.
"Co cię do mnie sprowadza?" zaciska grzeszne wargi cicho prychając "Dlaczego zgłosiłeś się na posadę mojego współpracownika? Czym się kierowałeś?"
Zakłada ręce i opiera się władczo na krześle. Jest twardy z charakteru, choć delikatny wygląd praktycznie go przygniata do ziemi. "Masz pojęcia jakie zadania wykonuje osobisty asystent? Masz pojęcie kim jestem, Temple?"
Ostro. Bo nie. Nie mam pojęcia kim dokładnie jest Louis Smoker. Wiem, że prowadzi jakąś działalność, jest sławny i...moja wiedza na tym się kończy.
Gram na zwłokę posyłając mu pogodny uśmiech.
"Sprowadza mnie do pana możliwość lepszej pracy, chciałbym zarabiać więcej niż dotychczas..."
"Kasa! Kasa, kurwa kasa, jak zawsze." zatrzaskuje laptop i przewraca oczami. Jego świecidełka nie pasowały do takich zachowań. Bardziej do podziwiania i obserwowania. Nie irytacji. Gdyby morze biło ciągle o brzeg też nie kojarzylibyśmy go z niczym dobrym.
"Jak dobrze mnie znasz, Temple?" zmienia znowu ton, a ja przyjmuje go odważnie, znowu posyłając mu uśmiech.
"Nie znałem, ale teraz wyciągam wnioski, że grasz bardzo apodyktycznego mężczyznę, ale w środku jesteś potulnym dzieckiem..."
Louis marszczy brwi po czym wybucha śmiechem.
"Nikogo nie gram, panie Temple."
"Mógłbyś po prostu zwracać się do mnie Harry?"
"Nie. Odbywamy rozmowę kwalifikacyjną i nie mam zamiaru już na pierwszym etapie łamać dla ciebie zasad." odpowiada bez zająknięcia.
Teraz ja unoszę brew w rozbawieniu.
"A ma pan zamiar złamać kilka innych w przyszłości?" nie umiem się powstrzymać i chociaż zdaję sobie sprawę, że przechadzam się po cienkiej lince, ryzykuję dalej "Przepraszam, ale tak to zabrzmiało, szefie."
Louis milczy, a na jego ustach błąka się uśmiech.
"Interesująca zdobycz z ciebie, Harry."
Przenosi swoje przenikliwe spojrzenie do moich oczu i powoli się podnosi. Wyciąga w moją stronę dłoń, którą potrząsam szybko gdy wstaję.
"Witam w moich progach."
Odwraca się do chłopaka z dworku z surową miną, oblizując wargi. "Tyler chciałbym, żebyś oddał panu Temple, smartfona, książkę kontaktową, kartę kredytową i kluczyki do auta. Zaprowadź go proszę do pokoju."
Po tych słowach Louis wychodzi chwiejnym krokiem z kuchni. Zgarnia butelkę trunku z komody oraz kieliszek. W drodze nalewa sobie wina, które popija krótkimi łyczkami, uważając gdy stawia kroki. Obserwuję jak wchodzi po schodach i jest taki drobny i niski, że dosłownie mógłbym go zmieścić w swojej kieszonce.
"Uważaj na niego"
Podnoszę spojrzenie na Tylera. Ciska mi na kolana różne rzeczy. Pierwsze co rzuca mi się w oczy to czarna księga ze złotymi stronami. Na nią kładzie i Phone'a, kluczyki do mercedesa i kartę z połyskującymi numerami. "Za trzy miesiące będziesz grał w mojej lidze, młody. Zobaczysz. Ten facet to świr."
Otwieram usta by mu odpowiedzieć, że pobiję rekord i szybciej do niego dołączę, gdy mi przerywa; "Dzwoń lub pisz jeśli będziesz potrzebował pomocy. W kontaktach masz wpisany mój numer, na pewno ogarniesz."
Przytakuję sztywno, a on się żegna i nawet nie czeka aż mu odpowiem. Dziwne. Właśnie go wylano, a zamiast smutku, mogłem dostrzec na jego twarzy ulgę. Coś tu było nie tak.
Czy usługiwanie Smokerowi może być aż tak uciążliwe? Cichy głosik w głowie dawał mi znać, że tylko czas mi powie.
Nie znam terenu dlatego rozglądam się niepewnie. Dom jest tak duży, że gubiłem się wzrokiem. Kuchnia w której rozmawialiśmy miała wstawki jak z prawdziwego książęcego dworu. Na wysokim suficie wisiało złote koło z malutkimi lampkami- tworzące lśniący okrąg. Marmurowe zabudowania , szare szafki ustawione w półkole robiło po środku miejsce na olbrzymią lodówkę z jakimiś przyciskami na rączkach.
Ekskluzywnie, nie powiem. Chcę zobaczyć więcej, popodziwiać te wszystkie drogie, sprzęty, obrazy czy rzeźby, ale przypominam sobie, że miałem iść do swojego nowego pokoju.
Który nie wiem gdzie jest, bo Tyler mnie nie zaprowadził.
"Cholera" przecieram ręką dziennik i kładę wszystko na stole.
Szperać po pomieszczeniach nie mam zamiaru, byłoby to niegrzeczne- nawet jeśli od dzisiaj tutaj mieszkam. A już na pewno nie mam w planach wywoływania wilka z lasu. Postanawiam siedzieć na krześle i czekać aż Louisa najdzie ochota na coś z dołu.
Spodziewając się nudy, sięgam po książkę. Od góry do dołu są w niej pozapisywane różne numery, adresy, ważne miejsca i jakieś daty. Przeglądam wszystko; stylistka, Ralph, Sylvia, ogrodnik, facet od czyszczenia dywanów, asystent jeden, asystent dwa, Donny... koło nich są jakieś znaczki, których zupełnie nie rozumiałem.
Okayyy. Zapowiada się ciekawie.
Biorę kartę i obracam ją pomiędzy palcami. Ciekawe ile mam na koncie. Może jeszcze nic? Albo coś będzie tam co jakiś czas wpływało? Odkładam ją na telefon, który właśnie błysnął, a ja się aż odsunąłem. Nie jestem przyzwyczajony do takiej techniki, upierałem się jak dotąd przy swoim starym samsungu.
IPhone pikał, a na ekranie pojawia się komunikat: Stan twojego konta to dziesięć milionów sto czterdzieści pięć tysięcy funtów.
Wytrzeszczam oczy i mrugam ze zdumienia. Przez całe życie nigdy bym tyle nie zarobił, a tutaj proszę bardzo, mam taką sumkę na wyciągnięcie ręki.
Wow.
Zostały mi jeszcze kluczyki do samochodu. Nie było na nich napisane jaki to model, więc podejrzewam, że dowiem się w swoim czasie. Ale mercedesy zawsze mi się podobały, więc to bez znaczenia. Znając gust Smokera mogę być pewny, że mnie nie zawiedzie.
"Hej, gdzie jesteś?" jego głos rozchodzi się echem po całym domu. Był nieco piskliwy, ale mógłby na nim spokojnie zarabiać. "Harry?"
"Tu jestem" wychylam się żeby ujrzeć go sterczącego w wejściu. Przedtem ubrany w garnitur, teraz narzucił na siebie niebieski szlafrok ze srebrnymi paskami.
"Co tutaj robisz?" spogląda na mnie pytająco "Pierwszy dzień i już próbujesz mnie okraść?"
Utkwiłem wymownie wzrok na suficie. Jezu, czy on naprawdę jest taki zawsze?
"Między nami powinna się tworzyć nić porozumienia, a nie nieufności, Panie Smoker."
Dalej nie wygląda na przekonanego. Może się boi, że ukryłem w kieszeniach jego platynową gąbkę do mycia naczyń. Ogląda mnie od góry do dołu, chowając w kieszeniach szlafroku dłonie i powoli podchodzi do stołu.
"Czemu nie jesteś w swoim pokoju?" pyta po prostu i rozsiada się na siedzeniu obok.
Wzruszam ramionami. "Tyler nie pokazał mi gdzie jest."
"To skurwiel" syczy "Widzisz, dlatego go wyrzuciłem. Nie miał za grosz talentu do tego zawodu. Zero posłuszności, zero skruchy." zaciska zęby, stukając palcem o stół.
"Czegoś jeszcze oczekujesz?"
Przechyla głowę dając znak, że mnie słucha "Jestem nowy w tych sprawach, nie wiem co dokładnie miałbym robić. Nie chcę pana zawieść?"
"Jesteś moim 13 asystentem." oznajmia formalnie jakby zaczynał swoje wielkie przemówienie "Połowa z poprzednich nie sprawdzała się po trzy miesięcznym okresie wstępnym, a druga połowa, z czasem, najzwyczajniej w świecie zaczęła mnie irytować, więc ich wylałem. Twoim zadaniem jest słuchanie moich próśb, odbieranie ważnych telefonów, noszenie rzeczy, informowaniu mnie o jakiś zmianach...."
"Ale-" przełykam ciężko ślinę. Zaraz mnie wyśmieje. "...w związku z czym?"
O dziwo nie słyszę śmiechu, tylko ciszę, a po chwili westchnięcie.
"Ty mnie naprawdę nie kojarzysz, słońce?" szepcze.
"Nie." przyznaję i kręcę zawstydzony głową "Widziałem cię raz lub dwa w gazecie."
Dziwi się, śmiesznie złączając brwi.
"Produkują jeszcze papierowe gazety? Nie wiedziałem. Dobra zacznijmy od podstaw, nowicjuszu. Nazywam się Louis Smoker, jestem 28 letnim założycielem managementu Conceited, działalności kreujących piosenkarzy. Jednego z tych co w dzisiejszych latach młodsi artyści najbardziej pożądają" przerwał "Niemożliwe, że nie słyszałeś, proszę, nie zaniżaj...."
"To znaczy. Nigdy się nie interesowałem, no wiesz..." nie patrzę na niego, bo jestem nim dosłownie onieśmielony. Poza tym wokół niego krąży władcza aura, która czasami naprawdę działała na rozmówców.
"Nie oceniam cię." uspokaja "Ale nie wierzę, że zatrudniam kogoś kto nie wie nawet, że na świecie istnieje management taki jak mój."
"Stawiałem szansę jedną na milion, że zostanę wybrańcem."
Louis uśmiecha się tak szczerze, że wokół jego oczu ujawniają się zmarszczki. Nawet z nimi nie wygląda staro, a oczy nie tracą niebieskiego uroku. Szczerze, wolałbym żeby był brzydki, przynajmniej nie kusiłoby mnie wyobrażanie sobie go w różnych niecodziennych sytuacjach.
"A jednak los chciał, żebyś tu zawitał, niedoinformowany i zagubiony." jego intensywne tęczówki zmuszają mnie, żebym spojrzał w jego stronę. I tak robię, wzdychając cicho, zanim opuszczam wzrok na kolana.
"Chciałbym żebyś opowiedział coś o sobie Harry. Mógłbyś?"
Kiwam głową zastanawiając się czy jest cokolwiek wartego opowiedzenia. Taki gość jak Louis ma pewnie barwne, atrakcyjne życie, kiedy ja jestem zwykłym chłopcem, próbującym się odnaleźć.
"Urodziłem się w Manchesterze, od początku opiekowała się mną mama, gdy tata do późna pracował. Mam starszą o 2 lata siostrę Laylę." zamyśliłem się "Chodziłem do pobliskiej szkoły publicznej gdzie przesiedziałem do ukończenia 18 lat, byłem dosyć mądry, ale nigdy nie przekładało się to na oceny."
Smoker przerywa mi machając od niechcenia ręką.
"A co to ma znaczyć?"
"Nie poszedłem na studia, bo miałem zbyt słaby wynik z egzaminu końcowego. Zacząłem pracować w sklepie z zabawkami, tam miałem kontakt z dziećmi i...to mnie zadowalało."
Louis przygląda mi w się koncentracji.
"Zadowalało cię kasowanie zabawek."
"Bardziej widzenie ucieszonych dzieci." stwierdziłem urażony. On wszystko widział przedmiotowo, kiedy w życiu liczyły się uczucia. "Szczęśliwe maleństwa podskakiwały trzymając nowego misia- przyjaciela, biegały od półek w poszukiwaniu czegoś co mogłoby ich w nocy ululać do snu. A później ciągnęły za rączkę tatę do kasy i..."
"I tata dawał rozwydrzonym bachorom gotówkę by się zamknęły i mogły kupić jedną z wielu następnych niepotrzebnych zabawek." prycha z politowaniem "Znam tę historię. Jest dosyć przykra."
Przez chwilę zastanawiam się czy serio utknąłem na trzy miesiące z facetem, który nie lubi dzieci. Zaczynałem rozumieć dlaczego Tyler wyszedł z tego domu z wymalowanym uśmiechem.
"Powiedz Harry, co o mnie teraz myślisz?" zniża głos, co skutkuje mojemu spięciu. On wie jak działa na moje nerwy i to była moja zguba. "Szanuję szczerość u innych, wręcz wymagam jej od moich współpracowników."
Nic nie odpowiadam, co wywołuje u mojego nowego szefa uśmiech.
"Jesteś na swój sposób uroczy, naprawdę przepełnia mnie ciekawość jak się sprawdzisz w praktyce."
I jeśli zabrzmiało to dwuznacznie, wcale nie daję znaku, że wyczułem podtekst.
"Opowiesz mi więcej innym razem, a teraz chodź, zaprowadzę cię do twojego pokoju."
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top