#2

#RoyalTrilogy

Nie wierzę! Moja córcia będzie pracowała dla królowej Anglii. Duma mnie rozpiera.

Uśmiechnęłam się do telefonu, słysząc radość, jaka biła od mamy. Sama jeszcze nie do końca wierzyłam, że to wszystko naprawdę się dzieje. Madison wykorzystała swoją siłę perswazji i przekonała szefa kuchni, by mnie przyjął. Nie miałam pojęcia, jak to zrobiła, ale byłam jej dozgonnie wdzięczna. Wreszcie mogłam odetchnąć z ulgą i zwolnić się u państwa Kalbergów. Polubiłam ich i całkiem nieźle płacili, ale to ich demoniczne dziecko sprawiało, że miałam ochotę wsiąść do samolotu i wrócić do domu.

- Tęsknię - przyznałam szczerze.

- My też, Vivi. Zostało jeszcze dziewięć miesięcy i nie wiem, jak tyle wytrzymamy bez naszego słoneczka.

- Mamo - upomniałam ją, śmiejąc się pod nosem. W oddali zobaczyłam biegnącą Maddie. Pomachałam jej. - Przypominam, że wasze małe słoneczko ma dwadzieścia lat.

Dobrze się odżywiasz? - Rodzicielka sprytnie zmieniła temat. Jeśli się dowiem, że jeszcze bardziej schudłaś, to przysięgam, że zacznę przysyłać ci paczki z jedzeniem.

Przewróciłam oczami. W takich momentach cieszyłam się, że rodzice nie nadążają za technologią, a temat Skype'a jest im zupełnie obcy. Gdyby zobaczyli moje podkrążone, zmęczone oczy i bladą cerę, chyba dostaliby zawału. To nie tak, że o siebie nie dbałam. Po prostu zdarzało się, że brakowało mi czasu, żeby zjeść obiad lub byłam tak wymęczona, że zasypiałam bez kolacji. Do tego dochodziła londyńska pogoda, która w ogóle nie chciała współpracować z odcieniem mojej skóry.

- Tak, świetnie się odżywiam - skłamałam, nie chcąc jej martwić. - Mamuś, koleżanka na mnie czeka. Muszę kończyć. Kocham cię, przekaż też tacie.

My ciebie też. I trzymam za ciebie kciuki.

Rozłączyłam się, czując w sercu lekkie ukłucie tęsknoty. Brakowało mi rodziny i przyjaciół, ale musiałam być silna. Nie mogłam się załamywać, skoro uczelniana wymiana kończyła się dopiero za dziewięć miesięcy.

- Hej. - Maddie cmoknęła mnie w policzek. - Jak tam? Denerwujesz się?

- Trochę - przyznałam.

Poprawiłam torebkę na ramieniu i wsiadłyśmy do metra. Przez całą drogę dziewczyna opowiadała mi o tym, jak wygląda praca w królewskiej kuchni. Pomoc szefowi wcale nie wydawała się być taka trudna, ale męczyła mnie inna sprawa.

- A królowa Elizabeth? Czy ona przychodzi do kuchni?

Wiele czytałam o tej kobiecie. Była znana jako silna osobowość, która zawsze stawia na swoim. Mimo swojej stanowczości, wkradła się w serca rodaków licznymi akcjami charytatywnymi i pomocą chorym dzieciom. Gdybym była zwykłą turystką, pewnie zachwycałabym się jej poczynaniami, ale mając u boku Madison, wiedziałam dużo więcej niż przeciętny mieszkaniec wysp. Koleżanka wiele razy opowiadała, jak Elizabeth pomiata pracownikami, podobno była niezłą suką.

Coś ty - szatynka prychnęła. - Przecież wspaniała Elizabeth Hemmings nigdy nie poniżyłaby się, wchodząc w progi służby - sarknęła.

Wysiadłyśmy na przedostatniej stacji i ruszyłyśmy szybkim krokiem w stronę Buckingham. Mijałyśmy dziesiątki przechodniów; przystawali na chodnikach i robili zdjęcia pałacu, wpadali w zachwyt, gdy z maślanymi oczami wpatrywali się w ozdobione z przepychem mury. Ominęłyśmy ich i skręciłyśmy w jedną z wąskich uliczek. Potulnie dreptałam za koleżanką, czując coraz większą tremę. W końcu zatrzymałyśmy się przed ogromną bramą, przy której stało troje mężczyzn ubranych w czarne garnitury. Przy uszach mieli przypięte słuchawki, a przy biodrze można było ujrzeć zarys pistoletu.

Madison Watson i nowa pracownica Vivian Jones. - Pokazała jednemu ze strażników wejściówkę pracowniczą.

Na pewno już ją znali, w końcu przychodziła tutaj od dwóch lat, ale podobno mieli wymogi, że każda wchodząca osoba musi się wylegitymować. Wpuścili nas za ogrodzenie, gdzie przeszłyśmy kontrolę osobistą, a następnie uważnie przejrzeli nasze torebki. W końcu wyrazili zgodę na wejście do pałacu. Gdy przekroczyłam jego progi, natychmiast zaparło mi dech w piersi. Dotąd nie miałam okazji ani czasu, by odwiedzić zamek jak inni turyści, dlatego teraz, gdy w końcu mogłam zobaczyć jego wspaniałą architekturę, oniemiałam.

- Zamknij usta, bo się oślinisz. - Maddie szturchnęła mnie łokciem. - To tylko zaplecze. Jeszcze nie widziałaś prawdziwego bogactwa. - Przełknęłam ślinę, upominając się w myślach, że powinnam się ogarnąć. - Widziałaś swoją stawkę za godzinę?

Tak - odpowiedziałam, marszcząc brwi, bo nie miałam pojęcia, do czego zmierza.

Jeśli zrobią podwyżkę, to pewnie dopiero za jakieś sto lat.

- Nie przesadzaj. - Upomniałam ją, gdy szłyśmy szerokim korytarzem. - Jest o wiele lepiej niż u Kalbergów.

- Cholera, Vivi, to królowie. Mogliby sypnąć lepszym groszem, ale mimo tego, że mają na koncie miliardy, są okropnymi skąpcami.

Roześmiałam się, widząc jej naburmuszoną minę. Bawiło mnie jej narzekanie, ale nie mogłam się jej dziwić. Przez pięć dni w tygodniu biegała z tacą po tym ogromnym zamczysku, a w weekendy dorabiała sobie jeszcze w kawiarni. Musiała być wykończona, ale znałam już trochę jej sytuację materialną, więc rozumiałam, czemu dwoi się i troi, by jakoś zarobić na życie.

Dzień dobry - Madison powiedziała głośno, gdy weszłyśmy do kuchni.

Rozejrzałam się dookoła, starając się nie otwierać po raz kolejny buzi. Cholera, musiałam nad sobą panować, nie chciałam, żeby wzięli mnie za upośledzoną. Wielkie pomieszczenie przypominało raczej małą salę balową niż kuchnię. Piękne, rzeźbione meble, nowoczesne sprzęty i kilkunastu ubranych w białe stroje pracowników.

To tylko obsługa kuchenna, reszta ludzi znajduje się w innych pomieszczeniach. - Wyjaśniła mi na ucho Maddie. - Jeff, to twoja nowa podopieczna, Vivian - powiedziała już mocniejszym głosem, podchodząc do starszego mężczyzny.

Kucharz wyciągnął ku mnie dłoń, którą natychmiast uścisnęłam, modląc się, by moja ręka nie była zbyt spocona. Uśmiechnęłam się słabo, nie wiedząc, co przyniosą kolejne minuty. Moja pewność siebie gdzieś wyparowała.

Witaj w moim zespole, Vivian. - Ton jego wypowiedzi był surowy i służbowy. - Zaraz zostanie ci wytłumaczone, na czym będzie polegała twoja praca. Proszę. - Otworzył jedną z małych szafek przy drzwiach i wyjął z niej fartuch, który następnie mi podał.

Chwyciłam ubranie w dłonie, mocno zaciskając na nim palce. Już nie byłam taka pewna, czy to dobry pomysł, bym tutaj pracowała. Wszyscy wydawali się tacy poważni i profesjonalni, a ja byłam zwykłą amatorką. Poczułam się jak maluteńka mrówka. Spojrzałam z przerażeniem na Madison, ale ta tylko puściła mi oczko i uniosła kciuki w górę. Zajęła się swoją pracą, a ja nadal stałam na środku pomieszczenia, szukając zdezorientowanym wzrokiem Jeffa, który gdzieś zniknął.

Jestem Beatrice. - Przede mną pojawiła się niska brunetka. Wskazała na pomieszczenie po drugiej stronie korytarza. - To szatnia. Rano przebierasz się w niej w fartuch, zostawiasz tam swoje ciuchy i torebkę. Na tablicy w kuchni codziennie rano wisi kartka z rozpiską, jakie dania będziemy przygotowywać tego dnia. Obok są przypięte małe karteczki dla każdego pracownika z osobna. Bierzesz swoją i robisz to, co do ciebie należy. Zaczynamy punkt siódma, więc dobrze by było, gdybyś stawiła się w pałacu odrobinę wcześniej. Nie ma czegoś takiego jak spóźnienie. - Posłała mi ostre spojrzenie, jakby chciała mi zagrozić. - Jeśli nie stawisz się na czas, zostajesz zwolniona. Pierwsza grupa kończy o piętnastej, druga natomiast zaczyna o czternastej i kończy o dwudziestej drugiej. Wybierz zmianę, która będzie ci bardziej odpowiadała.

Pokiwałam energicznie głową, chcąc wyglądać na pewną siebie, ale uzyskałam efekt odwrotny do zamierzonego. W żołądku aż mnie coś zabolało, zaczynało mnie to wszystko przytłaczać. Wszyscy podchodzili do pracy z największą powagą i precyzją, ale czego ja się właściwie spodziewałam? Przecież to pałac Buckingham - rezydencja rodziny Hemmingsów, panującej obecnie dynastii.

W ciągu dnia przysługuje ci trzydzieści minut przerwy. Obok szatni jest nasza jadalnia, tam możesz sobie zrobić coś do picia i zjeść. Masz do dyspozycji pełną lodówkę, więc nie musisz przynosić swojego jedzenia. Taki bonus pracy w kuchni. - Uśmiechnęła się lekko, dając mi nikłą nadzieję na to, że jednak nie jest zaprogramowanym, niemiłym robotem. - Codziennie trzy osoby przychodzą na specjalną, nocną zmianę od dwudziestej drugiej do siódmej rano. Te osoby wyznacza Jeff i daje znać dzień wcześniej. Taka zmiana ma swoje plusy, bo za godzinę dostaje się trzy funty więcej niż w godzinach dziennych. - Kiwnęła na mnie palcem, dając do zrozumienia, że mam za nią podążać. - Przejdźmy do spraw mniej kuchennych.

Zagryzłam wargę, starając się przetrawić natłok informacji. Powoli zaczynałam panikować. Musiałam wziąć kilka głębszych wdechów i dopiero wtedy trochę się uspokoiłam.

- Czyli? - spytałam niepewnie.

Królowa Elizabeth i król Edward raczej tutaj nie przychodzą, więc tym nie musisz się martwić. Ale zdarza się, że do kuchni wpada książę Luke albo jego rodzeństwo.

Wstrzymałam powietrze. Poczułam nieprzyjemną suchość w gardle. O tym Maddie już nie raczyła wspomnieć. Jak miałam się zachowywać, gdy spotkam księcia? Nie znałam etykiety, nikt mnie tego nie uczył, bo w życiu nie pomyślałabym, że skończę jako służąca w londyńskim zamku.

Pewnie już słyszałaś co nieco o naszych kochanych książętach? - Uniosła brwi. Dodała mi tym otuchy, bo najwyraźniej kpiła z młodych Hemmingsów. - Księżniczka Laura nie sprawia kłopotów. Jest miła i traktuje wszystkich na równi. Jednak nadal jest to córka króla, więc trzeba się ukłonić, okej? Książę Maximilian to jeszcze dzieciak, który lubi wepchnąć w siebie przed obiadem trochę słodkości, jeśli się pojawi, daj mu coś z tej wielkiej, srebrnej lodówki. A książę Luke...

Przystanęła i wyraźnie się zawahała. Ulga, którą przed chwilą odczułam, nagle gdzieś się ulotniła i na nowo się zdenerwowałam.

Tak? - Ponagliłam ją, chcąc się w końcu dowiedzieć, jak mam się przygotować na spotkanie z najstarszym synem Hemmingsów.

- Powiedzmy, że gazety mówią prawdę. - Skrzywiła się. Widocznie miała z nim już jakieś bliższe starcie. - Lucas Robert III Hemmings lubi i potrafi dać w kość.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top