~1~

POV: RICHARD

– Wasza Wysokość, czy wyobraża sobie książe, jakie to było niebezpieczne? Mógł książe spaść!
– Z małego murka?
– Tak, książe i pańska niezdarność, są nieobliczalni.
– No faktycznie, mógłbym sobie obedrzeć kolano, albo co gorsza, porwać spodnie! Straszne.

Cholera, znowu mnie złapała...

W sensie moja "opiekunka" czy tam służąca.  Ale nie lubię tego określenia, bo to tak jakbym był o wiele ważniejszym człowiekiem niż ta osoba. Wracając, przez nią cały czas czuje się jak w więzieniu, bo pałac to w sumie jest więzienie. Mam szesnaście lat, a oni nadal mnie traktują jakbym miał pięć.

Przecież mój starszy brat - Erick jak miał szesnaście lat, to nie był tak pilnowany jak ja. Aha, no jasne przecież on jest, kurwa, "idealnym synem, księciem, człowiekiem" i chuj wie, kim jeszcze.

Od zawsze to ja jestem tym najgorszym. Pomiędzy mną, a moim bratem jest pięć lat różnicy, a miedzy mną, a moją siostrą Rose osiem.

Tragedia...

Chce się ktoś zamienić?

Nikt?

Świetnie.

Okej, dosyć o rodzeństwie, teraz coś o mnie.

Jestem Richard Camacho. Mam (jak już mogliście wydedukować) szesnaście lat.
I chcę się wyrwać stąd.

Tak, ten trzeci fakt jest najciekawszy.

Dziś jest 17 września, a 22 jest jakiś bal, na którego NIE MA MOWY, że pójdę.

Więc mam 4-5 dni, aby stąd uciec.

– Rosie! – krzyknąłem, aby moja siostra przyszła do mojego pokoju, bo mam do niej sprawę.

– Richard, nie musisz krzyczeć i tak bardzo dobrze cię słyszę. – odezwała się, kurwa, pani idealna.

– Chodź tu teraz. – powiedziałem to z naciskiem na ostatnie słowo, chcąc jej przekazać, żeby przyszła jak najszybciej.

– Idę, kochanie –  ja pierdole, nienawidzę jak tak do mnie mówi. Czuje się wtedy jakbym miał dziewczynę, czy coś.

Ha tfu! Co ja pieprzę, nigdy się nie zakocham i nigdy nie będę miał żony.

Nie, nie, nie, NIE

Oho, przyszła.

– Czego ode mnie pragniesz, braciszku?

– Wiesz czy mama już... O cholera, co ty masz na nogach?!

– Richie, wiesz, że to co powiedziałeś jest bardzo niekulturalne?

– Ale co to jest?!

– Richuś, nie krzycz. – ile ona ma na mnie tych zdrobnień.

– Odpowiedz – powiedziałem stanowczo.

-Musisz robić, aż takie zamieszanie o moje nowe szpilki od Chanel?

– To są jakieś nakopytnice, a nie szpilki! – one wyglądają jakby okradła jakieś muzeum i, wszystkie kryształy, które tam znalazła, przykleiła na te buty. Fuj. – Nie zadźgaj mnie tym, bo nic nie zrobiłem!

– Spokojnie, kochanie. Chyba nie chcesz, aby zawołała Elizabeth?

– Nie, tylko nie ją! – Elizabeth - moja kuzynka, mieszkająca aktualnie u nas w pałacu, jest bardzo dojrzała, według mojej mamy "idealny materiał na dobrą królową". Obrała sobie za cel, zrobienie ze mnie dobrego przyszłego króla i przy niej nie możesz się nawet uśmiechnąć, bo od razu piorunuje cię wzrokiem i stosuje dziwne metody wychowawcze. Nie chcecie wiedzieć jakie.

– No to w takim układzie, proszę o spokój.

– Okej, okej.

– Cudownie – pocałowała mnie w czoło. Bleee, zrzygam się zaraz. – Dobrze, ja już idę, bo mam mnóstwo pracy, związanej z balem. Jakby coś się działo, zawsze możesz do mnie przyjść. Będę w sali balowej numer 3.

– Ale Rosie, pocze-

– Przepraszam, kotku. Naprawdę muszę już iść.

Dobra, później ją złapie i się zapytam.
Na razie muszę obmyślać plan ucieczki stąd.

––––––––––––––––––––––––––––––––––––––


No i mamy to!
Pierwszy rozdział za nami.
Żadnych wielkich wywodów nie pisze, więc widzimy się w następnym rozdziale


xoxo
~Bye☄️

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top