Rozdział 7
Biegłem przez las z wystawionym językiem goniąc Sam. Za każdym razem, kiedy byłem już blisko ona robiła gwałtowny zwrot i uciekała mi. Gdyby nie mój wzrost nie miałbym z nią szans. W końcu trąciłem ją nosem i teraz to ja uciekałem przed nią. Nie łatwo było jej utrzymać moje tempo. Po kilku dziesięciu wymianach opadliśmy zdyszani koło reszty. Spojrzałem na Ridicka. Obserwował okolicę uważnym wzrokiem. Jakby wyczuwając mój wzrok odwrócił się obdarzając mnie tym samym spojrzeniem co zawsze.
Minął miesiąc odkąd jestem z nimi. Wiele się nauczyłem. Moje życie przeszło radykalną zmianę. Dzięki pomocy większości szybko wszystkiego się nauczyłem. Nie było wcale tak źle. Jedynym problemem według mnie i pewnie również reszty, były posiłki. Były to krótkie chwile, w których traciłem kontrolę nad sobą. Nie mogłem powstrzymać drzemiącej wewnątrz mnie dzikiej bestii, która nie miała zamiaru dzielić się posiłkiem. Była brutalna i egoistyczna. Z tego powodu kilka razy doszło do krótkich strać między mną a Ridickiem. Jednak dużo czerpałem z tych bójek. One, jak i ciągłe bieganie po lesie znacznie poprawiły moją kondycję i formę. Nie byłem w stanie stwierdzić dokładnie jak bardzo, bo od dawna nie zmieniałem się w człowieka. Cały miesiąc w wilczej skórze.
Przywódca popatrzał na mnie srogim spojrzeniem, po czym podszedł do mnie.
- Jesteś głodny?- Spytał prowokującym tonem.
Od kilku dni nie dopuszczał mnie do jedzenia i nie pozwalał chodzić na samodzielne polowania. Wiedział, że jestem głodny.
- Chodźmy na kolację.- Odezwał się donośnym głosem do sfory.- Ty też, śmieciu.- Wyszeptał do mnie.
Zawarczałem pod nosem i ruszyłem za nim. Galopowaliśmy po lesie w poszukiwaniu jedzenia. Zwolniliśmy, kiedy wyczuliśmy w pobliży zwierzynę. Wziąłem kilka wdechów. Dziki. Byliśmy coraz bliżej. Nie potrzebowaliśmy żadnych wskazówkę, każdy znał swoje miejsce. Biegłem równolegle z Ridickiem. Po chwili otoczyliśmy uciekające zwierzę. Bliźniaki zaczęły podgryzać jej boki. Uderzyła mnie woń jego krwi. Byłem tak głodny. Zwolniłem rzucając się na dzika. Mój żołądek ścisnął się, kiedy poczułem smak zwierzyny. Jeść! Ofiara padła. Poczułem silne uderzenie w bok. Przeturlałem się po poszyciu leśnym i wściekle spojrzałem na prowodera.
- Umiesz ty w ogóle myśleć?!
Wstałem i otrzepałem. Reszta brała się za jedzenie. Z każdą chwilą było go coraz mniej. Pięć bestii na jednego średniej wielkości dzika. Kilka minut i nie pozostanie po nim nic.
- Do niczego się nie nadajesz. Jazda sąd kupo gówna.
Miałem dość! Za każdym razem robiłem to co mi rozkazał, ale nie tym razem. Nigdy więcej nie dam się mu obrażać, poniżać. Przez cały okres jaki z nimi byłem, nie zajmował się niczym poza tym. Wataha włącznie z Ridickiem była nieco zaskoczona moją reakcją. Stanąłem naprzeciw niego jeżąc sierść i ukazując szereg ostrych kłów.
- Jazda, już!
- Nie!
Zaczęliśmy krążyć wokół siebie. Żadne z nas nie spuszczało oczu z przeciwnika. Wiedziałem, że czeka bym to ja wykonał pierwszy ruch. Jego niedoczekanie.
- Na co czekasz, tchórzliwy kocie?
- Pożałujesz.- Wysyczał wściekle.
Pierwszy skoczył w moją stronę. Odsunąłem się i kiedy wylądował, w miejscu, w którym stałem wgryzłem się w jego bok. Odwdzięczył mi się tym samym. Chwila na spojrzenie i kolejny atak. Podniosłem się na tylnych łapach by mieć lepszy dostęp do niego. Również wzniósł się w górę nie dopuszczając mnie do siebie.
Walka zdawała się trwać wieczność. Bez opamiętania atakowaliśmy się nawzajem. Każdy z nas doznał poważnych obrażeń. U niego z powodu ciemniejszej sierści było to mniej widoczne, lecz oboje mieliśmy ją posklejaną krwią, swoją oraz przeciwnika. Żadne z nas nie odpuszczało. Nie dawało za wygraną. Widziałem jak na mnie patrzy. Ten wzrok. Widziałem go przez większość swojego życia.
Nie dam sobą więcej pomiatać! Od zawsze ludzie uważali mnie za słabszego, gorszego. Mój były chłopak, koledzy, znajomi. Wyśmiewali mnie, traktowali jak śmiecia. Zawsze ostatni w hierarchii. Nawet rodzice troszczyli się o mnie i traktowali jakbym sam nie był w stanie o siebie zadbać. Dbali o mnie nieświadomie mnie krzywdząc. Nie zdawali sobie sprawy jak jestem przez nich... przez wszystkich traktowany. Jak się przez to wszystko czuję. Nikt nie zwracał na mnie uwagi. Ale nie tym razem. Z każdym kolejnym atakiem myślałem o kolejnych osobach, które były w ogromnym błędzie myśląc, że jestem tylko słabym Hajim bez ambicji i uczuć.
Każdemu zaczynało brakować sił. Trwało to już ponad godzinę. Wyrównana walka. Obaj z każdą chwilą coraz ciężej utrzymywaliśmy własny ciężar. Jakiś trzask za mną. Moje ucho i powędrowało w stronę odgłosu wraz z szybkim spojrzeniem ślepi. Chwila nieuwagi z mojej strony była błędem. Poczułem jak jego szczęki zaciskają się na mojej lewej tylnej nodze. Wgryzłem się w jego kark chcąc go oderwać od siebie. Odsunął się nie spuszczając ze mnie wzroku swoich czarnych ślepi, z których, aż wydzierała się wściekłość i poczucie wyższości.
Zakląłem w duchu. Moja noga. Nie mogłem się na niej oprzeć. Walka praktycznie dobiegła końca. I to ja miałem być tym przegranym? Nie! Nie mogę. Jeżeli przegram w tym pojedynku, on nigdy mi nie odpuści. Zawsze przez wszystkich traktowany jak śmieć! Nie!
Zignorowałem ból nogi, jak i reszty ciała. Z rozpędem wpadłem na ciemnoszarą bestię. Nie wiem co go zdekoncentrowało, lecz nie zdołał uciec przed uderzeniem. Siła musiała być dość spora, bo jego ciało głucho uderzyło o znajdujące się za nim drzewo i opadło bezwładnie na ziemię. Zbliżyłem się. Warczałem gardłowo nad ciałem czekając, aż się otrzęsie. Minęła dłuższa chwila, a on nadal się nie podnosił. Odszedłem od niego kawałek wiedząc, że zwyciężyłem. Tak! Widzicie?! Ja też coś potrafię! Mam uczucia i nie pozwolę być obrażanym, poniżanym i totalnie lekceważonym! Nie jestem ofiarą! Jestem drapieżnikiem, jestem bestią!
Usiadłem na ziemi zaczynając oblizywać zranioną nogę. Jak to cholernie bolało. Moje ciało drżało. Zastanawiało mnie jak daleko jesteśmy od najbliższego strumienia. Położyłbym się teraz w tej zimnej wodzie.
Spojrzałem na Ridicka, który zaczął podnosić się powoli z ziemi. Wyprostowałem się. Spojrzał na mnie wściekłym wzrokiem i chwiejnym krokiem zaczął się od nas oddalać. Wataha wyraźnie nie wiedziała co powinna zrobić. Czy zostać ze mną, czy iść za nim.
- Niech ktoś za nim pójdzie.
Nie będę stawiał ich w tak trudnej sytuacji. Sam i Inestia podążyli za kulejącym wilkiem. Reszta podeszła do mnie, przyglądając się uważnie moim ranom. Z ich pysków mogłem wyczytać przeróżne emocje. Myślami powróciłem do strumienia. Musze się tam dostać. Zacząłem wstawać, a przy moim boku od razu pojawił się Hug wraz z Sam.
- Dam sobie radę.
W tej chwili nie chciałem pomocy, od nikogo. Lecz nie oznaczało to, że nie chciałem by przy mnie byli. Podskakując na trzech nogach zacząłem kierować się w stronę celu. Wilki ruszyły za mną trzymając się blisko mnie, w każdej chwili gotowe mi pomóc. Kiedy dotarliśmy na miejsce, byłem wykończony tym podskakiwaniem. Czując na łapach przyjemny chłód wody od razu się w niej położyłem. Trochę lepiej.
- Chyba niedługo powinna się zagoić.
Wiedziałem, że rany na ciele, mimo naszej szybkiej regeneracji, tak szybko nie znikną. Miałem nadzieję, że chociaż noga szybko powróci do względnego użytku. Na razie nie pozostało mi nic innego jak kicanie na trzech łapakach. Pewnie zostaną mi jakieś nowe blizny. Zresztą... Moje ciało już i tak nie mogło gorzej wyglądać. Dobrze, że chociaż jako tako twarz ocalała. Było to chyba jedyne miejsce na ciele, którego jakimś cudem jeszcze nie dosięgły szczęki wilka.
- Wyglądało to dość przerażająco.- Odezwała się w końcu Sam siadając koło mnie.
- Wiesz, że to nie była zwykła walka.- Wtrącił Hug.
Chyba rozumiałem co miał na myśli. Przeszło mi to przez myśl podczas walki, lecz nie miałem czasu się nad tym zanadto rozwodzić.
- Jesteś naszym nowym alfą.
Wcale tego nie chciałem. Chciałem wygrać, chciałem, żeby moja pozycja i jego stosunek do mnie uległ zmianie. Chyba mi się to udało, lecz nie do końca taki był mój cel. Musze teraz ponieść wszystkie konsekwencje jaka niesie ze sobą wygrana.
- Może udajmy się do domku. Opatrzę twoje rany.- Odezwała się Maro troskliwym głosem.
- Nie chce.
- Szybciej się zagoją. Chodź.- Był to ton uprzejmy i miły, lecz nie znoszący sprzeciwu.
Westchnąłem ciężko i podniosłem się z wody. Zacząłem skakać w stronę domku. Wilki otoczyły mnie jakby bały się, że w każdej chwili mogę upaść lub zemdleć. Było mi ciężko, lecz nie dawałem tego po sobie poznać. Ucieszyła mnie ich troska o mnie. Na miejsce dotarliśmy w czasie trzy razy dłuższym niż powinno. Zatrzymałem się przed drzwiami.
- Ja nie chcę.
W człowieka zmieniałem się może dwa razu i to na samiusieńkim początku. Obawiałem się tego. Tak po prostu się bałem.
- Ty pierwszy.
Skupiłem się i zmusiłem się do przemiany. Pozostali poszli w moje ślady nawet nie wiem kiedy. Po prostu stała za mną grupa nagich ludzi. Może robiłoby to na mnie jakieś wrażenie lub skrępowało, ale nie w takich okolicznościach. Hugus wziął mnie pod ramię i pomógł mi doskoczyć do salonu.
- Nie, od razu do łazienki!- Rzuciła Maro przeciskając się przed nami.
Wzięła krzesło stojące w rogu niosąc je do łazienki. Ustawiła je przy prysznicu. Z ulgą spocząłem na nim. Przyjrzałem się sobie w odbiciu dużego pionowego lustra, które znajdowało się dosłownie na przeciwko mnie. Wyglądałem okropnie. Ciało pokryte licznymi starymi bliznami oraz nowe rany z których powoli sączyła się krew. Znieruchomiałem widząc moją nogę. Widniał na niej bardzo rozległy siniak o barwie żółto-zielono-brązowej. Na kolanie znajdował się ślad po ugryzieniu Ridicka.
- Przynieście tyle lodu i rzeczy z zamrażarki, ile zdołacie.- Poleciła im.
Przełknąłem ciężko ślinę. Moje serce waliło jako oszalałem.
- Nie ruszaj się. Czasami może trochę szczypać.
Miała rację, jednak bałem się iż nieprzyjemne uczucie będzie gorsze. Marozie polewała moje rany dużo ilością wody utlenionej, która przez chwilę pieniła się na moim ciele. Do łazienki powrócili pozostali niosąc ze sobą chyba wszystko co znaleźli i uznali, że nada się na okład. Poza lodem było tu mrożone mięso różnego rodzaju. Odchyliłem głowę do tyłu. Poczułem na opuchniętej nodze zimny okład. Robiłem głęboki wdech cierpliwie znosząc zabiegi lekarskie.
- Kur...- Zaklęła pod nosem.- Ten okład nie wystarczy, wszystko zaczyna się ogrzewać. Wsadźcie go do wanny.
Wszyscy posłusznie wykonali jej zalecenie. Byłem w pozycji półleżącej, głowę opierałem o brzeg wanny. Poczułem na swojej nodze strumień wody, który z każdą chwilą stawał się coraz zimniejszy, aż doszedł do stopnia „o ja pierdole ale lodowata". Dostałem również wilgotny ręcznik bym go sobie położył na czole.
- Trzymaj, polewaj ją sobie.- Przekazała mi słuchawkę prysznicową.- Jeśli nie wystąpi gorączka to wszystko powinno być okej.- Powiedziała wychodząc.
Wziąłem głęboki wdech i zakryłem ręczniczkiem całą twarz. Przez chwilę panował spokój. Najpierw usłyszałem odgłos otwieranych drzwi wejściowych.
- Wiedziałam, że tu będziesz. Udało mi się go tu zaciągnąć.
Wziąłem kilka wdechów i już wiedziałem, kto znajdował się w domu. Kiedy zapach wyraźnie się na silił ściągnąłem ręcznik z twarzy. Siedział na moim wcześniejszym miejscu. Wydaliśmy z siebie gardłowe warknięcia, mimo że obaj byliśmy w ludzkiej skórze. Zasłoniłem z powrotem twarz, starając się skupić na chłodzeniu nogi. Przez jakiś czas słyszałem odgłosy krzątaniny, później wszystko ucichło. Zostaliśmy sami? Nie słyszałem żadnych odgłosów dochodzących z głębi domku. Zostawili mnie z nim sam na sam?!
- Ładny kolorek.
Wiedziałem, że mówi o nodze.
- Wiesz, taki kamuflaż.
Zaśmiał się pod nosem. Zesztywniałem. Nie wierzyłem własnym uszom.
- Najlepszy z twoich dotychczasowych.
Uśmiechnąłem się. Miał rację. Odkryłem twarz spoglądając na niego. Chyba pierwszy raz widziałem go w ludzkiej postaci. Czarne oczy pasowały do czarno-brązowych krótko przystrzyżonych włosów. Jego ciało z dwoma starymi bliznami było pokryte wieloma świeżymi ranami. Większość, podobnie jak u mnie, nie była zagrażająca w życiu, lecz jedynie problematyczna. Był umięśniony. Większość dziewczyn widząc mężczyznę z takim ciałem nazwała by go ciachem. I niestety musiałbym im przyznać rację, jednak on był całkowicie poza moją listą.
W tej chwili jego twarz przyciągnęła moją uwagę. On się uśmiechał?! Co się stało? Umarłem i trafiłem do jakiejś alternatywnej rzeczywistości?!
- Nie patrz się tak, bo jeszcze się zakochasz.- Zażartował.
Co się z nim do cholery dzieje?! Przerażał mnie dużo bardziej niż zawsze. Już chyba wolałem jego opryskliwą, wredną stronę.
- Gdzie oni wszyscy poszli?
- Zgaduje, że po żarcie. Oni sobie pojedli, w przeciwieństwie do nas.
Zapadła chwila ciszy. Spoglądał na mnie dziwnym nieobecnym wzrokiem. Jego wyraz co jakiś czas się zmieniał. Zaczynało mi się to nie podobać. Czułem się niekomfortowo, jakby nie patrzeć obaj nadal byliśmy nadzy.
- Wiesz dlaczego cię tak traktowałem?
- Co?
Czyżby był jakiś konkrety powód?
- Bardzo mi kogoś przypominasz. Jako człowiek i wilk. Jednak on był od ciebie inteligentniejszy i bardziej dojrzały.
Serio...
- To po prostu boli.
Milczałem. Nie chciałem zmuszać go do wyznań, lecz strasznie ciekawiła mnie jego historia.
- Kochałem go jak nikogo innego w swoi życiu. To on zmienił mnie w wilka.- Uśmiechnął się.- Była to w pełni świadoma i zaplanowana decyzja, nie to co w dziewięćdziesięciu dziewięciu pozostałych przypadkach. Wiedziałem, że tego chcę i nigdy nie żałowałem podjętej decyzji.
- Co się z nim stało?- Zapytałem nie mogąc powstrzymać ciekawości.
- Po kilkudziesięciu latach wspólnego życia na naszej drodze stanął Kaoru. Aron już go znał i nie był zachwycony jego widokiem. Spierali się niemal o wszystko. Wilki o całkowicie sprzecznych poglądach i stylu bycia. Pewnego dnia doszło do starcia między nimi.- Jego twarz wyraźnie posmutniała.- Walka trwała kilka godzin. Nigdy nie wiedziałem czegoś takiego. Dwie potężne bestie walczące miedzy sobą. Niezwykle krwawy i równy pojedynek.
Zapadała chwila ciszy.
- Aron nie dał mu jednak rady...- Widać było jak powstrzymuje łzy.- Nigdy nie wybaczę temu sukinsynowi co zrobił. Jednak po tym wszystkim unikałem go jak tylko mogłem. Wiedziałem, że nie wygrałbym z nim. Nie chciałem także narażać innych na przebywanie w jego towarzystwie.
Zamknął oczy biorąc kilka głębokich wdechów. Zrobiło mi się go trochę żal. To wszystko wyglądało inaczej niż u mnie. Nie potrafiłem całkowicie wczuć się w jego sytuację, lecz nie musiałem by stwierdzić, że miał ciężko w życiu.
- Jesteś tak bardzo do niego podobny. Na początku ciężko było mi to znieść.- Spojrzał na mnie szklistymi oczami.- Jesteś jego dziecinną wersją.
- Dziecinną?
Jego ręka powędrowała w stronę mojej twarzy. Byłem w zbyt wielkim szoku by jakkolwiek zareagować. Dłonią przesunął po moim policzku. Powoli dotykając mnie samymi opuszkami palców zjechał na moją szyję, obojczyk, a następnie na ramię. Moim ciałem wstrząsnęła fala dreszczy.
- Posuń się do przodu.- Powiedział przyciszonym głosem.
- C-co?- Wyjąkałem.
- To co powiedziałem. Suwaj to dupsko.
Wstał z krzesła i zaczął się gramolić do wanny zajmując miejsce za mną.
- O kurwa! Jaka zimna!
Już całkowicie zdążyłem zapomnieć o strumieniu wody, który lał się po mojej nodze. Mimo braku współpracy z mojej strony Ridiual wcisnął się za mną. Siedziałem między jego nogami.
- Przekręć kurek by leciała trochę cieplejsza. Obmyje sobie bok, to także zmienia kolorki, lecz nie dam rady przy tej temperaturze.
Pochyliłem się i odkręciłem trochę ciepłej wody. Teraz była ona po prostu chłodna. Podałem mu słuchawkę prysznicową. Wstrzymałem oddech kiedy zimna woda polała się po moich barkach plecach. Czułem jak bierze głęboki wdech.
- Od razu lepiej.
Sięgnął po ręcznik i podłożył go sobie pod głowę robiąc prowizoryczną poduszkę. Opierał się o tył wanny w pozycji półleżącej.
- Rozluźnij się.
- Zawsze jesteś opryskliwy i chamski, twoja miła strona jest jeszcze bardziej przerażająca niż ta poprzednia.
Poczułem jak bezgłośnie się śmieje.
- Zakręć zimną wodę, by leciała letnia.
Pokręciłem lekko głową i posłusznie zakręciłem jeden z kurków. Po chwili poczułem ciepły strumień wody na swoich plecach oraz na głowie. Wolną ręką przyciągnął mnie do siebie.
- Rozluźnij się- wyszeptał.
Woda zaczęła obmywać mój tors.
- Spokojnie, nic ci tutaj nie grozi.
Zacząłem brać głębokie uspokajające wdech starając się rozluźnić. Szło to bardzo opornie. Po paru minutach, kiedy moje ciało stwierdziło, że nie grozi mi żadne zagrożenie, zaczęło powoli się rozluźniać. Nawet aż za bardzo. Czułem jak moje powieki zaczynając się robić coraz bardziej ciężkie. Głowa samoczynnie opadła mi na jego klatkę piersiową. Próbowałem walczyć z rosnącą sennością, lecz przynosiło to marne skutki. Ridick chyba również był zmęczony. Nie odzywał się, a jego oddech był niezwykle spokojny i miarowy. Dłoń ledwo utrzymywała słuchawkę. Już zasnął. Wytrzymałem trochę dłużej do niego, ale tylko troszeczkę.
Poderwałem się gwałtownie do góry. Ciężko dyszałem, moje ciało oblewał pot. Wiedziałem, że to wszystko spowodowane jest przez sen, lecz nie mogłem sobie przypomnieć o czym on był.
- Wszystko okej?
Zadrżałem lekko zaskoczony. Spojrzałem na bok. Ridick leżał koło mnie na łóżku, spoglądając na mnie troskliwym wzrokiem. Łóżku? Jak my się tu znaleźliśmy? Ostatnie co pamiętam to... Zasnęliśmy razem w wannie... On, albo ktoś inny musiał mnie tu przenieść. Z dwojga złego już wolałbym żeby to było on. Mam nadzieję, że nikt nas nie widział.
- Tak, wszystko dobrze. Dlaczego pytasz?
- Miałeś bardzo niespokojny sen. Co chwila się kręciłeś, co jakiś czas drgnęła ci ręka lub noga.
Skinąłem głową. Co mi się śniło? Rozejrzałem się dookoła. Jeszcze nie byłem w tym pomieszczeniu. Znajdowało się tu jedynie duże łóżko, na którym właśnie leżeliśmy oraz kilka szaf i komód.
- Kim był dla ciebie Yasou?
- Czemu pytasz?
- Mamrotałeś jego imię przez sen.
Odwróciłem wzrok. Więc to on mi się śnił. Powoli dochodziło do mnie coraz więcej obrazów. Gonił mnie ogromny biały wilk, może nawet większy od Kaoru, który pojawił się obok niego po chwili. Później miejsce nieznanego mi wilka zastąpił Yaso. Uciekłem przed nimi. Czarny kurdupel w końcu się ode mnie odczepił, lecz brązowy wilk nie przestawał mnie gonić. Przewróciłem się, nie byłem w stanie dalej biec. Stał nade mną obdarzając mnie bezwzględnym spojrzenie. Kiedy widziałem zbliżającą w moje stronę rozwartą paszczę obudziłem się.
- Był ci bliski, prawda?
- Tak, ale nie chce o nim mówić. Chce o nim zapomnieć.
Mężczyzna zaśmiał się krótko.
- To nieprawda i dobrze o tym wiesz. Opowiesz mi coś o nim? Kojarzę jedynie starych członków watahy Kaoru.
- On pierwszy do mnie zagadał. Początkowo nie zwracałem na niego uwagi. Z czasem udało mu się rozkochać mnie w sobie. Byłem szczęśliwy, był inny niż wszyscy. Jednak widziałem, że coś go męczy. Jak się później okazało on był wilkiem, który odwiedzał moje podwórko.
- Odwiedzał cię pod postacią wilka? Nie bałeś się?
- Początkowo tak. Szybko przekonałem się, że nie ma wobec mnie złych zamiarów. Przynajmniej chciałem w to wierzyć. Na początku byłem w szoku. Wyobrażasz sobie? Siedzisz na piętrze z okna spoglądając na codziennie widywanego wilka, a on nagle zamienia się w człowieka.
Zacząłem mu opowiadać o mnie i Yasou. Słuchał mnie uważnie co jakiś czas pytając o jakiś szczegół. W środku mnie obudziła się tęsknota i żal. Tęskniłem za nim. Chciałbym móc go jeszcze zobaczyć. Nadal bardzo go kochałem, lecz będzie dla mnie lepiej, jeśli jak najszybciej o nim zapomnę.
- Zadziwiające, że ktoś z otoczenia Kaoru jest taki łagodny. Albo po prostu nie znasz jego ciemnej strony. Z tego co wiem, każdy z jego watahy to bezwzględna bestia. On eliminuje słabe osobniki.
- Może i nie znałem, albo to inni go nie znają.
Zapadła chwila ciszy. W pewnym momencie poczułem na plecach dotyk dłoni Ridicka.
- Cały czas jesteś spięty. Boli cię jeszcze ciało?
- Nie, tylko noga.
Rany zaczęły się już ładnie zasklepiać.
- Połóż się na brzuchu.
Spojrzałem na niego niepewnym wzrokiem. Wahałem się. Ostatecznie jednak przekręciłem się na brzuch. Poczułem jak siada na moich pośladkach. Miał na sobie bieliznę, w przeciwieństwie do mnie. Musiał się wcześniej obudzić i je założyć. Poczułem jak dłońmi stara się rozluźnić moje spięte ciało omijając miejsca świeżych ran. Jego masaż naprawdę pomagał.
- Wiesz, że Sam na ciebie leci.
- Zauważyłem jak czasami na mnie patrzy.- Przyznałem.
- Rozczaruje się.
- Po prostu nie ma na co liczyć. Nigdy nie dawałem jej jakichkolwiek sygnałów, w których mógłbym jej pokazać, że mi się podoba.- Zacząłem się tłumaczyć.
- Wczoraj wyglądała na dosyć zdziwioną.
- Co?!
Ktoś nas wczoraj widział?! Już myślałem, że będę mógł puścić to w niepamięć. Nawet jeśli reszta nie będzie o tym wspominała, w głowie będzie żyła świadomość, że widzieli mnie nagiego w wannie z Ridickiem.
- Kto nas wczoraj widział? Obudziłeś się?
- Wstałem jak usłyszałem skrzypiące drzwi od łazienki. Widziała nas Sam, Maro i Hugu. Ale reszta pewnie też się dowie.
Jęknąłem.
- Jak się tu znaleźliśmy?
- Maro kazała nam odpoczywać. Hugu cię tu zaniósł, mi nie pozwoliła jak na razie niczego dźwigać.
- Słuchaj, czy Maro i Hug...? Wiesz.
- Nie wtrącam się w niczyje życie. Jeśli coś do siebie czują to ja nie mam nic przeciwko.
Na tym rozmowa się zakończyła. Pozwoliłem mu się masować. W końcu jednak zaczynało mi się nudzić to bezczynne leżenie. Byłem coraz bardziej rozdrażniony. Ridick zszedł ze mnie widząc, że chce się ruszyć.
- Nie mogę.- Warknąłem.- Muszę się zmienić.
- Maro zabroniła.
Ponownie warknąłem sfrustrowany. Wstałem i ruszyłem w stronę łazienki. Gdy tylko zszedłem z łóżka poczułem ból. Lewa noga. Nie byłem w stanie dobrze na niej stanąć. Poczułem wciskane mi do ręki bokserki. Przysiadłem na łóżku by je ubrać. Ridick podszedł do mnie i chwycił mnie pod ramię. Pomógł mi dojść do łazienki.
- Dzięki.
Podskoczyłem do umywalki i oblałem twarz zimną wodą. Spojrzałem na lustro stojące obok. Wyglądałem lepiej niż wczoraj. Noga nie była już spuchnięta, a jedynie posiniaczona. Spojrzałem na moje ciało, którego już długi okres czasu nie miałem okazji oglądnąć. Przybyło mi mięśni i przybrałem bardziej męskich kształtów. Ładnie, ładnie, podsumowałem z zadowoleniem.
Mimo wszystko czułem swędzenie skóry i napięcie mięśni. Miałem ochotę z powrotem przemienić się w wilka. Moje ciało odzwyczaiło się od tej słabszej ludzkiej formy.
- Ja muszę...
- Musisz to ty czasem zmieniać się w człowieka, bo później są takie efekty.
Może i miał rację. Jednak nie zmieniło to mojego zdania.
- Jestem głodny, muszę coś zjeść.
- Wytrzymasz jeszcze, nie przesadzaj.
- Ile ja jadłem przez ostatni tydzień, co?!
Wywrócił oczami.
- No dobra, masz prawo być głodny.
Zignorowałem go i zacząłem skakać w stronę drzwi wyjściowych. Słyszałem jak mówi mi bym się zatrzymał, lecz miałem gdzieś jego rozkazy. Nie musiałem go słuchać. Teraz to ja byłem alfą. Zatrzymałem się w progu.
- Teraz to ja jestem alfą.- Mruknąłem smutno pod nosem.
Jestem przywódcą stada z Krick Muri. Wszystkie obowiązki Ridicka teraz spoczywają na mnie. Zrzuciłem na swoje barki ogromny ciężar. Czy warto było?
- Co będę kłamał, teraz jesteś odpowiedzialny za każdego z nas. Spora odpowiedzialność.
Wiem.
- Nie myśl sobie jednak, że pozwolę ci doprowadzić do ruiny tę watahę. W razie czego będzie powtórka z wczoraj, lecz nie będę już taki pobłażliwy- uśmiechnął się.
Mimo że powiedział to tak lekkim tonem, wiedziałem, że nie żartował. Jego słowa chyba miały na celu zmotywowanie do wzięcia tego na poważnie. Trochę podziałało. Rozmyślania przerwało mi burczenie wygłodniałego brzucha. Ridick też musiał je słyszeć, bo uśmiechnął się pod nosem. Nie wytrzymałem. Pozwoliłem mojemu ciału się zmienić. Po chwili stał koło mnie ciemnoszary wilk.
- Mogłeś chociaż ściągnąć bieliznę.
Mogłem, ale tego nie zrobiłem.
- Wracać do środka!- Usłyszałem groźne warczenie wilczycy
Obejrzałem się na bok. W naszą stronę szła cała piątka. Marozie widocznie nie była zadowolona widząc nas na zewnątrz.
- Musze coś zjeść.
- Poczekaj tu, coś upolujemy i ci przyniesiemy.
- Ale...
- Nie jesteś w stanie polować z tą nogą! Poza tym muszę nałożyć na nią maść i owinąć bandażem.
- Nie mogę siedzieć już w ludzkiej postaci.
- No to golimy sierść, smarujemy i bandażujemy. Wtedy możesz sobie być wilkiem.
- Co?!
Jak to golimy? Położyłem uszy po sobie niezadowolony.
- Masz dwie opcje. Wybieraj. Oczywiście i tak nie puszczę cię na polowanie, ale będziesz mógł przesiadywać w pobliży domku.
Nie podobała mi się żadna z tych opcji. Marozie, nasza kochana, opiekuńcza babcia, mimo że wyglądem daleko było jej do staruszki. Spoglądałem na swoją nową watahę. Każdy patrzał na mnie wyczekując odpowiedzi. Najbardziej uciążliwy okazał się wzrok Ridicka, wcale nie taki przyjacielski.
- Nie wracam do ludzkiej postaci.
- Dobra, poczekaj na mnie. Zaraz przyniosę wszystkie potrzebne rzeczy.
Zmieniła się w człowieka i zniknęła za drzwiami domku. Ciężko westchnąłem. Pozostałe wilki położyły się najwyraźniej chcąc odpocząć po wędrówce. Sam usiadłem, czekając aż zjawi się nasza pani doktor. Ridick spoczął koło mnie.
- Dobra decyzja. Pamiętaj, że teraz nie jesteś sam. Każda twoja decyzja odbija się na pozostałych.
- Musisz szybko wrócić do zdrowia.- Hugu włączył się do rozmowy.
- Zaraz pójdziemy wam coś upolować.
- „Wam"? Przecież ja mogę chodzić.- Odezwał się lekko oburzony Ridiual.
- Ty również musisz odpoczywać. Im mniej będziecie się męczyć, a więcej odpoczywać, tym szybciej wrócicie do zdrowia.- Pouczyła nas Inest.
Wszyscy przeciwko nam, no ładnie. Kobieta o długich blond włosach wróciła trzymając w rękach całą masę rzeczy.
- Połóż się na prawym boku i postaraj się nie ruszać.
Zrobiłem to o co mnie poprosiła. Chwyciła moją lewą nogę układając ją w wygodny dla siebie sposób. Zaczęła pozbywać się sierści z okolic kolana i pięty. Spory kawał... Trochę czasu jej to zajęło i dziwnie to wyglądało. Następnie nałożyła na nią jakąś zieloną paćkę. Niezbyt przyjemnie pachniała. Po zabandażowaniu nogi spróbowałem wstać. Wyszło to dosyć pokracznie. Nie mogłem jej za bardzo zginać. Moje ruchy były utrudnione i ograniczone.
- Mnie nie będziesz niczym smarować, prawda?- Spytał lekko zaniepokojony Ridick.
- Nie, ciebie nie. Lecz masz do wypicie ziółka, ty też Hajime.
Bosz... Ta kobieta chce mnie zabić! Jeśli coś było między nią a Hugusem, to naprawdę mu współczułem. Jednak on tylko czule spoglądał w naszą stronę, wpatrując się w Maro. Między nimi musiało coś być! Wróciła z dwiema miskami. Po chwili do każdą wypełniła bladozieloną wodą. Spojrzeliśmy po sobie zdegustowani.
- Im szybciej to wychłeptacie tym szybciej będziecie mieli to już za sobą. Nie będę kazała wam już tego pić, tylko dzisiaj.
Raz kozie śmierć. Zebrałem się w sobie i zacząłem pić. Po zapachu poznałem, że musiała się tam znajdować między innymi mięta, lecz smakowało okropnie. Już wolałbym żreć trawę. Zmusiłem się do wypicia większości z tego.
- Grzeczne chłopaki.
- To my lecimy po coś do żarcia.- Zawołała Sam.
Cała czwórka zaczęła się oddalać. Zostaliśmy my oraz Maro w domku. Spróbowałem przejść się kawałek. Ciężko było mi się poruszać z zabandażowaną łapą. Nie mogłem jej zginać. Pokracznie kręciłem się w koło domu. Nie mogłem usiedzieć w miejscu.
- Zaraz wydepczesz sobie koleinę.- Zaśmiał się.
- Gdzie oni są?!
- Jaki niecierpliwy.- Dobiegł mnie odległy głos.
Poczułem ulgę czując zapach złapanej przez nich zdobyczy. Przystanąłem niecierpliwie czekając, aż przyjdą. Bliźniaki niosły w pysku po jednym króliku, Inest natomiast rudego lisa. Ucieszyłem się widząc, że mi dostanie się więcej. Ridick nie lubi zajęcy, więc oba muszą być dla mnie. Tak! Wilki rzuciły mi schwytane zwierzę. Od razu wziąłem się za jedzenie. Tak dawno nie miałem niczego w ustach. Po krótkiej chwili z śniadania nie zostało nic. Trochę mało, lecz będzie musiało mi wystarczyć.
Po posiłku była chwila odpoczynku, lecz szybko ponownie zaczęła roznosić mnie energia. Wróciłem na wcześniej wytyczonej trasy wokół domu.
- Mogę się przejść?
To idiotyczne, że muszę się pytać czy mogę gdzieś pójść. Po pierwsze, jestem dorosły, a po drugie jestem alfą, więc... Nie żebym chciał wykorzystywać swoją pozycję, ale jak na razie jestem bardziej ograniczony niż dotychczas. Tak nie będzie!
- Idę, zostańcie tutaj.- Rozkazałem.
Ruszyłem przed siebie koślawym krokiem. Nie zatrzymywałem się pomimo dyskomfortu. Krążyłem bez celu, chcąc jakoś spożytkować tą energię. Jednak nie miałem do tego możliwości. Chwila samotności pozwoliła mi za to pomyśleć nad moją obecną sytuacją. W sumie nie doszedłem do żadnych nowych faktów. Powoli oswajałem się z myślą, że byłem przywódcą watahy, u której przed chwilą znajdowałem się na samym dole hierarchii. Niezły awans.
Był już wieczór, kiedy mój nos pochwycił bardzo kuszący zapach. Podążyłem w ślad za nim. Doprowadził mnie on do samotnie błąkającego się mężczyzny.
-Kur... Mogłem pojechać samochodem. Ale przynajmniej zrobiłem sobie miły spacerek.
Bardzo miły, szczególnie dla mnie. Zacząłem zbliżać się do niego. Skradałem się z jego prawej strony. Kiedy usłyszał szelest poszycia leśnego odwrócił się w moją stronę. Zesztywniał widzą mnie. Uśmiechnąłem się do niego wygłodniałym wzrokiem. Widziałem jak przypatruje się mojej nodze. Na pewno zastanawiał się jakim cudem taka bestia ma zabandażowaną nogę, przecież musiał to zrobić człowiek, bo przecież sam sobie tego nie zrobił. Ruszyłem w jego stronę. Paraliżował go strach. Wolałbym jednak, żeby uciekał, większa zabawa. Warknąłem przeciągle.
Mężczyzna w końcu oprzytomniał i zerwał się do biegu. Ruszyłem za nim. Moja chwilowa niepełnosprawność dawała mu trochę większe szanse na przetrwanie, ale tylko trochę. Jakby nie było nadal byłem bestią mierzącą metr dwadzieścia o silnych czterech łapach. Nieśpiesznie biegłem za nim. Dość szybko się zmęczył. Moje szczęki dosięgły jego nogi po jakiś pięciu minutach. Na początku były krzyki, które ucichły, gdy zatopiłem zęby w jego szyi.
- Wiesz dlaczego odstawiłem cię od jedzenia?
Zaskoczył mnie jego głos. Oderwałem się na chwilę od ofiary, by spojrzeć na ciemnoszarego wilka spoglądającego na mnie czarnymi ślepiami.
- Nie umiesz się opanować. Masz niepohamowany, dziki głód. Musisz nad nim zapanować.
Może trochę robiłem się agresywny podczas jedzenia, ale nie miałem żadnego problemu. Jesteśmy bestiami, to normalne, że czasem zachowujemy się trochę brutalnie i egoistycznie.
- Jedz spokojnie, nie zabiorę ci żarcia. Zapolowałeś na nie, jest twoje. Jednak pamiętaj, że inni też czasami potrzebują najbardziej pożywnego pożywienia jakim jest człowiek.
Odrywałem kolejne kawały mięsa połowicznie zwracając uwagę na jego słowa.
- Wiesz przecież, że nie możemy polować ile nam się podoba. Mamy ograniczenia by nie ściągnąć na siebie zbytniej uwagi ludzi.
Wiem, ktoś mi to już kiedyś tłumaczył. Przecież nie jem w cale tak dużo. Dlaczego się tak mnie uczepił?! Szybko dokończyłem posiłek oblizując się na koniec. Na pysku zacząłem czuć pojedyncze krople deszczu. Wiatr też nie był tak łagodny jak wcześniej. W czasie kolacji nie zauważyłem jak pogoda uległa zmianie.
- Wracaj- poleciłem mu.
- A ty?
- Pójdę tylko napić się do strumienia.
Skrzywił się.
- Przecież możesz napić się w domu.
- Idź. Ja zaraz do was dołączę.
Nie wyglądał na zadowolonego, lecz odszedł. Ruszyłem w miarę możliwości żwawym krokiem w stronę źródła wody. Dotarłem do niego w ciągu kilku minut. Z nieba zaczął padać delikatny deszczyk. Wiatr przybrał na sile. Mam nadzieję, że wszyscy siedzą w domku. Będąc w połowie drogi powrotnej usłyszałem nawołujące wycie. Przystanąłem i odpowiedziałem na nie. Zaraz będę, dlaczego się o mnie tak martwią. Traktują mnie jak małe dziecko.
Kiedy na horyzoncie pojawiła się leśna chatka, ulewa rozpętała się na dobre. Drzewa huczały wyginane przez południowy wiatr. W oknach paliło się światło. Całe szczęście są tam. Położyłem się przy północnej ścianie domku. Drzwi skrzypnęły zalewając kawałek lasu żółtym światłem żarówki.
- Właź do środka!
Nie miałem takiego zamiaru. Nie chciałem przemieniać się w człowieka. Poza tym drzemała we mnie jakaś niewyjaśniona potrzeba zostania na warcie.
- Hajime!- Ponaglała Samantha.
Leżałem nieruchomo. Nie widziałem jej, lecz wiedziałem, że jej mina wyraża złość i bezradność. Długo się nie odzywała.
- Do środka!- Odezwała się pod postacią wilka.
- Wracaj do środka, pada.
- No właśnie!- Wyszła zza rogu przyglądając mi się.- Chodź, przemokniesz.
- Ja tu zostaję, ty wracasz do środka.
Warknęła bezradnie.
- Co się dzieje, do domu!
Sam wróciła i wyjaśniła wszystko bratu. On bez słowa zaciągnął ją do środka zamykając za sobą drzwi. Przez chwilę słyszałem odgłosy kłótni, lecz zamiast im, zacząłem przysłuchiwać się dźwiękom wydawanym przez las.
Mijała już któraś godzina. W środku panowała kompletna cisza i ciemność. Stałem na straży ich snów. Może i nie musiałem, ponieważ tutaj jak nigdzie indziej powinniśmy być bezpieczni, lecz tej nocy coś nie dawało mi spokoju. Jak na razie było spokojnie. Niemiałbym nic przeciwko, gdyby okazało się to fałszywym alarmem, lecz nie potrafiłem tego zignorować. Spojrzałem trzeźwym wzrokiem w stronę uchylających się drzwi. Wyszedł z nich mężczyzna przemieniający się w wilka. Podszedł do mnie.
- Prześpij się, teraz ja trochę po stoję na warcie.
- Nie musisz.
- Nie bądź taki zaborczy. Nie jesteś sam, nie musisz wszystkiego robić samodzielnie. Pamiętaj, że wszyscy chętnie pomożemy ci w każdym problemie.
Zawahałem się. Rzeczywiście byłem śpiący, a poza tym cały przemoczony.
- Poproszenie o pomoc nie jest oznaką słabości, wręcz przeciwnie.
Skinąłem głową i wszedłem do środka zmuszając ciało do przybrania ludzkiej postaci. Nadal było to trochę nieprzyjemne. Od razu powędrowałem w stronę jedynego wolnego miejsca do spania. Wcześniej musiał zajmować je Ridick. Położyłem się, a moje oczy od razu zamknęły się, porywając mnie do krainy snów.
Po tygodniu moja noga była niemal w pełni sprawna. Mogłem z niej normalnie korzystać, lecz czułem iż nie była taka jak kiedyś. Będę musiał na nią uważać. Tak przynajmniej uważałem na początku. W ciągu kolejnych tygodni wędrowałem i biegałem po lesie więcej niż zazwyczaj. Dowodzenie stadem nie okazało się być tak trudne jak się tego spodziewałem. Wiedziałem jednak, że jest tak tylko dlatego, że panuje spokój. Inaczej sprawy miałyby się gdyby wkroczył by tu inny wilk lub cała sfora.
Cieszyłem się z znalezionego sposobu na wspólne polowanie. Na początku nie było łatwo, lecz z czasem przyzwyczaiłem się do tego. Pomagałem w upolowaniu zdobyczy, a później natychmiast oddalałem się, patrząc jak moja wataha je, czuwając nad jej bezpieczeństwem z strony innych i mojej. Później zostawiałem ich na jakiś czas przy domku i sam wyruszałem na polowanie. Było to najlepsze rozwiązanie jakie udało mi się znaleźć. Oczywiście większość nadal uważa, że mam jakiś problem...
- Najedzeni?- Spytałem kiedy podeszli do mnie jeszcze oblizując się po posiłku.
Ich zadowolone pyski i merdające ogony mówiły same za siebie.
- No to ruszamy.
Szedłem pierwszy, a za mną cała reszta. Cieszyłem się, że wszystko w życiu zaczyna mi się układać. Udało mi się dołączyć do tej „rodziny", którą razem tworzyli od długiego czasu. Po tych kilku miesiącach spędzonych razem, zdążyłem się zaprzyjaźnić z każdym z nich, poza jednym. Ridick często przed innymi traktował mnie lekceważąco i odtrącająco, trochę tak jak wcześniej, lecz z dużo większym taktem. Wrócił również do wyzywania mnie i poniżania. Przyzwyczaiłem się do tego. Jednak z tego co wiem, nie otworzył się przed nikim, tak jak przede mną. Akceptował mnie, tolerował i chyba na tym koniec. Po jego początkowym przyjaznym nastawieniu, które utrzymywało się kilka dni po naszej bójce, nie było już ani śladu. Trochę się cieszyłem, ponieważ miły Ridick był naprawdę przerażający. Wolałem go takiego.
Dotarliśmy na miejsce. Część rozeszła się, kładąc się w swoich ulubionych miejscach.
- Powinienem wrócić niedługo.
- Może ktoś powinien pójść z tobą?- Zaproponowała Maro.
Zaczyna się.
- Pójdę sam.
- Musisz się przyzwyczaić do polowania z innymi. Poza tym twoje zachowanie podczas polowania... To nie jest normalne. Nie jesteś wtedy sobą.
Już nawet kiedyś proponowali mi, że będą polować za mnie. Przynosiliby mi zwierzynę. Miałem niby nauczyć się jeść w spokoju i przy innych. Szybko zrezygnowali z nakłaniania mnie do tego.
- Nie rozumiem o co wam chodzi.
- Spokojnie. Ale pamiętaj, że przekroczyłeś już miesięczny limit ludzi i to sam.
- Nie widzisz, że jest coraz gorzej?!- Wtrąciła się Sam.
- Wmawiacie to sobie!
Odwróciłem się z warknięciem i pognałem przed siebie.
- Stajesz się bestią!- Krzyknęła za mną wilczyca.
Zacisnąłem szczęki przyśpieszając. Jadłem tyle i potrzebowałem, polowałem w taki sposób jaki chciałem. Jakim prawem mieli mi mówić jak mam żyć?! Biegłem dopóki się nie uspokoiłem. Kiedy emocje opadły zwolniłem do kłusa. Spokojny spacer trwał zaledwie chwilę.
Ta woń. Uniosłem łeb biorąc głęboki wdech. Skąd ona dochodzi? Tak, już mam! Pognałem w stronę źródła tego wspaniałego zapachu. Ostatnio taki przysmak jadłem tydzień temu. Żadna zwierzyna nie mogła się z tym równać. Galopowałem spokojnym tempem. Wiedziałem, że ofiara nie ucieknie.
Zbliżałem się. Woń stawała się coraz intensywniejsza. Nie była sama. Zanim ujrzałem cokolwiek, doszły mnie odgłosy awantury. Mężczyzna i kobieta. Nie. Mężczyzna i dziewczynka. Półtora porcji, więcej niż potrzebowałem. Przepysznie.
- Nie, ja nie...
- Zamknij się i rób co mówię.
- Nie!- Protestowała.
- Nikt cię tu nie usłyszy maleńka. Słuchaj się wujka, a wszystko będzie dobrze.
Zwolniłem do stępa. Skradałem się, starając jak najdłużej pozostać w ukryciu. Kamuflaż nie był moją mocną stroną. Biała kupa futra mierząca metr dwadzieścia na tle lasu, była tak niewidoczna jak świetlik nocą.
- Nie jestem zły, że mnie skaleczyłaś. Ale musisz mi to jakoś zrekompensować.- Mówił pseudo spokojnym tonem.
Ujrzałem szarpiącą się dwójkę. Dziewczynka o blond włosach, spiętych w koński ogon, szarpała się w objęciach rosłego łysego mężczyzny. Na jej małej buziuńce widać było płynące łzy. Spojrzałem jeszcze raz na jej oprawcę. Z niej za dużo mięsa nie będzie, ale nim powinienem trochę zapełnić żołądek. Wyszczerzyłem się w uśmiechu. Zastanowiło mnie jakim typem ofiary będzie. Tchórz czy głupio odważny. Zakradałem się do nich od tyłu. Dziewczynka pierwsza mnie zauważyła. Przestała krzyczeć i płakać, wlepiła we mnie duże niebieskie oczy.
- Grzeczna, a teraz może ściągniesz tę swoją ładną kurteczkę.
Głupcze, nadal nie słyszysz pękających gałązek pod moimi łapami? Żadna zabawa, jeśli nie zobaczę w jego oczach strachu. Zaatakowanie go od tyłu i szybka śmierć byłaby niezwykle nudnym rozwiązaniem. Stanąłem trzy metry od niego. Wydałem z siebie gardłowe warczenie, chcąc zwrócić na siebie jego uwagę. Odwrócił się jak oparzony. Uniosłem wargi odsłaniając swoje uzębienie. Zrobił się blady jak ściana. Zacząłem mierzyć go wzrokiem w poszukiwaniu zranienia, które mnie tu przyciągnęło. Ręka, dłoń zraniona w poprzek. Czyli od niej zaczniemy. Mężczyzna zaczął się wycofywać całkowicie zapominając o dziewczynce, no, prawie...
- Weź ją, nie mnie.
Żałosny tchórz. I w dodatku niewychowany. Nie wie, że przekąski je się po daniu głównym? Oblizałem wąskie wargi. Ciało drżało z zniecierpliwienia. Przygotowywałem się do skoku. No dalej, twoja kolej kupo mięsa. Śledziłem jego wzrok próbując przewidzieć jego następny ruch. Patrzał na mnie, na dziecko, na mnie i w prawo. Rzuciłem się łapiąc go w czasie, gdy wykonywał obrót. Legł ciężko na ziemię z przeraźliwym krzykiem.
W pierwszej kolejności wgryzłem się w jego bark. Następnie zacisnąłem szczęki na zranionej ręce. Usłyszałem chrupot kości. Poczułem smak tej słodkiej cieczy. Tak, tęskniłem za tym smakiem. Dość tej zabawy. Oparłem się łapami o jego plecy i zacisnąłem paszczę na szyi. Trochę krzyku, zduszony jęk. Leż sobie, później się tobą zajmę. Trzeba poświęcić trochę uwagi naszej słodkiej przekąsce.
Zszedłem z padliny i odwróciłem się w stronę dziewczynki. Siedziała skulona pod drzewem, patrząc na mnie przerażonymi oczkami. Tak, bój się. Jest czego. Podchodziłem do niej wolnym krokiem z lekko rozwartą szczęką.
- Ja chcę do domu!- Wybuchła płaczem.
Jej oczy ponownie zalały się złazami. Przetarła je wierzchem dłoni i ponownie spojrzała w moją stronę. Wbiłem wzrok w jej duże oczy. Błękitne niczym letnie niebo, błękitne jak... oczy Yasou. Nie. Potrząsłem głową. Haji, już niemal o nim zapomniałeś.
- Proszę, ja nie chce umierać.
Zesztywniałem. Spojrzałem na nią. Dziecko skulone pod drzewem płacze, błagając mnie o litość. Poczułem wstyd i złość. Hajime, co się z tobą do cholery stało?! Od jakiegoś czasu mordujesz każdego napotkanego człowieka, jakby byli winni, że teraz jesteś wilkiem. Właśnie chciałeś zabić dziewczynę, która miała zostać ofiarą pedofilstwa! Stawałem się właśnie tym, czym z początku najbardziej się brzydziłem. Bezdusznym mordercom, zaspokajającym swoje prymitywne pragnienia.
Może oni mieli rację...
Nie bój się mnie. Nic ci nie zrobię. Przepraszam, że chciałem zrobić ci krzywdę. Podszedłem do niej spokojnym krokiem i usiadłem bez słowa. Czekałem aż się uspokoi. Łkała przez kilka minut. W końcu łzy przestały wyciekać z jej oczy. Spojrzała na mnie zdziwioną miną. Podszedłem i przyjacielsko polizałem jej policzek. Na twarzy dziewczynki pojawił się uśmiech.
I co ja mam z tobą zrobić? Powinienem zanieść ją do miasta, do domu. Tylko, że nie miałem pojęcia, gdzie mieszka. Jeśli zaniosę ja do jakiegokolwiek miasta, powinna już sobie dalej poradzić. Ktoś jej pomoże. Tak. Muszę zaprowadzić ją do innych ludzi.
Odsunąłem się, stając do niej bokiem. Rzuciłem łbem na bok mając nadzieję, że zrozumie iż chcę, aby na mnie wsiadła. Wstała, lecz wydawała się być zdezorientowana. Jej twarz znajdowała się na wysokości mojego pyska. Położyłem się wykonując ten sam gest. Podeszła do mnie niepewnym krokiem. Drżącą ręką dotknęła mojego karku. Uśmiechnąłem się, przynajmniej miałem nadzieję, że wygląda to na uśmiech. Zamerdałem ogonem by dać jej do zrozumienia, że dobrze robi. Tak. Podeszła jeszcze bliżej i powoli przełożyła swoją nogę na moją drugą stronę. Wstałem czując na sobie jej ciężar. Była leciutka. Czułem jak jej małe rączki zaciskają się na mojej sierści na grzbiecie. Zacząłem kierować się w stronę jednego miasteczek na granicach Krick Muri. Zajmie nam to trochę czasu, lecz ważne by ktoś z ludzi się nią zajął.
- Żałuję, że pojechałam w odwiedziny do taty do Bras.- Wyżaliła mi się.- Nie chciałam tam jechać. Jeśli chciał się ze mną widzieć to niepotrzebnie się przeprowadzał.
Zesztywniałem słysząc nazwę jednego z sąsiednich terytorium. Bras. Nie byłem tam od kilku miesięcy. Wiedziałem już, gdzie powinienem zaprowadzić dziewczynkę. Problem polegał na tym, że nie mogłem się tam pojawić. Nie mogę ryzykować, że Kaoru dowie się, że żyję.
Zatrzymałem się i ruszyłem w przeciwnym kierunku. Kawałek mogę ją odprowadzić. Przemierzaliśmy wspólnie las. Wsłuchiwałem się w jej opowiadania o mamie, tacie, kocie Mocherze i psie Złotówce. Miała przyjemny głos. Czułem jak spina się w momencie przeprawy przez strumień. Podniosła lekko nóżki do góry bojąc się zamoczyć buciki. Woda sięgała mi do brzucha. Od tej pory trzymałem się brzegu strumienia. Może później będzie jej łatwiej zrozumieć by szła wzdłuż niego.
Zatrzymałem się po kilku kilometrach. Położyłem się. Dziewczynka zeszła ze mnie i popatrzała na mnie wzrokiem, w którym nie gościł już strach. Wyciągnąłem łapę przed siebie, wskazując brzeg strumienia. Patrzała na mnie pytająco. Zrobiłem kilka nerwowych kroczków i ponownie uniosłem łapę wskazując jej kierunkiem.
- Mam tędy iść?
Potrząsłem radośnie łbem jednocześnie merdając ogonem. Uśmiechnęła się i podeszła do mnie wtulając się w moją szyję. Kiedy zrobiła kilka kroczków w wskazanym kierunku, usiadłem wydając z siebie ciche szczeknięcie. Odwróciła się spoglądając na mnie. Przyłożyłem łapę do pyska próbując naśladować przyłożony palec do ust. Nasze łapy były bardziej zręczne od normalnych wilków, więc gest wyglądał w miarę podobnie, lecz to nadal były tylko łapy. Miałem nadzieję, że zrozumiałam. Uśmiechnęła się tylko i ruszyła żwawym krokiem.
Przez chwilę odprowadzałem ją wzrokiem. Nie było sensu tu dłużej siedzieć. Wstałem i zerwałem się do biegu w kierunku swojego terytorium. Pocieszyła nie myśl, że w lesie czeka zostawiona przeze mnie padlina. Skoro mężczyzna już nie żył, nie było sensu marnować jedzenia i zostawiać po sobie śladów. Uśmiechnąłem się i przyśpieszyłem. Jeść!
Kiedy kończyłem posiłek usłyszałem donośne wycie. Wołali mnie, lecz było w tym coś jeszcze... Byli zaniepokojeni. Coś się stało? Natychmiast odpowiedziałem. Ruszyłem biegiem w stronę domku. Kiedy dobiegłem, ujrzałem sforę niespokojnie przechadzającą się wokół domku. Wszyscy słysząc odgłos moich łap, łamiących drobne gałązki, spojrzeli na mnie. Radośnie ruszyli w moją stronę. O co chodzi?! Zadowolenie, niepokój, ulga i gniew mieszały się na twarzach wszystkich.
- Gdzie ty byłeś?!
- Coś się stało?- Spytałem przejętym tonem.
- Tak myśleliśmy!
- Wołamy się od dwóch godzin co pół godziny, a ty się nie odzywasz!- Odezwała się Sam nie ukrywając zdenerwowania.
Skuliłem po sobie uszy. Nie miałem pojęcia, że odprowadzanie młodej w stronę Bras zajęło mi tyle czasu. Z drugiej strony zrobiło mi się nieco cieplej na sercu na myśl, że tak się o mnie martwią.
- Gdzieś ty był?! Już mieliśmy zacząć się szukać.
- Nieważne. Miałem coś do załatwienia.
- Załatwienia? Myśleliśmy, że poszedłeś się nażreć.- Zwrócił mi uwagę bliźniak.
- Też tak myślałem. Proszę, przestańcie mnie wypytywać. Przepraszam. Już więcej nie będę się tak daleko oddalał nie uprzedzając was wcześniej o tym.
Spoglądałem na każdego z osobna. Wzrok wszystkich łagodniał, no prawie. Ridcik jako jedyny był odwrócony tyłem do mnie, wyraźnie zły.
- Ridick?
- Spadaj stąd szczeniaku.
Odszedł żegnając się z nami warknięciem. A jemu o co chodzi?! Pokręciłem łbem i poszedłem na swoje wzniesienie przy domku. Miałem widok na większy obszar terenu. Położyłem się obserwując swoją watahę. Część odpoczywała, a inni wesoło bawili się ze sobą. Jedynie samotny wilk z dala od reszty przechadzał się nerwowo co jakiś czas atakując w gniewie drzewo. Coś go męczy...
- Jak było na polowaniu? Wyglądasz dziwnie.
Ciemnobrązowy wilk podszedł do mnie.
- Powiem jedynie, że spodziewałem się czegoś innego.
- Nie rozumiem.
- Ja też nie rozumiem co się stało.
Westchnął z lekkim rozbawieniem.
- Chyba niczego więcej z ciebie nie wydobędę. Ale co? Upolowałeś człowieka czy zwierzę?
- Człowieka.
Położył się po mojej lewej stronie. Przez cały czas obserwowałem otaczający nas las.
- Co się dzieje Ridickiem?
- Odchodził od zmysłów jak ciebie nie było.
- Co?!
- Martwił się o ciebie chyba nawet bardziej od Sam i Maro razem wziętych.
Jeszcze raz spojrzałem na byłego alfę. Martwił się o mnie?
- Może powinieneś z nim porozmawiać?
- Co?! Dlaczego ja? Jestem ostatnią osobą, która by się do tego nadawała.
- On się po prostu o ciebie troszczy. Jesteś najmłodszy z nas, jesteś dla nas jak młodszy braciszek. Może oczekuje od ciebie jakiś wyjaśnień?
- To mówisz, że powinienem do niego iść, tak?
Skinął zgodnie łbem. Westchnąłem zbierając w sobie chęci, by ruszyć się do gniewnego wilka. Wstałem i powolnym krokiem, odwlekając tą chwilę jak najdłużej, zmierzałem w stronę Ridicka. Nie zwracał na mnie uwagi. Zachowywał się jakby mnie tu w ogóle nie było.
- Ridick?- Odezwałem się nieśmiało.
Cisza. Kolejne zaatakowane drzewo na wyładowanie agresji.
- Ridick. O co ci chodzi?
- O co mi chodzi?!- Zaśmiał się.- Nie było cię ponad dwie godziny, nie dawałeś oznak życia. Jak myślisz o co mi chodzi?!
- Nie słyszałem was, skąd miałem wiedzieć, że...
- To gdzie ty byłeś, że nas nie słyszałeś. Domek znajduje się mnie więcej na środku terytorium, a już na pewno obejmuje całe tereny łowieckie. Gdzie się szlajałeś?!
Spuściłem łeb milcząc. Wilk nie przestawał nerwowo krążyć.
- Słucham!
- Byłem trzy kilometry od granicy Bras.
Zatrzymał się spoglądając na mnie zdziwionym wzrokiem.
- Co ty tam, kurwa, robiłeś?!
Uciekałem od jego wzroku.
- Hajime?- Odezwał się już dużo łagodniejszym tonem.
Westchnąłem. Półszeptem opowiedziałem mu o dzisiejszym polowaniu. W milczeniu słuchał każdego mojego słowa. Co jakiś czas milkłem rozglądając się czy ktoś czasem nas nie podsłuchuje. Kiedy skończyłem usiadłem czekając na jego reakcję.
- Nie masz mi nic do powiedzenia?- Spytałem, gdy cisza niemiłosiernie się wydłużała.
- Nie strasz nas tak więcej.- Powiedział ruszając w stronę pozostałych.
- Ridick...- Zatrzymał się odwracając w moją stronę.- Możesz nie mówić o tym reszcie?
- Chodź...- powiedział radosnym tonem z uśmiechem na twarzy.-... śmieciu- dodał wesoło galopując w stronę watahy.
Uśmiechnąłem się i pognałem za nim. Do wieczora wszyscy bawiliśmy się w wspólnym gronie.
_____________________________________________________
Rozdział nieco dłuższy. Mam nadzieję, że się podobał.
Dużo się działo, między innymi Hajime zyskał nową pozycję w sforze, lecz wiążę to ze sobą nowe obowiązki. Czy sobie z nimi poradzi? Jakie stosunki będą panować między byłym alfą a obecnym? Wszystko zostanie po staremu, czy Haji pozwoli zapomnieć sobie o starej miłości i dać szanse nowemu uczuciu? Jak powinien postąpić? Jakie przeszkody staną mu na drodze do spokojnego życia? Milion pytań, a odpowiedzi w kolejnym rozdziale ;) Nadchodzi zima.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top