Rozdział 5

Przez ponad tydzień spotykaliśmy się codziennie. Zawsze przychodził do mnie pod postacią wilka. Może dwa razy pojawił się w drzwiach wejściowych jako człowiek. Cieszyła mnie każda z jego wizyt. Zjawiał się przed lub po mojej zmianie w sklepie. Za każdym razem tylko czekałem, aż wrócę do domu i będę mógł się z nim zobaczyć.

- Coś ostatnio jesteś w zbyt dobrym humorze. I trzeźwy.- Odezwał się jeden z współpracowników.

- Rzadko piję. Tylko dwa razy się jakoś tak zdarzyło.- Zwróciłem mu uwagę. Cały czas wypominają mi te chwile nietrzeźwości.

- Co nie zmienia faktu, że jesteś jakiś szczęśliwy, aż za bardzo.

- Pewnie się zakochał.- Odezwał się inny.

Czułem, że moje policzki zalewają się rumieńcami.

- Ha! Czyli miałem rację.- Powiedział tryumfalnie.

- Ładna jakaś? To coś poważnego?

- Seksbomba. Tak, raczej tak.- Powiedziałem nieco naginając fakty

Nie było sensu wyprowadzać ich z błędu. Niech sobie myślą, że chodzę z jakąś seksowną laską, podczas gdy chodzą z mega ciachem.

Do końca zmiany koledzy byli zafascynowani tym, że kogoś mam. Z ulgą wyszedłem ze sklepu, nie musząc już odpowiadać na żadne wścibskie pytania. Wracałem do domu z zacieszem na gębie. Zaskoczył mnie widok Yasou stojącego przed moimi drzwiami.

- Co się stało, że widzę cię przed domem, a nie za nim?

- Czasami trzeba kulturalnie, w ubraniu przyjść w gości.

Uśmiechnąłem się otwierając drzwi.

- Poza tym boję się, że za bardzo spodoba ci się moja wilcza forma.

- Jest piękna, lecz teraz wyglądasz dużo lepiej. Nie bój się, nie jestem zoofilem, wolę ciebie normalnego.- Zaprosiłem go do środka.

- Dzięki, ulżyło mi.- Zaśmiał się.

Skierowaliśmy się do salonu.

- Co powiesz na obiadokolację, bo na obiad już za późno.

- Z miłą chęcią, jeśli będzie to mięso.

Mój mięsożerca, pomyślałem smutno. Wiedziałem, że nie mam się czego obawiać z jego strony, dopóki się nie zranię i nie zachęcę go zapachem swej krwi. Jednak czasami miło bybyło zapomnieć, że mój partner hasa po lesie i poluje na jelonki, sarenki, dziki i zbłąkanych ludzi. Chociaż zdarzyło się to zaledwie dwa razy na początku, bałem się, że mógł kogoś zabić w tajemnicy przed światem. Skierowałem się do kuchni w poszukiwaniu składników na jakąś mięsną potrawę.

W końcu udało mi się coś wykombinować z dostępnych środków. Zasiedliśmy w jadalni przy wspólnym posiłku. Patrzałem jak bierze kawałek mięsa do ust. Jego był słabiej wypieczony, w pół surowy. O taki mnie prosił.

- Przepyszne.

- Dziękuję.

Ale wolałbyś się wgryźć we mnie lub coś świeżego z bijącym sercem. Odrzuciłem od siebie tę myśl. Kurde, co jest dzisiaj ze mną?! Nigdy nie miałem tak negatywnych i drastycznych myśli co do jego natury. Uśmiechnąłem się by ukryć ponure myśli.

Po jedzeniu przenieśliśmy się na kanapę. Do wieczora leniliśmy się przed telewizorem. Cieszyliśmy się dwoją obecnością. W pewnym momencie podniósł mnie z kanapy i niosąc na rękach, udał się ze mną do sypialni. Obdarowywał mnie czułymi pocałunkami przez kilkanaście minut. Poddawał moje ciało torturom. Rozpalał moje podniecenie, lecz nie dawał jemu ujścia. Okrutny! Kiedyś zrewanżuje mu się tym samym. Tyle że on prędzej był w stanie wziąć to czego pragnął. Nie wiem czy umiałbym tak długo z nim igrać, samemu w końcu nie wytrzymując i nie rzucając się na niego jak wygłodniałe zwierzę.


- Muszę już lecieć.- Powiedział siedząc na brzegu łóżka.- Za długo już u ciebie siedzę, Kaoru nadal ma z tym jakieś problemy, lecz na razie nikt nawet nie domyśla się, że o nas wiesz. Chyba wrócę lasem, będzie szybciej.

- Skoro musisz to biegnij.

Zeszliśmy schodami w dół i przeszklonymi drzwiami wyszliśmy na tył domu. Rozebrał się, a ja zająłem się składaniem jego ubrań. Buty zawinąłem do środka ruloniku zrobionego z jego ciuchów. Podałem mu pakunek do pyska. Mrugnął do mnie złotym oczkiem i pobiegł lasem w stronę rezydencji. Uśmiechałem się odprowadzając go wzrokiem. Z ciepłem w sercu wróciłem do domu. Skierowałem się do kuchni by pozmywać po naszej kolacji. Wyczerpany całym dniem wziąłem szybki prysznic, po czym skierowałem się prosto do sypialni. Łóżko wręcz błagało mnie by w nim zasnął.

Noc była dość chłodna. Mimo że niemal zawsze spałem w samych bokserkach lub spodniach do spania, założyłem luźną, starą koszulkę. Wtuliłem się w kołdrę, w miejscu w którym leżał Yasou nadal znajdował się jego zapach. Mógłby stworzyć perfumy o swoim zapachu, na pewno zrobiłyby furorę. Już to widzę... „Perfumy Yasou! I ty możesz zyskać zwierzęcy magnetyzm, któremu nikt się nie oprze!" Zaśmiałem się w duchu. Chociaż nie wiem czy chciałbym się dzielić z kimkolwiek tym wyjątkowym zapachem. On był zarezerwowany tylko dla mnie.

Moje oczy zaczęły się już przymykać, kiedy z dołu doszedł mnie jakiś cichy dźwięk. Spojrzałem na zegarek. Od wyjścia Yaso minęło niecałe pół godziny. Może czegoś zapomniał lub chciał mi zrobić jakąś niespodziankę? Podniosłem się nasłuchując odgłosów z dołu. Ktoś przechadzał się po parterze. Kiedy kroki niezapowiedzianego gościa zaczęły dźwięczeć na schodach ogarnął mnie nie pokój.

- Yas, to ty?

Odpowiedziała mi cisza.

- Zapomniałeś czegoś?

Znowu brak odpowiedzi. Chyba jednak mogłem się nie odzywać. Teraz włamywacz wiedział, gdzie jestem oraz że nie śpię, zdając sobie sprawę z jego obecności. Zacząłem rozglądać się dookoła w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby mi posłużyć za broń do samoobrony. Niestety nic takiego nie znajdowało się w pobliżu. Jestem w cholernie złej sytuacji. Włosy na moim ciele stanęły dęba, gdy kroki nieznajomego stawały się coraz głośniejsze. Kurwa, on tu idzie! Wstałem z łóżka by mieć lepszą pozycję do obrony.

Sylwetka nieproszonego gościa pojawiła się w progu sypialni. Nosz kurwa, już po mnie. Jego zadowolony uśmiech sprawiał, że z każdą chwilą traciłem jakąkolwiek nadzieję. Co on tu robił?!

- Śmierdzisz strachem kupo beznadziejnego mięsa.

Dosłownie sparaliżowało mnie ze strachu. Nie było przed nim ucieczki. Stał w drzwiach blokując mi jedyne wyjście. Może chciał złożyć mi tylko przyjacielską wizytę? Co ja pierdole?!

- Ostrzegałem cię, lecz nie posłuchałeś. Dałem ci szansę, żebyś się wycofał, lecz ty postanowiłeś jeszcze bardziej się w to zagłębić. Nawet nie wiesz jak głupio postąpiłeś. W skrócie: był to najgorszy błąd w twoim marnym krótkim życiu.

Krótkim?!

Z jego gardła wydobył się przeraźliwy warkot, a tuż po nim odezwał się mój telefon. Nie miałem odwagi odwrócić wzroku by spojrzeć, kto o tej porze postanowił do mnie zadzwonić. Kaoru zaśmiał się. Potrząsną głową, a następnie całym ciałem. Po chwili stała przede mną czarna bestia na czterech mocnych łapach, szczerząc zęby. Skoczył w moją stronę. Odwróciłem się chcąc uciec, lecz chwycił tył mojej koszulki. Zaczął ciągnąć mnie po ziemi wywlekając z sypialni. Na darmo próbowałem się wyrwać. Gwałtownym ruchem głowy zrzucił mnie ze schodów. Sturlałem się z nich boleśnie obijając sobie żebra. Zwierzę wykonało dwa susy by ponownie znaleźć się przy mnie.

Wrócił do przerwanej czynności. Ciągnął mnie z nieustannym warczeniem wydobywającym się z jego gardła. Kierował nas w stronę lasu. Puścił mnie, a ja zerwałem się do ucieczki. Biegłem przed siebie na oślep przez las, coraz bardziej się w niego zagłębiając. Bestia biegła za mną, bez najmniejszego wysiłku dotrzymując mi tempa. Bawił się ze mną. Mógł mnie dogonić, złapać i w ciągu kilku sekund zakończyć moje życie.

Pościg zdawał się trwać w nieskończoność. Kilka razy jego paszcza otarła się o moją nogę. W końcu jego szczęki zacisnęły się na mojej łydce. Upadłem czując przeszywający mnie ból. Chwyciłem się za łydkę czując ciepłą ciecz rozlewającą się po mojej dłoni. Bestia stała dumnie mierząc mnie zadowolonym wzrokiem. Jego spojrzenie zatrzymało się na mojej nodze. Oblizał wąskie czarne wargi różowym językiem. Miałem wrażenie, że moje serce zaraz wyskoczy mi z piersi.

- Proszę, nie...

Zwierzę wydało z siebie warkot podobny do śmiechu. Rzucił się na mnie, wygryzając się w przedramię, które blokowało mu dostęp do krwawiącej nogi. Obróciłem się na bok i zerwałem do biegu. To był błąd z mojej strony. W ten odsłoniłem mu większość swojego ciała. Oczywiście nie śmiał przepuścić takiej okazji. Wgryzł się w mój bok. Ponownie padłem na ziemię z krzykiem, a raczej wrzaskiem bólu na ustach. Z jego pyska spływała ciemnoczerwona ciesz.

Nie śpieszył się, z niczym. Raz za razem kąsał moje ciało. Nie wyrywał mi mięsa, choć wiedziałem, że ma na to ochotę. Sprawiał, że krwotok stawał się coraz większy, a ja z każdą chwilą cierpiałem coraz bardziej. Ranił mnie w najróżniejszych miejscach. Przedramiona, barki, ręce, boki, brzuch, uda, szyja... Wszystko po kolei, powoli, bez pośpiechu. Moja śmierć miała być długa i bolesna. Leżałem w kałuży własnej krwi niezdolny do jakiegokolwiek ruchu. Słone łzy spływały po moich policzkach. Jęknąłem żałośnie, kiedy jego zęby pociągnęły za sobą skrawki mojego uda.

Za co spotyka mnie taka kara?!

Nagle mój czarny kat podniósł wysoko swój wielki łeb. Doszedł mnie szelest leśnego poszycia. Coś zezłościło wilka. Byłem ciekaw co to takiego, lecz nie mogłem się poruszyć. Kątem oka dostrzegło jak coś z wielkim impetem uderzyło w bestie. Przy moim uchu rozległo się skomlenie. Serce zmieniło swój rytm, a łzy zaczęły jeszcze mocniej płynąć. Po chwili zamiast mojego wilka klęczał przy mnie nagi Yasou.

- Boże, nie wybaczę sobie tego nigdy w życiu. Co on ci zrobił?! To wszystko moja wina!

Gwałtownie zarzucił głowę w bok zmieniając swą postać. Całą jego sierść jeżyła się w groźnym geście. Ruszył przed siebie. Straciłem go z oczy. Dobiegłaby mnie odgłosy walki pomiędzy wilkami. Nie trwały one długo. Jeden z nich dość szybko się wycofał. Poczułem pewnego rodzaju ulgę widząc przy mnie Yasou. Niepokoiły mnie natomiast ślady krwi na jego sierści. Śliskim językiem zaczął lizać moje rany. Skrzywiłem się, kiedy jego zęby wgryzły się we mnie zadając mi nową ranę. Dlaczego?! Powtórzyło się to jeszcze kilka razy, po czym powrócił do oblizywania mnie. Czyżby nie był w stanie się powstrzymać? Moim katem miał się okazać mój ukochany? Zamknąłem oczy próbując znieść trawiący mnie ból i wstyd. Wzdrygnąłem się, kiedy poczułem na swoim ciele ludzkie ręce.

- Wszystko będzie dobrze. Nie pozwolę ci umrzeć, słyszysz? Nie pozwolę.

Podniósł mnie, zalewając przy tym kolejną falą bólu. Niósł mnie w nieznanym kierunku. Zdawało się to trwać całą wieczność. Widziałem jedyne korony drzew na tle czarnego, nocnego nieba. Co jakiś czas dostrzegałem twarz Yaso pełną strachu i niepokoju. W końcu wszystko wokół mnie ogarnęła ciemność i nicość.


Wszystko zalane było bladym światłem. Trzęsło. Starałem się rozejrzeć.

- Matko Boska, na szczęście. Na chwilę odpadłeś, myślałem, że...- Nie dokończył, jednak w jego głosie słychać było ulgę.

Gdzie on mnie niósł? Znajdowaliśmy się w wnętrzu jakiegoś domu. Przechodziliśmy przez kolejne drzwi.

- Przyniosłeś kolację do domu?- Odezwał się nieco obco brzmiący głos.

- Zamknij pysk niedorobiony szczeniaku!- Zareagował natychmiast.- Tknij go, a nie żyjesz!

Chwila ciszy, jedynie odgłosy otwieranych i zamykanych drzwi.

- Co tak cudnie pach... Jasna cholera! Co mu się... Dlaczego go tu przyniosłeś?!- Ten głos był już bardziej znajomy.

- Później ci wyjaśnię. Nie pozwól Kaoru zbliżyć się do naszego skrzydła.

- Dobrze, lecz wi...

Nie zdołałem usłyszeć dalszej części. Obraz przesłonił mi mrok i uczucie lekkości.


Przymrużyłem oczy chroniąc je przed drażniącym światłem żarówki. Przekręciłem głowę chcąc się nieco rozejrzeć. Yaso siedział na podłodze opierając głowę na łóżku. Spał. Poruszyłem ręką chcąc się podnieść. Skończyło się jedynie na chęciach. Nie byłem w stanie wykonać niemal jakiegokolwiek ruchu, nie męcząc się przy tym z ogromnym bólem. Nie mogę się podnieść, okej, spróbujemy czegoś innego. Ciekaw, w jakim jestem stanie i jak wygląda moje ciało, powolnym ruchem zacząłem odsuwać przykrywającą mnie kołdrę. Wymagało to ode mnie cierpliwości i nadzwyczajnie dużo siły jak na taką czynność. Widziałem już niemal całą prawą rękę, powoli moim oczom ukazywała się klatka piersiowa. Wszystko owinięte było bandażem w niektórych miejscach przesiąknięte moją krwią.

Yaso gwałtownie podniósł głowę spoglądając na mnie. Na jego twarzy zawitał wyraz ulgi.

- W końcu. Jak się czujesz?

Otworzyłem usta, lecz nie wydobył się z nich żadne sowa, a jedynie żałosny jęk. Nie byłem w stanie odpowiedzieć, czułem jakby moje gardło palił żywy ogień. Dopiero teraz zauważyłem z jakim trudem przychodziło mi oddychanie.

- Nic nie mów. Masz opuchliznę na szyi. Mrugaj zamiast mówić, raz na tak, dwa na nie. Okej?

Zamrugałem raz.

- Czujesz ból? Podałem ci sporo mocnych środków przeciwbólowych.

Zamrugałem dwa razy kłamiąc.

- To dobrze. Proszę cię, nie ruszaj się. Rany mogą znów się otworzyć, a dopiero niedawno przestałeś krwawić.

Chyba trochę za późno na takie uwagi. Czułem ciepło rozchodzące się po moim przedramieniu. Podniosłem prawą rękę chcąc zwrócić na nią jego uwagę. Westchnął smutno.

- Poczekaj, przyniosę świeże bandaże.

Wstał, kierując się w stronę drzwi. Zostałem sam, w domu pełnym bestii, które chętnie zatopiłyby we mnie swoje kły, spragnione ludzkiego mięsa. Poczułem jak ogarnia mnie strach. Co jeśli któryś z nich nagle zgłodnieje?! Poczułem niewypowiedzianą ulgę widzą Yasou. Zaraz za nim do pokoju wszedł Murai. Prowadzili ożywioną rozmowę kompletnie ignorując moją obecność.

- Wiesz co to oznacza! Stary, zastanowiłeś się w ogólne nad tym co robisz?!

- Myślisz, że nie wiem?! Ale co innego miałem zrobić?!

- Jeśli jakimś cudem przeżyje, to wiesz czym się stanie!

- Wiem.- Odparł ciszej.- Ale wolałbyś, żeby się tam wykrwawił?!

- Nie wiem, ale zastanowiłeś się nad tym co będzie lepsze dla niego? Czego on by chciał?

- Na pewno nie chciałby umrzeć.

- Jesteś pewien? Bo bestią bez sumienia i kręgosłupa moralnego raczej również nie chciałby zostać. Rany, ale z ciebie egoistyczny dupek! To wszystko twoja wina!

Wyszedł zatrzaskując za sobą drzwi. Nim zniknął posłał w moją stronę spojrzenie pełne współczucia. Zostaliśmy sami. Wściekły Yasou stał przy moim łóżku. Zastanowiłem się nad jego słowami. Mogłem zamienić się w wilka?! Wcześniej nie dopuszczałem do siebie takiej możliwości. Jeśli przeżyje... Nie wiem, która z tych wiadomości była gorsza. Podobał mi się Yas jako moja brązowa bestia, lecz nigdy w życiu nie pragnąłem niczego takiego. Nie potrafiłbym zabić człowieka. Poczułem jak po moich policzkach zaczynając płynąć łzy.

- Haji, co się stało? Coś cię boli?

Pokręciłem głową zaprzeczając, mimo że tym ruchem sprawiłem sobie ból.

- Wszystko będzie dobrze, obiecuję.

Ponownie pokręciłem głową. Nie było dobrego wyjścia z mojej sytuacji. Może lepiej byłoby gdyby Yaso nie przeszkodził Kaoru, wtedy w lesie. Przynajmniej ten kurdupel byłby zadowolony.

- Yas...

- Cicho, nic nie mów.

- Chce zostać sam.

Wyglądał na smutnego.

- Tylko zmienię ci bandaże.

Cierpliwie w milczeniu czekałem, aż skończy zmieniać mi opatrunki. Przez chwilę miałem okazję zobaczyć niektóre z moich ran. Nie wyglądały dobrze. W końcu skończył, wstając z podłogi. Wyszedł z pokoju zostawiając mnie samego, jak o to poprosiłem.

Nie poczułem się lepiej, lecz przynajmniej nie widziałem jego wyrazu twarzy, który przypominał mi o moim stanie i o tym co się stało. Ciało wystarczająco jasno dawało mi to do zrozumienia. Zacząłem płakać. Moja śmierć jak i całe życie będzie beznadziejna. Z wielkim trudem i bólem odwróciłem się na bok, plecami do drzwi.

Nie wiem jak długo szlochałem użalając się nad swoim losem. Zastygłem w bezruchu słysząc ciche skrzypnięcie drzwi. Starałem się uspokoić, nie chciałem, żeby widział mnie w tym stanie. Najchętniej powiedziałbym mu, żeby wyszedł, lecz moje gardło było już wykończone szlochem. Materac ugiął się pod jego ciężarem. Nie odezwał się, tylko położył dłoń na moich zabandażowanych plecach. Błądził po nich powoli i delikatnie.

- Nie chcę... - Powiedziałem cichym, ochrypłym głosem.

Nadal milczał nie zaprzestając obdarowywać mnie uspokajającym dotykiem. Jego dłoń wodziła wzdłuż mojego kręgosłupa. Dlaczego nic nie mówił!? Moje serce zaczął ogarniać niepokój. Jego dłoń sunęła powoli w górę.

- Nie martw się.- Paznokcie boleśnie wbiły się w opuchniętą szyję.- Niedługo to wszystko się skończy.

Jego dłoń zasłoniła mi usta uniemożliwiając wołanie o pomoc. Nie, żebym był w stanie krzyczeć... Zaczął ciągnąć mnie do tyłu zrzucając z łóżka. Moje ciało upadło twardo na podłogę. Zacząłem się szarpać. Bardzo nierówna walka. Szybko wszystko przesłonił mi materiał. Zostałem owinięty w prześcieradło i przerzucony przez ramię. Czułem jak rany na moim ciele ponownie się otwierają.

Nie był delikatny. Niosąc mnie w nieznajomym kierunku przeskakiwał, zeskakiwał z różnych rzeczy, uchylał się i wyginał. Biegł nie zwracając na mnie uwagi. Wszystko mnie bolało. Z każdą chwilą czułem się coraz gorzej.

- Ubrudzisz mnie kupo gówna.- Powiedział z wyrzutem i odrazą rzucając mnie na ziemię.

Jęknąłem żałośnie zwijając się w kulkę. Po chwili coś zaczęło ciągnąć prześcieradło, w które byłem zawinięty z groźnym warczeniem. No pięknie... Pewnie zaciągnie mnie na jakiś odległy kraniec lasu i dokończy to co zaczął. Było mi to obojętne. Byleby zrobił to szybko, miałem już dość bólu. Minęło dobre kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt minut zanim się zatrzymał. W tym czasie moje ciało obijało się o różne korzenie i nierówności. Cały drżałem, pot mieszał się z krwią.

- Jesteś żałosny.

Musiał zmienić się w człowieka. Odwinął mnie. W końcu mogłem odetchnąć świeżym powietrzem. Tak jak sądziłem, znajdowaliśmy się po środku lasu. Jego wzrok wyrażał czystą wyższość i obrzydzenie.

- Pożywienie się tobą czy chociażby zabicie cię byłoby dla ciebie za dobre.- Zaśmiał się złowieszczo.- Poleżysz, pokrwawisz, a wataha z Krick Muri zajmie się resztą. Tylko czekać, aż zwęszą twój odór. Nawet jeśli nie, to za godzinę wykrwawisz się na śmierć. Obyś zdychał długo.

Nie potrafiłem skupić na nim wzroku. Obraz co jakiś czas przesłaniał się mgłą. Jego słowa nie były pocieszającą, ale czego mogłem się spodziewać.

- Żegnaj śmieciu.

Zmienił się w czarną bestię zbliżając się do mnie. Zawarczał po czym przednimi łapami naskoczył na mój brzuch. Zwinąłem się w kulkę i zwymiotowałem. Zszedł ze mnie ruszając biegiem w las. Zostawił mnie na pożarcie wilkom, ewentualnie na powolne konanie. Kaszlałem spazmatycznie wypluwając z siebie krew. W ustach miałem kwaśno-miedziany posmak, od którego robiło mi się niedobrze. Świetnie. Ciało ponownie ogarnęły drgawki. Obraz przesłoniła ciemność.

_______________________________________________

Mam nadzieję, że podobał się rozdział. Co teraz stanie się z rannym Hajime? Przeżyje, czy może jednak stanie się coś jeszcze gorszego niż dotychczas? Nie można ukryć, że coś poszło nie tak w życiu Hajime. Czy da sobie radę? Przekonacie się w następnym rozdziale.

Chciałabym również życzyć miłych wakacji, wszystkim tym, którzy rozpoczynają je w dniu dzisiejszym. Mam nadzieję, że po odebraniu świadectw wszyscy będą zadowoleni i będą mogli korzystać z ładnej pogody. Miłych wakacji!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top