Rozdział 28 END


Wziąłem głębszy wdech, a na moich ustach pojawił się lekki uśmiech. Czułem, że ktoś próbuje wyswobodzić się z moich objęć. Poprawiłem się i przyciągnąłem go bliżej siebie, zarzucając nogę na jego biodro.

- Daj spokój, muszę się szykować do pracy.

- Mamy weekend.- Stęknąłem.

- No właśnie. Pracuję dzisiaj.

- Rzuć pracę.- Mruknąłem wtulając nos w jego szyję.

Dzisiaj muszę coś zjeść.

- Ciekawe z czego będę się utrzymywał? Ktoś musi płacić za prąd, wodę i jedzenie.

Te wszystkie rzeczy nie są potrzebne, przynajmniej nie w tej formie. Niepotrzebny jest prąd, woda z jeziora wystarczy, a jedzenia pełno w lesie.

- I nie zaprzeczaj, tylko dla ciebie jest tak łatwo.

Może i łatwo, bo nie muszę się martwić o rzeczy, o które ty się zamartwiasz. Jednak ty nie musisz żyć z tym wszystkim, z czym ja muszę się zmagać.

Chłopak znów zaczął się kręcić, próbując wydostać się z moich objęć. Eh... Szybkim ruchem znalazłem się nad nim. Siedziałem na jego biodrach, przytrzymując jego ręce nad jego głową. Patrzał na mnie z lekkim grymasem na twarzy. Wyglądał uroczo.

- Może odpuść sobie dzisiejszy dzień?

- Już raz przez ciebie nie przyszedłem do pracy w tym miesiącu.- Zwrócił mi uwagę.- Jeszcze mnie wyleją. Złaź i pozwól mi się wyszykować do pracy.

Przekrzywiłem głowę, spoglądając na niego z rozbawieniem. Dzisiaj miałem ochotę nie wypuszczać go z łóżka. Uspokajała mnie jednak myśl, że nawet jeśli pozwolę mu odejść, to z powrotem zobaczymy się wieczorem.

Te dni, w których bałem się, że mogę go nie zobaczyć zniknęły. Po połączeniu się z nim czułem spokój wobec niego. Byłem w stanie wyczuć, kiedy zagraża mu jakieś niebezpieczeństwo oraz w jakim był nastroju. Pośrednio wiedziałem, co się z nim dzieje w każdej chwili. Także świadomość, że odwzajemnia moje uczucia dawała mi pewnego rodzaju poczucie spokoju.

Nie rozumiem, dlaczego tak długo z tym zwlekał. Dlaczego bał się tego połączenia, w które sam na początku nie chciałem uwierzyć. Teraz jest nam dużo lepiej. Mój popęd względem niego jest dużo bardziej do opanowania. Kapturek również wydaje się być spokojniejszy i mniej strachliwy. Nie unika mnie jak ognia.

- Wróć szybko.

Pochyliłem się i złożyłem na jego ustach czuły pocałunek. Uśmiechnąłem się do niego, po czym pozwoliłem mu zejść z łóżka. Ja nadal postanowiłem na nim pozostać. Kiedy tylko mogłem obserwowałem go uważnie.

- Czekaj, idę z tobą!- Krzyknąłem, gdy zauważyłem, że podąża w stronę drzwi wyjściowych.

Zerwałem się z łóżka i podbiegłem do chłopaka. Widziałem jak lustruje mnie wzrokiem.

- Tak zamierzasz iść?

Teraz już wiem o co mu chodziło. Miałem na sobie jedynie bokserki. Olivier miał na sobie jasne jeansy, białą koszulkę oraz czarną bluzę.

- Tak, to jakiś problem?

- Nie będzie ci zimno?

Zaśmiałem się pod nosem.

- Nie bój się, nie będzie.

Westchnął zrezygnowany wypuszczając nas na zewnątrz. Szliśmy wspólnie przez las kołysany chłodnym wiatrem. Jesień zbliża się dużymi krokami. Dało się to wyczuć w zmieniającej się pogodzie. Nawet las inaczej pachniał.

- O której kończysz, przyjdę po ciebie?

- Nie musisz. Dzisiaj może być większy ruch, więc nie mam pojęcia, o której skończę.

- W takim razie będę czekał w domu.

Podszedłem do niego, położyłem dłonie na jego bokach i przyciągnąłem do swoich. Połączyłem nasze usta w namiętnym pocałunku. Jęknął mi w usta, kiedy odtarłem się o jego biodra. Oderwał się ode mnie.

- Haji, przestań. Muszę iść.

Uśmiechnąłem się łobuzersko. Nie myśl sobie, że się wywiniesz, dokończymy jak wrócisz. Puściłem do niego oczko i patrzyłem jak odchodzi.

- Kapturku!

Chłopak zatrzymał się obrócił w moją stronę.

- Kocham cię.

Widziałem jak na jego policzkach pojawia się uroczy róż. Odwrócił się i ruszył w stronę miasta. Odprowadzałem go wzrokiem, dopóki nie zniknął mi z oczu.

Dobra, teraz jest czas dla mnie. Przemieniłem się w wilka, nie martwiąc się bielizną, którą właśnie zniszczyłem. Ruszyłem biegiem w głąb lasu. Przez cały wolny czas hasałem wesoło po lesie, polując na co drugiego napotkanego zwierzaczka. Do domu wróciłem dopiero wieczorem. Zanim Kapturek wróci mam jeszcze trochę czasu.

Usiadłem na środku polany patrząc na jezioro. Nie przemieniałem się. Nie miałem takiego zamiaru dopóki nie wróci Kapturek. Miałem tylko nadzieję, że nie przepracowuje się za bardzo w robocie. Chciałem by miał siły na trochę zabawy w sypialni.

Poruszyłem uchem słysząc jakiś szmer z tyłu. Wstałem i odwróciłem się, gdy hałas nie ustawał, a wręcz stawał się coraz bliższy. Zauważyłem wilka zmierzającego w moją stronę. W większości jego sierść była ciemnobrązowa, natomiast na pysku i łapach czarno-siwa. Podobny do Amelii, co pomogło mi nieco zidentyfikować nieproszonego gościa.

- Witaj staruszku.

- Co tutaj robisz?- Wstałem prostując się.

Nie podobała mi się jego obecność tutaj.

- Przyszedłem porozmawiać. Sądzę, że mamy kilka spraw do wyjaśnienia.

Niechętnie udałem się z nim w głąb lasu. Nie chciałem rozmawiać z nim w pobliży domu. Olivier mógł wrócić w każdej chwili.

- To wszystko twoja sprawka?

Czarne oczy spojrzały na mnie.

- Ty kierowałeś Amelią i jej znajomością z Olivierem.

Wilk zaśmiał się gardłowo.

- Muszę przyznać, że sprawy nie do końca potoczyły się tak jak chciałem. Jednak od czego jest plan B.

Zatrzymałem się w miejscu.

- Czego ty właściwie ode mnie chcesz?

- Zemsty.- Odparł twardo.- Chcę żebyś cierpiał jak ja, gdy straciłem ojca.

- To nie była moja wina!- Powiedziałem po części sam w to nie wierząc.

- Ty byłeś alfą! Ty odpowiadałeś za bezpieczeństwo swojej watahy, ich wszystkich!

Zacisnąłem gniewnie szczęki. Ruszyłem w stronę domu.

- Dlatego sprawię, że i ty stracisz ukochaną osobę i z przyjemnością będę na to patrzeć.

Zatrzymałem się, spoglądając na niego niepewnym wzrokiem.

- Początkowo chciałem by Amelia odciągnęła go od ciebie. Nie wiązałem z tym zbyt dużych nadziei, jednak częściowo się to udało.- Mówił zadowolony.- Podpuszczanie go do tego by zmusił cię do wyjawienia mu tego, że jesteś wilkiem było łatwizną. Liczyłem, że się od ciebie odwróci, lecz szybko mu przeszło.

Olivier tańczył jak Daniel mu zagrał, pomimo że chłopak nigdy się z nim nie widział.

- Naprawdę duże nadzieje wiązałem z więzieniem cię przez niego.

Nawet to było jego planem?!

- Myślałem, że nie wytrzymasz i go zeżresz. Miło byłoby patrzeć jak cierpisz z powodu tego co zrobiłeś swojemu kochasiowi. Z tego co wiem było naprawdę blisko.- Zaśmiał się.- Nie przewidziałem jedynie pojawienia się osób trzecich.

Uniosłem się i zawarczałem gniewnie. Najeżyłem sierść, mając ochotę rzucić się na niego. Powiedzieć, że byłem wściekły to mało. Jak on mógł nim tak manipulować?! Jeśli chciał się na mnie zemścić to niech nie miesza w to osób trzecich. To sprawa między nami. Olivier nie ma z tym nic wspólnego!

- Zostaw mnie i Oliviera w spokoju!- Ostrzegłem go.

- Ja? Przecież ja nic nie robię.

- Przestań, ty pociągasz za sznurki. Wszystko to twoja inicjatywa.- Odparłem twardo.

Poczułem lekkie ukłucie niepokoju, nie mająca żadnego konkretnego źródła.

- Jakie to uczucie przemieniać się po raz pierwszy w wilka? Jak bardzo boli jad mieszający się z twoją krwią i siejący spustoszenie w twoim organizmie? Pamiętasz to uczucie? Nie wiem czy wiesz jak działa jad w naszej ślinie? W ślinie mieszańca. Im mniej w nas wilka tym większa szansa, że to zabije pogryzionego, a nie przemieni go w wilka.

Niepokój rósł z każdą chwilą. O czym on... To nie swój strach wyczuwałem. Olivier! Ma kłopoty. Daniel widząc moje zaniepokojenie, zaśmiał się. Nie miałem czasu się z nim użerać, mimo że chętnie zatopiłbym w nim swoje kły. Ruszyłem biegiem w stronę domu. Pędziłem, bojąc się, że nie zdążę, że zjawię się za późno. Wpadłem jak burza na polanę, rozglądając się dookoła. nie ma go tu. Z głośnym warknięciem zerwałem się do dalszej drogi.

Kierowałem się w stronę miejsca, w którym zawsze czekałem na chłopaka, aż wróci z miasta. W połowie drogi wyczułem jego zapach. Prowadził on w głąb lasu. Był on niepokojąco wyraźny i intensywny. Szybko podążyłem jego śladem.

Przy drzewie zauważyłem skuloną postać. Podbiegłem do niego, po drodze przemieniając się w człowieka. Kapturek cały czas drżał, trzymając się za nogę. Zacisnąłem szczęki czując ten kuszący zapach. Haji, opamiętaj się.

- Olivier.

Chłopak sapnął niespokojnie. Podniosłem go i trzymając na rękach niosłem w stronę domu. Ręce Kapturka oplotły się wokół mojej szyi.

Gniew i złość na tego sukinsyna przesłaniała mi obawa o stan chłopaka. Jestem pewny, że to Amelia go ugryzła, co było duże gorsze niż by miał to zrobić Daniel, czy chociażby ja. Ona jedynie w jednej czwartej była wilkiem. Przez to istniało bardzo małe prawdopodobieństwo, że Oli zostanie przemieniony. Może i cieszyłoby mnie to, gdyby nie to, że drugą opcją była jego śmierć. Jedno było gorsze od drugiego.

Będąc w domu zaniosłem rannego do łazienki, gdzie znajdowały się wszystkie artykuły pierwszej pomocy. Miałem nadzieję, że chłopak miał bandaże. Ulżyło mi, gdy znalazłem w szafce wszystkie potrzebne rzeczy. Spojrzałem na Kapturka. Wyglądał jakby naprawdę go bolało. Najprawdopodobniej jad jeszcze nie zaczął działać, jednak sama rana zadana przez zęby potężnego wilka musiała sprawiać niesamowity ból.

Odkaziłem i zabandażowałem jego łydkę. Wziąłem go ponownie na ręce i przeniosłem na łóżko w sypialni. Przyniosłem mu tabletki przeciwbólowe i położyłem mu je na szafce nocnej.

Wyszedłem na zewnątrz. Chodziłem niespokojnie w kółko. Nie wiedziałem co powinienem zrobić. Tak naprawdę nie miałem pojęcia. jak długo trwa przemiana, ani jak przebiega. Mój przypadek nieco odbiegał od normy. Jego był jeszcze bardziej osobliwy. Nie ugryzł go przecież stuprocentowy wilk. Zajrzałbym do tej encyklopedii na nasz temat, ale ostatnio zauważyłem, że zniknęła z gabinetu. Musiał ją już oddać.

Potrzebowałem pomocy kogoś bardziej doświadczonego. Przydałaby się to Marozie. Ona na pewno wiedziałaby co robić.

Ciekawe czy nadal są w sąsiednim terytorium? Nawet jeśli, to dzieli mnie od niech kawał drogi. Bałem się zostawiać Oliviera samego. Szczególnie w takim stanie. W dodatku nie wiem czy Daniel jeszcze czegoś nie planuje. Nie, nie mogę go zostawić.

Zdesperowany przemieniłem się i zawyłem żałośnie. Wołałem o pomoc, naiwnie wierząc, że ktoś mi odpowie. Kto może mi odpowiedzieć?! Nie licząc tych podstępnych mieszańców, jestem jedynym wilkiem w okolicy.

Podniosłem uszy, gdy doszło mnie przeciągłe wycie. Czy to... Ridick? Natychmiast odpowiedziałem. Przyjdą tu. Nie będę z tym sam!

Przemieniłem się i zniecierpliwiony czekałem na ich przybycie. Czas dłużył mi się niemiłosiernie. Czułem ból i strach nieopuszczający Oliviera leżącego w sypialni. Ulżyło mi, gdy usłyszałem szelest leśnego poszycia. W końcu wataha wilków wpadła na polanę przed domem. Przemienili się, patrząc na mnie zaniepokojonym wzrokiem oczekującym wyjaśnień.

Zacząłem im wszystko opowiadać. Niczego nie pomijałem, bojąc się, że może okazać się to ważne. Liczyłem, że któreś z nich będzie wiedział jak pomóc Olivierowi.

- W pierwszej kolejności się uspokój.- Zaczął Hugus.

- Uspokoić się?! Ty sobie chyba żartujesz!

- Haji!- Krzyknął na mnie Ridick.

Sapnąłem wściekle. No dobra. Zacząłem brać głębokie wdech, starając się nieco opanować targające mną emocje.

- Ile temu został ugryziony?- Spytała rzeczowo Marozie.

- Nie wiem, około pół godziny temu.- Odpowiedziałem po zastanowieniu.- Ile trwa przemiana?

- W normalnych warunkach około dwudziestu czterech godzin, zdarza się nieco dłużej lub krócej. Jednak średnio trwa to około doby. Gdzie jest teraz chłopak?

- Leży w sypialni. Maro, powiedz, że nic mu nie będzie.

- Spokojnie. Najpierw muszę go zobaczyć. Poza tym nie jestem od razu stwierdzić, jak to się zakończy.

Jej słowa wcale mnie nie uspokajały. Wszyscy starali się mnie uspokoić i pocieszyć, jednak na darmo. Jak ma być dobrze, skoro tracę mojego Kapturka? Albo będę miał go jako wilka albo stracę go na zawsze. To nie może się tak skończyć!

Zaprowadziłem Maro do Oliviera. W tym czasie reszta ubrała się i udała się do salonu. Ukląkłem przy łóżku, odgarniając kosmyki włosów z czoła chłopaka.

- Olivier, jak się czujesz?- Spytałem spokojnym szeptem.

- Boli jak cholera.- Powiedział, spoglądając na mnie zbolałym wzrokiem.- To zmieni mnie w wilka, mam rację? Haji, ja nie chcę.

Bosz... I co ja mam mu właściwie odpowiedzieć? Spokojnie, jeśli się nie zmienisz to po prostu umrzesz i będziesz miał problem bycia wilkiem z głowy. Nie chciałem go straszyć ani dołować. Oj Oli, ja również nie życzę dla ciebie losu wilka ale nie chcę żebyś umarł.

- Mogę zobaczyć ranę?- Odezwała się Maro, przerywając ciszę.

Chłopak niepewnie skinął głową. Kobieta zaczęła odwijać opatrunek. Skrzywiłem się widząc nadal krwawiącą ranę. Nie wyglądała ona dobrze. Mam nadzieję, że przynajmniej ból szybko minie. Chociaż przecież sama przemiana to istne tortury.

- I jak?- Spytałem zdenerwowany.

- Zaraz wyślę Sam i Hugusa po zioła. Postaram się zmniejszyć ból i przyspieszyć gojenie rany.

Uśmiechnąłem się pocieszając do chłopaka, po czym opuściłem pokój wraz z wilczycom. Zatrzymałem ją od razy po zamknięciu drzwi sypialni.

- Jak dokładnie przebiega przemiana? Ja z swojej mało co pamiętam, tylko ból, raz wymiotowałem, poza tym to była nieco inna sytuacja. Jak może to u niego wyglądać?

- Nie mam dla ciebie dobrych wiadomości.- Mówiła półszeptem.- Wymioty mogły być spowodowane twoim stanem. Sam tak naprawdę byłeś blisko śmierci. Przez większość czasu cierpisz z powodu jadu krążącego w twoim organizmie. Nic szczególnego poza tym. Jednak jeśli jad nie zamieni go w wilka, objawy będą podobne. Przynajmniej tak przypuszczam, jeszcze osobiście nie spotkałam się z taką sytuacją. Na razie postaram się uśmierzyć jego ból spowodowany raną. Będzie trzeba po prostu go obserwować i czekać. Nic innego nie możemy zrobić.

- Prawie...- Usłyszałem niepewny głos Sam.

Nasz wzrok powędrował w stronę dziewczyny.

- Czy jeśli on go nie ugryzie, to nie będzie stu procentowej szansy na to, że chłopak zostanie wilkiem?

Marozie po chwili zastanowienia skinęła głową. To wcale nie było wyjście! Nie chce dla niego takiego losu. Poza tym, on również nie chce zostać wilkiem.

- Nie zamartwiajmy się na zapas.- Dołączył do nas staruszek.- Maro, czego ci trzeba?

Kobieta wyjaśniła im czego potrzebuje. Hugus i Samantha od razu wyszli po potrzebne jej rzeczy. W domu została nasza czwórka oraz Olivier. Chciałem do Kapturka, sprawdzić jak się czuje, lecz ktoś pochwycił moja ramię. Obejrzałem się i ujrzałem Ridicka.

- Daj mu odpocząć. Jego stan w ciągu sekundy się nie zmieni.

Wyrwałem się z jego uścisku, mierząc go gniewnym spojrzeniem. Ostatecznie jednak usiadłem w salonie. Trwaliśmy w niezręcznej ciszy. Byłem im wdzięczny, że nie próbowali mnie znów pocieszyć. Byłoby to zbędne i tylko pogorszyłoby mój i tak już do dupy nastrój.

- Chcesz może pić?- Spytał alfa, wstając z kanapy.

Pokręciłem przecząco głową. On jednak i tak wyszedł, kierując się do kuchni. Słyszałem jak grzebie po szafkach w poszukiwaniu niewiadomo czego. W końcu zjawił się z powrotem. W ręku trzymał butelkę alkoholu. Skąd on to wytrzasnął?! Podał mi ją, a ja chętnie ją przyjąłem. Otworzyłem butelkę i pociągnąłem z niej dużego łyka. Mój przełyk zaczął palić ogień, który zignorowałem.

- Co ja teraz zrobię?- Pociągnąłem kolejny łyk z butelki.- On nie może... A wilkiem nie chce być, a ja sam dla niego również nie chcę takiego losu. Jednak lepsze to niż stracenie go na zawsze.- Upiłem kolejnego łyka.

Całe towarzystwo milczało, najwyraźniej nie wiedząc co powiedzieć. Ja sam nie wiedziałem.

- Mogę trochę?- Spytał Ridick, wyciągając rękę w stronę butelki alkoholu.

Wziąłem łyka i podałem mu ją. Mężczyzna odstawił ją po swojej prawej z daleka ode mnie.

Sam wraz z staruszkiem wrócili szybciej niż się spodziewałem. Maro natychmiast zaczęła robić jakąś ziołową papkę, którą następnie nałożyła na ranę chłopaka. Widziałem jak krzywi się, gdy kobieta zajmuje się jego raną. Miałem nadzieję, że to mu pomoże.

Tym razem nie wyszedłem. Usiadłem przy jego łóżku i przez cały czas uważnie mu się przyglądałem. Jego oddech był ciężki, z kącika oka spływały pojedyncze łzy. Ocierałem je z jego twarzy kciukiem starając się zachować przy tym spokój. Nie mogłem pokazać mu w jakiej rozsypce byłem. Chłopak kompletnie by się załamał, nie mając w nikim oparcia. Musiałem udawać, że nad wszystkim panuje, chociaż tak naprawdę nie miałem pojęcia co się działo.

- Wszystko będzie dobrze.- Gładziłem jego włosy.

Chłopak leżał z zamkniętymi oczami. Wyraźnie zmagał się z bólem. Naprawdę chciałem mu jakoś pomóc, lecz nie wiedziałem jak. Położyłem się obok niego. Kapturek natychmiast przylgnął do mnie i wczepił się we mnie niczym mała małpka. Powoli gładziłem jego plecy.

W końcu zasnął, lecz sen miał niespokojny. Co chwilę się kręcił, wiercił i mruczał coś niezrozumiałego pod nosem. Przez cały czas czuwałem nad nim.

Nim się obejrzałem był już ranek. Niebo pokrywała gruba warstwa ciemnych chmur. Drzewa uginały się pod wpływem silnego wiatru. Zbierało się na deszcz. Taka pogoda utrzymywała się przez pół dnia.

Kapturek obudził się dopiero po południu. Niestety, nie wyglądał lepiej. Nadal skarżył się na ból. Do tego był strasznie ciepły. Na jego czole pojawiały się kropelki potu. Tak powinno być? Przytulałem go do siebie, nie chcąc zdradzić strachu rosnącego wewnątrz mnie.

Kiedy zacząłem wydostawać się z łóżka, wzmocnił swój uścisk.

- Przyniosę ci coś do picia. Poczekaj, zaraz wrócę.

Chłopak puścił mnie niepewnie. Ucałowałem go przelotnie, po czym wyszedłem z pokoju. Udałem się prosto do kuchni. Chwyciłem butelkę z wodą, a następnie kubek z suszarki.

- Haji, wszystko w porządku?

Spojrzałem na Maro zirytowanym wzrokiem. Ona serio się mnie o to zapytała?

- Co zamierzasz zrobić?- Kontynuowała.

- Nie wiem. Jeszcze przecież nic nie wiadomo...

- A co jeśli... jad go nie przemieni? Naprawdę masz zamiar dać mu odejść?

- Przecież on nie chce zostać wilkiem. Nie zmienię go wbrew jego woli. Przecież dobrze wiem z czym to się wiążę. Ale również nie chcę go stracić.- Powiedział drżącym głosem.- Tylko w tym momencie nie liczy się czego ja chcę.

- Jesteś pewien?

- Dlaczego wy wszyscy jesteście przeciwko mnie? Zmienilibyście go na moim miejscu?!- Mówiłem nieco histerycznie.- Jeśli on nie zechce, to nic nie mogę zrobić.

Zamarłem, czując niepokój i mdłości, lecz nie pochodzące ode mnie. Szybko pobiegłem do łazienki po miedniczkę, a z nią natychmiast do sypialni. Zdążyłem w ostatnim momencie. Olivier wychylił się poza łóżko i zaczął wymiotować. Ogarnął mnie strach. W wymiocinach było widać krew.

Błagalnym wzrokiem patrzyłem na mały tłum, który ustawił się w progu pokoju. Co tak patrzycie?! Pomóżcie mi! Oni jedynie stali. W ich wzroku można było wyczuć litość i żal. Widzieli, że to nie powinno tak wyglądać. Jad nie zmienia go w wilka.

Do oczu zaczęły cisnąć mi się łzy. Starałem się je powstrzymać ze względu na chłopaka.

Olivier w końcu przestał wymiotować. Hugus opróżnił zawartość miedniczki i przyniósł ją z powrotem, gdyby mdłości powróciły. Wyszedłem na dwór żeby ochłonąć. Chodziłem nerwowo w kółko po podwórku, coraz bardziej zdając sobie sprawę z sytuacji. Ten jad go po prostu zabija!

- Jak dużo czasu mu zostało?- Spytałem Maro, która właśnie wyszła na werandę.

- Kilka godzin.

- Dlaczego?- Załkałem.

- Haji, porozmawiaj z nim. Może zmieni zdanie.

Pokręciłem głową. Oczywiście, że z nim porozmawiam. Po prostu bałem się, że on wcale swojego zdania nie zmieni i będzie twardo stał przy swoim. Najgorsze w tym jest to, że ja na jego miejscu, wiedząc tyle ile on, wcale nie zmieniłbym swojej decyzji. Wolałbym umrzeć niż stać się wilkiem.

Wziąłem kilka głębszych wdechów, zbierając w sobie siłę na rozmowę, którą musiałem z nim przeprowadzić. Dobra, teraz albo nigdy. Wszedłem z powrotem do domu, a następnie udałem się do sypialni. Olivier spojrzał na mnie z słabym uśmiechem. Widziałem jak zaciska szczękę z bólu i jak stara się to ukryć by mnie nie martwić.

- W ogóle nie spałeś, prawda?- Spytał się troskliwie.- Może zdrzemnij się na chwilę.

- Nie. Ja... Musze z tobą porozmawiać.

Wszedłem do środka zamykając za sobą drzwi. Ułożyłem się na łóżku, a chłopak natychmiast do mnie przylgnął. Gładziłem jego ramię, ponownie zbierając w sobie odwagę.

- Słuchaj, sytuacja jest nieco skomplikowana.- Zacząłem.

Czułem jak jego ciało sztywnieje, a zmartwiony wzrok ląduje na mnie.

- Nie ugryzł się stuprocentowy wilk, więc sprawa wygląda nieco inaczej.- Naprawdę ciężko było mi znaleźć słowa, by mu to przekazać.- W normalnej sytuacji twoja przemiana byłaby pewna. Jednak gdy ugryzie cię mieszaniec, jad może cię zmienić w wilka lub... zabić.

Powiedziałem to. Serce waliło mi jak szalone. Oczy piekły od łez cisnących się do oczu.

- Haji, co chcesz mi przez to powiedzieć?

- To nie jest normalne, że masz tak wysoką temperaturę oraz wymiotujesz.

- Haji...- Powiedział drżącym głosem.- Czyli ja...

Nie dokończył zdania, a ja nie byłem w stanie zrobić tego za niego.

- Jeśli dodatkowo ugryzłby cię normalny wilk, jego jad zamieniłby cię w wilka.

- Chcesz powiedzieć, że jeżeli mnie ugryziesz, to przeżyję, ale będę taką bestią jak wy?

Ledwie widocznie skinąłem głową.

- Ale ja nie chcę- załkał.- Nie chcę być wilkiem nie chcę umierać.

- Kapturku, proszę. Ja nie chcę cię stracić.

Przytulałem go do siebie, nie mogąc dłużej powstrzymywać łez.

- Hajime, nie zmienię zdania.

Zacisnąłem zęby i przytuliłem go mocniej do siebie. On jęknął z bólu lub z żalu lub z oby dwóch tych przyczyn. Siedzieliśmy tak wtuleni w siebie i płakaliśmy. W końcu jednak udało nam się przestać. Skoro nie zmieni zdania, to chociaż chcę być przy nim do samego końca.

Leżał na mnie co jakiś czas drżąc i stękając z bólu. serce mnie bolało na ten widok i na świadomość tego co ma nastąpić. W pewnym momencie Olivier wychylił się poza łóżko by zwymiotować, lecz nie miał już czym. Męczył się biedaczek w odruchach wymiotnych, lecz nic nie mogąc z siebie wydusić. Przez ten cały czas starałem się go wspierać i uspokajać.

- Oli, proszę, nie zamykaj oczu.- Powiedziałem, gdy zauważyłem jak powieki mu się kleją do siebie.

- Po prostu jestem zmęczony.

- Wytrzymaj jeszcze trochę.

- Kocham cię- wyszeptał.

Po raz pierwszy to od niego usłyszałem. Miał być to również ostatni raz? Drgnąłem, gdy drzwi pokoju się otworzyły. Stanął w nich Murai. Prawie o nim zapomniałem. Był dzisiaj zadziwiająco cichy. W dłoni trzymał szklankę z wodą.

- Ja tylko... Trzymaj.

Przejąłem od niego szklankę z wodą. Mężczyzna wyszedł zostawiając nas samych. Przytrzymywałem szklankę, ponieważ dłonie Oliviera drżały nie będąc w stanie pewnie utrzymać naczynia. Przytrzymywałem ją przy jego ustach, dając się napić. Wypił wszystko do dna. Musiało się mu naprawdę chcieć pić.

Odstawiłem szklankę na stolik i powróciłem do tulenia chłopaka. Widziałem, że ból nie ustępował, lecz on stawał się coraz bardziej senny. Przygryzałem wargę, by ponownie się nie rozkleić. Musiałem być silny, dla niego.

Leżał na moim ramieniu, a łzy powoli spływały po jego policzkach. Miałem wrażenie, że gaśnie mi w ramionach, a wszystko zdawało się trwać wieczność. Nie drżał już, nie wymiotował. Znosił cierpliwie ból będąc coraz bardziej spokojny.

Nagle wydał z siebie głośniejszy jęk zaciskając swoje dłonie na mojej koszulce. Poruszyłem się niespokojnie. Chłopak zaczął ciężko dyszeć.

- Oli, co jest?

- Boli- jęknął.

Przycisnąłem go do siebie. Zaciskał swoje dłonie na mnie, chcąc sobie jakoś z tym poradzić. Sądziłem, że to już koniec i uwolni się od cierpienia. Najwyraźniej będzie cierpiał również na sam koniec. Pragnąłem by już uwolnił się od bólu.

Zdawało się, że z każdą chwilą jest coraz gorzej. Chłopak zaczął wiercić się na łóżku. Jego paznokcie wbijały się w moją skórę aż do krwi. Jęczał zduszając w sobie krzyk bólu. Bosz... Jak on cierpiał. Trzymałem go przy sobie, by mógł na mnie wyładować swój ból.

- Haji- załkał, prosząc o pomoc.

Naprawdę chciałem mu pomóc, lecz nie wiedziałem jak. Czułem jego strach i cierpienie. Sam zaczynałem się niepokoić. Coś było nie tak. Czy to nie powinno się już skończyć? Wyglądało tak, jakby dopiero się zaczynało...

- Maro!- Zawołałem nie wiedząc co się dzieje.

Kobieta szybko zjawiła się w progu. Przez chwilę przyglądała się mu uważnym wzrokiem. W końcu pokręciła głową z niedowierzania.

- On się przemienia. Szybko, weź go na zewnątrz.

Co?! Przecież... Nie to, żebym się nie cieszył, ale... W tej chwili nie potrafiłem właściwie określić swoich uczuć. Wziąłem chłopaka na ręce i wyszedłem z nim z domu. Czułem na sobie wzrok pozostałych. Usiadłem z nim na polanie. Czułem za mną obecność wszystkich. Warknąłem, czując zagrożenie z ich strony.

Olivier krzyknął wijąc się na ziemi. Z bólem serca przyglądałem się temu wszystkiemu. Kręcił się, wbijał palce w ziemie próbując uciec od tego.

*****

Miałem wrażenie jakby ogień zżerał mnie od środka. Ten ból był nie do opisania. Myślałem, że to już wszystko minie. Czułem, że to już koniec, kiedy nagle ogarnął mnie ten piekielny ból i obezwładnił moje ciało. Miałem ochotę wrzeszczeć z bólu i chyba to robiłem. Nie za bardzo zdawałem sobie sprawę z tego co robię, co się dzieje. W ustach czułem miedziany posmak własnej krwi. Pragnąłem umrzeć by uwolnić się od tego cierpienia. Proszę, nich mnie ktoś zabije! Ile ja bym dał w tej chwili by chociaż zemdleć!

Wygiąłem się w łuk, mając wrażenie, że ktoś wbija mi szpilki w kości, jednocześnie napierając na nie. Z bólu zaczęła mnie swędzieć skóra. Obraz był lekko przymglony. Widziałem, że Hajime coś do mnie mówi, lecz nie za bardzo to do mnie docierało. Miałem wrażenie, że coś rozrywa mnie od środka. Krzyknąłem, czując że już chyba wyższego poziomu bólu nie da się osiągnąć.

Nagle świat mienił swoją perspektywę. Wszystko stało się nagle niezwykle ostre i wyraźne. Serce waliło mi ze strachu. Uczucie rozrywanych mięśni, pękających kości, parcia na skórę od wewnątrz nagle ustało. Jednak coś wyraźnie było nie tak, czułem to. Dyszałem, starając się ogarnąć co się właściwie stało.

Zadrżałem, gdy pod sobą zobaczyłem parę owłosionych łap. Miałem wrażenie, że serce zaraz wyskoczy mi z piersi. Nie! Nie! To nie może być prawda! Przecież miałem umrzeć! Jad miał mnie zabić! Przecież tak było, czułem to, widziałem to po Hajime. Co poszło nie tak?!

Spojrzałem na klęczącego obok mnie mężczyznę z przerażeniem. Patrzał na mnie na wpół spokojnym wzrokiem. Niech on mi wyjaśni, dlaczego stałem się potworem jak on!

Gdy kazał mi się uspokoić, myślałem, że to jakiś chory żart.

- Jak ma się niby uspokoić?! Patrz czym się stałem?! Jestem potworem!

*****

Spoglądałem na niego z szeroko otwartymi oczami. Stał przede mną jako ogromny wilk o jasnobrązowej, można wręcz powiedzieć, że blond sierści. Był niższy ode mnie, lecz równie szczupły i umięśniony. Spoglądał na mnie przestraszonym wzrokiem ciemnych oczu.

- Kapturku, proszę cię. Uspokój się.

Wilk zaczął na mnie szczekać i warczeć, szczerząc groźnie kły.

- Olivier, uspokój się. Nie rozumiem cię. Możesz krzyczeć na mnie do woli, ale ja i tak nic z tego nie zrozumiem.

Widziałem jak patrzy na mnie z wyrzutem i oskarżeniem. To bolało. Przecież to nie moja wina, że zamiast zginąć, jednak przeszedł przemianę. Chociaż nie mogłem ukryć, że w duchu cieszyłem się z tego. Teraz jednak czekał mnie etap opieki nad nim i przekonywania, że to jednak nie jest takie złe. Będę musiał na niego nieustannie uważać, by nie zrobił sobie krzywdy. Ja po przemianie miałem taki zamiar.

Wilk zaczął skomleć. Podkulił pod siebie ogon i zwiesił w dole głowę. Będzie musiał to wytrzymać. Przez jakiś czas będzie się niekontrolowanie przemieniał to w wilka, to w człowieka.

*****

Ból ponownie ogarnął moje ciało. Znów poczułem parcie na skórę i kości, tym razem w drugą stronę. Wcale nie było to przyjemniejsze od poprzedniego. Moje ciało przeszła fala niewyobrażalnego bólu. Leżałem na ziemi w pozycji embrionalnej. Z powrotem jestem człowiekiem.

Poczułem na sobie dłonie Hajime.

- Proszę, zabij mnie...- załkałem.

Objął mnie, przyciągając do siebie. Moje ciało drżało. czułem strach. Nie wiedziałem czego się spodziewać. Bałem ponownego powrotu bólu związanego z przemianą. Chwyciłem się za głowę czując ucisk.

- Spokojnie, jeszcze tylko kilka razy.

Jak to kilka?! Pierdole takie coś, po prostu mnie zabij. Gdy moje ciało ponownie zaczęło się zmieniać w lesie echem rozległ się mój krzyk. Miałem tego dość!

*****

Z bóle przyglądałem się jak przechodzi każdą koleją przemianę. Odstępy między kolejnymi były coraz dłuższe, zaraz to wszystko się skończy. Przynajmniej na jakiś czas. W końcu Olivier pozostał w swojej ludzkie postaci. Przez długi czas nic się nie działo, więc to chyba koniec. Podszedłem do niego i przytuliłem się do jego nagiego ciała.

- Zostaw mnie!- Odepchnął mnie do siebie.- Przecież miałem umrzeć!

- Nie wiem co się stało. Nie chciałem tego, lecz taka była prawda, umierałeś. Nie maczałem w tym palców, nie zrobiłbym niczego wbrew twojej woli, przecież wiesz!

Chłopak dyszał ciężko, nadal przeżywając to wszystko. Jego ciało drżało z nadmiaru kłębiących się w nim emocji. Doskonale czułem je wszystkie.

- Spokojnie. Wysokiego cię nauczę. Nie musisz się o nic martwić.- Zapewniłem go.

- Ale ja wcale tego nie chcę.

- Oli, stało się. Nic na to nie poradzimy. Nie bój się, będę przy tobie.

Przytulałem go do siebie, a on powoli zaczął się uspokajać. Poczułem jak zaczął krępować się z powodu swojej nagości. Spojrzałem w stronę domu. Na balustradzie werandy leżał koc. Podniosłem się wraz z Kapturkiem i podszedłem z nim do domu. Okryłem jego ciało kocem, po czym zaprowadziłem go do środka. Od razu skierowałem nas w stronę sypialni. Na moich ustach gościł mimowolny uśmiech. Jakby nie patrząc nadal mam swojego Kapturka. Może nieco zmienionego, ale żywego.

- Połóż się. Ja zaraz do ciebie przyjdę. Przyniosę też ci jakieś ubranie, co?

Chłopak skinął głową.

- Haji, nie przemienię się teraz, prawda?

- Nie powinieneś. Uspokój się i spróbuj zasnąć. To powinno pomóc.

Patrzałem jak usadawia się na łóżku pod kołdrą. Opuściłem pokój z czułym uśmiechem. Przyzwyczai się. Będzie musiał, nie ma już innego wyboru.

Udałem się do salonu, gdzie czekali wszyscy pozostali. Na ich twarzach zagościł uśmiech, jakby w dopowiedzi na mój. Natychmiast ściągnąłem go z twarzy, nie chcąc ich wprowadzać w błąd. Byłem na nich wściekły, a konkretnie na jednego z nich.

- Dobra, kto maczał w tym palce?!

Spojrzeli na mnie zdziwionym wzrokiem.

- Wiecie o co mi chodzi. Cieszę się, że przeżył, ale on schodził w moich ramionach! Nie uwierzę, że tak wygląda przemiana po ugryzieniu mieszańca. Kto maczał w tym palce?

Milczeli, obrzucając siebie nawzajem pytającymi spojrzeniami.

- Kto z was to zrobił? Przecież każdy chciał bym go przemienił? Kto w jakiś sposób podał mu jad, który ocalił go i przemienił w wilka. Chcę wiedzieć kto to zrobił!- Oni jednak nadal milczeli, jakby nikt z nich nie miał z tym nic wspólnego.- Ridick? Wiem, że go nienawidzisz, ale może chciałem mu po prostu zrobić na złość? Sam? Ty również proponowałaś mi ugryzienie go. Tak samo ja Maro. Może to ty?

Patrzeli na mnie jak na obłąkanego. Jakbym gadał od rzeczy. Przecież oni również wiedzieli, że ktoś musiał maczać w tym palce! Gdyby nie czyjaś interwencja, prawdopodobnie teraz ryczałbym nad jego ciałem w sypialni, bijąc się z myślami, że go nie uratowałem. Teraz jednak musiałem walczyć z konsekwencjami przemiany Oliviera, której on wcale nie chciał.

- No kto to zrobił...

- Ja.

Spojrzenie każdego powędrowało w stronę Muraia. Co? Była to osoba, która najmniej bym o to podejrzewał. On najmniej udzielał się w całej sytuacji i rozmowach nad losami Oliviera. prawie jakby go tu nie było!

- Dlaczego? Jak?

- Będziesz mi a to dziękował. Uwierz, nie dałbyś rady pogodzić się z jego stratą. Wyświadczyłem ci przysługę. Teraz jedyne czego będziesz mógł żałować to to, że sam tego nie zrobiłeś.

- Ale on tego nie chciał!- Przypomniałem mu.

- To nie pomogłoby ci uporać się z tym wszystkim. Żałowałbyś tej decyzji do końca życia. Uwierz mi. Ja po prostu nie chciałem byś popełnił mój błąd.

Nie wierzę. Jego wyjaśnienia do mnie nie docierały, mimo iż prawdopodobieństwo, że miał rację było bardzo wysokie. W tej chwili liczyło się to, że zmienił Kapturka wbrew jego woli, skazując go na bycie bestią.

Zacisnąłem dłonie w pięści, po czym rzuciłem się na niego. Z naszych gardłem wydobywało się groźne warczenie. W tle słychać było głosy pozostałych, byśmy natychmiast przestali. Ja nie miałem takiego zamiaru. Zdziwiłem się, gdy wylądowałem na plecach w korytarzy, mając nad sobą warczącego wściekle Muraia. To nie był już najsłabszy wilk w sforze. Jednak w tym momencie podważył moją pozycję, na co nie mogłem mu pozwolić. Zrzuciłem go z siebie, nie zaprzestając ataku.

Oboje wypadliśmy na zewnątrz. W biegu zmieniliśmy swe postacie. Krążyliśmy wokół siebie przyjmując postawę do walki. Głosy wszystkich ucichły. Wiedzieli, że to już nie są żarty. Teraz chodziło o coś więcej niż tylko zadość uczynienie krzywdy Oliviera. Musiałem potwierdzić swoją pozycję alfy. Alfy jednoosobowej watahy, którą stanowiłem ja.

Rzuciliśmy się na siebie. Każdy z nas próbował zranić drugiego. Żaden z nas nie brał tego jako zabawy czy nic nieważnej sprzeczki. Nasze warczenie dało się słyszeć echem w lesie. Atakowałem go z zamiarem wygrania tej walki.

*****

Leżałem nagi w łóżku, kiedy usłyszałem huk dochodzący z salonu. Szybko przeniósł się on na korytarz, a następnie ucichł. Czułem zaniepokojenie oraz złość, która w cale nie pochodziła ode mnie. Szybko okryłem się kocem i wyszedłem na zewnątrz. Zobaczyłem, że wszyscy zbierają się na werandzie. Szybko do nich dołączyłem.

Zamarłem, gdy ujrzałem dwa wilki krążące wokół siebie na polanie. Nie wyglądało to dobrze. Mimo wolnie ruszyłem w ich stronę. Zostałem gwałtownie zatrzymany jeszcze na werandzie. Spojrzałem na osobę, która mnie powstrzymała. Ridick.

- Zostaw ich.

Spojrzałem zaniepokojony w stronę dwóch wrogo nastawionych do siebie wilków. Bez trudu rozpoznałem swojego białego wilka, który był znaczenie od jego beżowego przeciwnika. Słyszałem wszystko co działo się w salonie, więc wiedziałem, że był to Murai.

Wstrzymałem oddech, gdy rzuciły się na siebie. Nie było w tym nic udawanego, czy chociażby przyjacielskiego. Oni walczyli naprawdę. Echo ich warczenia odbijało się w lesie. Wyglądało to przerażająco. Bałem się o Hajime.

- Dlaczego im na to pozwalacie?

- Tu już nie chodzi o jakąś kłótnię.- Wyjaśnił mi mężczyzna o siwiejących włosach.- Walczą o pozycję.

- Ale oni nie są w jednej sforze.

- Tak. Ale jakby nie patrząc Hajime jest alfą swojej jednoosobowej watahy. Próba dominacji, którą wykazał się Murai była niczym wyzwanie i podważenie jego autorytetu. Ale nie martw się. Nie oczekuję cudów, wygrana Hajime jest niemalże prwna. Alfą nie zostaje się bez powodu, a on już miał pod sobą watahę.

Zamilkłem. Z przerażeniem przyglądałem się walce. Drżałem za każdym razem, kiedy szczęki mniejszego wilka prawie zaciskały się na ciele Hajime. W końcu przeciwnik mojego wilka zaskomlał i odsunął się z podkulonym ogonem. Haji zawarczał nad nim, prostując się przy tym.

W końcu jego wzrok powędrował w naszą stronę. Widziałem jago zdziwienie na mój widok. Przełknąłem ciężko ślinę. Wilk podszedł do nas. Poczułem niepokojące swędzenie skóry. Gdy Hajime się przemienił, to uczucie minęło. Podszedł do mnie całkowicie golusieńki. Że też mu to nie przeszkadzało.

- Haji, jesteś nagi.- Szepnąłem do niego.

- To mnie okryj.- Powiedział wślizgując się do mojego kokonu z koca.

Czułem się nieco speszony obecnością innych wokół nas w takiej sytuacji. Na moich policzkach pojawiła się czerwień. Miałem ochotę zapaść się pod ziemię. Haji zaczął napierać na mnie i pchać w stronę domu. Nie miałem wyjścia jak tylko mu ustępować i cofać się w głąb domu. W końcu oboje byliśmy zawinięci jednym kocem.

Nim się obejrzałem znaleźliśmy się w sypialni. Drzwi zamknęły się za nami.

- Jesteś zmęczony czy...

Jak mam być zmęczony czując twój wzwód między nogami?

*****

Olivier już zasnął. To był naprawdę dzień pełen wrażeń, dla każdego z nas. Wciągnąłem na tyłek bokserki, po czym udałem się na polanę przed domem, gdzie znajdowali się wszyscy pozostali. Usiadłem obok nich i przyłączyłem się do wpatrywania w rozgwieżdżone niebo. Po chmurach nie było już ani śladu.

- Musicie wracać do Krick Muri?- Spytałem nie spuszczając wzroku z nieba.- Nudno tu będzie bez was.

- Myślałem, że nas tu nie chcesz?- Odezwał się rozbawiony Ridick.

Może rzeczywiście tak było na początku. Teraz stwierdzam, że nie miałbym nic przeciwko ich obecności tutaj. Pomimo wszystko nadal byli dla mnie jak rodzina. Moja wilcza rodzina.

- Pomieszczą się tu dwie watahy?

- Dwie? Mi tam nie zależy na byciu alfą. To jest przereklamowane.

Położyłem się płasko na ziemi. Siedzący obok mnie Ridick postąpił tak samo.

- Ale niżej niż na drugie miejsce nie zejdziesz, mam rację?- Zaśmiał się.- No nie wiem. Zmiana terytorium to poważna decyzja.

- Już nie udawaj.- Odezwał się Hugus.- Przecież wszyscy wiemy, że tego chcesz.

Chłopak obok mnie warknął krótko pod nosem. Ktoś tu chyba nie chciał się przyznawać, że nadal mnie lubi.

- Ktoś musi pilnować twojego dupska, by nie wpakowało się w kłopoty.- Odparł w końcu czochrając moje włosy.- Co z młodym?

- Jakoś to zniesie. Na razie nieźle sobie radzi.

- Jeśli będziesz przy nim, to nie ma mowy by sobie nie poradził.

Uśmiechnąłem się radośnie.

- A co z Danielem i jego zemstą?- Samantha zabrała głos.

- Co ma być? Jeśli coś przygotuje, zmierzę się z tym. Na razie nie mam zamiaru martwić się na zapas.

- Prawidłowo- pochwalił mnie staruszek.- Pamiętaj, że zawsze ci pomożemy.

Naprawdę byłem im wdzięczny.

- Czyli mam rozumieć, że zostajecie?- Spytałem dla pewności.

- Jeszcze będziesz tego żałował.- Odezwał się Ridick, rzucając na mnie i rozpoczynając przyjacielską przepychankę.

Za plecami dało się słyszeć śmiech pozostałych.

___________________________________

I to by był koniec. Nie mam pomysłu by dalej to pociągnąć i przez przypadek nie zepsuć. Mi również jest ciężko rozstać się z naszymi bohaterami. Dlatego możliwe, ale nie obiecuje!, że pojawi się jakiś dodatkowy rozdział, w którym postaram się zadowolić fanów Ridicka jak i Kapturka ;) Ale to z czasem.

Mam nadzieję, że podobało wam się opowiadanie. Naprawdę dziękuję tym, którzy wytrwali do końca. Bardzo miło było czytać wasze komentarza, w których dzieliliście się ze mną swoimi przeżyciami. Naprawdę dziękuję!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top