Rozdział 27

Było źle. Nawet bardzo. Za każdym razem, kiedy dostawałem jedzenie, myślałem, że się porzygam. Tego nie dało się jeść. Jak ludzie mogą dawać karmić się takim sztucznym i przetworzonym mięsem? To w smaku nawet mięsa nie przypomina! Niestety, musiałem się tym pożywiać.

Nadal przez całe dnie byłem osłabiony. Kapturek musiał dosypywać mi jakiś środków do wody, którą piłem. Innego wyjścia nie widzę. Najgorsze w tym było to, że to co mi podawał, naprawdę działało. Nie miałem siły by się uwolnić. Nawet gdybym chciał, to nie wiem czy byłbym w stanie się przemienić.

Jednak nie zamierzałem w tym cierpieć sam. Za każdym razem, gdy tylko widziałem Oliviera, spoglądałem na niego pożądliwym wzrokiem. Starałem się go prowokować i rozbudzać w nim pożądanie na wszystkie możliwe sposoby. Wiedziałem, że w końcu ulegnie. Widziałem jak walczy ze sobą by do mnie nie podejść. Poddaj się, Kapturku.

Uśmiechnąłem się zadowolony, kiedy usłyszałem trzaśnięcie wejściowych drzwi. W końcu wrócił do domu. Już zaczynało mi się nudzić.

- Ej, Oli!- Zawołałem, gdy przechodził obok salonu.

Zatrzymał się i spojrzał w moją stronę. Uśmiechnąłem się łobuzersko, przygryzając dolną wargę. Moje oczy patrzały wprost w jego. Westchnąłem. Widziałem jak jego oddech robi się ciężki. No dalej, wiem że chcesz.

Warknął wściekle pod nosem i odszedł. Ja się nie poddam. W końcu ulegniesz. Przecież wiem, że tego chcesz. To nie zdrowe tak się powstrzymywać. Mina mi zrzedła, kiedy przelotnie przez otwarte drzwi ujrzałem Kapturka. Przemieszczał się z łazienki do gabinetu w samych spodniach.

Z tego miejsca miałem widok na drzwi łazienki, gabinetu oraz mogłem dostrzec kawałek wnętrza sypialni. Kapturek nie był w stanie ruszyć się gdzieś by ominąć mój czujny wzrok.

Przełknąłem ślinę, widząc go ponownie bez koszulki. Tym razem przebrał spodnie na luźne szorty. On robi to specjalnie, prawda? Sam postanowił dołączyć się do tej gry. Westchnąłem ciężko. Nie zamierzałem pozostawać mu dłużny.

- Kapturku!

- Czego?!- Usłyszałem jego głos dochodzący z kuchni.

- Pić mi się chce.

Czekałem na jego przyjście. Długo to trwało, jednak w końcu pojawił się w drzwiach. W ręku trzymał półtora litrową butelkę. Pomimo iż pełna, była otwarta. Tak, na pewno to tędy podawał mi te środki, które mnie tak przymulały.

- Podejdź i podaj mi ją.

Z przyjemnością wpatrywałem się w jego półnagie ciało. Kiedy wystawił w moją stronę rękę z butelką, chwyciłem jego nadgarstek. Patrzałem wprost w jego ciemnoniebieskie oczy. Widział jak uciekały one co jakiś czas w stronę moich ust.

Używając wszystkich sił, przyciągnąłem go do siebie. Wylądował na moich kolanach, upuszczając butelkę na kanapę. Objąłem go w pasie jedną ręką, chcąc utrudnić mu zejście ze mnie. Nasze oddechy przyspieszyły. Dłonią powędrowałem na jego plecy. Przyciągnąłem go bliżej siebie. Nasze twarze dzieliły centymetry.

Już miałem podnieść się by dosięgnąć tych jego kuszących ust, kiedy to one pierwsze wyszły na spotkanie ze mną. Jego pocałunki były łapczywe i namiętne. Żałowałem, że miałem uwięzioną jedną rękę. Nie miałem pojęcia, gdzie powinna znajdować się ta jedna. Zatopić się w jego gęste blond włosy czy może wślizgnąć się pod materiał jego szortów.

Trzymając go w pasie, przyciągnąłem go bliżej swoich bioder. Jego pośladki otarły się o wybrzuszenie w moich spodniach, przez co chłopak jęknął mi w usta. Moja ręka wślizgnęła się pod jego koszulkę i powędrowała na jego tors. Zacząłem drażnić jego sutki. Kapturek zabrał ją stamtąd i unieruchomił ją za moją głową. Odruchowo chciałem się ratować drugą ręką, lecz ona zatrzymała się gwałtownie po kilku centymetrach. Sapnąłem niezadowolony.

Zjechałem pocałunkami na jego szyję. Całowałem ją z pasją, smakując jego skórę. Przygryzałem ją lekko wywołując u chłopaka dreszcze. Przestałem, kiedy poczułem, że zęby zaczynają mnie świerzbić. Nie dobrze. Powróciłem do jego ust, starając się skupić jedynie na rozkoszy, jakiej mi dostarczał.

Jęknąłem, kiedy zaczął drażniąco poruszać biodrami. Pragnąłem mu się jakoś odwdzięczyć, niestety byłem nieco unieruchomiony. Aktualnie mogłem jedynie poddawać się jego pieszczotom. Tak bardzo mi tego brakowało. Jego ruchy na moich biodrach doprowadzały mnie do szału. Niech on w końcu mnie przeleci!

Nagle ciężar z moich ud zniknął. Natychmiast otworzyłem oczy, chcąc zorientować się w sytuacji. Szybko chwyciłem go za nadgarstek, nie pozwalając mu odejść. Widziałem jego namiot w spodniach oraz niespokojny oddech.

Jednym gwałtownym ruchem wyrwał się z mojego słabego chwytu i wyszedł. Zamknął się w sypialni. Dyszałem, przysłuchując się otoczeniu.

To szczyt chamstwa! Tak mnie rozpalić i zostawić! W dodatku na koniec samemu się zadowalać się w czterech ścianach naszej sypialni! Dlaczego nie pozwoli mi tego zrobić? Już ja bym go zadowolił. Nie zamierzałem jednak jako jedyny pozostać w takim stanie. Zamknąłem oczy, wyobrażając sobie przy mnie Oliviera. Moja ręka zanurzyła się pod materiał bokserek.


Dni mijały. Sądziłem, że po tym naszym zbliżaniu, stosunki między nami wrócą do normy. Myliłem się. Nadal unikał mojej obecności, jakby bojąc się, że znów może się złamać i dać ponieść się emocją. Jakby to było coś złego! Czy on nie rozumie, że w tym nie ma nic złego?

Poza moim niezaspokojonym apetytem na jego seksowne ciałko, które coraz częściej miałem okazję widzieć półnagie, pozostawał jeszcze mój niezaspokojony apetyt na mięso

Z trudem udawało mi się jakoś przełykać to, co podawał mi Kapturek. Prawda była taka, że miałem wrażenie, że jadłem powietrze. Niezwykle ohydne powietrze. Jadłem to sztuczne mięso, a do żołądka jakby nic nie trafiało.

Byłem coraz bardziej rozdrażniony. Starałem się nie okazywać tego przy Olivierze, jednak kilka razy zwróciłem mu jakąś kąśliwą i niemiłą uwagę oraz zareagowałem na coś zbyt gwałtownie. Złość rosła we mnie bez powodu. Brakowało mi ruchu i świeżego powietrza. Pragnąłem poczuć wiatr w sierści i biec bez przerwy przez kilka godzin.

*****

Nie było łatwo zachować spokój w tym całym zamieszaniu. Coraz trudniej było mi się opanować w jego towarzystwie, czego dowodem była chwila słabości, której się dopuściłem. Jak najwięcej czasu starałem się spędzać z dala od domu. Czasami jednak chęć bycia blisko niego była zbyt silna. Musiałem męczyć się z nim pod jednym dachem.

Dzisiaj miałem trochę spokoju od niego. Po skończonych zajęciach na uczelni idę do pracy. W domu będę dopiero wieczorem.

Całe szczęście, że chociaż pierwsze kolokwium mam za sobą i to w dodatku zaliczone. Już nie musiałem tak wkuwać by je zaliczyć. Mogłem odpocząć trochę od biblioteki, zeszytów i książek.

Idąc szerokim korytarzem uczelni zobaczyłem stojącą z grupką dziewczyn, Amelię. Czułem na sobie jej uważny wzrok. Od pewnego czasu jakby unikała rozmowy ze mną, jednak za każdym razem, gdy się mijaliśmy, przyglądała mi się badawczym wzrokiem. Mając okazję by ze mną porozmawiać, nie robiła tego. Sam czasami próbowałem zamienić z nią kilka zdań, lecz szybko mnie zbywała, będąc przy tym uprzejmym i miłym z przepraszającym uśmiechem na twarzy. Dziwnie się czułem w obecnej sytuacji.

Starałem się zbytnio nie myśleć o tym. Próbowałem nastawić swój umysł na pracę, która zaczynam za półgodziny. Skrzywiłem się, czując lekkie ssanie w żołądku. Przydałoby się szybko przekąsić jakiś obiad. Po drodze do pracy udało mi się zahaczyć o budkę z fast foodem.

Dzisiaj mieliśmy wyjątkowo mały ruch. Cieszyłem się jeszcze bardziej, gdy szef poinformował nas, że wcześniej wypuści nas do domów. Moja radość nie trwała długo, gdy przypomniałem sobie o czekającym na mnie Hajime. Chociaż nie, nadal się cieszyłem, chociaż wcale tego nie chciałem.

*****

Ssanie w żołądku nie dawało mi spokoju. Nerwowo poruszałem nogą, spoglądając na pełną butelkę wody. Dzisiaj nic nie piłem ani nie jadłem. Nie miałem zamiaru pić wody, w których były te przeklęte tabletki tak bardzo mnie osłabiające. Na pewno ich długotrwałe zażywanie nie skutkowało niczym dobrym. Wolałem się pilnować i nie przedobrzyć, bo Kapturka najwyraźniej to nie obchodziło.

Nerwowo przygryzałem dolną wargę. Przestałem, kiedy poczułem, że zaczęła krwawić. Oblizałem usta oddychając ciężko. Robił się już wieczór, a go nadal nie było. Musiał dzisiaj pracować. Ponownie zacząłem przygryzać wargę. Robiłem tak dopóki nie pojawiła się rana. Po kilku sekundach zasklepiała się i mogłem zaczynać od nowa.

Poruszyłem uchem, gdy usłyszałem czyjeś kroki blisko domu. To Kapturek, prawda? Na pewno on. Przecież nikt inny się tu nie kręcił. Chociaż nie podobało mi się, że nie mogłem kontrolować swojego terytorium. Nie spodziewałem się tu niezapowiedzianych gości, jednak wolałem mieć pewność.

Drzwi otworzyły się wpuszczając do środka świeże leśne powietrze wraz z jego zapachem. Wziąłem głęboki wdech. Uśmiechnąłem się czując jego smaczną woń. Czy ja właśnie stwierdziłem, że on smacznie pachnie? Hajime, opanuj się. To twój Kapturek, a nie jakiś marny człowieczek.

Widziałem go jak wchodzi do łazienki, a po chwili znika w kuchni. Przysłuchiwałem się uważnie, jednak nic nie słyszałem. On coś tam robił? Zdawało mi się, że po prostu stoi.

Nagle usłyszałem jego kroki. Stanął w progu, spoglądając na mnie uważnym wzrokiem. Oblizałem usta, sam nie wie w jakim geście. Czy na widok jego smakowitego ciałka, czy na widok jego smakowitego ciałka. Niestety te dwa znaczenia nie były ze sobą równoznaczne. Pierwsze traktowało go jako pyszny kawał mięcha, a drugie jako przystojne ciacho, które pragnąłem całować całą noc.

W końcu westchnął ciężko i wrócił do kuchni. Słyszałem jak wyciąga z szafek różne rzeczy. Najwyraźniej ktoś tu będzie szykował sobie kolację. Nie wiem czy wie, ale ja również jestem głodny! Jeszcze nic dzisiaj nie jadłem! Nawet tych śmieci, którymi mnie karmisz!

Z zamkniętymi oczami przysłuchiwałem się odgłosom dochodzącymi z kuchni. Nagle coś zakłóciło jego spokojną pracę.

- Kurwa- zaklął pod nosem.

Otworzyłem szeroko oczy, zaciskając jednocześnie szczękę. Wszystkie zmysły stały się niezwykle wrażliwe. Mój oddech stał się ciężki, a nos mimowolnie zaczął węszyć, rozróżniając każdą pojedynczą woń, która do niego trafiała. Mój mózg skupił się na tej jednej. Byłem w stanie usłyszeć jego przyspieszone bicie serca, które w jednym momencie niebezpiecznie przyspieszyło. Prawdopodobnie za sprawą niekontrolowanego warkotu, który wydobył się z mojego gardła.

Zacząłem szarpać uwięzioną ręką. Metal za każdym razem boleśnie wbija mi się w rękę. Na nadgarstku zaczęły pojawiać się rany, które całkowicie ignorowałem. Szarpałem się, próbując uwolnić. W końcu metal odpuścił.

Mój wzrok powędrował w stronę chłopaka stojącego w progu pokoju. W jego oczach widniał strach, który dodatkowo mnie napędzał. Zerwałem się z miejsca. Blondyn zaczął uciekać. Lubię jak uciekają, w przeciwnym razie nie ma tej zabawy.

Dopadłem go na środku korytarza. Rzuciłem się na niego, przewracając na podłogę. Odwróciłem go przodem do siebie, przytrzymując go za ramiona. Kiedy poczułem jego ręce na sobie, próbujące mnie ściągnąć z siebie, chwyciłem je i unieruchomiłem po obu stronach jego głowy. Mogłem wręcz wyczuć jego strach.

Nie panowałem nad sobą. Mój umysł zajmowała jedna myśl, zaspokoić swój głód. W tej chwili chłopak pode mną był jednym z wielu innych ludzi, moją przyszłą ofiarą.

Poczułem nagle silne uderzenie, pod którego wpływem odbiłem się od ściany. Potrzęsłem głową, chcąc pozbyć się nieprzyjemnego szumu w uszach. Podniosłem wściekły wzrok na ciemnowłosego chłopaka stojącego w drzwiach. Słyszałem kroki oddającej się ode mnie ofiary.

Ruszyłem przed siebie, chcąc gonić za swym posiłkiem. Musiałem tylko pokonać przeszkodę w postaci starego przyjaciela.

*****

O cholera, mam przejebane. Zerwałem się do ucieczki. Biegłem korytarzem, chcąc jak najszybciej dostać się do drzwi.

Uderzyłem twardo o ziemię. W uszach zaczęło mi dzwonić. Gwałtownym szarpnięciem zostałem odwrócony na plecy. Z przerażenie wpatrywałem się w jego srebrne oczy spoglądające na mnie z mordem oraz wilcze kły, chcące rozszarpać mnie. Klęczał nade mną pół wilk, pół człowiek. Nie poznawałem go w tej chwili. To nie był mój Hajime.

W tej chwili rana na palcu całkowicie zeszła na dalszy plan. Zaciskałem zęby, czując jak jego palce wbijają mi się w ramię. Próbowałem go z siebie ściągnąć, lecz on unieruchomił mi ręce koło głowy. Nie mogłem się poruszyć, a jego paznokcie wbijały mi się w nadgarstek aż do krwi.

Usłyszałem otwierające się drzwi domu. Spojrzałem w górę z cichą nadzieją. Ridick?! Co on tu robił? Zresztą, nieważne. Spojrzałem na niego błagalnym wzrokiem. Pomóż mi! Mężczyzna ruszył biegiem w moją stronę, silnym pchnięciem zrzucając ze mnie drapieżnika.

- Uciekaj!

Korzystając okazji zerwałem się z miejsca i ruszyłem w stronę drzwi. Znajdując się poza domem ruszyłem w stronę lasu. Biegłem nie oglądając się za siebie, chcąc znaleźć się jak najdalej stąd. Przez cały czas czułem za sobą jego obecność. Bałem się spojrzeć w tył.

*****

Z impetem znaleźliśmy się na zewnątrz. Szybko wstałem, spoglądając z wrogością na ciemnoszarego wilka. Szybko również znalazłem się w swojej upragnionej postaci. Z przyjemnością napiąłem dawno nie używane mięśnie.

Wyprostowałem się, warcząc. On postąpił tak samo. Nie puści mnie. Szybko spiąłem się do skoku, przypuszczając na niego atak.

Między nami wywiązała się walka. Nasze warczenie i szczekanie odbijało się echem w lesie, płosząc wszystkie zwierzęta w zasięgu kilku kilometrów. Musiałem przyznać, że przyjaciel był w formie, jednak ja również nie opuszczałem.

Adrenalina i głód zagłuszały cały ból, który powinienem odczuwać. Nasza walka przeniosła się w głąb lasu. Biegliśmy przed siebie, co jakiś czas zwalniając i przypuszczając na siebie atak.

Na linii mojego wzroku pojawił cię człowiek. Porzuciłem chęć odpłacenia mu się za przeszkodzenie w posiłku i pozwolenie uciec ofierze. W tej chwili miałem inny cel. Z przyjemnością wsłuchiwałem się w krzyk przerażenia, gdy zbliżałem się do mężczyzny. Doskoczyłem do niego jednym susem, powaliłem na ziemi i wygryzłem się w ciało.

Jadłem zachłannie, bojąc się, że ktoś może mi zaraz przeszkodzić. Jedzenie skończyło się szybciej niż się spodziewałem. Jakiś marny ten człowieczek, za dużo mięsa to z niego nie było.

Ze smakiem oblizałem zakrwawiony pysk. Podniosłem łeb, spoglądając na szarego wilka stojącego kilka metrów ode mnie.

- Uspokoiłeś się już?- Spytał spokojnie.

Oddychałem powoli i głęboko. Chwila, co się właściwie stało? Zacząłem rozmyślać nad wydarzeniami z ostatniej godziny. Kurwa, co ja zrobiłem?!

*****

Zwolniłem. Płuca paliły mnie żywym ogniem. Zatrzymałem się, opierając o drzewo. Nie miałem już sił. Nie wiem jak długo biegłem, ani gdzie tak właściwie jestem. Dookoła mnie panowała ciemność. Światło księżyca blokowały chmury.

Starałem się wyrównać oddech i uspokoić. Kiedy adrenalina nieco opadła, zaczął pojawiać się ból. Spojrzałem na swoje nadgarstki. Miałem w nich po cztery ślady, z których stróżka zaschniętej krwi prowadziła w stronę dłoni. Ramię również bolało. Tam również znajdowało się kilka śladów po jego mocnym uścisku.

Uwolnił się. To mnie jakoś specjalnie nie zdziwiło. Widziałem, że ostatnio mniej pił, przez co działanie tabletek musiało nieco osłabnąć. Jednak co wywołało u niego ten stan furii? Przecież ledwo się skaleczyłem w palca. Wiem, że zapach krwi mógł go pobudzić, ale żeby do tego stopnia?! Nigdy nie widziałem go takiego. Miałem wrażenie, jakbym miał przed sobą prawdziwego potwora.

Usiadłem nieco roztrzęsiony. Na zmianę ściskałem obolałe nadgarstki. Starałem się zastanowić nas swoją sytuacją. Była noc, a ja znajdowałem się nie wiadomo gdzie, po środku lasu. Nie wiedziałem czy powinienem się stąd nie ruszać czy może próbować znaleźć właściwą drogę.

Prawda była taka, że mogłem zagłębiać się w ten ogromny las, iść dwa dni i nie znaleźć żadnego miasta. To wszystko, jeśli pójdę w złym kierunku. Bezpieczniej będzie jeśli poczekam do wschodu. Będę wtedy miał jakiś punkt odniesienia. Z drugiej strony mogły mnie tu napaść dzikie wilki. Jednak prawdopodobieństwo spotkania dzikiego zwierzęcia była mniejsza niż to, że się zgubię.

Muszę tu zostać. Zdrzemnę się przy drzewie i poczekam do rana. Wtedy spróbuję wrócić do domu. Miałem jedynie nadzieję, że nie napatoczę się na rozszalałego Hajime. Miałem nadzieję, że powrócił do normy.

Poprawiłem się wygodnie i oparłem głową o drzewo. Zamknąłem oczy, chcąc odpocząć.

Niestety, przez cały czas targały mną emocje, a nadgarstki i ramię bolały. Pragnąłem już usnąć i obudzić się o poranku. Chciałem wrócić do domu, gdzie czekałby na mnie mój Hajime. Mój, a nie ten potwór, którego dzisiaj widziałem.

Wzdrygnąłem się, gdy usłyszałem szelest liści. Jakieś zwierzę się do mnie zbliżało, lecz pozostawało poza zasięgiem mojego wzroku. W tej ciemności nic nie byłem w stanie dojrzeć. Serce podskoczyło mi do gardła, gdy ujrzałem białego wilka. Zacząłem cofać się po ziemi, nie spuszczając go z oczu. Cholera, gdzie ja teraz ucieknę?! Dogodni mnie bez najmniejszego problemu!

Zatrzymał się. Wahałem się czy powinienem postąpić tak samo, lecz ostatecznie również się zatrzymałem. Uważnie mu się przyglądało. Jego wzrok był spokojny, tak samo jak jego oddech. Zbliżył się do mnie kilka kroków, a ja siedziałem w miejscu jak sparaliżowany.

Usiadł. Poczułem niewysłowioną ulgę. Normalny, prawda? Wrócił mój Hajime? Przez pewien czas pozostawałem w bezruchu, nie będąc pewien czy nie cieszę się za wcześnie. Jednak wilk tylko siedział i patrzał na mnie smutnym wzrokiem.

Czując cisnące się do oczu łzy, rzuciłem się w jego stronę. Zaskomlał odskakując, gdy objąłem jego szyję. Spojrzałem na niego nieco przestraszony. On jednak od razu podszedł do mnie ponownie kładąc łeb delikatnie na moim ramieniu. Tak, wrócił mój Hajime. Przytulałem go ostrożnie pozwalając na wyrzucenie z siebie kłębiących się wewnątrz mnie emocji.

W końcu odsunąłem się od niego i wstałem. Wilk ruszył w las, a ja za nim. Wiedziałem, że doprowadzi nas do domu bez najmniejszego problemu. Kroczyłem obok niego w ciszy. Kiedy jego wzrok padł na moje ręce, schowałem je za sobą. Zwierzę westchnęło ciężko.

Między drzewami widziałem światła domu. Ktoś w nim był? Zapewne Ridick. Powoli zbliżaliśmy się do celu. Weszliśmy na dobrze nam znaną polanę. Niebo nieco się rozchmurzyło. W jego świetle oraz światłu dochodzącemu z domu, mogłem się teraz lepiej przyjrzeć. Jego biała sierść poznaczona była czerwonymi plamami.

Z domu wybiegł Ridick od razu do nas podbiegając. To nie są ubrania Hajime?

- Wszystko w porządku?- Spytał wilka.- Przemień się na chwilę.

Zwierzę warknęło pod nosem. Po chwili stał koło mnie nagi Hajime trzymający się za szyję.

- Wszystko w porządku?- Zapytał ponownie ciemnowłosy.

- Zostaw mnie, zajmij się nim.- Mruknął.

Ridick niechętnie podszedł do mnie. Nie zwracałem na niego specjalnej uwagi, cały czas przyglądałem się Hajiemu. Miał zaciśniętą szczękę, jego oddech był ciężki i powolny. Oczy były czerwone i opuchnięte, jakby niedawno płakał. Moją uwagę nagle przykuła stróżka krwi spływająca po jego ręce.

- Haji- szepnąłem zaniepokojony.

Natychmiast podszedłem do niego. Spojrzałem na szyję, do której przyciskał rękę. Spomiędzy palców widać było krew. Odchyliłem ją nieco. Serce stanęło w miejscu. Wyglądało jakby ktoś chciał oderwać mu kawałek skóry.

Czułem jak ktoś odpycha mnie od niego. Spojrzałem nieprzyjemnym wzrokiem na Ridicka, który teraz stał przy rannym Hajime.

- Stary, przepraszam.

To ty, sukinsynu, mu to zrobiłeś?!

- Przemień się. Powinno się szybciej zagoić.

Po chwili przed nami stał biały wilk. Powolnym krokiem odszedł do nas i położył się na polanie. Mam nadzieję, że nic mu nie będzie.

- Chodźmy do środka.- Usłyszałem głos mężczyzny.

Skinąłem głową i ruszyłem za nim. Od razu skierował się do łazienki i wyciągnął z szafki apteczkę. Najwyraźniej musiał się rozejrzeć po domu, podczas naszej nieobecności. Mam nadzieję, że nie szperał tutaj za bardzo. Pozwoliłem mu opatrzyć swoje ręce. Rany na ramieniu mu nie pokazywałem.

Kiedy skończył udałem się do salonu i wyjrzałem przez okno. Spoglądałem na leżącego nieopodal wilka. Czułem bolesny ucisk w sercu. Pomimo tego co się stało, nie umiałem nie przejmować się jego losem.

- Możesz mi wyjaśnić co tu się stało?- Spytał siedzący na kanapie mężczyzna.

- Możesz mi powiedzieć jak się u nas znalazłeś?- Odpowiedziałem pytaniem na pytanie.

Co prawda powinienem być mu wdzięczny, jednak nie umiałem przełamać niechęci do niego. Nawet po tym co dla mnie zrobił. Między nim a Hajime kiedyś coś było. Nikt nie powiedział, że to nie może nagle odżyć. W końcu oboje są tym samym, a ja jedynie słabym, bezbronnym człowiekiem.

- Chciałem go odwiedzić. Liczyłem, że będziesz spał i będziemy mogli spokojnie porozmawiać.

Nie podobała mi się taka odpowiedź. Ani trochę mi się ona nie podobała. Wziąłem głęboki wdech, po czym odwróciłem się.

- Trzymaj się od niego z daleka.- Powiedziałem, spoglądając mu prosto w oczy.

Nie wydawał się tym za bardzo przejąć. Co najwyżej jego wzrok stał się nieco wzburzony.

- Jak doprowadziłeś go do takiego stanu?- Spytał oskarżycielsko.- Zgaduje, że zapach krwi go tak rozsierdził. Jednak na jakim głodzie musiał być, żeby zaatakować ciebie? Przecież nie miał problemów z przebywaniem w twoim towarzystwie. Każdego innego rozszarpałby na miejscu. W jakim stanie on był, że cię zaatakował?

- Nie twoja sprawa.

- Jak jest na głodzie dużo mu nie trzeba. Kiedyś wyczuł ranną dziewczynkę z odległości kilku kilometrów. Był wtedy cały w bandażach, a mimo to pognał do niej. Nie oszukujmy się, samokontrola jest jego słabą stroną. Wracając... Jak doprowadziłeś go do takiego stanu?

- Gówno cię to obchodzi- warknąłem.

- Nie spaliście ze sobą. Przez cały czas go krzywdzisz. Nawet nie wiesz jak on się czuje. Chociaż sądzę, że częściowo zdajesz sobie z tego sprawę. Musisz wiedzieć jak mu ciężko. Jednak jest w tym jakiś plus. Jeszcze jest szansa, żeby was rozdzielić. Jeśli jakimś cudem namówiłbym go do powrotu ze mną do domu, z czasem to absurdalne uczucie do ciebie by słabło. A jeśliby udało mi się cię zabić, to pożali się trochę, a w końcu zapomni. Jego uczucia do ciebie umrze razem z tobą.

Stałem, nie wiedząc co powinienem zrobić. On wprost mi przyznał, że chce odebrać mi Hajime oraz że pragnie mojej śmierci! Czułem dreszcz strachu przebiegający przez moje plecy. Nie zrobi tego teraz, w tej chwili byłem bezpieczny. Muszę zacząć się pilnować, by nie zostawać z nim nigdy sam na sam. Starając się zachować pozory, spojrzałem na niego gniewnym wzrokiem. Nie okazuj strachu, drapieżniki wyczuwają strach swojej ofiary.

- Nie przychodź tu więcej.- Zdecydowałem.

-To nie twój dom, tylko Hajime. Będę tu przychodził kiedy chcę. Nie możesz mi tego zabronić mały śmieciu. Jesteś nic nie wartym karaluchem.

Zdając sobie sprawę z ryzyka, ruszyłem i wyminąłem go. Poczułem ulgę, gdy z jego strony nie spotkał mnie żaden atak. Wyszedłem z domu zabierając ze sobą koc i podszedłem do leżącego na ziemi wilka. Miałem dość towarzystwa Ridicka.

Usiadłem i zacząłem delikatnie głaskać jego sierść.

- Bardzo boli?

Nic nie odpowiedział.

- Przepraszam cię.

Wilk uniósł łeb spoglądając w moją stronę. Naprawdę nie chciałem, żeby to się tak skończyło. Nie powinienem tego robić. Co ja właściwie chciałem osiągnąć?! Nagle przede mną leżała naga postać Hajime. Podniósł się do siadu. Rana już nie była taka poważna, lecz nadal krwawiła. Podałem mu koc, by się nim okrył.

- To nie twoja wina. To ja powinienem przeprosić.

- Przestań. Nie masz za co przepraszać.

*****

Mylił się, miałem za co go przepraszać. Jeszcze nigdy nie widziałem go takiego przerażonego. Do tego zrobiłem mu krzywdę. Nie wybaczę sobie tego. Jak ja mogłem go zaatakować?! Bardziej od bólu szyi dokuczało mi poczucie winy.

Widziałem jego zbolałą minę. Zadręczał się tym wszystkim. Podniosłem się i usiadłem za nim. Objąłem go opierając brodę na jego ramieniu. Okryłem nas kocem.

- Już dobrze?- Spytał niepewnie.

- Tak, dawno się tak nie najadłem. Już jest dobrze.

Wzmocniłem uścisk. Moje ręce zsunęły się i wylądowały na jego udach. Czułem jego przyspieszony oddech. Powoli zacząłem wsuwać dłonie pod materiał jego spodni.

- Haji!- szepnął. Nie zwróciłem na to uwagi, kontynuowałem.- Ridick, jest w domu.

- Niczego nie widzi, a jeśli będziesz cicho to również niczego nie usłyszy.

Dłonią chwyciłem jego męskość przez materiał bokserek. Chłopak cicho sapnął. Zacząłem go drażnić, a jego penis rósł w mej dłoni. Uśmiechnąłem się łobuzersko. W tej chwili ból szyi całkowicie zniknął, byłem całkowicie skupiony na Kapturku.

Moje dłonie wylądowały pod materiałem jego bokserek. Chłopak wydał z siebie zduszony jęk i odchylił do tyły głowę, którą oparł na moim ramieniu. Przybliżyłem się do niego. Byłem nagi, więc musiał czuć na plecach mój wzwód.

Co się stało? Dlaczego pozwala mi na tak dużo?

Jego zduszone westchnienia i jęki przyprawiały mnie o dreszcze. Zaciskałem zęby napierając na niego. Wodziłem ręką po jego męskości, również doprowadzając go do szału. Mimo wszystko miałem wrażenie, że z naszej dwójki to ja się gorzej trzymam.

- Oli- sapnąłem.- Proszę, weź mnie.

Kątem oka widziałem jak spogląda na mnie spod przymrużonych powiek. Patrzałem na niego błagalnym wzrokiem.

- Proszę, tu i teraz.

Widziałem, że miał wahania. Ja już tu naprawdę dłużej nie wytrzymam! Zacząłem obdarowywać pocałunkami jego szyję. Przygryzłem delikatnie płatek jego ucha. Poczułem nagłe szarpnięcie. Leżałem na plecach mając nad sobą Oliviera. Uśmiechnąłem się do niego prowokująco. Natychmiast przylgnął do moich ust.

Chwyciłem brzeg jego koszulki i zacząłem pozbywać się jej z niego. Odrzuciłem ją gdzieś na bok, po czym przyciągnąłem jego ciało bliżej siebie. Czułem jak sam pozbywa się swoich spodni. Chłopak oddalił się ode mnie i spojrzał niepewnym wzrokiem.

- Po prostu wejdź we mnie- warknąłem zirytowany.

Chłopak zarzucił sobie moje nogi na biodra, usadawiając się pomiędzy nimi. Jęknąłem, kiedy zaczął się we mnie zagłębiać. O bosz... Już tak dawno nikt mnie nie przeleciał! Niecierpliwie czekałem, aż wejdzie we mnie cały. Kiedy w końcu to nastąpiłem, poruszyłem znacząco biodrami. Jęknąłem. Natychmiast przyciągnąłem go bliżej siebie, złączając razem nasze usta.

Poddawałem się jego ruchom i pieszczotom. Nie mogłem powstrzymać się od jęków i westchnień rozkoszy, zresztą tak samo jak Olivier.

- O tak!- Jęknąłem, kiedy trafił w odpowiednie miejsce.

Nie wiem jak długo to robiliśmy, ale moim zdaniem moglibyśmy tego nie kończyć. Jednak Kapturek był już wykończony. Leżał koło mnie ciężko dysząc. Przytuliłem go, a ten ułożył się na moim ramieniu. Ucałowałem go czule w skroń.

- Kocham cię- wyszeptałem.

A teraz jesteś mój i nikogo innego. Wiedziałem, że nikt mi go nie odbierze. Nie pozwolę nikomu na to! On już zawsze będzie przy mnie. A przynajmniej dopóki będzie trwało jego ludzkie życie. Spędzie z nim kilkadziesiąt szczęśliwych lat. Tylko kilkadziesiąt... Podczas gdy kolejne kilkaset spędzę ponownie w samotności, zataczając się coraz bardziej na dno, aż w końcu upadnę tak nisko jak się tylko da i...

- Haji?- Usłyszałem jego szept.

- Hm?- Spojrzałem na niego z słabym uśmiechem.

- O co chodzi? Martwisz się czymś?

Tak, że będziesz żył stanowczo za krótko.

- Nie.- Uśmiechnąłem się szerzej.- Cieszę się, że jesteś tu przy mnie.

Przyciągnąłem go bliżej siebie i zamknąłem w szczelnym uścisku. Mój wzrok mimowolnie padł na ciemny dom. Chwila... Ridick! Musiał nas widzieć. Zresztą, jakoś specjalnie mnie to nie obchodzi. W sumie to dobrze, że już go nie ma.

- Haji- zaczął ponownie.

- Tak, słucham cię.

- Nie chcę, żeby Ridick tu przychodził.- Powiedział pewnie.

Uśmiechnąłem się pod nosem, słysząc ten ton.

- Ktoś tu chyba jest zazdrosny.

- Wcale nie.- Zaprzeczył od razu.

Ja i tak wiem swoje. Przytuliłem go mocniej. Cieszy mnie jego zazdrość, ponieważ to znaczy, że mu na mnie zależy. Mój mały Kapturek.

______________________

Sprawdźmy jaki będzie wynik: Taem Ridick vs Taem Kapturek

Tak poza tym jak się podobało? Muszę zdradzić, że mam już pewien pomysł na zakończenie, jednak nie jestem do końca do niego przekonana. Jeśli nic innego nie wpadnie mi do głowy, to będę musiała zostawić to tak jak mam w planach. Ale nie bójcie się. To tego momentu jeszcze z trzy rozdziały :p

Zapraszam również do czytania innych moich opowiadań ;)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top