Rozdział 25

Nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Uśmiechnąłem się, kiedy mężczyzna zamknął mnie w mocnym uścisku. Objąłem go, nadal będąc w dość mocnym szoku. Był jedną z ostatnich osób, których się tu spodziewałem.

- Dobrze wyglądasz.- Powiedział odklejając się ode mnie.

- Ta...- Odparłem sceptycznie.- Za to ty nic się nie zmieniłeś.

Widziałem jak jego wzrok przenosi się z mojej osoby na jakiś punkt za moimi plecami. Skarciłem siebie w duchu, że całkowicie zapomniałem o Kapturku. Uśmiechnąłem się do niego uspokajająco. Podszedł do mnie niepewnym krokiem, przez cały czas nie spuszczając swoich ciemnoniebieskich oczu z niezapowiedzianego gościa.

- To jest mój stary przyjaciel Ridiual.- Przedstawiłem naszego intruza.- Ridick, to jest Olivier.- Mój chłopak, dodałem w myślach.

- Mów mi po prostu Ridick.- Powiedział, wyciągając dłoń w stronę chłopaka.

Ten spojrzał na niego nieufnie, lecz uścisnął dłoń. Widziałem, że Kapturek nie jest zadowolony z jego wizyty. Wyczuwałem to.

- Nie musisz się go obawiać. Z jego strony nic ci nie grozi.- Zapewniłem chłopaka, obrzucając przy tym starego przyjaciela ostrzegawczym spojrzeniem.- Wejdźmy do środka.

Szedłem pierwszy, Kapturek trzymał się blisko mnie, Ridick kroczył za naszą dwójką. Zaprowadziłem nas do salonu. Usiedliśmy na kanapie. Ja zająłem miejsce na środku.

- Co tu robisz? Jesteś sam?

- Nie. Hugus, Maro, Sam i Murai kręcą się po tutejszym lesie. Zaraz ich zawołam, żeby się nie martwili. Aktualnie jesteśmy w gośćmi watahy na wschód od miasta.

Mężczyzna dobrze wyczuł, że Olivier o wszystkim wie. Co prawda może za wiele nie zrozumieć z naszej rozmowy. Wilk wraz z resztą musieli przebyć spory kawałek. Najbliższa sfora urzęduje kilkaset kilometrów stąd. Nikt nie chce podchodzić zbyt blisko lasu, który jest tak często i intensywnie odwiedzany przez ludzi. Nikt, oprócz mnie.

- Nadal mieszkacie w Bras, czy...

- Shirai próbował przejąć władzę, lecz nie pozwoliliśmy mu na to. Po kilku latach wrócił z swoją nową watahą i przejął teren. Wróciliśmy na stare śmieci do Krick Muri.

- W takim razie co tu robicie?

- Jestem tu ze względu na ciebie.

Równo z końcem jego wypowiedzi rozległo się głośne wycie. Hugues.

- Przepraszam na chwilę.- Wstał i wyszedł.

Jego słowa rozbrzmiewały echem w mojej głowie. Ze względu na mnie?! Po jaką cholerę się tutaj zjawili?! Jak mnie znaleźli?! Kilka tysięcy kilometrów od Bras! Nikt ich tutaj nie zapraszał!

Spojrzałem na Kapturka siedzącego po mojej prawej. Wzrok wlepiał w splecione na kolanach dłonie. Twarz nie wyrażała żadnych konkretnych emocji. Przed domem rozległo się wilcze wycie.

- Wszystko w porządku?- Spytałem troskliwie.

- Nie.- Odpowiedział twardo, obrzucając mnie gniewnym spojrzeniem.- Nie jest. Kim on jest, co tu robi i czego od ciebie chce?!

Zaskoczył mnie jego ton. Był zły i to bardzo. Chciałem mu odpowiedzieć, lecz przeszkodziło mi pojawienie się Ridicka w pomieszczeniu. Wyglądał na zadowolonego.

- Zaraz tu będą- oznajmił.

Kątem oka widziałem zabójcze spojrzenie jakie posyłał mi chłopak. Z pewnej strony cieszyłem się na spotkanie z starymi znajomymi, z drugiej wiedziałem, że ich obecność nie podobała się Olivierowi. Również nie chciałem ich tu za długo gościć. Miałem nadzieję, że dzisiaj sobie z nimi porozmawiam, a jutro już znikną z mojego terenu.

- Spore terytorium. Całe jest twoje?

- Tak. Tylko moje.- Powiedziałem dla podkreślenia.

- Nie przychodzą tu czasem inni?

- Czasami. Już od dawna nikt przychodził.

Pomijając fakt, że w mieście mieszkają dwa mieszańce. O dwóch wiem. Mam nadzieję, że nie ma ich tu więcej. Tylko tego by mi brakowało. Spojrzałem na Ridicka, który przyglądał mi się uważnym wzrokiem. Po chwili na dworze dało się słyszeć wesołe szczekanie. Przybyli pozostali.

Wstałem i ruszyłem ku drzwiom. W progu obejrzałem się na Oliviera, który nadal siedział na kanapie. Wróciłem się i ukucnąłem przed nim.

- Nie idziesz.

- Nie.

- Chodź, zobaczysz inne wilki. Oni tylko na chwilę. Obiecuję, że nie zabawią tu długo. Wygonię ich najszybciej jak będę mógł, ale wytrzymaj chociaż trochę. Oni są naprawdę w porządku.

Podnosząc pocałowałem go przelotnie.

- Chodź. Zobaczysz ich, przywitasz i możesz wrócić do domu.

Wstał z grymasem na twarzy. Gdy wyszliśmy, przywdział dość obojętny wyraz twarzy. Gdy jednak ujrzał cztery ogromne wilki latające po polanie, był pod wrażeniem. Było to po nim widać. Wyszedłem przed dom. Cała gromada otoczyła mnie, merdając wesoło ogonami. Wszystkich rozpoznawałem. Nic się nie zmienili.

- Cześć.- Witałem się, głaszcząc każdy z wielkich łbów.- Przebierzcie się za domem i wchodźcie do środka. Będziemy na was czekać.

Wróciłem z Olivierem i Ridickem do salonu. Po chwili zaczęli się w nim pojawiać pozostali. Przyniosłem krzesła z kuchni, by wszyscy mieli na czym usiąść. Po chwili w pomieszczeniu znajdywało się sześć wilków i jeden człowiek. Kapturek miał doskonałą tego świadomość. Na jego miejscu czułbym się nieswojo i właśnie chyba tak było.

Przedstawiłem Olivierowi każdego oraz pozostałym, jego. Starzy znajomi zaczęli dzielić się tym, jak bardzo się cieszą, że mnie widzą. Przez cały ten czas jednym okiem obserwowałem chłopaka. On zaraz wyjdzie. On zaraz... No i wstał.

Chwyciłem jego ramię, gdy mijał mnie przy drzwiach. Spojrzałem na niego błagalnym wzrokiem. Wyrwał mi się, pochylając w moją stronę.

- Nie będę siedział z tyloma bestiami w jednym pomieszczeniu.- Szepnął do mnie, po czym wyszedł.

Natychmiast udałem się za nim. Zatrzymałem go przed sypialnią, w której planował się zamknąć. Spojrzałem na niego twardym wzrokiem.

- To mnie możesz nazywać bestią, ale nie ich.- Zwróciłem mu uwagę.

Puściłem go. Zamknął się w sypialni, a ja wróciłem do całego towarzystwa. O nic nie pytali, jednak wiedziałem, że wszystko słyszeli.

- Przepraszam, za niego.

- Nie przepraszaj.- Odparła Maro z uśmiechem.- Przecież dla ludzi tym właśnie jesteśmy.

Co racja to racja.

- Więc co was tu przywiało? Jak mnie znaleźliście?

- To wcale nie było takie trudne jak się wydawało.- Odparł aktualny alfa watahy.- Wystarczyło mieć cały czas oko na poczynania Daniela, który od ponad trzydziestu lat próbował cię znaleźć.

Skrzywiłem się. Aż tak mu na tym zależało?

- Haji...- Usłyszałem troskliwy głos Samanthy.- To nie twoja wina.- Zapewniła mnie z uśmiechem.- Nilla nigdy nie uważała, że twoja wina, podobnie Aima, jej córka. Daniel po prostu próbuje w ten sposób pogodzić się z jego stratą.

- Jednak nie tędy droga.- Staruszek włączy się do rozmowy.- Na wszelki wypadek woleliśmy mieć go na oku. Daniel jest w mieście i wiemy, że ma wobec ciebie niezbyt miłe plany.

- Wiem.

- Wiesz?!- Odezwało się zdziwione towarzystwo.

- Widziałem się z jego córką, Amelią. Wspomniała mi, że Daniel ma do mnie żal. Sama ona uczepiła się młodego. Suka podpuściła go, bym mu powiedział o tym, że jestem wilkiem.

- Z samym Danielem się jeszcze nie widziałeś?

- Nie. Nawet nie wyczułem jego obecności w lesie. Jeśli coś kombinuje, jak na razie dobrze się ukrywa. Tak czy inaczej, dzięki za ostrzeżenie. Poradzę sobie z nim.

- Ty chyba nie chcesz...- Zaczęła Sam.

- Nie!- Odezwałem się oburzony.- Jak mogłaś tak pomyśleć?!

- Przepraszam- przeprosiła ze skruchą.

- Dobra. Opowiadajcie, co tam u was słychać.

Z przyjemnością wsłuchiwałem się w ich opowieści. Poza zajęciem terytorium przez tego szuję Shiraia, to mieli całkiem spokojne życie. Przyjemnie mi się ich słuchało. Życie watahy wyglądało całkiem inaczej niż samotny żywot wilka. Ja nie miałem się czym chwalić. Nie wiodłem życia, które oni by pochwalali.

Za oknem robiło się ciemno, kiedy skoczyliśmy rozmawiać.

- Cieszę się, że was widziałem. Długo planujecie tu zostać?

- Sami nie wiemy. Tydzień, może dwa.

- Jak będziecie jeszcze kiedyś w okolicy, to wpadnijcie na chwilę. Chciałbym z wami dłużej pobyć, ale rozumiecie...- Głową wskazałem na sypialnię, w której nadal przebywał Kapturek.

- Oczywiście.- Odezwała się Maro.- Strasznie tęsknimy za tobą.

- Nie chciałbyś może z nami wrócić?

- Nie. Dobrze mi tu. Ale jak kiedyś będę gdzieś niedaleko, to zajrzę do was.

- Koniecznie.- Zawołał Hugus.- Młody, czasami myśleliśmy, że wykitowałeś nam gdzieś. Żeby nie odezwać się do nas ani słowem przez tyle lat? Już pominę kwestie nie pożegnania się z nami i zostawienie jakiegoś listu.

- Przepraszam.

Zacząłem się żegnać z każdym z nich. Wszyscy żegnali mnie czule. Murai patrzał na mnie z pewną troską i smutkiem. Jedynie Ridick stał z boku i się przyglądał wszystkiemu. Miałem co do tego złe przeczucia. Wyszliśmy przed dom. Po chwili cała czwórka stała pod postacią wilka.

- Do zobaczenia na miejscu.- Pożegnał się z nimi Ridick.

Wilki odbiegły, a ja obrzuciłem mężczyznę zdziwionym spojrzeniem. A pan co tu jeszcze robi?

- Chyba mnie jeszcze nie wygonisz? Nie widzieliśmy się czterdzieści siedem lat! Tak szybko się mnie nie pozbędziesz.

- Ridick, Olivier ma na dzisiaj naprawdę dość niespodziewanych gości.

- Usiądziemy sobie cicho w salonie i porozmawiamy. Naprawdę uważasz, że wszystko już zastało wyjaśnione?

Westchnąłem ciężko z grymasem na twarzy. Niech mu już będzie.

- Idź do salonu, muszę pogadać z Olivierem.

Wróciliśmy do środka. Zatrzymałem się przed drzwiami sypialni. Będę miał u niego krechę jak stąd do Himalajów. Jakoś mu to wynagrodzę. Zapukałem do drzwi, a gdy nie otrzymałem żadnej odpowiedzi, wszedłem do środka. Kapturek leżał na łóżku, zwrócony do mnie plecami.

Wszedłem na łóżko i zbliżyłem się do niego. Dotknąłem delikatnie jego ramienia. Zrzucił moją dłoń z siebie. No świetnie, już teraz jest wkurwiony, a ja mam mu zamiar powiedzieć, że jeszcze mamy gości.

- Ridick jeszcze na chwilę u nas zostanie. Chcę z nim jeszcze porozmawiać.

Odpowiedziała mi cisza.

- Naprawdę przepraszam. Jakoś ci to później wynagrodzę.

- Idź już.- Wygonił mnie.

Westchnąłem. Czułem się naprawdę okropnie ze świadomością, że Kapturek się na mnie gniewa. Kiedy już pozbędę się stąd Ridiuala, będę musiał go jakoś przeprosić, za to niespodziewane najście dawnych znajomych.

Wróciłem do dawnego przyjaciela. Siedział na kanapie, czekając na moje przybycie. Zauważając mnie, na jego twarzy pojawił się uśmiech.

- Szczerze mówiąc, to spodziewałem się zobaczyć ciebie pod wilczą postacią.

- I tak by było, gdybyś przybył tu w zeszłym miesiącu. Przez ponad czterdzieści lat się nie przemieniałem. Przez cały ten czas byłem wilkiem.

- No to musiałeś mieć dobry powód by się przemienić. Trudno po takim czasie było, co?

- Nawet nie wiesz jak. Bolało jak cholera.- Przyznałem.

- Bo głupi jesteś! Powinieneś się regularnie zmieniać. Dobrze chociaż, że z przebywaniem wśród ludzi nie masz takiego problemu.

- To wcale nie tak.- Zaśmiałem się.- Ostatnio próbowałem podejść pod granice miasta. Jak zobaczyłem kilka metrów przed sobą jakąś kobietę, to myślałem, że się na nią rzucę, po czym uciekłem w głąb lasu. Nie rodzę sobie z tym. Zresztą, jak mam sobie radzić, jak przez te lata bez większego namysłu zabijałem większość napotykanych na swojej drodze ludzi. A ich mi tutaj pod dostatkiem.

- Słyszałem plotki jakie krążą o tym lesie. Nawet mi to do ciebie pasowało.

Cały ja. Bez poszanowania dla ludzkiego życia, zaspokajający swe pierwotne instynkty...

- W takim razie o co chodzi z tym chłopakiem?- Zmarszczył brwi.- Z tego co mówisz, to już dawno powinien skończyć jako twój obiad.

- Sam chciałbym wiedzieć. Ale zmieńmy temat.- Nie chciałem z nim rozmawiać o Kapturku.- Znalazłem książkę, w której widnieje twój podpis.

- Serio?! Jaką? Jesteś pewny, że to ja?

- Nie znam innego Ridiuala, który byłby wilkiem. Jest to jakaś stara księga o nas, wilkach.

Przez pewien czas na jego twarzy malował się wyraz wysokiej konsternacji. W końcu jakby nagle go olśniło.

- Wiem! Serio ją masz? Wpisywałem się do niej niedługo po przemianie. Później oberwało mi się a to od Arona.- Uśmiechnął się tęsknie.

- Żałuję, że ja nie miałem okazji jej czytać, po swojej pierwszej przemianie. No ale i bez niej jakoś dało się rade. Bardzo mi pomogliście.

- Ta, szczególnie ja. Za cholerę nie chciałem cię w sforze.- Zaśmiał się.- Miałeś szczęście, że pozostali się za tobą wstawili. To byłaby jedna z decyzji, która na pewno bym żałował.

Byłbym skłonny uważać inaczej. Gdyby nie ja, Samuel by żył, a ja już dawno miałbym z tym wszystkim spokój. Nikt nie powstrzymałby mnie przed próbą zakończenia tego cierpienia.

- Wyczytałeś tam coś ciekawego?

- Tak. Muszę wam powiedzieć, że o wielu rzeczach mi nie powiedzieliście.

- Nie da się o wszystkim pamiętać. Jeśli by nastąpiła taka chwila, w której czegoś byś nie wiedział, na pewno byśmy ci wszystko wyjaśnili.

- Bratnia dusza.- Rzuciłem niczym hasło, chłodnym tonem.

Uśmiech zszedł z jego twarzy.

- To nie jest nic dobrego, jak mogłoby się wydawać. Wiele wilków marzy o tym, byle tylko nie spotkać swojej drugiej połówki, swojej przeznaczonej lub przeznaczonego. Straszne diabelstwo z tego.

- Jak dużo o tym wiesz?

- Trochę. Widziałem kilka przypadków. Jedne lepsze drugie gorsze. Chyba najlepsze co może być, to znaleźć sobie drugiego wilka. Jest dużo prościej. Czasami aż miło na to wszystko patrzeć. Jak byłem młody i głupi pragnąłem znaleźć swoją drugą połówkę. To nigdy nie nastąpiło z czego się cieszę.

Wsłuchiwałem się w jego słowa. Szukałem informacji, które mogą mi się przydać. Jak na razie Ridick mówił samymi ogólnikami. Jednak wychodzi na to, że jeśli Olivier okaże się moim przeznaczonym, to mam przesrane.

- Mój stary przyjaciel opuścił mnie, kiedy znalazł sobie wilczyce z innej watahy. Opuścił mnie i odszedł do niej. Później Hugues znalazł Maro. Tym razem to ona opuściła swoją sforę by być z nim. Cieszyłem się z jej przybycia, chociaż była strasznie nad opiekuńcza.

Chwila, a kiedyś mi nie powiedziałeś, że o niczym nie wiesz, a nawet jeśli to się nie wtrącasz? Mogłeś mi chociaż powiedzieć, że to oczywiste że są razem! Głupi kundel.

- To był przykład pięknego połączenia. Później widziałem kolejny, już nie tak wspaniały, jakim był Murai i twój ojciec.

Wyprostowałem się, spoglądając na niego zdziwionym spojrzeniem. Co? Ja się chyba przesłyszałem? Murai i tata?!

- Nie było tego widać od razu. Jednak po twoim odejściu, wszyscy dużo rozmawialiśmy ze sobą. Twój ojciec przeprowadził się do nas. Z tego co opowiadali, Haruki przez długi czas o niczym nie wiedział. Odczuwał wszystko tak jak powinien, lecz nie rozumiał co się z nim dzieje. Myślał, że jedynie się zakochał i to z tęsknoty. Prawda była taka, że to było coś więcej niż zakochanie. Murai dobrze o tym wiedział od samego początku.

Zaciskałem zęby, nie chcąc pozwolić swoim uczuciom na zawładnięcie mną.

- Wszystko było dobrze, do czasu. Jak wiesz, czas dla niektórych jest nieubłagany. Murai prosił go, by pozwolił się zmienić, jednak Haruki tego nie chciał, a on nie umiał zrobić tego wbrew jego woli. Zresztą, uważam, że mimo wszystko postąpił właściwie. To kosztowało jednak Muraia wiele lat cierpień z powodu jego śmierci. Jeszcze nigdy nie widziałem nikogo w takiej rozpaczy. To był okropny widok.- Jego głos delikatnie zadrżał.

Czułem łzy spływające po moich policzkach. Tata... Nie, nie, nie! Wstałem, kopnięciem odsuwając stolik, który wywrócił się z głośnym hukiem. Na drżących nogach udałem się do gabinetu. Z dolnej szuflady komody wyciągnąłem torbę. Sięgnąłem do niewielkiej kieszonki wewnątrz niej.

W dłoniach trzymałem zdjęcie, na którym znajdowałem się ja w wieku osiemnastu lat oraz mój tata. Ramka była nieco pęknięta. Środek pęknięcia znajdował się na postaci mojego ojca. Widziałem jak na ramce pojawiając się kolejne słone łzy.

*****

Usłyszałem głośny huk. Zerwałem się z łóżka niczym oparzony. Co się tam dzieje? Wiedziałem, że gdyby doszło między nimi do bójki, czy Hajime groziłoby jakieś niebezpieczeństwo, nie byłem w stanie go obronić. Nie miałem szans przeciwko wilkowi. To jednak nie powstrzymało mnie by wyjść z pokoju i sprawdzić co się dzieje.

Na środku salonu widziałem przewrócony stół, którego miejsce było przy kanapie. Przy drzwiach gabinetu stał... Ridick? Chyba tak. Podszedłem do niego, licząc, że wyjaśni mi co się stało i gdzie jest Hajime.

Podszedłem do mężczyzny, a moim oczom ukazał się Haji. Klęczał na podłodze, jego ciałem wstrząsały spazmy płaczu. Co się stało? Spojrzałem zmartwionym wzrokiem na Ridicka. Kiwnął głową bym za nim poszedł. Wyszliśmy na zewnątrz. On oparł się o balustradę werandy, spoglądając w nocne niebo.

- Dlaczego on...

- Dowiedział się o śmierci ojca.- Odparł beznamiętnie.

Zacisnąłem szczęki. Nie wiedziałem co powiedzieć. Chciałbym móc jakoś pocieszyć Hajime, jednak wiedziałem, że nie ma nic, co pomogłoby mu pomogło. Na pewno chciał być teraz sam. Musiał się po prostu z tym pogodzić.

- Skąd się znacie?- Spytałem, ciekaw.

- Znalazłem go podczas jego pierwszej przemiany. Chyba nigdy nie widziałem nikogo w taki stanie, kto by jeszcze żył. Wiedział już czym jest, wiedział o wilkach. Nie chciał tego. Od razu od nas uciekł i próbował się powiesić na zarzuconych przez myśliwych sidłach. Hugues, ten staruszek, go uratował. Stąd ma ten ślad na szyi.

- Jak to się stało, że go przemieniono?

- Dawał dupy nie temu co trzeba.- Warknął.- Alfa watahy, do której należał ten dupek, wyciągnął Hajiego za wraki z domu i zaciągnął do lasu. Wgryzał się w jego ciało, bardzo dotkliwie go raniąc, lecz nie zabijając od razu. Pragnął by umierał w męczarniach. Ale jak widzimy, Haji przeżył i ma się dobrze.

Przeszedł mnie zimny dreszcz. Wiedziałem, że to bestie.

- Kim dla niego byłeś?- Sam nie wiem, dlaczego to pytanie wydostało się z moich ust.

- Kochankiem, partnerem.- Jego wzrok powędrował na mnie.- A ty kim dla niego jesteś?

Czułem przyspieszone bicie serca. Czułem się jak ofiara obserwowana przez drapieżnika. Byłem mały i bezsilny wobec potęgi wilka. Otworzyłem usta, sam nie wiedząc co powiedzieć. Przerwał nam dźwięk otwieranych drzwi. Oboje spojrzeliśmy w ich stronę.

Haji wyszedł na werandę. Miał czerwone i podpuchnięte oczy. Spojrzał na mnie i obdarował mnie smutnym uśmiechem. Miałem ochotę podejść do niego i przytulić, jednak obecność intruza skutecznie mi to uniemożliwiała.

- Idź już spać. Jest późno, jutro rano będziesz miał problem ze wstaniem.- Odezwał się do mnie łagodnym tonem.

Minąłem go, zamykając za sobą drzwi. Prawie. Zostawiłem je lekko uchylone. Stanąłem przy jednej z ściany by nie było widać mnie przez wąski prześwit. Ukucnąłem, chcąc przez chwilę posłuchać ich rozmowy. Nie chciało mi się spać, a nie miałem nic lepszego do roboty.

*****

Kiedy drzwi się za nim zamknęły, usiadłem na werandzie. Ridick zajął miejsce obok mnie. Wspólnie przez pewien czas wpatrywaliśmy się w rozgwieżdżone niebo.

- Wypytywałeś mnie o to... Uważasz, że on jest twoim...- Nie mógł dokończyć żadnego ze zdań. W jego głosie czułem nutę bólu.

- Prawdopodobnie.

Widziałem jak jego dłonie zaciskają się na kolanach. Nie cieszył się z tej wiadomości. Nie rozumiałem, dlaczego to w ogóle go interesowało. Co go to obchodzi? Między nami wszystko skończone. Ty żyjesz ze swoją watahą w Krick Muri, a ja jestem samotnym wilkiem w tych lasach. Dzielą nas tysiące kilometrów. Nie powinieneś interesować się moim życiem uczuciowym.

- Jak go właściwie poznałeś?

- To dosyć dziwna historia. Spędził ze mną jako dzieciak cały rok w lesie. Później zabrali mi go ludzie. Myślałem, że już na zawsze go straciłem. Kilka miesięcy temu wrócił. Studiuje tu w mieście.

- Doba, ale skąd go wytrzasnąłeś? Co robiło dziecko w lesie?

- Robiło za Czerwonego Kapturka- zaśmiałem się.- Gdy po wschodzie zanurzałem się w strumieniu zauważyłem płynący smoczek.- Zacząłem opowiadać.- Zainteresowało mnie to i szedłem jego śladem, by zobaczyć kto go zgubił. Dotarłem do brzegu wąwozu. W pobliżu nie było żadnej ścieżki turystycznej. Zobaczyłem, że na dole leży kilka ciał. Ucieszyłem się na darmową wyżerkę. Rzadko natrafia się taka okazja. Zszedłem na dół. Napełniałem żołądek, kiedy nagle zobaczyłem, że jedno z ciał się rusza. Chłopak przeżył to jakimś cudem jako jedyny z całej czwórki. Przestałem się pożywiać i zacząłem zaciągać dzieciaka do siebie.

- Co przerwałeś?!- Usłyszałem zszokowany głos, połączony z trzaśnięciem drzwi o ścianę.

Odwróciłem się, robiąc się biały jak ściana. Jasna cholera. Zacząłem kręcić głową. To nie tak! Chłopak zaciskał usta z wściekłości. Gdyby wzrok mógł zabijać, już dawno leżałbym martwy.

- Jak mogłeś!

- I tak nie żyli...- Próbowałem się jakoś wytłumaczyć.

- I co z tego! To byli moi rodzice! Jak mogłeś...- Jego głos zadrżał.

Wstałem, chcąc jakoś to wszystko wyjaśnić. Załagodzić całą tą sytuację. On chwycił drzwi i zatrzasnął je z hukiem.

- Tylko tu wejdź, a pożałujesz!- Usłyszałem jego krzyk z środka.- Nie chcę cię widzieć!

Stałem przed drzwiami, traktując te groźbę w pełni poważnie. Nie chciałem go stracić, nie chciałem by się stąd wyniósł, a tym mogłoby się skończyć moje wejście tam. Potarłem ze zdenerwowaniem twarz.

- Haji...- Odezwał się Ridick.

- Kurwa!- Warknąłem wchodząc na polanę.

Przechadzałem się po niej nerwowo. Miałem ochotę się przemienić i jakoś wyładować swoją złość, spowodowaną własną głupotą. Nie mogłem tego zrobić. Dobrze wiedziałem, że jego wcześniejsze słowa nadal obowiązują. Mam się nie przemieniać, chyba że na polowania. Zaskomlałem pod nosem.

- Straty, jeśli ty go jeszcze nie zażarłeś, to rzeczywiście musi być coś nie tak.

- Zamknij się!

Usiadłem na werandzie. Co ja najlepszego zrobiłem? Jednak prawda była taka, że jego rodzice nic dla mnie nie znaczyli. Byli jedynie przekąską. Wiedziałem, że to czego się dowiedział, musiało go naprawdę boleć. Gdyby mojego ojca ktoś zamordował lub zbezcześcił jego zwłoki, znalazłbym tego delikwenta i wypatroszył.

Nie miałem prawa być na niego zły. Z pełną słusznością mógł być na mnie wściekły. Nie wiem jak ja mu to wynagrodzę. Muszę to odpokutować. Chociaż przebywanie pod postacią człowieka to już są męczarnie.

- Ridick, chyba powinieneś już wracać do swoich.

- Wróć z nami.- Odezwał się błagalnie.

- Naprawdę nie mogę.

- Nim wyruszymy w drogę do domu, wpadnę się pożegnać.

Spojrzałem na niego smutnym wzrokiem. Dlaczego to robisz? Przecież wiesz, że nienawidzę smutnych pożegnań, a to będzie do takich należało. Widziałem jak przemienia się w dużego ciemnoszarego wilka. Ostatni raz posłał mi spojrzenie ciemnych oczu, po czym ruszył na wschód.

Nie ruszałem się z werandy. Siedziałem tak nie pozwalając sobie zasnąć, tak właściwie to sumienie mi nie pozwalało. Kolejny minus bycia człowiekiem. Będąc wilkiem potrafiłem je wyłączyć, pozbyć się go. Inaczej nie byłoby się w stanie przetrwać mając na koncie tyle zabójstw.

Usłyszałem ciche skrzypnięcie drzwi. Było już późno, księżyc znajdował się nisko na niebie. Niedługo zacznie świtać. Co on tu robi o tej godzinie?

- Nie powinieneś spać?- Spytałem go.

Chłopak usiadł na werandzie w pewnej odległości ode mnie.

- Nienawidzę cię.

*****

Nienawidziłem go w tej chwili bardziej niż można sobie wyobrazić. Jak on mógł zrobić to moim rodzicom?! Nie ma znaczenia czy żyli, czy nie. Nie wybaczę mu takiego postąpienia z ich ciałami. Jednocześnie nie mogłem go nienawidzić tak jakbym chciał. Coś nie pozwalało mi przelać na niego całej złości, którą czułem. Byłem wściekły na niego, a mimo to miałem ochotę się do niego przytulić. Chciałem znaleźć pocieszenie w jego ramionach.

Prowadziłem ze sobą wewnętrzną kłótnię. Jakaś część mnie w tej chwili bardzo pragnęła jego bliskości. Druga miała ochotę utopić go w jeziorze. Nie wiedziałem, której należy posłuchać.

Mogłem się na niego złościć i gniewać, jednak to nie zwróci im życia. Miałem nadzieję, że mnie rozumie. W końcu sam stracił ojca, o czym się dzisiaj dowiedział. Widziałem w jakiej był rozsypce. Stracił go, a teraz bał się, że straci i mnie.

Jego starzy znajomi odeszli. Zostaliśmy tylko my. Siedzieliśmy na werandzie wpatrując się przed siebie niewidzącym wzrokiem. Niebo robiło się coraz jaśniejsze. Słońce za naszymi plecami coraz bardziej zbliżało się do pory, w której zaczyna ukazywać się ponad drzewami.

Emocje nadal nie opadały. Do tej pory czułem rozchwianie emocjonalne panujące wewnątrz mnie. Spojrzałem w stronę Hajime, który podniósł swój wzrok na mnie w tym samym momencie. Widać było, że żałuje.

Przygryzając drżącą wargę wstałem i przeniosłem się na jego kolana. Natychmiast wtuliłem się w niego, chowając twarz w zagłębieniu jego szyi. Moim ciałem wstrząsnął szloch. Czułem jak jego silne ramiona oplatają troskliwie moje ciało.

- Nienawidzę cię!

Kiedy potrzeba bliskości została zaspokojona, została tylko ona. Nienawiść. Nie pozbędę się jej tak łatwo i wcale nie zamierzam. Chciałby by zapłacił za to, co im zrobił. Chciałem, żeby cierpiał.

________________________

No to się porobiło... Obaj mieli dzień, a raczej noc pełną rewelacji... Pogodzą się czy nie? Tego dowiecie się czytając kolejne rozdziały ;)

Przy okazji zapraszam was do mojego nowego opowiadania 185K-Snake.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top