Rozdział 15

Następnego ranka atmosfera była dość... ciężka. Ridick nie odzywał się do mnie. Natomiast Yasou zachowywał się tak samo jak ostatnimi czasy. Czyli ostatecznie obaj mnie unikali. Co do zdrady ze strony karmelowego wilka, nie miałem już wątpliwości. Między nim a Rinem coś ewidentnie było. Powoli smutek przeradzał się w złość na niego. Tyle dla niego poświęciłem, tyle przez niego straciłem, a ten fałszywy kundel mnie teraz zostawia?! To bolało.

Ridick zachowywał się jeszcze gorzej niż kiedyś. Nie obrażał mnie, jak miał to kiedyś w zwyczaju, tylko najzwyczajniej w świecie unikał, co było jeszcze gorsze. Już wolałbym by mnie obrażał. Przynajmniej by się do mnie odzywał.

Wataha wyczuła tą napiętą sytuację, lecz nie wtrącała się do niczego. Dotychczasowa hierarchia została nieco zachwiana. Yasou nadal był na wysokiej pozycji, lecz stał się bardziej samotnikiem. Spadł o jedno miejsce w dół, natomiast w górę podskoczył Shirai, co bardzo mnie martwiło. Ciągle musiałem go pilnować. Starałem się by przynajmniej raz w tygodniu z wszystkimi wybrać się na cały dzień do lasu. Tam pilnowałem porządku i powstrzymywałem niektórych zbyt duże ambicje.


Chwyciłem Ridicka, gdy mijał mnie na piętrze. Popatrzał na mnie chłodnym wzrokiem.

- Możesz mi wyjaśnić o co ci chodzi?

- O co mi chodzi?!- Zaśmiał się.- Haji, mam dość. Zawsze tylko Yaso i Yaso. Mam dosyć bycia drugą opcją. Cały czas mówiłeś, żebym się od ciebie odczepił. Proszę bardzo, masz co chciałeś. Wolałeś tego niewiernego kundla to masz. Ja naprawdę długo dawałem ci szanse, lecz już dosyć.

Stałem osłupiały jego słowami. Najbardziej bolał fakt, że miał rację.

- Masz czego chciałeś.

Odwrócił się i ruszył w stronę schodów. Tam spotkał się z Shiraiem i razem udali się na dół. Nie podobało mi się, że Ridick zaczął się z nim trzymać. Nigdy mnie nie lubił i miałem wrażenie, że podburzał Ridicka przeciwko mnie. A może po prostu spierdoliłem sprawę na całej linii i było tak jak mi powiedział. Zacisnąłem dłonie w pięści i zaszyłem się w swoim pokoju.

Do czego ja doprowadziłem?! Zacisnąłem powieki powstrzymując cisnące się do oczu łzy.


Starałem się przyzwyczaić do nowego porządku. Jednak było to naprawdę ciężkie. Zawsze miałem u boku albo jednego, albo drugiego, albo nawet obu. Teraz pozostałem sam. Oczywiście zawsze mogłem liczyć na Muraia, Hugusa, Maro czy bliźniaków. Przez cały czas starali się mnie wspierać. Jednak nic nie mogli poradzić na sytuację, do której sam doprowadziłem.


W pośpiechu udałem się do salonu po drodze zahaczając o kuchnię. Nalałem sobie szklankę zimnej wody i pognałem do czekającej na mnie watahy.

- Co tak długo?- Spytała Sam spoglądając na mnie.

- Przepraszam.

Rozejrzałem się po pokoju w poszukiwaniu wolnego miejsca. Główna kanapa była zajęta przez Yasou, Ridiuala, Shiraia i Inest. Kolejną mniejszą zajmował Hugues, Marozie oraz Murai. Samatha zajmowała jeden z foteli. Mi pozostał drugi. Usiadłem odstawiając w połowie pustą szklankę na stole.

- Co tym razem?- Odezwałem się do wszystkich obecnych.- Znowu jakiś badziewny romans lub kiepska komedia?

- Tym razem nie daliśmy się dziewczyną i oglądamy film akcji.

Uśmiechnąłem się. Yaso zgasił światło, a Murai włączył film. Ułożyłem się wygodnie w fotelu, skupiając swoją uwagę na ekranie telewizora.

Film okazał się być niezbyt ciekawy, jednak to było i tak dużo lepsze, od tego co zawsze wybierają dziewczyny. Pomimo niskiego poziomu jaki prezentował, był na tyle interesujący by oglądać go do samego końca. Który bohater zginie następny, a który uratuje świat w jakiś zadziwiający i totalnie nierealny sposób?

Siedziałem dłonią podpierając głowę, kiedy ogarnęło mnie nagłe uczucie niepokoju. Wyprostowałem się rozglądając niespokojnie. Nie wiem skąd u mnie takie uczucie, jednak było ono na tyle silne, że w żadne sposób nie dało się go zignorować. Coś było nie tak. Spojrzałem na pozostałych. Wszyscy byli wpatrzeni w ekran telewizora. Wszyscy poza Sam.

- Też to czujesz?- Zwróciłem się do niej.

Wzrok pozostałych nagle skupił się na naszej dwójce.

- Tak.- Odparła zaniepokojona.

- O czym wy mówicie?- Spytał Murai ściszając telewizor.

- Coś jest nie tak.- Mruknąłem pod nosem.- Zadzwońcie do Sama. Może on wie czy coś się dzieje w lasach lub na mieście. Poza tym niech już wraca do domu.

Wstałem z miejsca, kierując się na pierwsze piętro. Wszyscy podążyli za mną. Nikt nic nie mówił, szliśmy w niepokojącej ciszy.

- Nie odbiera. Włącza się poczta głosowa.

- Może padła bateria, ostatnio narzekał, że za szybko mu się rozładowuje.- Maro próbowała ją uspokoić.

Skierowałem się prosto w stronę balkonu, znajdującego się nad wejściem do domu. Otworzyłem na oścież dwuskrzydłowe drzwi biorąc przy tym głęboki wdech. Zacząłem węszyć, chcąc wyczuć jakiś niepokojący zapach w powietrzu.

Cholera.

Przemieniłem się, by upewnić się czy aby czasem mój węch mnie nie zawodzi. Ponownie wyczułem tą samą woń. Warknąłem wściekle pod nosem ruszając z miejsca. Schody pokonałem dwoma dużymi susami. Kierowałem się w stronę klapy do tunelu. Pośpiesznie i niezdarnie otworzyłem przejście. Zeskoczyłem w dół gnając przed siebie w stronę nikłego światła.

Czułem galopujące w mej piersi serce. Słyszałem za sobą tupot wilczych łap. Wataha biegła za mną, chociaż tak naprawdę nie wiedziała co się dzieje, zresztą podobnie jak ja. Próbowali dotrzymać mi kroku, jednak ja gnałem przed siebie nie zważając na nic. Ciemność jaka panowała dookoła nigdy nie wydawała mi się być tak niepokojąca i bliska.

Zahamowałem gwałtownie, sunąc po ziemi jeszcze przez chwilę. Dyszałem z szeroko otwartymi oczami.

- Nie.- Usłyszałem cichy szept.

Zacisnąłem szczeki. Chciałem odwrócić wzrok, jednak moje ciało mnie nie słuchało. Stałem sparaliżowany, a on patrzał wprost na mnie.

- Nie!- Wykrzyczałem.

Wiedziałem, że reszta jest równie zaskoczona i zrozpaczona. Podobnie jak ja nie mogli uwierzyć w to co widzą.

- Sam!- Zawyła wilczyca podbiegając do brata.

Łkając trącała go pyskiem, lecz on nadal leżał nieruchomo wpatrując się we mnie.

Wziąłem głęboki wdech i unosząc pysk ku niebu, wydałem z siebie smutne wycie. Reszta natychmiast dołączyła do mnie. To była smutna wilcza pieśń na cześć poległego członka watahy. Nasz głos rozbrzmiewał na całym naszym terytorium jak i poza nim. Nawet miastowe psy do nas dołączyły.

Przestałem, słysząc szelest dochodzący z granicy lasu. Podszedłem nieco w tamtą stronę. Stałem bezruchu oczekując przybycia niezapowiedzianego gościa. Między drzewami dostrzegłem biegnącą kobietę z dwójką dzieci, jednym w nosidełku na brzuchu, drugim u jej boku. Musiała tu przybyć zaniepokojona naszym wyciem.

Zatrzymując się natychmiast odwróciła Daniela. Nie chciała by to widział. Widziałem jak w jej oczach pojawiają się łzy. Stałem przed nią i nie czułem nic innego jak poczucia winy oraz ogromnego smutku. To moja wina... Zawiodłem.

Nastała długa chwila cisza.

- Daniel, nie odwracaj się.- Zwróciłem się do niego.- Powiedz tylko mamie, że zabiorę was do naszego domu.

Chłopczyk przekazał wiadomość swojej mamie. Kobieta spojrzała na mnie delikatnie przytakując głową. Odwróciłem się w stronę rezydencji.

- Poczekajcie chwilę i zabierzcie go do tunelu.- Zwróciłem się do pozostałych.

Nilla przystanęła przy mnie i razem ruszyliśmy w stronę domu.

- Młody, wskakuj na mój grzbiet.

Matka spojrzała na niego, kiedy podszedł bliżej mnie.

- Chce żebym na niego wsiadł- wyjaśnił jej.

Pomogła mu dostać się na mój grzbiet, po czym obiema rękoma objęła noszone na piersi dziecko. Była roztrzęsiona. Z jej oczy nadal spływały zły. Siedzący na mnie chłopak wtulił się w moją szyję, kiedy ruszyłem do przodu.

- To był ten wilk, prawda?- Odezwał się młody z twarzą w mojej sierści.

- Jak to „ten" wilk. O czym mówisz?- Spytałem zaskoczony jego słowami.

- No ten, którego czułem.

Otworzyłem szerzej oczy. Gdy dotrzemy na miejsce będę musiał z nimi porozmawiać. Zdają się wiedzieć więcej ode mnie.

Kroczyłem spokojnym krokiem. Nie chciałem jej pośpieszać.

Będąc przy rezydencji nie skierowałem się w stronę tunelu. Nie miałem zamiaru ciągnąć ich w tych ciemnościach przez dość spory kawał drogi. Udałem się w kierunku bramy głównej. Wątpiłem, żeby ktokolwiek kręcił się obok naszego domu w środku nocy, więc nie było ryzyka, że ktoś mnie zobaczy. Nilla otworzyła drzwi wpuszczając mnie pierwszego. Pod postacią wilka wszedłem do środka. Zaprowadziłem ich do salonu, gdzie na ekranie telewizora widać było zatrzymany kadr z filmu, który oglądaliśmy. Życie jakby nagle się zatrzymało.

Młody zszedł ze mnie, a ja udałem się po ubrania dla siebie. Przemieniłem się i szybko pobiegłem do siebie. Ubrałem się i zszedłem do pozostawionej w salonie niepełnej rodziny. Siedzieli na kanapie przytuleni do siebie. Usiadłem na fotelu obok wyłączając telewizor.

- Możesz mi powiedzieć co wiesz?- Spytałem delikatnym tonem.

Przełykając ślinę kiwnęła głową. Wiedziałem, że nie łatwo jest jej teraz mówić o czymkolwiek związanym z Samuelem.

- Sam był u nas od południa- zaczęła.- Już miał wychodzić, kiedy Daniel zaczął panikować. Był w swoim pokoju, nagle zaczął go wołać. Mówił, że tam jest wilk. Widać było, że jest przerażony.

- Tam był wilk. Czułem go!- Wtrącił się nieco roztrzęsionym głosem.- Otworzyłem okno bo w pokoju było gorąco i go poczułem!

- To nie mógł być nikt z nas. Wszyscy siedzieliśmy razem.

- Nie. Nie wiem kto to. Ale nie podobało mi się jak pachniał.

Wiadomo, że wszystko było w porządku dopóki młody nie wyczuł wilka, który nie należał do mojej watahy. Obcy wilk przedostał się na moje terytorium. To wszystko moja wina. Teraz wiedziałem już to na pewno.

- Już spokojnie.- Uspokoiłem go.- Co było dalej?

- Sam zaczął go uspokajać. Ja nie wiedział za bardzo co się dzieje. Powiedział, że pójdzie to sprawdzić. To wszystko mi się nie podobało, prosiłam go, żeby nie wychodził. Powiedział mi, że zaraz wróci. Czekałam na niego już godzinę, kiedy nagle usłyszałam wasze wycie.

- To wszystko moja wina.- Wyszeptałem pod nosem.- Obcy wilk nie powinien się tu dostać. Moim obowiązkiem jest zapewnienie bezpieczeństwa całej sforze. To moja wina. Spieprzyłem na całej linii.

- Przestań.- Usłyszałem nagle głos Ridicka. Cała wataha weszła do środka.

Odwróciłem się. Mężczyzna stał w drzwiach spoglądając na mnie smutnym wzrokiem. Za nim stali pozostali. Najwidoczniej już przynieśli ciało Sama pod rezydencje.

- Skąd miałeś wiedzieć- kontynuował.- Nie możesz przecież przez całą dobę łazić po terytorium i sprawdzać czy ktoś przez przypadek się tu nie dostał. Szczególnie biorąc pod uwagę, że nigdy wcześniej nic podobnego nie miało miejsca.

Milczałem. Miał rację, jednak to nie zdjęło ze mnie poczucia winy, które odczuwałem.

- Jeśli chcecie możecie udać się do siebie. Nilla, przygotuje ci pokój gościny.

Każdy rozszedł się w swoją stronę. Gdy kończyłem zmieniać pościel w pokoju dla naszych gości, usłyszałem ciche skrzypniecie drzwi. Zignorowałem to.

- Staruszku...

Zacisnąłem dłonie w pięść.

- Tak, młody?- Spytałem odwracając się do niego.

Usiadłem na łóżku, a chłopak podszedł do mnie i usadowił się na moich kolanach.

- Tata już nie wróci?

Dlaczego dzieciaki zadają zawsze tak trudne pytania?! Przytuliłem go do siebie nie wiedząc jak mu odpowiedzieć. Nie było sensu kłamać, ale mówienie mu wprost, że jego ojciec został zagryziony przez jakiegoś wilka, również nie było w porządku.

- Ten wilk był przerażający. Mówił bardzo brzydko.

- Słyszałeś go?- Spytałem zdziwiony.

- Tak. Był chyba obok domu sąsiadów. On chciał zrobić krzywdę mnie i mamie.

Czyli nieznajomy przybył do nas z konkretnym celem. Komu się naraziliśmy by spotkało nas coś takiego?!

- On już nie wróci, prawda staruszku?

- Nie. Znajdę go i...

Rozszarpię na strzępy tego gnoja, który zabrał ojca dwójce małych dzieci.

Do pokoju weszła Nilla. Pogłaskałem młodego po głowie i posadziłem obok na łóżku. Wstałem, kierując się w stronę drzwi. Zatrzymałem się na moment przy kobiecie.

- Jeśli będziesz potrzebowała jakiejkolwiek pomocy, zawsze możesz na nas liczyć.

- Dziękuję.- Odparła ledwie słyszalnie, lecz szczerze.

- Jeszcze raz przepraszam.

- To nie twoja wina.

Wyszedłem, udałem się w stronę swojego pokoju. Na schodach zatrzymała mnie Maro.

- Przynieśliśmy jego rzeczy. Były przy granicy miasta z lasem, gdzie pewnie się przemienił. W jego rzeczach nie znaleźliśmy jego telefonu.

Skinąłem głową, po czym ruszyłem dalej. Ciągnąłem za sobą nogi po podłodze. Nie miałem już na nic siły. Powinienem teraz myśleć, co zrobić z ciałem Sama, jednak nie miałem teraz do tego głowy. Najprawdopodobniej zakopiemy je gdzieś w lesie, w pobliżu rezydencji, a na cmentarzu wyprawimy pogrzeb z pustą trumną. Zajmę się tym z samego rana.

Przystanąłem na chwilę przy pokoju Yasou. Drzwi były nieco uchylone, z wnętrza dobiegał jego głos. Dzwonił do kogoś.

- Odbierz, odbierz.- Mówił do siebie nerwowym tonem.- W końcu. Jak to, co jest?! To twoja sprawka, mam rację? Nie rób ze mnie głupiego. Zdajesz sobie sprawę z tego co zrobiłeś?!- Krzyczał szeptem do rozmówcy po drugiej stronie telefonu.

Zamarłem. Z kim on rozmawiał?! Czyżby znał osobę odpowiedzialną za to morderstwo? Powoli pchnąłem dłonią drzwi.

- Przegiąłeś. Osierociłeś dwójkę dzieciaków! Nie wykręcaj się. Co on ci niby zrobił? No właśnie. Rin, naprawdę...

- Rin?!- Powtórzyłem nie mogąc w to uwierzyć.

Rinjin! To on zabił Sama? On jest tym wilkiem, o którym mówił Daniel? On jest wilkiem?! Widziałem jak Yasou patrzał na mnie przerażonym wzrokiem. Nie miał pojęcia, że przysłuchuję się jego rozmowie.

- To nie tak jak myślisz.- Zaczął spanikowany.

Podszedłem do niego i wymierzyłem mu cios w twarz, od którego zatoczył się na ziemię.

- Nie tłumacz mi się. Jak wrócę ma cię tu nie być, jasne?! Wynoś się z tego terytorium! Nie masz prawa tu przebywać! Spróbuj tylko tu być, kiedy wrócę to pożałujesz.

Nie mogąc powstrzymać gniewu jaki się we mnie zrodził, przemieniłem się tak jak stałem. Zerwałem się do biegu. Nie miałem ochoty zmagać się pod tą postacią z głównymi drzwiami, dlatego wybiegłem przez przeszklone tylne wyjście. Szkoło rozsypało się za mną z głośnym trzaskiem. Zawróciłem w stronę bramy wejściowej, która na szczęście była uchylona. Wybiegłem, kierując się w stronę ciemnego lasu.

Nie mogłem w to wszystko uwierzyć. Przecież widziałem się z nim kilka razy. Podczas Nocy kupalnej był nawet przy rannym, gdy mi zaczęło odbijać. Podczas odwiedzin u niego również niczego nie zauważyłem. Nie mogłem, miałem wtedy maść by nie czuć zapachu ludzi. Chwila. Myjąc twarz zmyłem ją z siebie. Miałem okazję wyczuć, że nie jest człowiekiem, jednak byłem tak na niego wściekły, że nawet tego nie zauważyłem. Yasou wiedział od początku i nic nie powiedział.

Zatrzymałem się na granicy podwórka z lasem. Przede mną znajdował się mój dawny dom, który aktualnie zajmował ten morderca.

Może to jednak nie prawda, przemknęła mi ta myśl przez głowę.

Obserwowałem uważnie dom, a szczególnie tylne drzwi. Jak na zawołanie otworzyły się, a w progu stanął Rinjin. Rzucił czymś w moją stronę. Przedmiot potoczył się po ziemi i zatrzymał przy moich łapach. To był telefon Samuela. Zawarczałem wściekle, patrząc na jego zadowoloną z siebie minę.

- Ty zawszony kundlu!

- Nie produkuj się, bo przecież i tak nic nie rozumiem. Powiedz mi to w twarz jak się przemienię szczeniaku!

Wyszedł na podwórko, po czym przybrał postać wilka. Nieco mniejszy niż ja o czarno-brązowej sierści.

- Jak mogłeś! Co on ci takiego zrobił?!

- On, nic. To ciebie ostrzegałem, żebyś zostawił Yasou w spokoju.

- Co?!

- Początkowo miałem zabrać się za dzieciaki, jednak on sam się napatoczył. Chyba i tak uzyskałem efekt na jakim mi zależało. Zastanawiałem się też nad tym, jak mu, Ridickiem.

- Po co to wszystko?!- Spytałem nadal nie rozumiejąc.

- Żeby dać ci nauczkę. Ze mną nie ma żartów szczeniaku. Ostrzegałem, nie posłuchałeś.

Czyli to wszystko to jednak rzeczywiście moja wina. Co nie zmienia faktu, że ten kundel nie miał prawa zrobić czegoś takiego. Zawarczałem, ruszając w jego stronę.

Krążyliśmy w niewielkim kółku, nie spuszczając z siebie wzroku. Nie minęło nawet pół roku, a mnie czeka kolejna walka. Dlaczego mam wrażenie, że to tylko ja mam takiego pecha?

W końcu skoczył w moją stronę. Zaczęła się walka. Był niezwykle zwinny i szybki, jednak ja również nie byłem gorszy. Dało się wyczuć, że mój przeciwnik był bardziej doświadczony ode mnie. Każdy atakował nie na żarty.

W poprzedniej walce moim celem była zemsta za przemienienie mnie oraz ochrona mojej sfory. Teraz nie mogłem obawiać się o moje wilki, nikt nie pozwoliłby mu dojść do władzy, poza tym on sam chyba tego nie chciał. Jednakże musiałem pomścić śmierć Samuela. On nie był niczemu winien. Stał się przypadkową ofiarą.

Walka przypominała każdą inną. Szarpanie za kark, podgryzanie się, szarpanie za złapaną skórę i latające wokół nas futro. Powoli coraz bardziej zagłębialiśmy się w las. Nasze warczenie i szczekanie odbijało się echem.

Wszystko trwało krócej niż by się mogło wydawać. Nasze ataki były szybkie i precyzyjne. Każdy w krótkim czasie stał z kilkoma poważniejszymi ranami. Poziom adrenaliny gwałtownie wzrósł, gdy zostałem powalony na ziemie. Widziałem szczęki zmierzające w moją stronę. Siłą woli powstrzymywałem się od zamknięcia oczu.

W ostatniej chwili udało mi się odsunąć od miejsca zamknięcia się szczęk. Było to na tyle blisko, że wystarczyło iż obróciłem głowę by wgryźć się w jego szyję. Skomlał próbując mi się wyrwać. Jego szczęki nie mogły mnie dosięgnąć.

Udało mu się wyrwać. W zębach zostało mi mnóstwo jego sierści. Zacząłem ją wypluwać, uważnie obserwując przeciwnika. Ciężko dyszał z zwieszoną głową. Z jego szyj nieustannie skapywała krew. Jego ciemne oczy spoglądały na mnie z wściekłością. Jak długo wytrzyma?

- Nie wierzę, że Yasou przemienił takiego śmiecia jak ty.- Warknął wściekle.- No tak, przyczynił się do tego jeszcze Kaoru.

Kłapnąłem zębami w jego stronę. Po co on o tym wspominał?

- Kaoru jak i Aron osobiście mało kogo przemienili. W pewien sposób możesz czuć się dumny, bo twoje istnienie w tym świecie to musi być dla nich potworna pomyłka.

- Skąd znasz Arona?- Spytałem prostując się.

- To ja mógłbym cię o to spytał- wydyszał.- Aron przemienił mnie, ja przemieniłem Yasou, a on przemienił ciebie.

Co?! Poczułem nagły ból w kostce. Zaatakowałem przeciwnika. Odskoczył ode mnie skomląc.

- Świat jest bardzo mały. Nawet się nie zorientujesz jak przez swoje całe długie życie zaczniesz spotykać wrogów, których sobie narobiłeś.

Widziałem, że było z nim coraz gorzej. Świadczył o tym jego słabnący głos oraz chwiejące się ciało. Silnie krwawił. Nawet gdybym już nie przypuścił na niego żadnego ataku, to w końcu się wykrwawi.

- Jak dotąd w swoim życiu miałeś mnóstwo szczęścia. Ciesz się, bo to nie będzie trwało wiecznie. W końcu dojdzie do ciebie zasłużone cierpienie, zamiast dotykać wszystkich dookoła.

Zawarczałem wściekle rzucając się na niego. Poczułem w pysku smak jego krwi. Obserwowałem jak wilcze ciało Rina opada na ziemie. Spoglądał na mnie zadowolonym wzrokiem, jakby to jeszcze nie był koniec. Jednak to był koniec, a przynajmniej jego.

Nie chciałem go już widzieć. Już i tak czułem się wystarczająco okropne. Przez cale życie miałem dość pacyfistyczne poglądy. Przemoc uważałem za ostateczność. Odkąd jestem bestią, jestem winny śmierci trzech osób, z czego dwóch bezpośrednio.

Kroczyłem powolnym krokiem w stronę rezydencji. Kulałem na przednią prawą łapę, w którą zostałem ugryziony. Nie przeszkadzało mi to. Zasłużyłem na to by cierpieć. Nie byłem w stanie zapewnić bezpieczeństwa własnej rodzinie.

Zatrzymałem się na moment w tunelu.

- Wybacz mi- wyszeptałem.

Ostatni raz rzuciłem okiem na jego nieruchome ciało. Naprawdę mi przykro.

Dostałem się do domu, przebrałem i bez słowa ruszyłem na górę.

- Hajime!

Obejrzałem się na schodach. Ridick stał u ich stóp, spoglądając na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Wziąłem głęboki wdech schodząc na dół. Bez słowa udałem się z nim do jadalni, gdzie wszyscy na mnie czekali. Wszyscy którzy powinni. Usiadłem bez słowa na moim miejscu. W pomieszczeniu panowała kompletna cisza.

- Yasou gdzieś zniknął.- Murai odezwał się jako pierwszy.

- Kazałem spierdalać stąd temu zakłamanemu kundlowi jeśli mu życie miłe.

Widziałem zdziwiony wzrok skierowany w moją stronę.

- Hajime, my o czymś nie wiemy?

- Ten sukinsyn wiedział, że na terytorium pomieszkuje sobie obcy wilk. Rin, który kupił mój dom...

- Co?

Nie tylko ja jeden byłem zaskoczony.

- To jego sprawka. To przez niego Sam...

W pomieszczeniu słychać było niezadowolone powarkiwania. Wszyscy byli w szoku, na wieść o jego zdradzie. Szczególne zdziwienie widać było po Muraim. Najwyraźniej nie tego się po nim spodziewał. Zresztą jak my wszyscy.

- Ale co on tu robił?

- Jego celem był ewidentnie Yasou. Nie wiem czy chciał go stąd zabrać, jednak interesował go tak naprawdę tylko on. Znał go już wcześniej, najwyraźniej szukał go, aż w końcu znalazł.

- Jak to znał?- Odezwała się kolejna osoba.- To Yasou go nie rozpoznał?

- Mówił mi, że nie wie kto go przemienił. Mógł go nie rozpoznać.

Rozległą się kolejna fala rozmów.

- Ridick...- Zwróciłem się do niego.- Yasou, tak jak i ty, pochodzi od Arona. Rozumiesz co chcę powiedzieć...

Na jego twarzy malował się wyraz szoku.

- Chciałem, żebyś wiedział. Nie chcę przed nikim z was niczego ukrywać.

Wstałem i ruszyłem w stronę drzwi. Zatrzymałem się w progu. Nie miałem odwagi im spojrzeć w oczy.

- Naprawdę przepraszam, że was zawiodłem.

To się więcej nie powtórzy. Opuściłem ich kierując się do swojego pokoju. Usiadłem za biurkiem. Znajdowało się ono przed oknem, z którego rozciągał się widok na ścianę lasu. Muszę jeszcze poczekać. Nadgarstek nadal mnie boli. Jak przestanie, wtedy zacznę.


Chyba wszystko. Znaczy, na pewno nie wszystko, lecz co najważniejsze zostało powiedziane. Wziąłem głęboki wdech. Ostatni raz rzuciłem okiem na kartkę papieru zapełnioną moim niezgrabnym pismem.

Naprawdę was przepraszam. To wszystko moja wina.

Chyba po prostu nie umiem rozróżnić osób, którym mogę ufać, a którym pod żadnym pozorem nie powinienem. Powinienem już dawno zauważyć, że coś jest nie tak. Przecież sami co niektórzy ostrzegaliście mnie przed nim. Nie słuchałem.

Chyba nigdy nie umiałem słuchać. Najpierw Kaoru ostrzegał mnie bym zostawił Yasou w spokoju. Nie posłuchałem i skończyłem jak skończyłem. Później wszystkich, których spotkałem dawali mi rady, których ja dumnie nie chciałem słuchać. Cały czas patrzałem jedynie na czubek własnego nosa. Przez cały czas miałem u boku Ridicka, który nigdy mnie nie zawiódł. Ridick, chciałbym cię bardzo przeprosić, za to, że nie umiałem docenić tego co dla mnie robiłeś. Nie umiałem docenić tego, co wy wszyscy dla mnie robiliście.

Samatha, przepraszam cię za to, że przeze mnie straciłaś brata. Ciebie Nilla za to, że przeze mnie straciłaś swojego ukochanego mężczyznę oraz twoje dzieci za to, że pozbawiłem ich ojca.

Mówcie co chcecie, ja i tak wiem, że to była moja wina. Moim obowiązkiem było chronienie was. Zawiodłem na całej linii. Całą resztę przepraszam za to, że przez moją nieodpowiedzialność stracili członka rodziny.

Odchodzę, ponieważ tak będzie lepiej dla dobra watahy. Nie będę się wypowiadał na temat, kto teraz powinien objąć dowodzenia. Ja na pewno się na tym nie znam i nigdy nie powinienem zostać alfą. Wierzę, że dokonacie słusznego wyboru.

Będę za wami tęsknił i miło wspominał spędzone z wami chwile.

KOCHAM WAS

WASZ HAJIME

Odłożyłem list na biurko. Wiedziałem, że w końcu zajrzą do pokoju i go znajdą. Wszyscy powinni już spać. Z nadzieją, że nikogo nie spotkam udałem się na balkon. Na nim przemieniłem się w wilka. Zeskoczyłem na dół nieco krzywiąc się przy lądowaniu. Ruszyłem biegiem, bojąc się, że nagle mogę zmienić decyzję.

Gnałem przed siebie z cisnącymi się do oczu łzami. Tak będzie dla nich lepiej, powtarzałem.

Zostanę sam. Znajdę miejsce, gdzie będę mógł spokojnie żyć z dala od innych. Tylko tak nie zrobię nikomu krzywdy. Nikogo już nie zranię. Tak będzie najlepiej.    

____________________________________________

Nadszedł koniec, przynajmniej na tą chwilę. Przyznam, że wasze komentarze zmotywowały mnie do rozmyślaniem nad dalszymi losami Hajime. Przyznam już, że mam pewien pomysł, jednak w tej chwili jestem zajęta innym projektem.

OPOWIADANIE ZAWIESZONE DO STYCZNIA 2017

Jeśli do tego czasu nie uda mi się wymyślić chociaż zarysu fabuły i problematyki to nici z kolejnych rozdziałów. Jednak nie sądzę, by tak się stało, więc zapraszam was na początku przyszłego roku :)

Mam nadzieję, że się podobało i zawitacie tu jeszcze przekonać się, co dzieje się z naszym Hajime, którym targa poczucie winy za śmierć przyjaciela.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top