Rozdział 12

Byłem szczęśliwy jak nigdy. Całkowicie wyzdrowiałem, a wszystko zaczęło się w końcu układać. Remont rezydencji, którą zniszczyliśmy, właśnie został zakończony. Bardzo byłem ciekaw jak teraz wygląda wnętrze. Musiało ono zostać dostosowane do pomieszczenia tam dziesięciu osób, a nie jak wcześniej, tylko czterech.

Dom, w którym dotychczasowo mieszałem został sprzedany. Wstępnie, bo sam mężczyzna zainteresowany zakupem nie przyjechał jeszcze obejrzeć domu. Zarzekał się jednak, że jest bardzo zainteresowany ofertą. Zależało mu na domu na uboczu blisko natury. Uważał, że jeśli zdjęcia jakie były dołączone do ogłoszenia są aktualne, to jest pewien, że chce tam zamieszkać. Już nawet wpłacił małą zaliczkę.

Zszedłem na dół znosząc ostatni karton z moimi rzeczami. Sam przejął go ode mnie i zaniósł do samochodu ojca. Zaoferował się, że pomoże w przeprowadzce. Chciał przy okazji zobaczyć jak będę teraz mieszkał. Dzisiaj w nocy miał wracać do domu.

- To już wszystko.- Podsumowałem.

- W takim razie wsiadajcie i jedziemy.

Z całej watahy był tu obecny jedynie Samuel. Reszta czekała na nasze przybycie na miejscu. Wsiedliśmy do samochodu taty i ruszyliśmy w drogę. Gdy wjeżdżaliśmy pod górkę, czułem rosnące podniecenie. Brama była już otwarta.

Pozostawiając rzeczy w samochodzie ojca, skierowałem się prosto do wejścia. Z ciężko bijącym sercem otworzyłem ciężkie dwuskrzydłowe drzwi. Przede mną ukazało się wspaniałe wnętrze nowego domu. Hol nie różnił się prawie niczym. Wcześniejsze potłuczone i poniszczone ozdoby zostały zastąpionymi nowymi.

- Witaj w domu Hajime.- Przywitał mnie głos Yasou.

Schodził po schodach idąc w moją stronę. Za nim kroczył Ridick, którego twarz rozpogodziła się na mój widok. Wiedziałem, że znów powstanie niezręczna atmosfera, lecz starałem się cieszyć chwilą. Yas podszedł do mnie przytulając mnie na powitanie.

- Pozwól, że ponownie cię oprowadzę, tyle że tym razem po twoim domu.

- Nas wszystkich, nie moim.

Uśmiechnął się radośnie. Odwróciłem się do tyłu, gdy usłyszałem jak ojciec gwiazda, widząc wnętrze domu. Na jego twarzy malowało się zaskoczenie i podziw.

- No ładnie.- Powiedział z uśmiechem na twarzy.

- Chodźcie, oprowadzę was.

Ojciec dołączył do nas w zwiedzaniu domu. Parter nie różnił się zbytnio od poprzedniej wersji. Uszkodzone rzeczy zostały odnowione i naprawione. Jadalnia została powiększona, podobnie jak salon. Zmierzaliśmy teraz na górne piętro. Od samego początku było widać różnicę. W pierwszej kolejności rzucała się większa ilość drzwi prowadzących do pokoi każdego z nas.

- Po prawej znajduje się pokój Shiraiego, Muraiego, Inest, Marozie i Hugusa. Lewa strona jest nasza, bliźniaków i Ridicka. Poza tym na drzwiach są tabliczki z imieniem każdego właściciela pokoju.

Przed odwiedzeniem mojego nowego pokoju, udaliśmy się do biblioteki i dwóch znajdujących się na tym piętrze gabinetów oraz na sam koniec łazienki. Ja odwiedzałem już te wszystkie miejsca, jednak tata widział je po raz pierwszy.

W końcu jednak udaliśmy się do pomieszczenia, którego byłem najbardziej ciekaw. Puścili mnie przodem pozwalając samemu otworzyć drzwi swojego nowego pokoju. Wstrzymałem oddech, widząc pokój o jakim nigdy nawet nie śniłem. Ogromne łóżko, piękna szafa, wspaniałe fotele stojące przy niewielkim stoliku tuż obok dużego okna.

- Oddychaj.- Usłyszałem szept tuż koło ucha.

Nie zdawałem sobie sprawy, że wstrzymywałem oddech. Wziąłem głęboki wdech czując jeszcze zapach nowości, unoszący się w pomieszczeniu. Zupełną ciszę, która dotychczas panował, przerwał dźwięk dzwoniącego telefonu. Obejrzałem się do tyłu. Yasou sięgał po komórkę. Odebrał ją wychodząc z pokoju.

- Wspaniały dom.- Tata podzielił się ze mną swoją opinią.- Oni są bogaci czy co?!

- Nie mam zielonego pojęcia.- Przyznałem.

Nagle Yas wrócił do nas z lekko skwaszoną miną.

- Ten facet, który chce kupić twój dom dzwonił i mówił, że już jest na miejscu. Chce go obejrzeć.

- Miał zjawić się dopiero za godzinę.- Odezwałem się zaskoczony.

- Wiem. Mam nadzieję, że zostawiłeś po sobie porządek. Muszę lecieć. Trzymaj kciuki, oby mu się spodobał.

- Jasne, leć. Powodzenia.

Posłał mi przepraszający uśmiech, po czym zniknął. Nie miałem mu tego za złe. Sam zrzuciłem na jego barki sprzedaż mojego domu. Bałem się, że nie wytrzymałbym zbyt długo w obecności człowieka. Przy tacie często ledwo co się powstrzymywałem, co tylko boleśnie uświadamiało mi, że nie należę już do ich świata.

- Taki trochę w stylu włoskim.

- Ma pan rację.- Przyznał Ridick.

- Nie mów do mnie per pan. Czuję się wtedy staro.

- Niepotrzebnie, bo starszy jesteś jedynie od Hajime i chyba od Yasou.

Uśmiechnął się lekko rozbawiony. Wiedziałem, że ta cała sytuacja jest dla niego ciężka. Jednak zadziwiająco dobrze sobie radził.

- Haru!- Doszedł nasz zadowolony głos Muraiego.- Oprowadzili cię już?

- Tak.- Odpowiedział ojciec.

- W takim razie pokażę ci go jeszcze raz, pewnie Yaso pokazał wszystko na ta odczepnego.

Tata pożegnał się z nami, idąc w stronę mężczyzny, z którym najlepiej się dogadywał. Dobrze, że chociaż miał tu z kim rozmawiać. Inaczej czułbym się okropnie, nieraz zostawiając go samego. Wziąłem głęboki wdech. Poczułem się lepiej, gdy jego zapachu nie było już w pobliżu.

Nagle drzwi pokoju się zamknęły.

- Ridick, co ty...

Nie udało mi się dokończyć zdania. Zamknął moje usta pocałunkiem, ciałem przyciskając mnie do najbliższej ściany.

- Może by tak wypróbować twoje nowe łóżko?- Zaproponował z uśmiechem.

- Co ty wyprawiasz?!

- Oj, przestań. Zjawił się wspaniały Yasou i ja idę w odstawkę? Tak to ja się nie bawię.

Ponownie wpił się w moje usta. Próbowałem się wyrwać, jednak unieruchomił mi ręce tuż nad moją głową. Cicho jęknąłem, kiedy jego biodra jeszcze bardziej przycisnęły moje do ściany. Czułem jego wzwód na swoim podbrzuszu.

- Haji, jesteś tu bo...

W tym momencie odepchnąłem od siebie Ridicka. Piorunowałem go wściekłym wzrokiem powstrzymując dyszenie. Spojrzałem w stronę drzwi. Na szczęście nie było to nikt z rodziny Sato. Jestem pewien, że wtedy Yasou natychmiast dostałby wieści co się tu działo.

- Tak, chciałaś ode mnie czegoś konkretnego Ines?

- Nie... ja tylko... znaczy...- Zaczęła zakłopotana.- Twój ojciec niedługo wyjeżdża i chciał spędzić z tobą jeszcze trochę czasu. Ja już pójdę.

- Poczekaj!- Zawołałem. Zatrzymała się spoglądając na mnie.- Ridick, możesz zostawić nas samych?

Spojrzał na mnie niepewnym, lecz zadowolonym z siebie wzrokiem. Opuścił mój pokój zostawiając mnie samego z Ines.

- Mam nadzieję, że to co tu widziałaś zostanie między naszą trójką i Yaso się o niczym nie dowie.- Mówiłem patrząc na nią twardym spojrzeniem.

- Tak, znaczy... Ja nic nie widziałam.

Odeszła z rumieńcami na twarzy. Bosz... Tak niewiele brakowało. Co mu odwaliło?! Niech ja go tylko dorwę! Teraz jednak musiałem iść... Nawet nie zdążyła mi powiedzieć, gdzie czeka na mnie tata. Wyszedłem z pokoju zamykając za sobą drzwi. Spojrzałem chwilę na srebrną tabliczkę z napisem „HAJIME". Ładnie się prezentowała. Rozejrzałem się by zorientować się, kto ma koło mnie pokój. No świetnie... Po prawej Yasou, po lewej Ridiual. Pomiędzy seksownym młotem, a wkurzającym kowadłem. Dlaczego mój karmelowy wilczek pozwolił mu zarezerwować sobie pokój koło mojego?!

Zszedłem na dół. Tatę wraz z swoim łóżkowym przyjacielem znalazłem w salonie. Na mój widok obaj się uśmiechnęli.

- Jeszcze nie zabrałeś swoich rzeczy z samochodu.- Zaśmiał się.- Mają pojechać ze mną do domu?

- Już jedziesz?- Spytałem nieco zaskoczony.

- Już niedługo.- Odparł beznamiętnie.

Skinąłem głową niemrawo. Wszyscy wspólnie udaliśmy się po moje kartony. Zostawialiśmy je w holu nie kłopocząc się z noszeniem ich na górę. Widziałem niezadowolony i smutny wzrok ojca.

- Nie żegnamy się na zawsze.- Starałem się go pocieszyć.

- Tak, racja.

Zacisnąłem wściekle pięści słysząc dźwięk dzwoniącego telefonu. Był na tyle natrętny, że tata zmuszony był go odebrać.

- Tak, słucham... Nie zaraz wracam, właśnie żegnam się z Hajim...- I w tym momencie się skrzywił rozumiejąc, że zrobił błąd.- Tak, ale... Już. Matka chce z tobą rozmawiać.

Wziąłem od niego telefon przykładając sobie do ucha.

- Hajime, synku. To ty?

- Tak. Dlaczego tak bardzo się martwisz, nigdy jakoś specjalnie się mną nie przejmowałaś.

- Nawet tak nie mów! Co się stało, gdzie ty byłeś?! Jesteś cały i zdrowy?!

- Tak. Nie mam teraz czasu rozmawiać. Na razie.- Rozłączyłem się nim zdążyła cokolwiek powiedzieć.

W pierw wyciszyłem, a następnie oddałem komórkę ojcu. Spojrzał na mnie z niewyraźnym uśmiechem. Podszedł do mnie i przytulił mnie mocno, jak na człowieka, do siebie. Wstrzymałem oddech uważając by nie ścisnąć go za mocno.

- Będę tęsknić.

- Ja również.

Powolnym krokiem nie spuszczając ze mnie oczu kroczył w stronę samochodu. Weź się w garść Hajime, przecież to nie jest wasze ostatnie pożegnanie. Jeszcze się z nim zobaczę.

- Opiekuj się nim.- Zwrócił się do stojącego za mną Muraiego.

- Nie spuszczę z niego oczu.- Zapewnił ojca.

W końcu wsiadł, odpalił samochód i ruszył. Zwolnił chwilę mijając bramę, by jeszcze przez chwilę na mnie popatrzeć. Wiedziałem, że się uśmiecha. Zniknął za bramą, którą po chwili zamknąłem. Tak oto rozpoczyna się nowe życie kopciuszka, który stał się księciem zamieszkałym w zaczarowanym zamku. I pomyśleć, że jeszcze niecały rok temu był on dla mnie niczym tajemniczy ogród, który skrywa w sobie jakąś tajemnicę. Teraz ja byłem częścią tej tajemnicy.

Wróciłem do domu. Udałem się do siebie po drodze zaglądając do salonu, z którego dochodziły jakieś odgłosy. Zaskoczył mnie widok Ines siedzącego na kanapie z Shiraiem, komentującego właśnie oglądany program. Po cichu wycofałem się i udałem się prosto do siebie.

Rozłożyłem się wygodnie w moim nowym łóżku. Nigdy nie przypuszczałem, że będę mieszkał w tak wielkim domu. Zawsze sądziłem, że szczytem marzeń będzie mieć dom, żyć bez kredytu i nie myśląc czy starczy mi do pierwszego. Zamknąłem oczy chowając głowę w miękkiej puchowej poduszce. Pachniała lasem. Yasou tu był?


Na dworze panowała już ciemność. Leżałem niespokojnie spoglądając w stronę okna. Dlaczego jeszcze nie wrócił? To spotkanie z klientem trwa za długo. Mięło już kilka godzin odkąd wyszedł. Zaczynałem się niepokoić. Opierałem się pokusie by wyjść na zewnątrz, przemienić się i zawyć z nadzieją, że odpowie.

- Spokojnie, przecież to dorosły człowiek-wilk. Co niby miałoby mu tu zagrażać?

Starałem się zasnąć, dać sobie odpocząć. Jednak napięcie nie chciało opuścić mojego ciała. Otworzyłem okno. Znajoma woń lasu zadziałała na mnie kojąco. Jeszcze raz położyłem się starając odpocząć. Wróci, a jutro rano spytam go, dlaczego tak długo go nie było.

Trwałem w półśnie, kiedy usłyszałem ledwie słyszalne szczękniecie klamki. Chociaż równie dobrze mogło mi się to tylko wydawać. Nie zwracając na to uwagi wróciłem do swojego drzemania. Kiedy jednak poczułem czyjeś ciepłe usta na swoim karku nie mogłem zaprzeczyć obecności intruza w moim pokoju. Nie spanikowałem, wiedziałem, że żaden nieproszony gość, nie miał prawa się tu dostać niezauważony.

Pocałunki nie ustawały, tylko przenosiły się na inne obszary. Kark, szyja, szczęka, policzek. Leżałem spokojnie nie dając po sobie poznać, że już nie śpię. Chociaż chyba było wiadomo, że każdy w takich warunkach dawno by się obudził. Kiedy poczułem znajome usta na swoich wargach moje serce przyśpieszyło swój rytm.

Jednak chwileczkę. Coś było nie tak.

- Yas, ty piłeś?

- Tyko ociupinkę.- Powiedział palcami pokazując tę swoją niby ociupinkę.

Nie wierzę. Ja się tu o niego zamartwiam, a ten najzwyczajniej w świecie chlał.

- Zostaw mnie- burknąłem.

- No weś.

- Jazda stąd zapijaczony kundlu!

Chwyciłem kołdrę i narzuciłem ją sobie pod samą szyję. Nagle poczułem na swoim ramieniu jego ciepłą dłoń. Zaczął delikatnie masować mój kark, drugą ręką zsuwając ze mnie koc. Z całych sił starałem się go ignorować. Przylgnął do moich pleców całym ciałem. On również był w samej bieliźnie. Kiedy on się rozebrał?!

Jego dłoń powoli wodziła po moim ciele, a usta składały delikatne pocałunki na mojej szyi. Leżałem twardo z rękoma założonymi na piersi. Pragnąłem jego pieszczot, jednak w tej chwili chciałem dać mu jakąś nauczkę za to picie i trochę się na niego poobrażać.

- Miałeś tylko oprowadzić gościa po domu i dowiedzieć się czy decyduje się na zakup.

- Orpfadziłem. Dzisiejszą noc spędza jusz tutaj, snaczy tam.

Naprawdę? Czyli niedługo powinien wpłacić pozostałą część kwoty za dom. Chociaż wolałem, żeby zrobił to zanim się wprowadził. Mam nadzieję, że nie będę miał z nim zbyt dużo problemów.

- I po wszystkim nudziłeś się i poszedłeś pić.- Kontynuowałem moje wyrzuty.

- Nope! On sam wyciągnął wódkę na stół. Dalej jakoś jusz samo poszło.

Świetnie. Nabywca mojego starego domu to alkoholik, który rozpija mi partnera. Chociaż może po prosu chciał być miły. Będę musiał któregoś dnia obejrzeć delikwenta.

Przeszedł mnie dreszcz, gdy jego usta skubnęły delikatnie płatek mojego ucha. Dłońmi chwycił mnie za biodra i przyciągnął do swoich. Wstrzymałem oddech, czując szalone bicie swojego serca. Bądź twardy Hajime, nie daj mu się. Jeszcze chwilę czułem na sobie jego dotyk, po czym nagle to wszystko zniknęło. Co? Dlaczego przestał? Odwróciłem się by sprawdzić co się stało.

Gdy znalazłem się na plecach poczułem czyjś ciężar na sobie. Yasou patrzał na mnie zwycięskim spojrzeniem z łobuzerskim uśmiechem na twarzy. Bosz... Sam seks. Nawet pijany potrafi nie wychodzić z roli Boga Seksu. Musiał czuć, że moje ciało nie jest obojętne na jego przymilanie się. Od samego początku mój sprzęt stoi na baczność, domagając się jego uwagi.

Bez słowa pochylił się i złożył delikatny pocałunek na mych ustach. Robił to inaczej niż zawsze, mniej natarczywie i zachłannie. Był powolny, czuły i dokładny. Starając się zachować spokój, powoli mu się oddawałem. Jego pocałunki schodziły coraz niżej. Szyja, obojczyk, klatka piersiowa, brzuch. Nie zaniedbywał żadnego kawałka mojego ciała. Każde traktował z należytą uwagą i czułością.

Po pijanym Yasou spodziewałem się czegoś nieco innego. Nie przypuszczałem, że stanie się pewnego rodzaju swoim przeciwieństwem. Lubiłem jego agresywność i dominacje w łóżku. Ta jego delikatna strona była na swój sposób intrygująca. A może miał ochotę spróbować czegoś innego?

Dłońmi chwycił materiał moich bokserek pozbywając się ich ze mnie. Po chwili chwiejąc się podobnie uczynił z swoimi. Powrócił do mnie z przebiegłym uśmiechem. Szybko zrozumiałem, o co mu chodziło, gdy zaczął się ze mną drażnić. Ustami wędrował wokół mojego krocza, cały czas starannie omijając miejsce, które domagało się jego uwagi.

- Yas- sapnąłem rozdrażniony.

Odsunął się nieco i odwrócił mnie na brzuch. Położył się na mnie całym ciałem kontynuując przerwane pocałunki. Czułem na swoich pośladkach jego prężącą się męskość. Zniżając się w dół starał się nakierować go na wejście do mnie.

- Kosiam cię- wyszeptał mi do ucha zagłębiając się we mnie.

Czekałem rozluźniony aż wejdzie cały i zacznie się we mnie poruszać. Przez cały czas nadal utrzymywał swoją delikatność i czułość. Mój oddech stawał się coraz bardziej nierówny, jednak to jemu z naszej dwójki było naprawdę przyjemnie. Słyszałem jak powstrzymuje się od mocniejszych westchnięć i jęków. W końcu doszedł z moim imieniem na ustach. Wyszedł i padł koło mnie spełniony. Mi do tego stanu jeszcze trochę brakowało.

Po kilku głębszych wdechach odwróciłem się w jego stronę. Nosz... Zasnął. Wykorzystał mnie i zasnął. Wiecie co... Teraz to dopiero jestem zły! Wstałem, znalazłem na ziemi swoje bokserki i ubrałem je na siebie. Rozejrzałem się dookoła. W moim pokoju nie było jego ubrań. Czując parcie na pęcherz skierowałem się do łazienki.

Na ziemi leżał szlak złożony z jego ubrań. Po wyjściu z toalety zabrałem się za sprzątanie tego wszystkiego. Po śladach różnych części garderoby trafiłem nawet do kuchni. Znajdowała się tam ostatnia poszukiwana część, a mianowicie jedna z skarpetek. Kierowałem się w jej stronę, kiedy nagle moja noga znalazła się niespodziewanie daleko przede mną. Poczułem nagłe i nie miłe spotkanie z podłogą. Leżałem plecami na twardych i zimnych kafelkach.

- Cholera- zakląłem cicho pod nosem.

Kto coś rozlał i nie wytarł?!

- Wszystko w porządku?- Usłyszałem nagle czyjś głos.

Chwyciłem wystawioną w moją stronę rękę podnosząc się ciężko z ziemi. Spojrzałem się na niego z krzywym uśmiechem. Co on tu robi? Ubrany był równie bogato i wytwornie jak ja.

- Dlaczego nie śpisz?

- Nie mogłem zasnąć. Zachciało mi się pić i wychodząc z pokoju widziałem cię jak znikasz idąc schodami w dół. Przypadek chciał, że doszliśmy w to samo miejsce w dwóch różnych celach z dwóch różnych powodów.

Nieźle, zabrzmiało trochę filozoficznie.

- Wyglądasz jakbyś nie był w humorze. To przez niego, mam rację?

Wziąłem głęboki wdech zamierzając zaprzeczyć.

- Tylko nie zaprzeczaj. Za dobrze cię znam.

- Długo nie wracał, a jak już się pojawił to pijany- wyjaśniłem.

- Oraz próbował zaruchać i mu się nie udało albo seks był wyjątkowo kiepski.

- Skąd te przypuszczenia?- Spojrzałem na niego unosząc jedną brew.

- Nie wierzę, że nie próbował się do ciebie dobierać, a wiem jak wyglądasz po dobrym seksie.

Nie wiedziałem czy mam mu przywalić czy przyznać rację. Usiadłem na kuchennym blacie garbiąc się z smutnym wyrazem twarzy. Ridick wyminął mnie nalał sobie wody do szklanki i skierował się w stronę drzwi. Mijając mnie chwycił moją dłoń i pociągnął mnie za sobą. Pozwalałem mu się kierować w nieznanym kierunku. Nieco się zdziwiłem widząc, że każe mi usiąść na kanapie w salonie.

Nie odezwał się ani słowem. Siedział patrząc przed siebie co jakiś czas upijając kolejny łyk wody z trzymanej szklanki.

- Nie lubię go.- Odezwał się w końcu obojętnym tonem.

Milczałem widząc, że ma jeszcze coś do powiedzenia.

- Nie ufam mu. Wydaje mi się przebiegłym kundlem. Coś wewnątrz mnie mówi mi, że z nim jest coś nie tak. Wolałbym, żebyś trzymał się od niego z daleka.

- Ridick, rozumiem, że coś do mnie czujesz. Jednak to jego kocham. Przepraszam, jeśli dałem ci jakiekolwiek nadzieję.

Kątem oka widziałem jak zaciska szczękę.

- Yas to świetny aktor i zakłamana świnia. Wcale tak bardzo nie rozpaczał po twoim zaginięciu. Uważam, że nie zasługuje na ciebie. Nie zgadzam się również z tym, że nic do mnie nie czujesz, a wiem, że tak uważasz.

- Ridick...

Nie zdołałem dokończyć. Zamknął moje usta pewnym pocałunkiem. Zaczął napierać na mnie w międzyczasie odkładając szklankę na stolik. Leżał na mnie, jedną ręką błądząc po moim ciele. Moje serce waliło jak szalone. Oderwał się ode mnie, spoglądając na mnie tym swoim napalonym wzrokiem. Dyszałem z podniecenia nadal mając lekko rozchylone usta. Przybliżył twarz do mnie i zaczął składać pocałunki na moim ciele. Był większy od Yasou, więc pokrywał mnie większą powierzchnią. Przełożył rękę przez moją talię i przyciągnął do swojego ciała.

Poczułem jak jego dłoń wślizguje się pod materiał moich bokserek. Wziąłem głęboki wdech, kiedy jego zimna dłoń chwyciła mój członek. Dużo nie trzeba mi było. Nawet nie wiem, w którym momencie Ridick zdjął z siebie bieliznę. Moja była jedynie zsunięta nieco niżej. Mój oddech przyspieszył, gdy poczułem jak zaczął się na mnie nabijać. Powoli się w nim zagłębiałem. Przygryzłem wargę, powstrzymując się by nie wbić się w niego jednym szybkim ruchem. Nie byłoby to dla niego zbyt przyjemnie.

W końcu sam zaczął poruszać się na moich biodrach. Wbiłem palce w jego pośladki przyciągając go mocniej do siebie. Mężczyzna pochylił się i zaczął obdarowywać moją szyję czułymi pocałunkami. Odciągnąłem go od niej, gdy poczułem, że za bardzo się w nią wssysa. Jeszcze by tego brakowało by zrobił mi malinkę. W końcu doszedłem w nim, z zduszonym jękiem rozkoszy. Zsunął się ze mnie z uśmiechem na ustach.

Leżałem wpół nagi, a Ridick odpoczywał obok mnie. Czułem się okropnie. Tyle razy odpychałem go, bo przecież miedzy nami nic nie ma. Kocham innego. A gdy tylko Yas mnie wkurzył i po części wykorzystał, oddałem się mu.

- Idę do siebie.

Podniosłem się i zacząłem gramolić się z kanapy przechodząc przez Ridicka okrakiem. Kiedy byłem idealnie nad jego biodrami usłyszałem ciche skrzypnięcie drzwi. Widziałem twarz Shiraiego, który po szybkim zbadaniu sytuacji wycofał się.

Jasna cholera. Mam nadzieję, że nikomu nie powie.

- Zajmij pokój Yaso na dzisiaj. Skoro on śpi w twoim, to nie męcz się z nim dzisiejszej nocy i po prostu pójdź spać do niego.

Zdziwił mnie spokoju i opanowany głos Ridicka. Wstałem i żegnając się z nim jedynie skinięciem głowy, udałem się do pokoju Yasou, w którym miałem spędzić dzisiejszą noc. Z skwaszoną miną powoli sunąłem po schodach, a następnie po korytarzu. W końcu dotarłem do celu. Za drzwiami znajdował się pokój nieco inny niż się spodziewałem. Chociaż to może przez przyzwyczajenie, że otaczające mnie wilki to staruchy, a on przecież był zaledwie i aż osiemnaście lat starszy ode mnie.

Wnętrze było dość nowocześnie urządzone. Na ciężkim drewnianym biurku znajdował się laptop, na stoliku nocnym leżała ładowarka do bezprzewodowego ładowania smartphone'a. W pokoju znalazłem jeszcze kilka nowinek technicznych.

Czując ogarniające mnie zmęczenie podszedłem do łóżka i padłem na nie. Uśmiechnąłem się czując miękkość pościeli i znajomy leśny zapach.


Poczułem delikatne szturchanie.

- Wstawaj moja śpiąca wilcza królewno.

Otworzyłem oczy początkowo mrużąc je z powodu jasnego światła. Uśmiechnąłem się słabo, widząc twarzy i kawałek gołego torsu naszego pijaczyny.

- Wołają już na śniadanie.

- To byś się ubrał, a nie gołą klatą świecisz.

- Nie mów, że ci się nie podoba.- Powiedział z łobuzerskim uśmiechem na twarzy.

Wywróciłem oczami podnosząc się z łóżka. Kiedy tylko wstałem, poczułem jak przylega do mojego ciała. Zacząłem się wykręcać z jego uścisku.

- Co jest?- Spytał zdziwionym tonem.

- Ty się jeszcze pytasz? Pamiętasz swój powrót do domu?

- Tak dwie trzecie, a co? Pewnie okropnie się zachowywałem, mam rację?- Mówił skruszony, jednak nie byłem do końca przekonany.

- Po pierwsze sam fakt, że wróciłeś pijany. Było chociaż uprzedzić. A o pozostałych rzeczach związanych z twoim powrotem do domu nie chce mi się rozmawiać. Ubieraj się i schodźmy na te śniadanie.

Wyminąłem go i udałem się do swojego pokoju. Łóżko było zaścielone, chociaż tyle. Podszedłem do szafy szukając czegoś do ubrania.

- Ej, Haji. Przepraszam. Byłem pijany i...

- Wyjdź.- Starałem się zachować spokój.

- Hajime...

- Powiedziałem wyjdź!- No i moje opanowanie szlak trafił.

Spoglądałem na niego przez ramię. Widziałem, że się wahał. W końcu z grymasem na twarzy opuścił mój pokój. Wziąłem kilka uspokajających wdechów i zabrałem się za ubieranie. Wyglądając jak człowiek wyszedłem i skierowałem się do jadalni.

Wszyscy byli już obecni. Patrząc na nich miałem wrażenie, że siedzą w grupach. Spodziewałem się tego, jednak były one inne niż przypuszczałem. Dużo się musiało dziać, podczas mojej nieobecności. Życie nowej watahy się toczyło bez mojego udziału. Nie miałem pojęcia jaka ustaliła się hierarchia, pomijając moje dowodzenie.

Przemierzając jadalnię w kierunku jedynego wolnego miejsca u szczytu stołu analizowałem kto, gdzie i koło kogo siedzi. Przy moim krześle miejsca zajmowali Yasou i Ridiual, którzy siedzieli naprzeciwko siebie. Kolejną parę stanowił Murai z siedzącym po drugiej stronie Shiraiem. Po jego prawej siedział Hugues, obok którego oczywiście znajdowała się Marozie. Obok zasiadała Samantha. Po przeciwnej stronie stołu znajdowała się Inestia oraz Samuel. Zdziwiło mnie, że Ines usiadła obok Shiraia. W sumie ostatnio często widuje ich razem.

Miałem nadzieję, że taki układ nie odzwierciedla rzeczywistej hierarchii w mojej sforze. Nie podobałaby mi się wysoka pozycja Shiraia.

Zasiadłem na swoim miejscu, posyłając wszystkim uspokajający uśmiech. Wszyscy wydawali się cieszyć z mojej obecności na pierwszym wspólnym śniadaniu. Na stole już leżało surowe mięso, które było naszym dzisiejszym posiłkiem.

- Smacznego.- Życzyłem wszystkim, na co uzyskałem taką samą odpowiedź.

Przystąpiliśmy do posiłku. Lekko skrzywiłem się mając ochotę na prawdziwe, świeżo upolowane mięso, jednak nie narzekałem. Podczas śniadania, jak i przy rozmowach mu towarzyszących, dało się wyczuć napiętą atmosferę między mną a Yasou. Unikałem jakiegokolwiek kontaktu z nim czy chociażby wymienieniu kilku zdań. Ignorowałem go na całej linii. Widziałem, że siedział przygaszony niezadowolony z obecnej sytuacji. Natomiast na twarzy Ridick widniał dyskretny uśmiech komentując tym samym całą sytuacje.

- Niedługo trzeba by było zacząć przygotowania do Nocy Kupały.- Odezwał się Murai ponad wszystkimi rozmowami.

- Kiedy ono dokładnie wypada?- Pytałem nie pamiętając daty.

- Zawsze alfa zajmował się przygotowaniami.- Napomknął Shirai raczej złośliwie niż informacyjnie, ignorując moje pytanie.- On zawsze o nim pamiętał.

- Co to za święto?- Odezwał się Hugues.

Ridick zdawał się być mu wdzięczny za zadanie tego pytania. Wataha z Krick Muri miała prawo nie wiedzieć. Sam obchodziłem je po raz pierwszy zeszłego roku.

- Jest to słowiańskie święto związane z letnim przesileniem Słońca.- Zaczął wyjaśniać Yasou po raz pierwszy odzywając się dzisiaj przy stole.- Obchodzone jest w czasie najkrótszej nocy w roku, czyli z dwudziestego pierwszego na dwudziestego drugiego czerwca.

- Na czym ono polega?- Spytała z zainteresowaniem Inest.

- Sami zobaczycie, gdy przyjdzie czas na świętowanie.- Odpowiedzi udzielił Murai z uśmiechem na ustach.

Nie mogłem się już doczekać. Bardzo miło wspominam zeszłoroczne świętowanie. To podczas niego poznałem mojego Yasou. Jestem ciekaw czy tegoroczna impreza będzie równie wspaniała.

- To kto zajmuje się organizacją?- Shirai odezwał się niecierpliwie.

Wiedziałem, że liczy na moją niekompetencje.

- Skoro była to robota alfy, to ja się tym zajmę.- Ze względu na pozycje czułem się zobowiązany zająć się organizacją.

- Ty? A co ty możesz o tym wiedzieć?- Odezwał się drwiącym głosem.

- Dlatego mu pomożesz.- Usłyszałem głos Muraia.

- Co?!- Odezwaliśmy się jednocześnie.

- Zawsze pomagałeś Kaoru, więc teraz pomożesz Hajime. Możecie zacząć już dzisiaj załatwiać sprawy w mieście.

Poczułem dreszcz na dźwięk imienia byłego przywódcy. Wraz z Shiraiem spojrzeliśmy na siebie nieprzyjaznym wzrokiem. Żadne z nas nie cieszyło się z tej współpracy. Wszelkie uwagi do tego układu przemilczeliśmy.

- Jesteście pewni, że da radę?- Usłyszałem wątpliwości ze strony Yasou.

To zabolało.

- Na pewno wrócę jeszcze dzisiaj i to trzeźwy.- Burknąłem w odpowiedzi.

Skrzywił się i uciekł wzrokiem. Zniechęciłem go do dalszej dyskusji. Spojrzałem na pozostałych. Nie wyglądali jakby mieli jakiekolwiek uwagi. Byłem im bardo wdzięczny za wiarę we mnie.

Rozmawialiśmy jeszcze przez chwilę. Zgłosiłem się na ochotnika do zmywania naczyń po śniadaniu. Było tego więcej niż się spodziewałem. Jednak zdecydowałem się, to teraz musiałem to pozmywać. Jakim cudem nie zamontowali tutaj zmywarki?! Chociaż zapewne za często byśmy z niej nie korzystali.

Byłem w połowie, kiedy usłyszałem czyjeś bose stopy na kafelkach. Nie przerywając roboty wsłuchiwałem się w rytmiczny plask kroków. Zatrzymał się za mną. Yasou? Ridick?

- Może ci pomóc?

Drgnąłem zaskoczony głosem Muraiego.

- Nie, już kończę.

- Musisz utrzymywać dobre kontakty ze wszystkimi, a to oznacza, że również z Shiraim.

- Wiem.- Odpowiedziałem z nieukrywaną niechęcią.

- On nie jest taki zły. Jest lojalny i mocno się przywiązuje. Dużo czasu spędził u boku Kaoru. Przestawienie się trochę mu zajmie. Zobaczysz, naprawdę równy z niego wilk.

Miałem nadzieję, że to co mówi jest prawdą. Jednak świadomość, że wolał tego kurduplowatego sadystę była nieco niepokojąca. Nie przeszkadzały mu jego techniki, godził się na nie. Możliwe, że nawet je popierał. Obawiam się, że raczej się nie dogadamy.

- Pokazać ci pewną sztuczkę by lepiej radzić sobie w towarzystwie ludzi?- Spytał z zachęcającą nutą tajemniczości.

Odwróciłem się w jego stronę zakręcając kran. Byłem ciekaw co ma mi do powiedzenia.

- Posmaruj sobie tą maścią pod nosem.- Powiedział wyciągając w moją stronę rękę z słoiczkiem.

- Co to jest?- Spytałem przejmując od niego prezent.

Odkręciłem pokrywkę zbliżając ją do nosa. Osz... Jak to śmierdzi! Słyszałem śmiech blondyna.

- Nie przesadzaj. Nawet ładnie pachnie. Zapach jest mało ważny, istotne jest to, że będziesz czuł maść, która nie pozwoli się przebić ludzkiemu zapachowi.

To miało sens. Chwileczkę...

- Dlaczego dajesz mi to dopiero teraz?

- Nie rozumiem.- Wyglądał na autentycznie zdziwionego.

- Przez tak długi czas męczyłem się w towarzystwie mojego ojca, a ty cały czas miałeś to w zanadrzu!

- Młody, musisz się nauczyć przebywać w towarzystwie ludzi. Poza tym nie mam tego dużo. To nie jest pierwsza lepsza maść o bardzo wonnym zapachu. Produkcją tego specyfiku zajmuje się mój znajomy, który stawia specjalne warunki co do sprzedaży każdego słoiczka.

Uh... Co nie znaczy, że nie mógł mi pomóc tą maścią.

- Ten słoiczek jest dla ciebie, jednak używaj go tylko na specjalne okazje. Ta dawka ma ci starczyć na rok.

Na ile?! Spojrzałem na niego szeroko otwartymi oczami. Zaśmiał się tylko poklepując moje ramię. Puścił mi oko i wyszedł z kuchni. Po wyjściu z osłupienia, wytarłem mokre ręce i skierowałem się do swojego pokoju. Spojrzałem zaskoczony w stronę okna. Jestem pewien, że go nie otwierałem. Podszedłem do niego i zamknąłem je.

Opadłem na łóżko chcąc chwili spokoju. Zamknąłem oczy chcąc odespać nieco niespokojnej nocy. Żadne z nich nie dał mi spać. Skrzywiłem się słysząc skrzypnięcie drzwi mojego pokoju. Ciekawe, który z nich czegoś ode nie chce.

- Czego?!

- Ładnie to tak odzywać się do swojej rodziny?

Podniosłem się znowu będąc zaskoczony. Shirai?

- Rodziny?

- Jesteśmy jedną watahą. Jesteśmy jedną wielką, włochatą, dziką rodziną.

Wywróciłem oczami. Wstałem z łóżka podchodząc do niego. Mimo że stałem wyprostowany jak struna, to i tak nie dorównywałem mu wzrostem. Po chwili spuściłem z tonu widząc, że jego zachowanie jest podejrzanie miłe. Odkąd tu wszedł nie obrzucił mnie żadnym nieprzyjaznym spojrzeniem czy chociażby nie raczył mnie żadną kąśliwą uwagą. Spojrzałem na niego nieufnym wzrokiem.

- Idziemy do miasta?

- Już?- Spytałem zaskoczony. Było jeszcze wcześnie.

- Pamiętaj, że dzisiaj niedziela i zamykają wcześnie, a do odwiedzenia mamy naprawdę wiele lokali.

Racja.

- Spotkajmy się przy drzwiach za pięć minut.

Skinął głową opuszczając mój pokój. Szybko wyciągnąłem z kieszeni maść od Muraiego i posmarowałem nią sobie skórę pod nosem. Skrzywiłem się na ten zapach, jednak musiałem go wytrzymać. Miałem nadzieję, że po czasie będzie mniej dokuczliwy. Zabrałem grubszą bluzę i udałem się do holu. Mężczyzna już na mnie czekał.

- Idziemy?

- Tak, prowadź.

Wyszliśmy z domu. Na zewnątrz otulił mnie ciepły wiatr niosący ze sobą woń otaczającego miasto lasu. Wspaniały zapach, jednak blokował go śmierdzący aromat maści. Kiedy znajdowaliśmy się coraz bliżej miasta, nachodziły mnie coraz większe obawy. Cały czas powtarzałem sobie, że w razie kłopotów mam u boku Shiraia. On mi pomoże. Prawda?

- Gdzie się wybieramy w pierwszej kolejności?

- Do firmy cateringowej, która zawsze zapewnia nam jedzenie. Mieszkańcy są zadowoleni, my sami raczej nie jesteśmy w stanie ocenić ich roboty.

Racja. Jedzenie, jakie by nie było i tak będzie obrzydliwe. Budynek, w którym zakład się znajdował był większy niż przypuszczałem. Szedłem za Shiraiem zdając się na niego.

- Zaraz zawołam szefa.- Powiedziała pracownica na nasz widok.

Spojrzałem na towarzysza, lecz ten tylko podszedł do lady. Po chwili oczekiwania zza srebrnych drzwi dla personelu wyłoniła się postać starszego, siwiejącego już mężczyzny.

- Witam panie Sato.- Powiedział z uśmiechem na twarzy.- Bez pana Kaoru?

Zacisnąłem szczękę.

- Tak. Wyjechał i raczej nie zapowiada się, żeby wrócił.

Widziałem jak mężczyzna patrzy na mnie ciekawskim wzrokiem.

- To jest Sato Hajime, mój kuzyn.- Przedstawił mnie w sposób, który nie do końca mi pasował.

- Miło mi poznać. Każdy człowiek rodziny Sato jest u nas mile widziany. W jakiej sprawie pan przychodzi?- Ostatnie zdanie skierował w stronę Shiraiego.

- To co zawsze. Liczymy, że zaszczycicie nas waszą wyśmienitą kuchnią podczas Nocy Kupały.

- Dla nas to wręcz zaszczyt. Tak długo się pan nie zjawiał, że już zacząłem myśleć, że wynajęliście inną firmę. Rozumiem zamówienie takie jak zawsze?

- Ależ skądże, ale przepraszamy, że przychodzimy dopiero teraz.- Powiedział do niego z uśmiechem na twarzy.- Zamówienie tak jak co roku jest takie same.

Obserwowałem go podczas rozmowy. Nigdy nie widziałem go takiego uprzejmego i rozgadanego. Miałem wrażenie, że ma przed sobą jego brata bliźniaka. Ja jedynie stałem i przyglądałem się wszystkiemu. Pewnie wyjdzie na to, że on wszystko pozałatwia, a ja jedynie będę mu towarzyszył. Najważniejsze jednak, by wszystko było załatwione tak jak być powinno. Dobrze wiedziałem, że Noc Kupały dla tego miasta to wyjątkowe święto.

- Do widzenia.- Pożegnałem się z szefem lokalu.

Wyszliśmy z budynku, kierując się w stronę następnego celu jakim była firma zajmująca się dowozem ławek i stołów na uroczystość. Tam zeszło nam szybciej niż w poprzednim miejscu. Wszyscy byli przygotowani na naszą wizytę i dobrze wiedzieli czego oczekujemy. Również wszyscy byli zaskoczeni, że zamiast Kaoru widzą mnie.

- Gdzie jeszcze?

- Do żelaznego, oni dowożą nam drewno.

Moje dawne miejsce pracy. Ciekawe czy mnie jeszcze pamiętają.

- Dzień dobry!- Zakrzyknął nie widząc nikogo przy wejściu.

Po chwili z różnych stron zaczęli pojawiać się pracownicy. W pierwszej chwili ich zdziwiony wzrok padł na mnie. Szybko zorientowali się, że nie ja tu jestem prawdziwym klientem.

- Czym mogę służyć?- Zapytał jeden z nich.

- Mogę zobaczyć się z kierownikiem?

- Tak, proszę za mną.

Poczułem się niekomfortowo zostając sam w towarzystwie dawnych współpracowników. Czułem na sobie ich pytające spojrzenia.

- Ej, Haji. Co się z tobą działo?- Odezwał się jeden odważniejszy.

- Musiałem na jakiś czas wyjechać.- Odpowiedziałem uciekając wzrokiem.

- Nie informując o tym nikogo, nawet swoich rodziców?

- To było coś pilnego.

- W twoim domu znaleziono ślady krwi!

Co?! Koledzy pochwycili mój zdziwiony wzrok.

- W mieście było swojego czasu głośno o sprawie twojego zaginięcia.

- Wszystko jest już pod kontrolom. Jestem cały i zdrowy jak widać. Poza tym w mieście jestem już od prawie miesiąca.

- Podobno twój domu był na sprzedaż.- Odezwał się kolejny.

- Tak. Obecnie mieszkam w rezydencji Sato.

Wyglądali na zaskoczonych. Miałem już dość ich natrętnych pytać. Pierwszy raz pragnąłem być w towarzystwie Shiraiego. Gdzie się on podziewał?! Rozglądałem się w poszukiwaniu jego osoby. Usłyszałem skrzypnięcie metalowych drzwi. Na szczęście już wraca. Patrzyłem na niego ponaglającym wzrokiem.

- Możemy już iść.

- Tak.- Odpowiedziałem ukrywając ulgę jaką poczułem.

Wyszedłem z nim, żegnając się z wszystkimi jedynie machnięciem ręki. Wychodząc na zewnątrz odruchowo wziąłem głęboki wdech chcąc poczuć woń lasu. Było to błędem, bo jedyne co poczułem to maść o niezbyt przyjemnym zapachu.

- Wracamy już do domu?

- Tak. Reszta sklepów i zakładów jest już pozamykana. Załatwimy to jutro telefonicznie lub jeśli będziesz wyrażał tak wielkie chęci, to możemy się jeszcze raz przejść do miasta.

- Zadzwonimy.- Skomentowałem.

Przez pewien czas szliśmy w ciszy. Ulice miasta wiały pustkami. Od czasu do czasu mijaliśmy jakiegoś przechodnia, który uważnie się nam przyglądał.

- Zawsze tak na was patrzą?

- Tak, przyzwyczaj się.

No to super... Nie podobała mi się cisza jaka między nami powstała.

- Ty i Inest coś...- Zacząłem zagadywać.

- Skąd takie przypuszczenie?- Odpowiedział odwracając ode mnie twarz.

- Często was widzę razem. Poza tym Inest chyba dobrze czuje się w twoim towarzystwie.

Co nie do końca mnie cieszy.

- Nic nas nie łączy.- Powiedział nie spoglądając na mnie.

Kłamał. Wyczuwałem to. Coś do niej czuł, jednak nie chciał się do tego przyznać.

- Słuchaj, ja...

- Kochasz Yasou?- Spytał przerywając mi.

- Oczywiście- odpowiedziałem natychmiast.- Dlaczego pytasz?

- Coś czujesz do Ridiuala?- Zadał kolejne pytanie tym samym rzeczowym tonem.

- Nie. On o tym dobrze wie, wiele razu dawałem mu do zrozumienia, że nic do niego nie czuje.

- Na przykład przez dobieranie mu się do majtek?- Zwrócił mi uwagę kąśliwym tonem.

Zacisnąłem szczęki czując wzbierającą we mnie złość.

- Dlaczego za plecami Yasou dajesz dupy temu kundlu? Jesteś zwykłą suką!

- Shirai!- Krzyknąłem mając tego dość.

Stanęliśmy w miejscu. Każde z nas było wyprostowane jakby chcąc pokazać swą wyższość nad przeciwnikiem. Spoglądaliśmy sobie prosto w oczy wydając z siebie ledwo słyszalne powarkiwanie.

- Na szacunek i uznanie trzeba sobie zapracować. To nie jest coś co się zdobywa.- Wysyczał.

Ruszył w stronę domu. Przez chwilę stałem w miejscu, opanowując rosnącą we mnie złość. Chciałem z nim po prostu porozmawiać. Człowiek chce dobrze, a wychodzi jak zawsze. Kiedyś nie byłem taki nerwowy, zauważyłem. Najwyraźniej przemiana zrobiła swoje. Tylko jak w takiej sytuacji się nie denerwować? Sapnąłem wściekle pod nosem, po czym skierowałem się do domu. Podchodziłem pod górkę kopiąc każdy kamyczek, który stanął na mojej drodze.

Nieświadomie dogoniłam Shiraia. Wszedł do domu tuż przede mną idealnie zatrzaskując mi drzwi przed nosem. Wszedłem do środka z grymasem niezadowolenia na twarzy.

- Jak było?- Usłyszałem głos Ridicka wychodzącego z kuchni.

Wystarczyło spojrzeć na mnie by się domyśleć.

- Shirai!- Zawołał goniąc za mężczyzną.

No i co ty chcesz mu niby powiedzieć? Pokręciłem głową, po czym udałem się prosto do swojego pokoju. Z większą niż chciałem siłą zatrzasnąłem za sobą drzwi. Od razu podszedłem do okna i otworzyłem je na oścież. Przetarłem skórę pod nosem, chcąc pozbyć sie już tej śmierdzącej maści. Wziąłem głęboki wdech czując woń wiosennego lasu.

Słyszałem dźwięk otwieranych drzwi. Kto tym razem nie chce dać mi spokoju?! Cierpliwie czekałem, aż niezapowiedziany gość sam zdradzi mi swoją tożsamość. Wiedziałem, że ktoś stanął za moimi plecami. Poczułem delikatny pocałunek na karku połączony z obejmującymi mnie ramionami.

- Wszystko dobrze?- Usłyszałem troskliwy głos mojego karmelowego wilka.

- Tak.

- Rozumiem, że się nie dogadaliście.

- Mało powiedziane. Chociaż do pewnego momentu było naprawdę dobrze.- Przyznałem.

Przetarłem twarz próbując zignorować słowa tego... Spokojnie, nie ma co sobie zawracać nim głowy. Sam lepiej wiem jaka jest prawda. Poczułem jak jego ciało odsuwa się ode mnie, a następnie ciszę w pokoju przeszył jego kaszel.

- Wszystko w porządku? Dobrze się czujesz?

- Tak, po prostu coś mnie drapie w gardle.- Powiedział powstrzymując się od kolejnej fali kaszu.

- Chyba pójdę sie przejść.- Oznajmiłem mu zwracając sie w kierunku drzwi.

- Przejdę się z tobą.

- Nie, posiedź w domu.- Poradziłem mu.

- Dobrze, ale Haji... Możesz zacząć oznaczać teren swoim zapachem. Obce wilki zaczynają podchodzić pod nasze granice.

Skinąłem głową. Wyszedłem z swojego pokoju, po czym udałem się do lewego skrzydła, gdzie znajdowało się zejście do podziemnego korytarza łączącego naszą rezydencje. Będąc w jamie czułem zapach nadal wilgotnej ziemi. Uśmiechnąłem się, kiedy moim oczom ukazał się leśny krajobraz. Mógłbym tu pozostać na zawsze, stwierdziłem.

Zacząłem krążyć na obrzeżach mojego obecnego terenu. Co jakiś czas przystawałem by zaznaczyć, gdzie znajdują się granice mojego terytorium. Robiłem to w szczególności w miejscach, gdzie dominował śmierdzący zapach Kaoru.

Ten spacer pozwolił mi się nieco uspokoić. Krocząc nieśpiesznym tempem podziwiałem otaczającą mnie przyrodę. Kilka razy mijałem małe stadko saren z jeleniem na przerwie. Część leśnej zwierzyny zauważając moją obecność, postanowiła się ewakuować jak najdalej ode mnie.

Mijając mój stary dom, tęsknie spojrzałem w jego stronę, jednak nie podchodziłem za blisko. Ciekawił mnie człowiek, który w nim zamieszkał, jednak nie zamierzałem przez przypadek ujawnić swej obecności. Bałem się również, że na jego widok poniosą mnie emocje i zagalopuje się w swoich działaniach. Przeszedłem kawałek od niego, jedynie spoglądając w jego stronę.

W lesie przebywałem do wczesnych godzin wieczornych. Nie spieszyło mi się do domu. Nie miałem tam nic ciekawego do roboty, a nie chciałem przez przypadek być skazanym na przebywanie w jednym pomieszczeniu z Shiraiem lub z Yasou i Ridickem jednocześnie.

Znajdując się w domu, ubrałem pozostawione w komodzie ciuchy. Udałem się do kuchni po szklankę wody. Trzymając chłodne naczynie w dłoni, skierowałem się do salonu, skąd wydobywały się wesołe głosy.

- Nareszcie wróciłeś.- Usłyszałem radosny głos Marozie.

Byli to wszyscy oprócz... a nie, jednak on też tu jest. Ich wzrok padał na mnie, jakby w tym momencie całe pomieszczenie zamieniło się w próżnię. Czego oni ode mnie chcą?!

- Szykujemy się go oglądnięcia jakiegoś filmu. Piszesz się?

- No oczywiście.- Uśmiechnąłem się zajmując wolne miejsce na kanapie, które znajdowało się oczywiście między nikim innym jak Yaso i Ridickiem.

- To wracając... Akcja czy komedia?

Rozległy się różne głosy na różne gatunki, nie tylko te wymienione wcześniej przez Maro. Śmiałem się pod nosem przyglądając tej całej scenie. Po czasie sam dołączyłem do dyskusji domagając się jakiegoś dobrego horroru.

Koniec końców wygrał film akcji. Zgasiliśmy światła w pokoju, uważnie przyglądając się rozgrywanym na ekranie telewizora wydarzeniom. Początkowo wszyscy w skupieniu oglądali film, starając się połapać w sytuacji. Później każdy pod nosem podśmiewywał się z rozgrywanych scen.

W połowie filmu Yas pochylił się w moją stronę.

- Idę do siebie- wyszeptał.- Jestem zmęczony, nie dam rady dotrwać do końca.

- Jesteś pewien?

- Tak. Miłego oglądania.- Życzył mi, żegnając się całusem w policzek.

Wstał z kanapy i przez chwilę zasłaniając wszystkim ekran, co spotkało się z ogólnym oburzeniem, opuścił nasze towarzystwo.

Dochodziła końcówka filmu. Zostało jeszcze tylko kilka minut.

- Niby jakim cudem jest to możliwe?!- Zaczął oburzony Samuel.

- Oj przestań.- Nadal rozbawiona siostra próbowała go zniechęcić do dalszej dyskusji.

- Jakim cudem z takiego rzęcha tworzy się nagle taki wypasiony w kosmos gigant. Gdzie ten samochód miał te wszystkie części!?

- W bagażniku, który tak naprawdę jest otchłanią bez dna.- Skomentowała Inest.

- Przecież to nielogiczne, żeby istniała taka bezsensowna technologia.

- Tak samo nielogiczne jak istnienie ludzi przemieniających się w nadludzkiej wielkości wilki.- Dorzuciłem powstrzymując się od śmiechu.

Po pokoju rozeszła się fala rozbawienia.

- Hajime, nie wiem skąd ci takie pomysły przychodzą do głowy.- Odezwała się Sam udając zaskoczenie.- Naoglądałeś się za dużo horrorów i później są takie efekty. Zobaczysz, będziesz przez to sikał w nocy.

- Wcześniej kot w butach ukradnie mu wszystkie buty.

- Nie, będą na niego za duże.- Pozwoliłem sobie zauważyć.- Prędzej weźmie się za Maro, ona ma mniejsze stópki ode mnie.

- O nie, już mi je zabrał.- Odezwała się ofiara kota w butach unosząc w górę bose stopy.- I co teraz?

- Pójdziesz boso, pójdziesz boso...- Zanucił Hugus słowa uśmiechając się do niej nieco zmieniając słowa piosenki.

- Pójdziesz booosooo.- Zawtórowaliśmy mu.

Ponownie rozległa się fala śmiechu. Już dawno się tak nie bawiłem, ostatni raz chyba, gdy wspólnie oglądaliśmy film o wilkołaku. Następnym razem będziemy musieli oglądnąć jakich horror. Je najlepiej się parodiuje.

Bawiliśmy się tak jeszcze przez godzinę po zakończeniu filmu. Zakończenie mało kogo interesowało, każdy podczas sceny finałowej był zajęty rozmową.

- Pora spać. Jutro wypadałoby zaplanować przebieg tegorocznej Kupalnocki.

- Tak więc dobranoc, oby wszyscy doznali jakiego olśnienia w nocy.- Pożegnał nas Murai.

Wszyscy pożegnali się ze sobą i rozeszli się do swoich pokoi. Ja zostałem chwilę dłużej by posprzątać po nich. Ostatnio zacząłem bardziej niż zwykle dbać o porządek wokół mnie.

- Pomogę ci.- Ridick zaoferował mi swoją pomoc.

Nic nie odpowiedziałem. W milczeniu pozanosiliśmy puste kubki do kuchni, zostawiając zmywanie na jutrzejszy poranek. Zmierzając do pokoju, czułem za sobą podążający za mną cień. Nie mogłem mu mieć tego za złe. W końcu miał pokój tuż obok mojego, naturalnie że zmierzał w tą samą stronę co ja.

Poczułem czyjąś dłoń na swoim ramieniu. Wziąłem gwałtowny wdech, gdy moje plecy twardo oparły się o ścianę. Drogę zastąpił mi brunet z lekkim uśmiechem na twarzy.

- Może byś tak odwiedził mój pokój. Czuję się taki samotny sam w łóżku.

- Ridick.- Powiedziałem ostrzegawczo.

- No dawaj, chociaż na szybki numerek. Obiecuje, że będzie ci dobrze.

- Ile razy mam ci powtarzać?!- Spytałem odpychając go od siebie.- Nic do ciebie nie czuje, moje serce należy do Yaso!

Ugryzłem się w język. Może to i była prawda, jednak mogłem tą całą sytuacje rozegrać nieco inaczej, spokojniej. Widziałem jego zbolały wzrok oraz dłonie zaciśnięte w pięści. Wyminął mnie i z głośnym trzaskiem zamknął za sobą drzwi.

- Ridick... Ja...

Co właściwie chciałem powiedzieć? Nie chciałem, żeby tak wyszło. Proszę cię o to, byś nie tworzył miedzy nami jednoznacznych sytuacji, a ty to konsekwentnie ignorujesz.

- Przepraszam.- Powiedziałem opierając się czołem o jego drzwi.

Ciężko posuwając nogami po panelach, poczłapałem do swojego pokoju. Przebrałem się w piżamę, za którą służyły jedynie bokserki. Położyłem się, jednak co chwila przekręcałem się z boku na bok, czując się potwornie z zaistniałej sytuacji.


Przebudziłem się schodząc od razu na śniadanie. Brakowało kilku osób.

- I co? Zastanowiłeś się?- Usłyszałem jako pierwsze.

- Niby nad czym?- Spytałem nie mając pojęcia o czym on do mnie mówi.

- Nikt mu nie powiedział?!- Odezwał się Murai spoglądając na wszystkich obecnych.

- Sam również mu nie powiedziałeś mądralo.- Sam zwrócił mu uwagę.

O czym oni wszyscy mówią? O czym jestem niepoinformowany?

- Alfa sąsiedniego terytorium wysłał do nas, a konkretnie do ciebie, list będący zaproszeniem na spotkanie z nimi. List przyszedł do nas wczoraj, a data spotkania to dzisiejsze popołudnie.

- Niby w jakiej sprawie mam się z nimi zobaczyć?- Zasiadłem na swoim miejscu nie spuszczając oka z Muraiego.

- Pogłoski o zmianie przywódcy w naszej sforze, jak i powiększonym składzie, dość szybko się rozeszły. Chcą cię poznać, zobaczyć z kim mają do czynienia.- Wyjaśnił.- Takiego zaproszenia lepiej nie odrzucać, nie wiadomo co mogą sobie pomyśleć, a skończyć to się może jedynie źle.

- Czyli bez względu na wszystko powinienem się tam udać.

Świetny wybór. Mam tam pójść, czy może tam pójść, a może... pójdę tam? Sam nie wiem na co się zdecydować.

- Nie bój się, będę ci towarzyszył.- Zwrócił się do mnie pocieszającym głosem.- Musimy się zaraz zbierać. Ich siedziba znajduje się kawałek stąd, mają dość spore terytorium. Podróż zajmie nam kilka godzin, więc lepiej wyruszyć wcześniej byśmy się nie spóźnili.

Skinąłem głową. Wstałem chcąc nałożyć sobie kawałek mięsa.

- Nie najadaj się. Po drodze będziemy mogli coś przekąsić.

Podniosłem ręce i odsunąłem się od stołu. Część obecnych osób zaśmiała się krótko.

- W takim razie za pięć minut widzimy się przy zejściu do jaskini.

Dobrze, że mam chwilę czasu. Zdążę się pożegnać z Yaso. Wczoraj z powodu moich złości na niego, spędziliśmy ze sobą mało czasu. Kiedy w końcu mi przeszło, on szybko ulotnił się do siebie. Z uśmiechem na ustach skierowałem się do pokoju z srebrną tabliczką na drzwiach z napisem „YASOU". Nie pukałem, po prostu wszedłem zachowując się najciszej jak to możliwe. Mój wzrok powędrował w stronę łóżka. Nadal spał przykryty kołdrą po samą szyję. Dam mu chociaż buziaka na dowidzenia.

Podszedłem do niego pochylając się nad jego śpiącym ciałem. Zaniepokoiło mnie bijące od niego ciepło. Zmarszczyłem brwi zaczynając delikatnie go rozbudzać.

- Yaso?

Przekręcił się niespokojnie na drugi bok. Jego twarz była pokryta drobnymi kropelkami potu. Jego oddech był płytki i niespokojny.

- Marozie!- Krzyknąłem z nutą strachu w głosie.- Maro!

Pierwszy w pokoju pojawił się Ridick obrzucający mnie przestraszonym spojrzeniem.

- Leć po nią!

Skinął głowa, po czym zniknął. Kolejny raz pojawił się z nią oraz pozostałymi. Zaniepokojona moją postawą natychmiast podeszłą do łóżka. Uważnie przyglądałem się jej każdemu ruchowi. Sama próbowała go obudzić, jednak nadal pozostawał półprzytomny.

- Możecie mnie na chwilę zostawić samą?- Spytała poirytowana.

Wyszyliśmy z pokoju zostawiając ją samą. Nerwowo chodziłem w kółko przed drzwiami. Czułem przyśpieszone bicie swojego serca. Wzrok wszystkich był skierowany na mnie. Niepokoiła mnie ta całą sytuacja. Każda sekunda zdawała się trwać wieczność. Dlaczego to tak długo trwa?! Kiedy usłyszałem otwierające się drzwi natychmiast stanąłem w progu.

- Co mu jest?- Spytałem natychmiast.

- Nie ma pojęcia. Wygląda na jakieś zatrucie.

Jak to nie masz pojęcia?!

- Zatrucie?- Odezwał się zdziwiony Hugues.- Przecież wszyscy żywiliśmy się ostatnio tym samym.

- Wyleczysz go, prawda Maro?- Zapytałem, ignorując to co mieli do powiedzenia pozostali.

- Zrobię co w mojej mocy. Nie wygląda to na coś śmiertelnego.

Spadł mi kamień z serca. Co jednak nie oznaczało, że bardzo niepokoił mnie jest stan. Szczególnie zastanawiałem się nad tym, co mogło go spowodować. Ruszyłem w stronę wnętrza pokoju, lecz ktoś powstrzymał mnie chwytając moje ramie.

- Musimy iść.- Murai zwrócił mi uwagę.

- Co? Przecież nie mogę go zostawić w takim stanie.- Zacząłem protestować.

- On jest tu bezpieczny i ma właściwa opiekę, a ty musisz się spotkać z alfą sąsiedniej watahy.

- Ale...

- Hajime, zacznij myśleć.- Odezwał się twardo ściągając mnie na ziemie.

Sapnąłem wściekle. Murai miał rację. Nie mogłem myśleć jedynie o sobie i dobru jedynie Yasou. To spotkanie ważyło na sytuacji nas wszystkich. Odpowiadam za bezpieczeństwo ich wszystkich, które mogło zależeć od tego spotkania. Spojrzałem smutno w stronę pokoju Yasou. Trzymaj się mój karmelowy wilczku.

- Chodźmy i wracajmy jak najszybciej.

Ruszyłem w stronę schodów nie czekając na nikogo. Murai dołączył do mnie po chwili. Udaliśmy się do pokoju, w podłodze którego znajdowało się nasze tajemne przejście prowadzące do lasu. Będąc już w tunelu przemieniliśmy się i ruszyliśmy w drogę. Naszą sierść owiał przyjemnie chłodny wiosenny wiatr.

Do granic naszego terytorium prowadziłem ja. Po ich przekroczeniu biegliśmy na równi. Nie wiedziałem, gdzie znajduje się miejsce naszego spotkania, w przeciwieństwie do niego. Co jakiś czas zwalnialiśmy do wolnego kłusa. Murai zwracał mi uwagę, żebyśmy nie pędzili, ponieważ jeszcze kawał drogi przed nami. Obawiałem się, że nie chcę bym za bardzo opadł z sił, na wszelki wypadek, gdyby musiało dość do walki.

Podczas nadchodzącego spotkania bardzo na niego liczyłem. Nie wiedziałem czego ode mnie oczekują, ani jacy oni są. Co jeśli nie są tak przyjaźnie nastawieni jak przypuszczam? Może okażą się tacy jak Kaoru?

Sąsiednie terytorium okazało się być bardziej wąskie, lecz o wiele dłuższe. Na nasze nieszczęście ich dom znajdował się na jego drugim końcu. Dużym łukiem ominęliśmy znajdujące się na środku miasto. Było ono bardziej rozbudowane i uprzemysłowione od naszego. Nie podobało mi się tutaj.

Zbliżając się do celu wysunąłem sie na przód. Zwolniłem, uważnie rozglądając się dookoła. Wiedziałem, że niedługo pojawi się ktoś z znajdującej się tu watahy i zaprowadzi nas na miejsce. Nie musiałem długo czekać, aż na horyzoncie pojawiły się pierwsze wilki w różnych odcieniach szarości. Biegli do nas od przodu. Zatrzymaliśmy się czekając, aż sami do nas podbiegną. Wyprostowałem się unosząc dumnie łeb.

- Alfa z Bras?- Spytał jeden z nich.

- Tak.

- Proszę za nami.

Wraz z Muraiem u boku udałem się za obcymi wilkami. Przez cały czas nie traciłem czujności. Nie czułem się pewnie na obcym, nieznanym terytorium. Tak naprawdę nie wiedziałem czego się spodziewać.

Pozostali czekali na nas na niewielkiej polance. Ich przywódca stał na średniej wielkości skale. Zauważając nasze przybycie zeskoczył z niej, znajdując się na naszym poziomie. Był tego samego umaszczenia co pozostali, lecz na pysku pojawiała się brązowa sierść. Starałem się by moja postawa nie zdradzała agresji, a jedynie pewność siebie. Zdawałem sobie sprawę, że okazanie jakiegokolwiek strachu mogłoby się źle skończyć, podobnie jak przejawy arogancji.

- Witam cię, jestem Klaus, alfa obecnej tu watahy.- Przedstawił się.

- Hajime, alfa watahy z Bras.

Wilk uśmiechnął sie delikatnie podchodząc kilka kroków bliżej.

- W jakim celu chciałeś się ze mną zobaczyć?

- Chciałem poznać nowego sąsiada. Z tego co wiem, duże zmiany zaszły na sąsiednim terytorium, które aktualnie jest pod twoim władaniem.

Miałem nadzieję, że mówi prawdę. Stałem, czekając co jeszcze ma do powiedzenia.

- Spocznijcie, przebyliście długą podróż.

Miał rację. Dotarcie tutaj niezbyt szybkim tempem zajęło nam prawie trzy godziny. Usiadłem, cały czas mając sie na baczności. Nie wydawali się przejawiać oznak agresji. Może nie mam tak złych sąsiadów, jak się obawiałem.

- Skąd jesteś?- Spytał lekko przekrzywiając na bok łeb.

- Wcześniej przebywałem w Krick Muri.

Przez chwilę wyglądał na zamyślonego.

- Kto tam rządził? Hugues? Nie, Ridiual. Mam rację?

Czyżby Hugu był kiedyś alfą tamtego terytorium? Muszę go kiedyś o to zapytać.

- Tak. Następnie byłem ja.

- Jak to się stało, że przejąłeś teren, który od kilkuset lat był pod stałą opieką Kaoru?

Widziałem jak uważnie mi się przygląda. Nie podobało mi się to. Jakby chciał prześwietlić mnie samym wzrokiem, w ten sposób wydobywając ze mnie prawdziwe informacje. Traktował mnie z dystansem.

- Wtargnął ma moje terytorium oraz groził mojej sforze. Nie mogłem mu tego puścić płazem.

- Bardzo odważny ruch.- Przyznał.

I według niektórych również bardzo głupi. Może i mieli trochę racji, jednak nie miałem innego wyboru. Zabij lub zostań zabitym. Nastała chwila ciszy.

- Po tym wszystkim przejąłeś jego terytorium oraz jego wilki. Co oni wszyscy na to?

- Zareagowaliśmy tak jak każdy z nas uważał za stosowne.- Odezwał się Murai.

Klaus zmierzył go karcącym wzrokiem, na co ja odpowiedziałem ostrzegawczo w jego stronę.

- To ilu was tam teraz jest?- Spytał na powrót przyjaznym głosem.

- Łączeni dziesięciu.

- Tak dużo na tak małym terenie.- Stwierdził nieco prowokującym głosem.

- Dajemy sobie radę.

- Zdołasz im zapewnić wystarczającą ilość pożywienia? Nie boisz się, że w końcu zabraknie zwierzyny?

Spojrzałem na niego podejrzliwym wzrokiem. Wyraźnie mnie prowokował. Do czego on zmierzał? Udawało mi się nie reagować impulsywnie na jego zaczepki. Nie mogłem. Po pierwsze jest dwóch na pięciu- nie mieliśmy szans. Po drugie, nie chciałem robić sobie wrogów wśród sąsiadów, którzy mogliby nam w przyszłości zagrażać.

- Rozumiesz. Nie chcę by jakimś dziwnym trafem na moim terenie dochodziło do większej ilości zabójstw zwierzyny niż tej spowodowanej przez moje wilki.

- Nie obawiaj się. Nie zamierzam przekraczać ustalonych granic. Nie pozwolę by głodowali, jednak nie zamierzam zdobywać pożywienia na terenie nie należącym do mnie.

- Bardzo mnie to cieszy.- Powiedział z uśmiechem.- Ile masz lat?

- Czy to ważne?- Odpowiedziałem wymijająco.

Zdawałem sobie sprawę, że mój młody wiek i małe doświadczenie wpływają na moją niekorzyść. Wolałem zachować tą informację dla siebie i dla mojej watahy. Nikt poza nimi nie musi wiedzieć, kiedy i przez kogo zostałem przemieniony, a szczególnie o całych okolicznościach tego wydarzenia.

- Nie obawiasz się buntu w swojej sforze?- Zapytał nagle.

- Nie.- Odparłem krótko nie mając na ten temat nic więcej do powiedzenia.

Przez pewien czas przyglądał mi się, jakby szukając czegoś konkretnego w moim wyglądzie lub mojej postawie. W końcu jednak powstał, a ja poszedłem w jego śladu.

- Zapraszam panów na posiłek. Przybyliście z daleka, pewnie nie zdążyliście jeszcze niczego upolować na śniadanie.

Ukradkiem spojrzałem na Muraiego szukając w nim pomocy. Najchętniej wracałbym już do domu i dowiedział się co słychać u Yasou. Jednak to co chciałem, a to co wypadało zrobić, to dwie różne, niepowiązane ze sobą rzeczy. Widziałem, że delikatnie skinął łbem. Uczyniłem taki sam gest w stronę alfy obcej watahy.

Kilka wilków ruszyło na polowanie. Dość szybko dały znak o upolowanej zdobyczy i to całkiem niedaleko. Spokojnym krokiem ruszyliśmy w stronę nawołujących wilków. Posiłkiem okazał się być rosły jeleń. Przystąpiliśmy do jedzenia. Robiłem wszystko by jak najbardziej panować nad sobą. Murai stojąc obok mnie starał się by chociaż z jednej strony nikt za blisko mnie nie podchodził.

Czas bardzo mi się dłużył. Zaczynało już zmierzchać. Po posiłku przyszedł czas na kolejne rozmowy. Tym razem mniej związane z sprawami watahy. Podczas tych rozmów zauważyłem, że Klaus był bardzo inteligentnym człowiekiem z dużą, obszerną wiedzą. Przez to czasami czułem się jak niedoświadczony gówniarz, co w sumie było zgodne z prawdą. W wielu sprawach się zgadzaliśmy, jednak nie podobały mi się jego zapatrywania na kierowanie stadem i utrzymywania w nim dyscypliny. W tym jak dla mnie za bardzo przypominał Kaoru.

- W inny razie rozpuszczą się jak dziadowski bicz.

Zmarszczyłem brwi. Dlaczego jego wilki pozwalały mu się tak obrażać?

- Nie uważam, żeby rządy twardą ręką były jedynym dobrym rozwiązaniem.

- Prędzej czy później dochodzi do buntu.

- Nigdy nie słyszałem skarg od swojej watahy.

- Bo mają luz i nie czują respektu do ciebie.

Słyszałem warknięcie ze strony beżowego wilka.

- Widzisz jacy niewychowani. Za rządów Kaoru takie zachowanie było by niedopuszczalne.

Widziałem, że przez chwilę skulił uszy. Przestał warczeć wycofując się nieco do tyłu. Cała rozmowa zaczęła iść w złym kierunku. Spiąłem się nieco, spoglądając z nieufnością na alfę, który wyglądał na niezadowolonego.

Słyszałem, że szare wilki zaczęły zaczepiać Muraiego, z czego on wyraźnie nie był zadowolony. Nie mogłem spojrzeć co dzieję się za mną, cały czas miałem na oku przywódcę watahy. Na jego pysku pojawił się łobuzerki uśmieszek.

- Może nie jesteśmy liczną, lecz silną i zgraną watahą.

Słyszałem, że sytuacja za mną robiła się coraz gorsza.

- Dość.- Warknąłem do wilków za mną, jeżąc sierść.- Myślę, że już się z wami pożegnamy. Mam do załatwienia jeszcze kilka ważnych spraw na swoim terenie.

- Może masz rację.

Szare wilki przystąpiły do swojego przywódcy. Zmierzyłem go wzrokiem, po czym odwróciłem się do mojego towarzysza. Wyglądał na szczerze niezadowolonego. Dałem mu znak i wspólnie oddaliliśmy się w stronę swojego domu.

- Co za gnój...- Warknął Murai pod nosem podczas powrotu.

- Spodziewałeś się tego?

- Wiedziałem, że nie należą do najłagodniejszych.- Przyznał.- Jednak nie sądziłem, że będą tak otwarcie cię prowokować. Mimo wszystko dobrze się spisałeś. To oni zachowali się bezczelnie wobec ciebie i naszej watahy.

Miałem jedynie nadzieję, że nie będą sprawiać kłopotów. Nieświadomie przyśpieszyłem kroku. Chciałem jak najszybciej znaleźć się u siebie. Kątem oka dostrzegłem, że Murai ma problem z dotrzymaniem mi tempa, mimo że nawet nie biegliśmy.

- Zwolnić? Wszystko w porządku?- Spytałem zaniepokojony.

- Jeden z nich ugryzł mnie w kostkę, ale to nic groźnego.

- Możesz iść? Może przemienisz się i poniosę cię?

Beżowy wilk zaśmiał się rozbawiony.

- Może gdybym był wzrostu Inest, ale nie kiedy mam ponad metr osiemdziesiąt wzrostu. Ale dziękuję za propozycję.

Dobrze, że dopisywał mu humor. Do swojego terytorium dotarliśmy w spokojnym tempie oszczędzając jego zranioną nogę. Poczułem ulgę przekraczając oznakowane przeze mnie granice. Las pogrążony był w ciemności, oświetlany jedynie światłem księżyca. Nie zawyłem oznajmiając wszystkim, że wróciłem. Było na pewno późno i mogli już spać. Nie było sensu ich budzić.

- Leć szybciej, ja już dojdę sam.- Odezwał się do mnie puszczając oko.

- Jesteś pewien?

- Tak, biegnij do niego.

Byłem mu za to wdzięczny. Popędziłem w stronę tunelu by jak najszybciej dostać się do domu. Będąc na miejscu szybko ubrałem się i popędziłem na górę. Będąc w połowie schodów poczułem jak wpadam na coś twardego.

- Pali się czy co?- Usłyszałem nieco powolny znajomy głos.

- Ty się jeszcze pytasz.

Ridick stał przede mną w dresowych spodniach i rozciągniętej koszuli. Wyglądał jakby dopiero co wstał. Miło, że sobie odpoczywasz i masz się dobrze. Śpij sobie dalej, przepraszam, że ci przeszkodziłem!

- Spokojnie, przecież nie umiera.- Zaczął ospałym tonem.

- Tobie to na rękę, że on jest chory, prawda?!- Zacząłem.

- Co?

- Teraz będziesz się mógł do mnie przystawiać ile tylko wlezie!

- Hajime uspokój się!- Starał się mnie przekrzyczeć.

- Tylko tyle masz mi do powiedzenia?! Wiesz, zejdź mi z drogi i wracaj do łóżka.

Przepchnąłem się obok niego, zmierzając na górę. Zostawiłem za sobą Ridicka, czując rosnącą złość. Trochę zbyt gwałtownie wkroczyłem do jego pokoju. Mój wzrok od razu powędrował w stronę śpiącego Yasou. Podszedłem do niego, siadając na brzegu łóżka. Wyglądał nieco lepiej.

- Yasou?

Przekręcił się, przymrużył oczy, po czym ponownie je zamknął. Był półprzytomny. Odsunąłem kosmyki opadające mu na twarz. Czoło nadal było ciepłe, jednak już się tak nie pocił.

- Mam nadzieję, że szybko wyzdrowiejesz.

Głaskałem go po włosach uśmiechając się troskliwie. W końcu wstałem, czując ogarniające mnie zmęczenie. Z lekkim wyrzutem skierowałem się w stronę drzwi. Wyszedłem, ostatni raz posyłając w jego stronę smutne spojrzenie.

Udałem się do łazienki. Muszę szybko się odświeżyć i położyć spać, bo padam na twarz. Przy drzwiach o mało co nie wpadłem na Maro.

- Przepraszam cię.

- Nie ma za co, tylko obudziłeś połowę sfory.

Spojrzałem na nią pytającym wzrokiem. Po chwili do mnie dotarło, że zapewne mówi o mojej kłótni z Ridickiem.

- Nie zamykałeś klapy do tunelu?- Spytała nagle.

- Nie, jeszcze Murai idzie. Przy okazji, zerknij jego nogę jakbyś mogła.

- Dobrze. Pytałam bo Sam jeszcze nie wrócił i bałam się, że zamknąłeś mu drzwi do domu.

Jeszcze nie wrócił? Gdzie on się podziewał, że jeszcze nie wrócił?!

- Co z Yasou?- Spytałem.- Jak się trzymał? Byłem u niego przed chwilą i wygląda trochę lepiej.

- Nie wiem.- Odpowiedziała krótko.

- Jak to nie wiesz?- Spytałem zaskoczony.

- Nie odwiedzałam go od porannej wizyty. Każdy miał pełne ręce roboty ze względu na Noc Kupały. Jeśli chcesz wiedzieć cokolwiek na temat stanu zdrowia Yasou to spytaj się Ridiuala. On przez cały dzień siedział przy jego łóżku, robił mu okłady i zajmował się nim przez cały ten czas.

Ridick?! Słuchając jej miałem wrażenie jakby mówiła mi o jakimś innym Riducku, ale na pewno nie, którego znam.

- A teraz cię przepraszam.

Wyminęła mnie i zamknęła się w łazience.

Poczułem lekki ukłucie w sercu. Jestem okropny. On się nim przez cały czas zajmował, a ja go tak potraktowałem. Przetarłem z zakłopotaniem twarz. Zrezygnowałem z zaplanowanego prysznica. Poczłapałem do pokoju na lewo od mojego. Nie pukając chwyciłem za klamkę otwierając drzwi.

- Mogę wejść?

Nie uzyskałem żadnej odpowiedzi. Chłopak leżał w swoim łóżku, zwrócony plecami w moją stronę. Spał czy tylko udawał? Mimo wszystko podszedłem do niego z smętną miną. Klęknąłem na brzegu jego łóżka, pochylając się nieco nad nim.

- Naprawdę cię przepraszam.- Wyszeptałem.- Nie wiedziałem... Nie powinienem, po prostu... Bardzo się o niego martwię.

- Haji.- Zaskoczył mnie jego głos.

Czyli jednak nie śpisz. Pozostawałem w ciszy czekając na to, co ma mi do powiedzenia.

- Jak było u sąsiadów?

- Średnio. Początkowo dobrze, jednak później sprawy się nieco pogorszył. Murai skończył z ugryzioną kostką, ale to nic poważnego.

- To dobrze i niedobrze.

Zapadła chwila ciszy. Żadne z nas się nie odezwało.

- Naprawdę mi głupio z powodu tego co powiedziałem.

- Nie przejmuj się.- Jego ton był obojętny.

Dobrze wiem, że go to zabolało, podobnie jak to, co powiedziałem mu ostatnim razem. Jestem okropny.

- Hajime, możesz coś dla mnie zrobić?

- Słucham?

- Zostań tu ze mną.

Zszedłem i wsunąłem się pod kołdrę. Po chwili poczułem jak jego ręce oplatają moje ciało. W takich chwilach czułem się przy nim mały. Co zresztą byłem prawdą, ponieważ byłem najniższy z mężczyzn w sforze. Wyższy byłem jedynie od dziewczyn.

- Dobranoc Hajime.

- Dobranoc.- Powiedziałem opierając głowę o jego pierś.


Do wielkiego święta Nocy Kupały pozostawało coraz mniej czasu, a nadal nie mieliśmy jeszcze gotowego planu całej imprezy. Każdy miał inną wizję obchodzenia tego święta. Zdecydowaliśmy się już na konkretne atrakcje, o których mieszkańcy zostaną poinformowanie poprzez plakaty porozwieszane w mieście. Pozostała tylko kwestia jak będą one organizowane.

Wilki z Krick Muri bardzo wczuły się w organizację i również chciały dołożyć swoje trzy grosze. Najgorsze w tym wszystkim było to, że oczekiwali ode mnie rozstrzygania każdego ich głupiego sporu.

- Hajime, powiedz mu, że nasz pomysł jest lepszy.

- Chyba nie powiesz mi, że te bzdury uważasz za dobrze rozwiązanie?

I tak w kółko przez kilka dni. Kiedy już miałem tego wszystkiego po dziurki w nosie wychodziłem i udawałem się do pokoju Yasou.

- Mam już dość.- Zwierzyłem mu się.

- Jeszcze trochę i będzie spokój.- Odpowiedział mi słabym głosem.

- A ty co o tym wszystkim sądzisz?

- Wiesz jak to wyglądało w zeszłym roku. Pomyśl co warto zostawić, co daje temu wszystkiemu specyficzną aurę, a co można by było dodać, co by ją wręcz wzmocniło. Powiem ci, że przez te wszystkie lata każde obchody Kupalnocki wyglądały podobnie, jednak to również ma swój urok.

- Później do nich zejdę i ich wysłucham. Jak już trochę ostudzą swój zapał i będą w stanie przedstawić mi jakieś konkrety.

Uśmiechnął się do mnie, wyszczerzając przy tym swoje białe ząbki.

- Jak się czujesz?

- Dużo lepiej. Do Nocy Kupały na pewno będę już w pełni sił.

- Hajime!- Usłyszałem wołanie z dołu.

- Leć do nich.- Odezwał się śmiejąc.

Pokręciłem głową i skierowałem się z powrotem na dół. Ani chwili spokoju.

______________________________________________________

Trochę mnie w domu nie było- w końcu mamy wakacje. Jednak udało mi się spędzić ten czas dosyć twórczo. Mam za sobą przejechane ponad 1200km i jestem gotowa do pracy :3

Mam nadzieję, że rozdział się podobał. Zbliża się święto Nocy Kupalnej. Tym razem rodzina gospodarzy nieco nam się powiększyła. Czy przebiegnie ono bez żadnych komplikacji? Czy może być jeszcze lepiej niż w zeszłym roku?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top