Rozdział 10
Słońce jeszcze nie wzeszło nad horyzont. Musiało być naprawdę wcześnie rano. Spojrzałem na leżącego tuż przy mnie mężczyznę. Jego czarne włosy były w całkowitym nieładzie. Wyglądał słodko, a zarazem cholernie seksownie. Poczułem ucisk w sercu na myś,l co będę musiał teraz zrobić.
Wziąłem głęboki wdech i powoli zszedłem z łóżka. Nie obudził się, na szczęście. Na paluszkach zszedłem na dół. W salonie zastałem ojca wtulonego w Muraiego. Urocze, jednak...
- Tato- wyszeptałem.
Mruknął coś pod nosem i obrócił się na plecy.
- Tato.- Szturchnąłem go lekko.
Kiedy otworzył oczy i spojrzał na mnie przyłożyłem palec do ust by dać znak, że ma być cicho.
- Ja będę już szedł. Nie chciałem odejść bez pożegnania.
Mimo że byłoby to łatwiejsze. Widząc, że chce coś powiedzieć położyłem palec wskazujący do jego warg. Niechętnie, lecz milczał.
- Nie proś mnie, żebym został. Nie mogę. Nie utrudniaj tego. Może kiedyś jeszcze się zobaczymy, lecz nie obiecuje. Żegnaj, kocham cię.
- Też cię kocham synu- wyszeptał wtulając się we mnie.
Łzy cisnęły mi się do oczu, a dziąsła zaczęły mrowić. Odsunąłem się od niego. Wstając poczułem czyjąś dłoń na swoim nadgarstku. Murai patrzał na mnie pytającym wzrokiem.
- On wie?
- Nie, śpi. Tak będzie lepiej.
- Jeszcze śpi. Nie masz dużo czasu. Zaraz zauważy, że cię nie ma.
Muszę się śpieszyć.
- Opiekuj się nim.
Skinął głową. Udałem się w stronę tylnych drzwi. Ostrożnie je otworzyłem, stając na ganku w samej bieliźnie. Dotychczas leżąca wataha wstała, spoglądając ma mnie uważnym wzrokiem swoich ślepi. Ściągnąłem bieliznę po czym przemieniłem się w jednego z nich. Mijając sforę powolnym krokiem podszedłem do linii lasu. Zatrzymałem się oglądając za siebie. To był błąd. Ojciec stał przy drzwiach z ręką na szybie. Zacisnąłem szczęki i ruszyłem przed siebie. Usłyszałem za sobą odgłos otwieranych drzwi. Tata biegł piżamie w moją stronę. Zatrzymał się przed lasem. Nie wszedł do niego. Nie przekroczył linii obiektu swoich lęków.
Pokręciłem łbem i pobiegłem do oddalającej się powoli watahy. Wyprzedziłem ich, a oni ruszyli za mną. Kierowałem się w stronę domu. Uciekałem od problemów jakim było Bras, Yasou, a przede wszystkim Kaoru. Uciekałem od niego. Jestem tchórzem. Oddalam się od problemów zamiast stawić im czoło. Robiłem to co przez całe życie: uciekałem poddając się.
Warknąłem wściekle. Zmieniłem kierunek. Biegłem na wschód. Dwa kilometry do celu.
- Co się stało?
- Gdzie biegniemy?
- Hajime?!- Odezwał się wściekły Ridick.
Dobiegliśmy tam szybciej niż się spodziewałem. Rozpoznałem wejście do jaskini, a ono już poprowadzi mnie do środka. Na moim pysku pojawił się uśmiech.
- Haji, gdzie nas prowadzisz?
- Coś jest nie tak.
- Wszystko jest w porządku.- Powiedziałem chcąc ich uspokoić.
Tunel okazał się być dłuższy niż sądziłem. Na końcu jednak ujrzałem dwuskrzydłowe drzwi prowadzące na górę. Popchnąłem klapę pyskiem. Wskoczyłem na górę. Rozejrzałem się dookoła. Pusty pokój z kilkoma komodami przy ścianie i drzwi po przeciwnej stronie. Śmierdziało tu tym sukinsynem, jednak wiedziałem, że nie ma go w domu.
- Na co czekacie, na górę!
Spojrzeli po sobie niepewnie, po czym wykonali mój rozkaz. Po kolei zaczęli wskakiwać dołączając do mnie. Wyglądali na dość niepewnych.
- Czas się trochę zabawić. Zaglądajcie gdzie chcecie. W spokoju zostawcie jedynie połowę pierwszego piętra nad nami.
- Ale Hajime...
- Powiedziałem coś!
Ruszyłem w stronę drzwi. Nie zamierzałem bawić się w ich otwieranie. Skoczyłem na nie wyważając je ciężarem swojego ciała.
- Zabawa się rozpoczyna.
Rozpoczęliśmy zostawiać po sobie ślad. Demolowaliśmy wszystko, co znalazło się na naszej drodze. Meble, kwiaty, porcelana, pokój Kaoru i Shiraiego, który stał się niewinną ofiarą. Głównym celem był ten kurdupel. Niech wie, że tu byłem. Na pewno wyczuje mój zapach.
Po kilkudziesięciu minutach daliśmy sobie spokój.
- Wracamy!
Zbiegliśmy wszyscy do tajnego pokoju, prowadzącego do jaskini. Na zakończenie porozwalałem ubrania, które były w komodach. Z uśmiechem obejrzałem swój efekt. Na pewno musi wyczuć mój zapach. Kaoru, wracaj jak najszybciej.
Zeskoczyłem w dół do reszty. Wyprowadziłem ich z ziemistego tunelu. Zadowolony z siebie kierowałem nas w stronę domu. Wizyta w Bras zakończona. Stało się więcej niż planowałem.
Bez ustanku galopowaliśmy do znajomych lasów Krick Muri. Z nieba zaczął sypać się delikatny puch połączone z rosnącym wiatrem. Możliwe, że to ostatnie podmuchy zimy. Nim dotarliśmy do domku, zapolowaliśmy na sarny, które minęliśmy po drodze. W końcu jakiś posiłek. Teraz znów mógłbym pobyć trochę czasu z ojcem.
- Co to miało być?!- Warknął na mnie Ridick.
Stałem twardo w miejscu wytrzymując jego wściekłe spojrzenie.
- Najpierw przemyślasz wszystko by tylko uniknąć spotkania z tym czarnym kurduplem, a na koniec wchodzisz do jaskini lwa i dobitnie dajesz mu do zrozumienia, że żyjesz.
- Wiem co zrobiłem.
- Wiesz, że gdy tylko połączy ze sobą fakty wpadnie tu po ciebie!
- Wiem. Niech tu przyjdzie. Będę na niego czekał.
- Ale z ciebie idiota!
- Nie chcesz się na nim zemścić? Nie chcesz...
- Zamknij się!
- ... pomścić Arona?
Rzucił się na mnie. W ostatnim momencie odskoczyłem.
- Masz mu za złe to co zrobił. Czemu nie chcesz skorzystać z sytuacji i do mojej zemsty dołączyć swoją?- Mówiłem widząc rosnącą w przyjacielu złość.
- Nie wspominaj o nim!
- Dlaczego? Przecież...
- Dość!- Wtrąciła się Marozie.- Nie mam pojęcia o co chodzi, lecz dosyć!
Odsunąłem się. Nie zwracając na nikogo uwagi, ruszyłem w stronę domu. Po dłuższej chwili pozostali podążyli za mną. Po dotarciu na miejscu usadowiłem się na swojej górce. Część zmieniła się i weszła do domu, pozostali odpoczywali przed domkiem.
- Dobrze się spisałeś.- Hugues położył się obok mnie.
- Wcale nie. Nie wytrzymałem.
- Nie pleć głupot. Dałeś radę.
Poczułem się lepiej. Te słowa wypowiedziane przez kogoś innego nie wydawałyby się tak szczere. Była to prawdziwa pochwała.
O wschodzie słońca poczułem lekkie ssanie w żołądku. Poprzednim razem tak długo wytrzymałem bez jedzenia, a teraz nie minęło pół dnia i znowu jestem głodny.
- Najedli się wszyscy?- Spytałem jakbyśmy dopiero co byliśmy po posiłku.
- Wiem co masz na myśli.- Odezwał się Sam.- Chodźmy coś zjeść.
Wszyscy chętnie pochwycili ten pomysł. Szybko udało nam się upolować dzika, a Ridick znalazł sobie jeszcze lisa. Dopiero teraz poczułem się najedzony.
- Słyszycie?
Od razu wziąłem głęboki wdech. Nie czułem niczego poza wonią lasu. Podążyłem za wzrokiem pozostałych. Ujrzałem biegnącego w naszą stronę dużego brązowego wilka.
- Zmieniaj się w człowieka, już!
Nie zrobiłem tego, dlatego że mi kazał. Byłem ciekaw czego ode mnie chciał, a czego nie mógł mi przekazać pod postacią wilka. Zmieniłem się. Yaso przemienił się tuż przede mną. Zatoczyłem się do tyłu czując na twarzy silne uderzenie.
- Skończony idiota!
Z powrotem stał się brązową kupą futra. Moją brązową kupą futra. Wstałem i przemieniłem się w wygodniejszą dla mnie formę.
- Dlaczego to zrobiłeś?! Oszalałeś?! Przecież tam śmierdzi tobą na kilometr! Jak tylko wróci do domu od razu tu przybiegnie.
- Myślisz, że jaki był mój cel?
- Co?!- Odezwał się zaskoczony.
- Nie zamierzam dłużej uciekać, czy chować się przed nim. Przy okazji mam zamiar zemścić się za kogoś jeszcze.- Kątem oka spojrzałem na Ridicka.
- Nikt cię o to nie prosił- burknął.
Yasou nie wydawał się być przekonany. Zainteresowanie wszystkich wzbudził wilk biegnący w naszą stronę. Niewielki i beżowy- Murai. Zbliżał się do nas nie zwalniając. Wszyscy otworzyli szeroko oczy widząc jak wściekle wskakuje na Yaso. On sam wydawał się być zaskoczony bo nie zrobił, żadnego uniku.
- Ty głupi sukinsynu! Co ty sobie myślisz?!
No ładnie, to ja spodziewałem się takiego opierdzielu, a tu proszę. Yasou.
- A ty nie lepszy!- Warknął spoglądając na mnie.
Jeszcze przez chwilę stał na brązowym wilku po czym zszedł z niego pozwalając mu wstać. Westchnął głośno kręcąc głową.
- Głupie szczeniaki. Haji, wiesz, że on teraz będzie cię szukał?
- Wiem, liczę na to.
- I co? Myślisz, że odbędzie się między wami zwykła walka? On ci nie daruje. To będzie walka na...
- Wiem- przerwałem mu. - Jestem na to przygotowany.
- Co?!- Odezwały się wszystkie wilki chórem.
Czułem na sobie wzrok wszystkich. Naprawdę ich to tak dziwiło? Co oni sobie myśleli, gdy rozwalaliśmy ich rezydencie? Że robię to dla zabawy? Chciałem by Kaoru mnie znalazł. Chciałem z nim stoczyć walkę. Nawet jeśli miał bym z tego nie wyjść cało.
- Chyba nie mówisz na serio?- Ridick odezwał się jako pierwszy.
- Żartujesz sobie, prawda?- Zawtórował mu Yaso.
- Haji...- Nawet Hugu.
Dlaczego oni się tak o mnie martwili? W duszy na pewno popierali mój plan. Wszyscy go nienawidzili i życzyli mu jak najgorzej. Walcząc z nim oddałbym im przysługę. Dlaczego nie chcieli tego pojąć?
- Tylko po to tu przyszliście?
- Nie wierzę... Ty w ogóle rozumiesz co się do ciebie mówi?! Nie możesz z nim walczyć.
- Nie możesz mi mówić co mogę robić, a co nie.
Yas najeżył sierść na grzbiecie, zareagowałem tym samym.
- Tak, brakuje jeszcze tego byście się na siebie rzucili.
- Ależ bardzo proszę.- Doszedł nas zadowolony pomruk.
Głowy wszystkich zwróciły się w stronę, z której dobiegał głos. W naszą stronę szła para wilków. Całe moje ciało opanowało napięcie. Zjeżyłem sierść na całym ciele wyszczerzając wściekle kły. Wataha poszła za moim przykładem. Kaoru, a zanim Shirai. Czarny wilk wręcz ociekał pewnością siebie. Jeszcze zobaczymy, czy po starciu ze mną będzie taki zadowolony.
- Cóż za niespodziewane spotkanie.- Odezwał się ponownie.
Na sam dźwięk jego głosu coś we mnie zaczynało się gotować.
- Ja bym tego nie powiedział. Czekałem na ciebie.
Z jego wnętrza wydobył się głuchy śmiech. Stanął pięć metrów od nas. Całe nasze zbiorowisko było podzielone na trzy grupki. Ja i moja wataha stojąca po lewej, Kaoru i Shirai po prawej, a po środku Yasou z Muraiem.
- Wiedzieliście o tym?- Zwrócił się do dwójki z swojej sfory.
Nic nie odpowiedzieli. Brązowy wilk posyłał mu twarde oskarżycielskie spojrzenie.
- Później się tym zajmę, najpierw bieżące sprawy.- Jego wzrok z powrotem padł na mnie.- Nie spodziewałem się, że przeżyjesz śmieciu. Najwidoczniej takiej żałosnej kupy gówna nawet one nie chciały tknąć.
Z trudem powstrzymywałem chęć rzucenia się na niego by zetrzeć mu ten wredny uśmieszek z twarzy. Prowokował mnie. Wiedziałem o tym, lecz nie wiem jak długo wytrzymam jego słowną prowokację. Moje wilki wyraźnie nie były zadowolone. Chciały przegonić intruza.
- Zresztą... Jaka wataha taki alfa.
Nie wiedziałem czy celem tej obelgi byłem ja czy Ridick, lecz on natychmiast zareagował. Widziałem jak wykonuje pierwszy skok w jego stronę, lecz powstrzymałem go kłapnięciem szczęk.
- Dosyć. Przyszedłeś tu w konkretnym celu, mam rację? Więc po co ten teatrzyk.
- Widzę konkretna z ciebie kupa gówna.
- Na większą różnorodność wyzwisk cię nie stać?
- Nie starczyłoby słów w słowniku, gdybym naprawdę chciał cię obrazić. Na razie jest to stwierdzenie faktów, które mam przed oczami.
Trwała cisza, podczas której dzielnie znosiłem jego spojrzenie.
- Ridick, zaprowadź wszystkich do domku. Nie wychodźcie stamtąd.
- Ale...- Chciał zaprotestować, lecz nie dałem mu tej możliwości.
- Powiedziałem coś!
Nie wyglądał na zadowolonego, lecz nie obchodziło mnie to. Cała wataha patrzała na mnie z lekkim niedowierzaniem połączonym ze strachem.
- Nie bójcie się, niedługo do was wrócę.
Wiedziałem, że były alfa walczy z sobą. W końcu jednak ruszył w wskazanym przeze mnie kierunku. Reszta podążyła za nim. Wrócę do was.
- Yasou, Murai, wracajcie do domu.
Murai drgnął, lecz Yas stał twardo w miejscu.
- Yasou!
Ten zawarczał i pobiegł w stronę mojej watahy. Tego się nie spodziewałem. Murai został sam pomiędzy nami. Wyglądał na zagubionego. Nie wiedział, po której stronie powinien stanąć. Jakiego by nie dokonał wyboru nie zamierzałem go oceniać. Każdy idzie tam, gdzie jemu samemu będzie lepiej. Każdy jest swego rodzaju egoistom.
- Murai?- Spytał twardym tonem.
Zaskomlał. On naprawdę nie wiedział co powinien zrobić. Patrzał to na Kaoru to na mnie. Spoglądałem na niego łagodnym wzrokiem. Nie zamierzałem wywierać na nim dodatkowej presji.
- Ja...
Ponownie zaskomlał i pobiegł za Yasou. A więc taka jest twoja decyzja. Teraz będę walczył za większą ilość osób. Jeżeli przegram gniew Kaoru spadnie na nich wszystkich. Szczególnie nad dwójkę, która odwróciła się od niego. Spojrzałem na przeciwnika. Nie wyglądał na zadowolonego.
- No dobrze. Shirai dołącz do nich. Po wszystkim przyjdę po ciebie.
Ciemnoszary wilk skinął łbem i pobiegł w stronę odchodzącej grupy. Zostaliśmy sami. Bicie mojego serca przyśpieszyło do zawrotnego tempa. To nie będzie zwykła walka, nie będzie nawet podobna do tej stoczonej z Ridickiem. Ona może trwała długo i każdy z nas odniósł poważne obrażenia, a on sam wtedy nie przepadał za mną, jednak nie sądzę, żeby atakował z zamiarem zabójstwa. W tym wypadku tak będzie.
- Nie sądziłem, że jesteś, aż tak głupi.
Zaczęliśmy krążyć wokół siebie. Nie spuszczaliśmy wzroku z siebie nawzajem. Uważnie obserwowałem każdy jego najdrobniejszy ruch. Śledziłem jego spojrzenie próbując przewidzieć kolejny ruch. Dwa wilki tej samej wielkości o przeciwnym umaszczeniu. Trochę jak walka Yin i Yang.
Prawo!
Oskoczyłem unikając jego ostrych kłów, które zapewne głęboko wbiłyby się w mój kark. Lądując jednak zdążył pochwycić mój ogon. Pociągnął mnie za niego, przyciągając do siebie. Nie pozostając biernym spróbowałem go zaatakować. Dosyć marny skutek. Uchronił się, lecz dzięki temu nie pozwoliłem mu dojść do siebie. Na moment oddaliliśmy się od siebie by ponownie przypuścić atak. Obaj podnieśliśmy się nacierając na siebie. Był silny, lecz ja również nie byłem tym samym szczeniakiem co kiedyś. Udało mu się pochwycić kawałek skóry przy łopatce, ja chwyciłem za jego kark. Każde z nas ciągnęło za swoją zdobycz nie odpuszczając. Udało mi się uwolnić kosztem rany.
Miedzy kolejnymi starciami wokół unosiły się donośne warknięcia, groźne szczeknięcia, a nasze futro latało dookoła. Zbliżała się wiosna, więc zrzucaliśmy cieplejszą sierść. Nie potrzeba było szczególnie mocno pociągnąć by ją wyrwać. Lecz nie wszystko co znajdowało się w powietrzu odczepiło się od mojej skóry tak łatwo.
Rzucaliśmy się na siebie w niezwykle krótkich odstępach czasu. To była naprawdę intensywna walka. Jak na razie wynik był w miarę wyrównany. Jednak miałem wrażenie, że jemu zostało więcej sił. Muszę zakończyć to dopóki jeszcze mam szanse. Gdy dojdzie do tego, że zmęczę się tą walką stanę się dla niego łatwym celem.
Podskakując, skoczyłem na niego zaciskając swoje szczęki na jego karku. Szyja. Jedno z najsłabszych miejsc. Kilka odpowiednio zdanych ran by dostać się do tętnicy i walka byłaby zakończona, lecz to nie było takie proste jak się wydawało. Przez chwilę miotał się ze mną zawieszonym na grzbiecie. Uderzył łbem w moje biodro. Wyślizgnął się z moich szczęk. Nastąpiła krótka przerwa na dwa głębsze oddechy. Poczułem pulsujący ból w lewej nodze. Kurde. Muszę szybko coś wymyślić. Jego noga. Osłabić ją, zanim moja całkowicie padnie.
Spojrzałem na jego kark. Złapiesz przynętę? Skoczyłem. Uśmiechnąłem się w locie. Odskoczył wystawiając na moje działanie swoją nogę. Od razu wgryzłem się w nią z całych sił. Zacząłem szarpać łbem starając się wyrządzić jak największą szkodę przeciwnikowi. Udało mu się uciec od moich szczęk, jednak poprzedziła to fala skomleń. Odsunąłem się spoglądając zadowolony na swoje dzieło. Noga mocno krwawiła, potężna rana szarpana. Nie opierał się na niej, całkowicie ją odciążył. Był w stanie w ogóle na niej stanąć? Nogi to jednak również bardzo delikatne miejsca. Ja na własnej skórze doświadczyłem jak bardzo. Dziękuję ci Ridick.
Kaoru mierzył mnie zabójczym spojrzeniem połączonym z gardłowym warczeniem. Uśmiechnąłem się, lecz nie dałem się ponieść chwili. To jeszcze nie koniec. Muszę szybko to zakończyć. Moja noga również nie była w specjalnie dobrym stanie. Nadal przeszywał ją pulsujący ból.
Ruszyłem na niego, skupiając się na jego bokach. Zacząłem je skubać, podgryzać zadając dużo drobnych ran. Naprawdę nieźle załatwiłem jego nogę. Teoretycznie mógł na niej stawać, lecz cała się trzęsła. Ledwo utrzymywała jego ciężar. Gdyby tak jeszcze uszkodzić drugą... Wykonywałem ataki by dostać się do mojego celu, jednak skutecznie chronił swoją ostatnią sprawną tylną kończynę.
Z każdą chwilę męczyłem się coraz bardziej. Jeszcze trochę i będę jechał na ostatkach sił. Zacząłem skupiać się na bardziej precyzyjnych atakach by nie marnować tyle potrzebnej energii. Bark, bok, kark i... Tylna prawa łapa. Udało mi cię chwycić ją dokładnie w pięcie. Wilk zawył. Dopóki mogłem starałem się wgryzać w nią z całych swoich sił. Moich uszu dobiegł ledwie słyszalny chrupot. Puściłem odsuwając się by zaraz przypuścić kolejny atak. Czarny wilk upadł na ziemie. Wykorzystując to zacząłem go zaciekle atakować.
Kaoru tracił siły. Obaj byliśmy poważnie ranni. Udało mu się jeszcze chwycić mnie pod szyją i za łapę. Odskoczyłem, jednak nie dałem mu się podnieść. Uderzałem go przednimi kończynami. Na moment przestałem, musiałem złapać oddech. Dopiero teraz zauważyłem z jaką trudnością mi to przychodzi. Mam nadzieję, że nie zadał mi jakiejś poważnej rany. Co z tego, że zabiję go teraz, jeśli uduszę się w drodze do domu lub coś w tym stylu. Nie wpadło mi to do głowy. Mogłem bardziej uważać. Pomimo bólu jaki to wywołało zaśmiałem się.
- Kto tu jest kupą gówna?! Ty bezwartościowy sukinsynu!
Wilk zawarczał, jednak nie podniósł się. Leżał na boku ciężko dysząc. Łypał na mnie wściekłymi czarnymi ślepiami.
- Zmieniłeś mnie w bestię, która zakończy twój bezwartościowy żywot. Uwierz mi, nikt za tobą nie będzie tęsknił. W sumie, na początku żałowałem, że nie zabiłeś mnie od razu, lecz ten widok wynagradza wszystko. Zraniłeś mnie i wszystkich dookoła. Zabiłeś Arona...
- Arona?- Zaśmiał się. Z jego płuc wydobyło się dziwne charczenie.- Tego idealistycznego dupka, który myślał, że świat może być piękny? To był naprawdę godny przeciwnik. Gdyby żył miałby dobrze ponad dwa tysiące lat.
Że niby ile?! Starałem się nie skupiać za bardzo na tym szokującym fakcie, bojąc się, że wykorzysta jakoś moją dekoncentracje.
- Powinieneś umrzeć zamiast niego.
- Gdybym wtedy umarł nie byłoby całej tej bandy, która czeka na mnie, za wyjątkiem Yasou, Ridiuala i tej jednej wilczycy!
- Co?
- Przemieniłem w wilka tylko jednego człowieka. Nie licząc ciebie, pomyłko natury. On stworzył Hugusa i jeszcze jednego wilka, który przemienił trzech ludzi, w tym Marozie i Muraiego. Ten jeden, którego imienia nigdy nie pamiętam stworzył całą tą trójkę na „S". Samuela, Samathe i Shiraiego. W żyłach ich wszystkich płyną moje geny! Gdyby nie ja, nie byłby ich tutaj!
Byłem w totalnym szoku.
- Myślisz, że są ci za to wdzięczni?- Spytałem próbując wyrwać się z chwilowego letargu.
- Tamten dupek mimo, że żył dłużej ode mnie jego krew płynie jedynie w trzech i pół wilka, moja w dziewięciu i pół. Wilczyca niewiadomo skąd pochodzi, a tamta dwójka i ty jesteście w pewien sposób spokrewnieni.
Do czego on dążył.
- Nienawidzę wszystkiego co pochodzi od tego śmiecia. Jednak Yasou miał coś dzikiego i nieposkromionego. Nie był jak reszta.
- Czekaj, co znaczy te pół wilka?
- Geniusz z ciebie, naprawdę- powiedział sarkastycznie.- Jesteś efektem moim i Yasou. Skoro i jego, to również Arona.
- On pochodzi od...
- Boże, masz coś w tej czaszce, czy tylko magazynujesz tam powietrze?! Ridick i Yasou pochodzą od Arona, mimo że Yas nie bezpośrednio.
Zacząłem łączyć wątki. Powoli wszystko układało się w całość. Nagle poczułem przeszywający ból w prawej łapie. Cholera. Natychmiast zareagowałem. Wgryzłem się w odsłoniętą przez niego szyję. Natrafiłem na wcześniejsze rany. Zawył puszczając mnie. Zdekoncentrowałem się i to wykorzystał. To była jedynie moja głupota. Ból. To było coś co zaprzątało mój umysł. Podążając za tym impulsem rzuciłem się na wpółleżącego wilka. Zacząłem szarpać jego ciałem.
Dyszałem. Chyba mogłem przerwać już wcześniej, jednak ogarnęła mnie fala przemocny, której nie mogłem powstrzymać. Spojrzałem na ciało które otaczał śnieg, na której pojawiła się stale powiększająca plama krwi.
Usiałem czując jak moje ciało ogarniają dreszcze. Wziąłem w płuca tyle powietrza, ile byłem w stanie. Skierowałem łeb w stronę wieczornego nieba i wydałem z siebie przeciągłe zwycięskie wycie. Wydałem z siebie zwycięski okrzyk jeszcze dwa razy. Wykończony padłem na śnieg. Taki zimny, taki przyjemny. Zamknąłem oczy rozkoszując się tym uczuciem.
Wataha przybiegła kilka minut po moim odezwie. Zaczęli mnie uważnie obwąchiwać.
- Hajime, wszystko w porządku?
- Jak sie czujesz?
- Hajime?!
- Spokojnie, jest dobrze.- Odpowiedziałem nie otwierając oczu.
Poczułem na sobie kilka mokrych języków.
- Jest tu Yas?
- Jestem.- Odpowiedział natychmiast.
Uśmiechnąłem się. Powoli otworzyłem oczy. Stał przede mną, uważnie mi sie przyglądając. Wziąłem głęboki wdech i zaciskając zęby powstałem. No świetnie... Mam ranne kończyny po skosie. Jak ja mam iść? Rozejrzałem się po obecnych. Byli wszyscy. Yasou, Ridiual, Hugues, Murai, Samatha i Samuel, Marozie, Inest i Shirai. Ten ostatni trzymał się na uboczu. Spoglądał na mnie niezadowolonym wzrokiem. Mimo protestów mojego ciała wyprostowałem się i kłapnąłem zębami w jego stronę. Skulił się niechętnie.
Wygrałem, przeżyłem. Ocaliłem siebie jak i moją watahę. Nie pozwoliłem by po mojej przegranej - śmierci - trafili w ręce okrutnego tyrana. Jestem alfą watahy z Krick Muri i Bras, która stała się jedną sforą. Więcej wilków, większe tereny, więcej jedzenia. Nie powinno być, aż tak źle. Niech tylko wrócę do zdrowia. Zajmę się oznaczaniem mojego terytorium. Już nie miałem się czego obawiać. Z dumą mogłem obwieszczać światu, że jestem właścicielem tych ziem zdobytych podczas zażartego pojedynku.
- Podczas równonocy dzieją się rzeczy niezwykłe.- Powiedział Hugues patrząc w niebo.
- Kto tak mówił?- Spytałem mając wrażenie, że powtarza czyjeś słowa.
- Ja sam- zaśmiał się.
Podążyłem za jego wzrokiem. Niebo było bezchmurne, było widać już pierwsze gwiazdy.
- Cieszę się, że żyjesz.- Odezwał się radośnie Yasou przystępując do mojego boku.
- Wszyscy się cieszymy.- Poprawił go Ridick.
- Tak, wszyscy.
Ogony wszystkich merdały radośnie, a na pyskach widniał uśmiech. Też się cieszę. Lepszego zakończenia nie mogłem sobie wymarzyć. Mam najwspanialszą watahę na świecie.
_____________________________________________
Jak się wam podobało?
Powiem szczerze, że miał być to ostatni rozdział, jednak w głowie zaczyna pojawiać mi się kilka ciekawych pomysłów, więc możliwe, że to nie jest ostatni raz, kiedy czytacie o wilczych przygodach Hajime.
Na razie jednak pozostawiam was z takim zakończeniem. Jak myślicie, czy to koniec kłopotów? Czy po pozbyciu się swojego największego wroga Hajime będzie mógł wieść spokojne życie wraz z swoją watahą? Czy będzie potrafił wybrać między Ridickiem a Yasou? To i wiele innych w następnych rozdziałach.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top