Rozdział 24
Nie jest dobrze. Kapturek wyraźnie mnie unika. Przez cały poranek ignoruje moją obecność. Następnie znika na cały dzień w mieście. Nie mam pojęcia co się z nim dzieje, gdy go nie ma. Wraca dopiero późnym wieczorem, a i wtedy nie odzywa się do mnie ani słowem. Każdego dnia po powrocie stawał na werandzie i spoglądał na mnie oczekującym wzrokiem. Kiedy widział, że nie mam mu nic do powiedzenia czy pokazania, zamykał się w domu. Oczywiście zamknięcie było tu w domyśle, ponieważ drzwi nie posiadały żadnego zamka.
Całe dnie przesiadywałem sam, nocowałem samotnie na dworze. Spacerowałem po lesie, starając się znaleźć wyjście z tej beznadziejnej sytuacji. Niestety, jak dotąd nie udało mi się nic sensownego wymyślić.
Na okres naszych cichych dni nałożyła się również kolejna pełnia. Była ona o tyle lepsza, że wiedziałem czego się spodziewać. Tego dnia zaszyłem się w lesie z dala od Kapturka. W nocy przeżywałem kryzys. Wszystko we mnie krzyczało, namawiając bym powrócił do mojego blondynka. Wiedziałem, że nie mogę tego zrobić.
Ciekawe czy on również tak to dziwnie przeżywał? Nie. To raczej było związane z tym, czym jestem. Chociaż muszę przyznać, że odkąd mnie przemieniono, to jedynie przy nim pełnia nie była czymś normalnym.
Miałem coraz większy mętlik w głowie. Powoli, acz nieubłaganie zbliżał się dzień, w którym miałem podjąć ostateczną decyzję. Przemienić się i wszystko mu powiedzieć, czy stracić go na zawsze? Odpowiedź wydawała się być prosta, lecz tylko z pozoru.
Leżałem na polanie przed domem, wymieniając w głowie wszystkie „za" i „przeciw" każdej z dwóch możliwości jakie miałem. Obie opcje miały całą masę minusów. Ciężko mi było natomiast znaleźć jakiekolwiek plusy. Jestem po prostu w czarnej dupie.
Drgnąłem, gdy wraz z zmienionym kierunkiem wiatru, dotarła do mnie obca woń. Spojrzałem w stronę, z którego pochodziła. Na skraju lasu stała wysoka, smukła wilczyca o czarno-brązowej sierści z siwiznami. Wiedziałem, że to ona.
Podniosłem się. Dziewczyna ruszyła w głąb lasu, a ja powolnym krokiem udałem się za nią. Po chwili zrównałem się z nią. Przez pewien czas szliśmy w milczeniu. Była niższa ode mnie o jakieś dziesięć centymetrów, a jej czarne ślepia spoglądały przed siebie.
- Czego chcesz?- Odezwałem się w końcu.
- Chciałam porozmawiać- odparła spokojnie.
- Zostaw Oliviera w spokoju.
- Nie bój się. Od tamtej soboty nie widziałam się z nim. Rozumiem, że jeszcze nie wie.
- Nie wie i nie powinien.- Warknąłem.- Nie rozumiem, dlaczego go podpuszczałaś.
- Z pewnej strony dla zabawy, a trochę by pomóc tacie uprzykrzyć ci życie.- Powiedziała wesoło.
Kim jest jej ojciec? Mam pewne przypuszczenia co do tego, kim on może być. Jednak to wydawało się dość absurdalne, a zarazem najbardziej prawdopodobne. To by również wiele wyjaśniało w sprawie tej dziewczyny.
- Już wiesz kim jestem?- Odezwała się po moim dość długim milczeniu.
- Jesteś mieszańcem.
- Tak. W jednej czwartej jestem wilkiem.
Znałem jeszcze tylko jedne mieszańce. I to w dodatku o bardzo podobnym umaszczeniu.
- Daniel...- szepnąłem.
- Bingo!
- Czego on ode mnie chce?
- Trochę obwinia cię za śmierć dziadka.
Zacisnąłem zęby.
- Z tego powodu chce ci trochę po uprzykrzać życie. Chciałam mu trochę pomóc.
Wiedziałem, że to się w końcu na mnie zemści. Nie wiedziałem, co mam powiedzieć. Oczywiście, że było mi przykro z powodu Samuela. Jednak nie mogłem już nić zrobić. To było ponad czterdzieści lat temu. Byłem młody i głupi. Teraz byłem jedynie głupi.
Starałem się o tym zbytnio nie myśleć. Nie mam już na to wpływu. Stało się. Bardzo żałuję jego śmierci, jednak nie jestem w stanie już niczego zrobić. Pozbyłem się sukinsyna, który mu to zrobił, żyłem w samotności, z dala on innych. Co jeszcze miałem zrobić? Jak mam to jeszcze odpokutować?
- Więc w dwudziestu pięciu procentach jesteś wilkiem.- Odezwałem się, chcąc zmienić temat.
- Tak.
- Jak bardzo się od nas różnisz? Z tego co wiem, Daniel może pożywiać się ludzkim jedzeniem i rozumie nas pod postacią człowieka, czego stuprocentowe wilki nie umieją.- Podsumowałem.
- Nie wszystko może jeść, ja jednak w większości nie mam problemów. A tak, to masz rację. No, może jeszcze jest jeszcze coś.
Spojrzałem na nią pytającym wzrokiem. Na jej pysku pojawił się przebiegły uśmiech.
- Ugryzienie człowieka przez nas ma różne skutki. Jad w naszej ślinie jest słabszy. Jeśli ty ugryziesz kogoś, to na pewno zostanie sam wiesz czym. Im mniejszy procent wilka w nas, tym mniejsza szansa, że to się uda. Na przykład jeśli ugryzłabym jakiegoś człowieka, to są dwie możliwości. Pierwsza, przemieni się jak po ugryzieniu normalnego wilka.
- A druga?- Spytałem, gdy milczała przez dłuższy czas.
- Nasz jad go zabije.
Zatrzymałem się. Nie podobała mi się ta informacja.
- Prawdopodobieństwo przeżycia nie jest proporcjonalne do tego ile jest w nas wilka. Procent przeżywalności jest mniejszy.
Czyli jeśli ugryzłaby Kapturka, to jest mniej niż dwadzieścia pięć procent szans, że przeżyje.
- Trzymaj się od Oliviera z daleka!
Wilczyca zaśmiała się w dopowiedzi.
- Nie możesz mi rozkazywać. Nie masz kontroli nad tym co robię z Olim w mieście.
- Tknij go tylko, a pożałujesz!
- Już nie spinaj się tak staruszku. Na razie osobiście nic do ciebie nie mam.
Na razie... Nie zależało mi na robieniu sobie z każdego wroga, jednak ona byłaby całkiem niebezpiecznym przeciwnikiem. Nie tyle co dla mnie, a dla mojego Kapturka.
- Proszę cię, trzymaj się od niego z daleka. Nie mieszaj go w sprawy, którego go nie dotyczą.
Odwróciłem się i ruszyłem w drogę powrotną do domu.
- Nie wchodź więcej na moje terytorium.- Ostrzegłem ją na pożegnanie.
- Nie uważasz, że jest ono dość duże jak na jedną osobę? Nie boisz się, że zabierze ci je jakaś wataha?
To była groźba? Warknąłem na nią, po czym ruszyłem w drogę. Sytuacja była zła, a stawała się jeszcze gorsza. Problemy z Kapturkiem, niebezpieczna dla niego wilczyca Amelia oraz Daniel, mający wyraźnie do mnie jakiś żal za stratę ojca. Dlaczego tyle spraw nałożyło się na siebie w jednym czasie?
*****
Przez cały tydzień rozglądałem się za Amelią, lecz nigdzie nie mogłem jej znaleźć. Telefonów również nie odbierała. Jakby mnie unikała, a przy okazji rozpłynęła się w powietrzu. Nikt nie wiedział, gdzie mogę ją zastać. Głupio było mi natomiast iść do jej domu, by spróbować tam ją złapać.
W mieście spędzałem całe dnie. Po zajęciach na uczelni przesiadywałem w bibliotece lub pracowałem. Jednak nadal pozostawało mi za dużo wolnego czasu niż bym chciał. Włóczyłem się bez celu po mieście, szukając dla siebie jakiegoś zajęcia.
Do domu wracałem późnym wieczorem. Hajime jak zawsze na mnie czekał, no może poza jednym dniem. Nie widziałem go wtedy od samego rana. Przejeżdżałem na swoi rowerze obok wilka, tak naprawdę nie zwracając na niego uwagi. Nie odzywałem się do niego od sobotniej wizyty Amelii.
Mimo iż to co mówiła i sugerowała, wydawało się być absurdalne, nie miałem powodu jej nie wierzyć. Już sam strach Hajime, gdy o tym mówiła, wskazywał na prawdziwość jej słów. Tak naprawdę wiele przemawiało za tym, że nie jest on zwykłym wilkiem. Od samego początku o tym wiedziałem. Jednak nigdy bym nie przypuszczał, że może być on... Nie, nie uwierzę dopóki nie zobaczę.
Każdego dnia nim znikałem w domu, stawałem na werandzie, oczekując od niego tego samego. On tylko siedział i patrzał na mnie smutnym wzrokiem. Zamykałem się w domku nie wpuszczając go do środka. Dziwnie było mi spać samemu. Już przyzwyczaiłem się do jego obecności w łóżku. Teraz czułem się... samotny. Naprawdę brakowało mi go.
Ale już nie długo. Do jutra miał czas. Może dzisiaj, gdy wrócę do domu on jednak zdecyduje się i poznam prawdę. Jeśli nie, to pakuje się z samego rana. Nie będę tego dłużej przeciągał. Jeszcze nie widziałem, co wtedy z sobą zrobię, gdzie się zatrzymam, jednak było już za późno by odwoływać zdanie.
- Do zobaczenia w niedzielę!- Pożegnałem się z kolegami z pracy.
Wszyscy życzyli mi dobrej nocy. Wziąłem głęboki wdech wychodząc na zewnątrz. Wiązałem z dzisiejszym powrotem duże nadzieję. Proszę Haji, nie zmuszaj mnie do opuszczenia się. Wsiadłem na swój rower i udałem się w stronę lasu.
Wilk już na mnie czekał. Wydawał się być czymś zmartwiony. Minąłem go, obdarowując jedynie przelotnym spojrzeniem. Za sobą słyszałem cichy tupot jego łap. Proszę cię, błagałem w myślach. Nie rób mi tego. Zmień się.
Gdy dotarliśmy do domu, odstawiłem rower, po czym spojrzałem na zwierzę. Proszę cię!
Po kilku minutach wszedłem do domu, z głośnym hukiem zatrzaskując za sobą drzwi. Chodziłem nerwowo po całym domu. Dlaczego on mi to robi?! Położyłem się na łóżku, chowając twarz w poduszkach. Dlaczego?
Tylko... Cały czas zakładam, że Amelia miała rację i on rzeczywiście nie jest zwykłym wilkiem. Dlatego żądałem od niego prawdy. Jednak co, jeśli on się nie przemienia, ponieważ nie ma w co? Co jeśli on jest po prostu ogromnym wilkiem z nadprzeciętną inteligencją? Jeśli Amelia się myliła, to jutro połowicznie zniszczę sobie życie. Opuszczę go tak naprawdę bez wyraźnego powodu. Wszystko opierało się na tym, czy dziewczyna mówiła prawdę.
Było już późno. Miałem dość tego dnia, jak i całego tygodnia. Pragnąłem chwili odpoczynku. Mój mózg już nie wyrabiał. Spać, tak.
Pół nocy wierciłem się na łóżku, nie mogąc znaleźć wygodnej pozycji. Coś wewnątrz mnie nie dawało mi odpocząć, chociaż tak bardzo tego pragnąłem. Gdy w końcu udało mi się zamknąć oczy, miałem wrażenie, że od momentu, w którym je zamknąłem minęła jedynie chwila. W rzeczywistości minęło ponad sześć godzin.
Siedziałem na łóżku, bojąc się wyjść na zewnątrz. Co powinienem zrobić? Czy on rzeczywiście jest jakimś niezwykłym stworzeniem, tak jak sugerowała to Amelia? A co jeśli to zwykły wilk? Nie miałem stuprocentowej pewności, że dziewczyna nie kłamała. Chciałem, żeby jej słowa były kłamstwem.
Wstałem i nieco niepewnym krokiem skierowałem się w stronę wyjścia. Gdy otworzyłem drzwi, przywitał mnie ciepły powiew wiatru. Zwierzę stało przede mną, oddalone o kilka metrów. W myślach, prosiłem by to zrobił. Miejmy to z głowy. Zrób coś, żebym cie nie opuścił.
- Amelia kłamała?- Spytałem go.
Odszczeknął. Wiedziałem, że to znaczyło „tak".
- Odpowiedziałeś zgodnie z prawdą.
Tym razem odpowiedź brzmiała „nie". Rozumiał wszystko co do niego mówię. Rozumiał! Jaki normalny wilk jest tak inteligentny?! Nie był zwykłym wilkiem, tylko czymś więcej. Sam mi to powiedział. Potwierdził iż sugestie dziewczyny są prawdziwe.
- Ja już tak nie mogę.- Mój głos zadrżał.
Wbiegłem z powrotem do domu. Wpadłem do gabinetu niczym burza. Chwyciłem dużą podróżną torbę i zacząłem do niej pakować najpotrzebniejsze rzeczy. Za sobą słyszałem skomlenie wilka. Dlaczego to tak bolało? To tylko wilk! Pociągnąłem nosem, po czym przeniosłem się do sypialni, gdzie również miałem kilka swoich rzeczy. Czułem pieczenie oczu. Za wszelką cenę wałczyłem z łzami.
*****
Nie, nie, nie! Proszę przestań!
- Nie opuszczaj mnie- załkałem.
Obserwowałem jak klęczy przed szafą i pakuje swoje rzeczy do dużej torby. On nie może mi tego zrobić. Przecież obiecał, że mnie nie opuści.
- Obiecałeś! Obiecałeś, że mnie nie opuścisz, a robisz to już drugi raz!
Drżącymi rękoma wkładał swoje ubrania do torby.
- Kłamca!
Wstał i pędem udał się do sypialni. Nie, ja nie mogę go stracić. Nie zostanę sam! Wszedłem do gabinetu. Czułem jak moje ciało drżało. Bałem się. Bałem się niemalże tak bardzo, jak tego, że go stracę. Zacisnąłem zęby. Ja muszę to zrobić, w przeciwnym razie on mnie opuści.
Było nieco lepiej niż myślałem. Chociażby miało boleć jak za pierwszym razem i tak bym to zrobił. Dla niego. Szybko sięgnąłem do dolnej szuflady komody. Z mojej starej torby wyciągnąłem dresowe spodnie. Nie miałem dużo czasu. On zaraz stąd wyjdzie, w sypialni nie ma za dużo rzeczy do spakowania.
Przygryzałem nerwowo wargę, drżące dłonie zacisnąłem w pięści. Muszę to zrobić. Wychodząc z gabinetu, natknąłem się na niego. O mały włos na mnie nie wpadł, zatrzymał się w ostatnim momencie.
Był ode mnie wyższy. Na jego twarzy malowało się niedowierzanie. Jego torba z łomotem upadła na podłogę. Patrzałem w jego ciemnoniebieskie oczy z cichą prośbą.
- Nie odchodź- powiedziałem nieco schrypniętym głosem.
Niemal zapomniałem jego brzmienia. Chłopak zrobił krok w tył. Bał się? Nie wiedziałem co powinienem zrobić. Wiedziałem, że przeżywał teraz szok. Jego światopogląd został wywrócony do góry nogami. Potrzebował chwili na oswojenie się. Jednak co potem? Czy zaakceptuje mnie takiego?
- Nie wierzę- wyszeptał pod nosem.
- Proszę. Zostań.
Jego nogi nieco ugięły się pod nim. Podbiegłem do niego i chwyciłem za ramiona, bojąc się, że upadnie. On natychmiast odtrącił moje ręce. To bolało.
- Ty naprawdę jesteś...
- Tak, ale proszę, nie nazywaj mnie wilkołakiem. To bardzo ubliżające.
Westchnął ciężko. Podszedł do łóżka w sypialni i usiadł na jego brzegu. Zatopił swoje dłonie w włosach, pochylając głowę w dół. Stałem w progu, obserwując go uważnie.
- Nie wierzę, że przez ten cały czas mnie okłamywałeś. Ukrywałeś to przede mną.
Nie jest tak źle. Jakoś sobie radzi z tą wiadomością.
- Jak mogłeś?!- Wrzasnął na mnie.
Chyba pośpieszyłem się z tą opinią.
- Przez ten cały czas... Wiesz ile razy potrzebowałem cię pod tą postacią?! Było tyle chwil, w których mógłbyś się zmienić i mi pomóc, a tego nie zrobiłeś!
Skuliłem się w sobie.
- Gdy byłem mały i zimą chorowałem. Mogłeś się zmienić, coś z tym zrobić. Pójść po jakieś lekarstwa, cokolwiek! Wiesz jak było mi ciężko tu kilka lat temu?! Wiesz jak to jest być dzieckiem, zdanym niemal tylko na siebie w lesie? Wiesz?! Dlaczego tego nie zrobiłeś?! Gdy byłem chory, mogłem umrzeć! Nie raz nie miałem nic do jedzenia! Mogłeś się zmienić i... Nie wierzę! Tyle razy potrzebowałem ludzkiej pomocy!
Najgorsze w tym wszystkim było to, że miał rację. Miał prawo być zły.
Nagle Olivier wstał. Przeciskając się obok mnie w drzwiach trącił mnie ramieniem. Zaniepokoiłem się, gdy wyszedł z domu. Szybko pobiegłem za nim.
- Gdzie idziesz?- Spytałem spanikowany.
- Nie twój zasrany interes! Ale wiedz, że jeśli wrócę i zastanę cię pod postacią wilka, to możesz stąd wypierdalać i mi się nie pokazywać na oczy!
Ruszył w stroną lasu.
- Gdzie idziesz?!
Nie odpowiedział mi. Szybo przekroczył linię drzew, po chwili znikając mi z oczu.
- Nie opuszczaj mnie- szepnąłem.
Stałem tak jeszcze przez chwilę, jakby licząc, że wróci. W końcu usiadłem zrezygnowany na łóżku w sypialni. Czy aby na pewno postąpiłem właściwie? Groził, że mnie opuści, już się pakował. Musiałem to zrobić. Teraz jednak Kapturek chował do mnie urazę. Nie rozumiał, że to wszystko robiłem dla jego dobra. Tak mi się przynajmniej zdawało.
Przyglądałem się swoim dłoniom. Dawno nie miałem okazji ich widzieć, podobnie jak reszty ciała. Mimo to ostatnie co chciałem zrobić to spojrzeć w lustro. Nie byłem w tym ciele od ponad czterdziestu lat, a czuję się jakby minęły dopiero cztery dni. Nie miałem najmniejszego problemów z opanowaniem go.
Nudziłem się niemiłosiernie. Gdzie on polazł?! Wstałem i udałem się na werandę. Wziąłem głęboki wdech, wciągając intensywny zapach lasu. Przede mną wiatr tworzył na jeziorze delikatne fale. Usiadłem na brzegu werandy, opierając bose stopy na trawie. Co jakiś czas mój wzrok wędrował w stronę linii drzew, z nadzieję, że ujrzę tam wracającego do mnie chłopaka.
Przesiedziałem tak cały dzień. Nad jeziorem właśnie kończył się zachód słońca. Kapturek nadal nie wrócił. Zaczynałem się martwić. Co prawda w tym tygodniu wracał do domu o wiele później, jednak tym razem to była całkiem inna sytuacja. Olivier był w dużym szoku i nie wiadomo co mu mogło przyjść do głowy.
Powolnym krokiem ruszyłem do miejsca, w którym zawsze na niego czekałem. Pod gołymi stopami czułem igły sosen oraz drobne gałązki. Syknąłem, kiedy napotkałem na swojej drodze ostry kamień.
- Cholera- zakląłem pod nosem.
Pod postacią wilka coś takiego mi się nie zdarzało. Ból po chwili zniknął i mogłem bez problemu ruszać w dalszą drogę. W końcu dotarłem na miejsce.
Przez długo czas stałem, oczekując go. W końcu usiadłem, opierając się plecami o drzewo. Z nudów zacząłem rzucać kamieniami w drzewa. Starałem się czymś zająć, podczas tych długich oczekiwań na jego powrót.
Coraz bardziej zaczynałem wątpić, że to nastąpi, a przynajmniej dzisiaj. Było już naprawdę późno, a go nadal nie było. Pewnie zatrzymał się u kogoś na noc. Miałem tylko nadzieję, że nie jest to Amelia, a jakiś jego kolega z uczelni. Postanowiłem wrócić do domu.
Podniosłem się ciężko z ziemi i ruszyłem w drogę. Miałem wielką ochotę zmienić się w wilka, lecz nie mogłem. Co, jeśli wróci i zobaczy mnie pod zwierzęcą postacią? Mówił bym się nie zmieniał, bo w przeciwnym razie nie chce mnie już więcej widzieć.
Miałem dość dzisiejszego dnia. Nalałem sobie zimnej wody, po czym za jednym razem opróżniłem całą szklankę. Położyłem się w sypialni, mając nadzieję zasnąć. Przekręcałem się z boku na bok, szukając wygodnej dla siebie pozycji.
Brakowało mi obecności chłopaka za moimi plecami. Przeniosłem się na jego połowę łóżka. Wtuliłem twarz w jego poduszkę. Z uśmiechem stwierdziłem, że była przesiąknięta zapachem Oliviera. Wziąłem głęboki wdech, zaciągając się tą wonią.
Zamrugałem kilkakrotnie. Przetarłem dłonią zaspane oczy. Chwila... Dłonią? No tak. Przecież jestem człowiekiem. Podniosłem się leniwie i rozejrzałem dookoła. Odruchowo zacząłem węszyć, w poszukiwaniu śladów obecności Kapturka. Poza jego zapachem, którym był przesiąknięty cały dom, nie wyczułem jego świeżej obecności. Westchnąłem ciężko.
Wyszedłem na zewnątrz czując na sobie ciepłe promienie słońca. Kiedy on wróci? Naprawdę zaczynałem się martwić. Wróciłem się do domu. Zajrzałem do gabinetu. Wiem, że nie ładnie jest grzebać w cudzych rzeczach, ale...
Przejrzałem szuflady biurka. Nie było tam nic poza podręcznikami i zeszytami na zajęcia. Na blacie leżał jego laptop. Nie znałem hasła do jego konta, poza tym zdążyłem już zauważyć, że system wyglądał całkiem inaczej niż kiedyś. Prawdopodobnie nawet nie umiałbym się po nim poruszać.
- Co tu jeszcze mamy?
Przeniosłem jego torbę pozostawioną w sypialni do gabinetu. Nie zaglądałem do niej. Wiedziałem, że mnie ma w niej nic poza ubraniami. Gdzie on mógł trzymać jeszcze coś ciekawego? Spojrzałem na regał. Moją uwagę zwróciło kilka książek w starej oprawie. Sięgnąłem po nie, przyglądając im się uważnie. Wszystkie trzy tomy były o legendach i podaniach w różnych kulturach. Spomiędzy kartek wystawały różnokolorowe zakładki, którymi najprawdopodobniej zaznaczył w nich to co go najbardziej interesowało.
Otworzyłem książkę na jednej z zaznaczonych stron. Później na kolejnej i kolejnej. Wszystkie opowieści były o wilkach. Czyli już jakiś czas temu trafił na ten trop. Wątpiłem by sam na to wpadł, więc palce musiała maczać w tym ta suka.
W tych opowiadaniach nie było żadnych konkretnych informacji, które miałyby jakiekolwiek odniesienie do rzeczywistości. Robiono z takich jak my błaznów, dzikusów i prymitywy. Tylko jedno beztytułowe opowiadanie było jako tako sensowne. Nawet bliskie prawdy, jednak nie podające żadnych konkretnych informacji.
Odłożyłem książki na miejsce. Nie mając nic ciekawszego do roboty, chwyciłem jeden z ręczników Kapturka i udałem się z nim na brzeg jeziora. Miałem nadzieję, że nie będzie miał mi za złe, że go użyję. Rozebrałem się do naga i wszedłem do jeziora. Byłem w szoku, że nadal pamiętam jak się pływa. Pod postacią wilka, jest to dużo prostsze i bardziej intuicyjne.
Gdy wyszedłem z wody moje palce przypominały suszone śliwki. Zaśmiałem się na ten widok. Wytarłem się, chwyciłem spodnie w rękę i udałem się do domu. Wyciągnąłem z swojej toby ciemne szorty, które po chwili wciągnąłem na tyłek.
Czas do wieczora minął mi na czekaniu, na powrót chłopaka. Jednak jak go nie było, tak nie ma. Odkąd odszedł minęła ponad doba. Nie miałem od niego żadnych wiadomości. Zaczynałem się coraz bardziej martwić. Niech on tu przyjdzie, pokaże mi się, że jest cały i dalej leci na miasto. Tylko, żebym wiedział, że nic mu nie jest.
Wieczorem ponownie udałem się blisko północnej granicy miasta z lasem. Czekałem na niego jak zawsze. Dzisiaj już nie odpuszczę. Musi wrócić. Robiłem się głodny, a nie mogłem się zmienić. Nie, dopóki z nim tego nie uzgodnię. Znając swoje szczęście, gdy tylko bym się przemienił, on nagle znalazł się w okolicy i to zobaczył. Musiałem czekać na niego.
Siedziałem pod drzewem niemal przysypiając. Powiedziałem sobie, że będę tu siedział dopóki on nie wróci i miałem zamiar dotrzymać tego postanowienia.
Drgnąłem, mając wrażenie, że na moment przymknęło mi się oko. Dobra, dosyć tego. Wstałem i ruszyłem bliżej granicy miasta. Uważnie zacząłem węszyć, w poszukiwaniu jego zapachu. Może i byłem pod postacią człowieka, lecz nadal miałem o wiele czulszy węch od nich wszystkich.
Był! Przechodził tędy! Jednak jestem pewien, że gdyby przechodził obok mnie, a ja bym spał, to na sto procent bym się obudził. Kierując się zapachem Kapturka, zacząłem zagłębiać się w las. Chłopak za bardzo odbił w lewo w drodze do domu. Oddalał się od jeziora, zamiast trzymać się jego brzegu, by dotrzeć do domu.
Proszę, byle tylko nic mu się nie stało. O tej godzinie różne niebezpieczeństwa czaiły się w tych lasach. Szedłem, ciesząc się, że jego zapach stawał się coraz bardziej intensywny. Musiał być już niedaleko.
- Kapturek.- Szepnąłem, widząc jego chwiejącą się postać.
Podbiegłem do niego, po czym chwyciłem go pod ramie. Jego burzowe oczy spojrzały na mnie nieco przymglone. Przez chwilę na jego twarzy widniało zdziwienie, które szybko zamieniło się w zdenerwowanie. Próbował się wyrwać, lecz nie pozwoliłem mu na to.
- Chodź do domu.
- Nie poszebuje tfojej pomocy, hłamco.
Marszczyłem nos, czując od niego odór alkoholu. Westchnąłem ciężko, zaciskając dłonie w pięści. To robiłeś przez cały weekend? Chlałeś?! Nie było sensu wszczynać teraz kłótni z tego powodu. Trzymając go pod ramię, prowadziłem do domu. Chłopak co chwila potykał się i tracił równowagę. Uważnie rozglądałem się dookoła, w poszukiwaniu potencjalnego zagrożenia.
W spokoju dotarliśmy do domu. No, prawie. Po drodze Olivier dwa razy wymiotował. Ten smród strasznie drażnił mój wrażliwy nos. Całe szczęście, że nie ubrudził się przy tym opróżnianiu żołądka.
Zaprowadziłem go do sypialni i położyłem na łóżku. Z łazienki przyniosłem mu miedniczkę, którą postawiłem blisko niego. Postawiłem mu jeszcze szklankę wody na szafce. Podszedłem do ściany na przeciwko i opierając się o nią, usiadłem na podłodze. Oparłem czoło o kolana.
- Hacz, wszystsko dopsze?
- Nie- mruknąłem.- Jestem głodny.
- Lodufka pełna.
Zawarczałem pod nosem.
- Nie jem ludzkiego jedzenia.- Potarłem twarz ze zdenerwowaniem.- Uh, jak ty nic nie rozumiesz.
- To mi fyjaśnij.- Odparł twardo.
Obrzuciłem go chłodnym spojrzeniem.
- Nie będę z tobą rozmawiał, kiedy jesteś zalany w trupa.- Pokręciłem głową.- Muszę się przemienić i coś zjeść. Nie jadłem od trzech dni.
- To na so szekasz?
- Na twoją pierdoloną zgodę.- Miałem go dość.
Patrzał się na mnie nieco przymglonym wzrokiem. Nad czym on się jeszcze zastanawiał?! Człowieku, zgódź się! Ciekawe jakby ja przetrzymał cię trochę bez jedzenia. Uspokoiłem się, a moje spojrzenie złagodniało. Patrzałem na niego błagalnym wzrokiem.
- Iś jusz.
Wstałem z miejsca, ciesząc się, że zaraz z powrotem będę mógł przybrać swoją ulubioną postać. Spojrzałem na niego z obawą.
- Ić jusz. Poradze sopie.- Mruknął niezadowolony, jakby czytając mi w myślach.
Jakoś w to wątpię, ale na pusty żołądek na pewno za dużo nie zdziałam. Wyszedłem na zewnątrz, rozebrałem się i przemieniłem w wilka. To było o wiele przyjemniejsze niż w drugą stronę, jednak nadal bolesne. Zerwałem się do biegu, ruszając w stronę lasu. Biegłem między drzewami, oświetlonymi jedynie przez słaby blask księżyca. Przez długi czas nie mogłem napotkać niczego do jedzenia na swojej drodze.
W końcu udało mi się upolować sarnę i lisa. Miałem nadzieję, że starczy mi to na dość długi czas. Wracałem do domu spokojnym kłusem, będąc nieco wykończonym po dwóch gonitwach.
Zatrzymałem się przed werandą. Stałem tam pod postacią wilka, czując opór przed przemianą. Nie chcę. Jednak on wymagał tego ode mnie. Poza tym pod tą postacią nie będę mógł zająć się odpowiednio jego pijanym dupskiem. Już stąd czułem, że znowu wymiotował. Mam nadzieję, że chociaż trafił do miski.
Przemieniłem się, zakładając na siebie, wcześniej pozostawione szorty. Udałem się do sypialni by zabrać stamtąd miskę z śmierdzącą zawartością. Wylałem ją daleko od domu, nie chcąc by ten zapach tu docierał, po czym wypłukałem ją w jeziorze.
Wróciłem do leżącego na brzegu łóżka Kapturka. Jego głowa zwisała w dół. Poprawiłem ją i ułożyłem na poduszce. Nie widząc szans na wyciągnięcie kołdry spod ciała chłopaka, nie budząc go przy tym, przyniosłem koc z salonu i okryłem go nim.
Usiadłem na wolnej połowie łóżka. Przez chwilę przyglądałem się jego spokojnej twarzy. Westchnąłem ciężko. Zamknąłem oczy nie tracąc czujności. Zniżyłem się kładąc ręce za głową. Słyszałem jak chłopak wierci się na łóżku.
Nagle poczułem na sobie czyjś dotyk. Otworzyłem oczy. Kapturek objął mój brzuch, oparł na nim głowę i przywarł do mnie resztą ciała. Uśmiechnąłem się radośnie. Odwzajemniłem uścisk i spróbowałem zasnąć. Jednak niech tylko próbuje mnie obrzygać to pożałuje!
Wziąłem głęboki wdech. Woń lasu mieszała się z wonią alkoholu oraz przyjemnym zapachem Kapturka. Czułem, że nadal leżał częściowo na mnie. Nie miałem pojęcia jak miałem uwolnić się z jego szponów. Niechętnie spróbowałem wydostać się z jego objęć, nie budząc go przy tym. Trwało to bardzo długo, jednak ostatecznie zostałem uwolniony.
W pierwszej kolejności udałem się po koszulkę. Było mi ciepło, jednak nie będę przed nim łaził pół nagi, nawet jeśli bardzo bym chciał. Przynajmniej dopóki on nie stwierdzi, że mu to nie przeszkadza.
Udałem się do kuchni, by się czegoś napić. Normalnie po obudzeniu się, poszedłbym do jeziora by zaspokoić swoje pragnienie. Każda z tych zwykłych ludzkich czynności wydawała mi się dziwna, na pewien sposób obca. Nie będę musiał się do tego przyzwyczajać, prawda?
Do moich uszu doszedł szmer dochodzący z sypialni. Czyżby nasza śpiąca królewna właśnie wstała? Chwyciłem butelkę z wodą i udałem się z nią do pokoju na przeciwko. Olivier leżał na plecach zasłaniając oczy ramieniem.
- Trzymaj.
Mężczyzna spojrzał na mnie zaskoczony. Jęknął z grymasem na twarzy.
- Więc to jednak nie sen...
Nie wiem czy taki był jego cel, jednak bardzo uraziło mnie to stwierdzenie. Podałem mu wodę, po czym siadłem na brzegu łóżka zwrócony plecami do niego.
- Która godzina?
- Nie wiem, ale nie zdążysz na połowę zajęć. Poza tym chyba nie zamieszasz na kacu iść na uczelnię?
Czułem jak kręci się za mną. Cisza między nami była dość niezręczna, przynajmniej dla mnie. Wstałem i wyszedłem z domu. Stanąłem na polanie spoglądając tęskno w stronę lasu.
Przez długi czas byłem sam. Dopiero po kilkunastu minutach usłyszałem jak chłopak zbliża się do mnie i za trzymuje za mną. Milczał. To milczenie było naprawdę uciążliwe. Coraz bardziej żałowałem, że się przemieniłem. Może on wcale nie chciał się wyprowadzić i tylko zagrał na moich uczuciach? Przecież wszystko było dobrze, po co on chciał to wszystko zmieniać?
- Jak to wszystko możliwe?
- Po prostu.- Odparłem.- I od razu uprzedzam, że wszystko co mogłeś się dowiedzieć z różnych książek to bzdura.
Nie da się opisać tego jak to jest być ludożerną bestią kierowaną pierwotnymi instynktami, która posiada w sobie tylko małą cząstkę człowieczeństwa. Ja chyba jednak zachowałem jej więcej niż bym chciał.
- To powiedz mi jak jest naprawdę. Czym jesteś? Jak to możliwe?!
- Chcesz tu i teraz o tym rozmawiać?- Spytałem, odwracając się do niego.
- Teraz.
Ale nie na dworze. Wróciłem do domu, a on podążył za mną. Usiedliśmy w salonie. Przez długi czas milczałem, nie wiedząc od czego zacząć. Wolałem by to on zadawał pytania, a ja po prostu na nie odpowiadał. Unikałem jego wzroku. Spoglądałem przez okno, z którego był widok na jezioro.
- Czym jesteś?- Zapytał w końcu, ku mojej uldze.
- Większość z nas używa po prostu określenia wilk, ewentualnie człowiek-wilk lub zmiennokształtny. Nienawidzimy jak nazywają nas wilkołakiem. To obrażające.
- Jest was więcej?
Zaśmiałem się.
- Więcej niż się wydaje. Żyjemy w watahach jak prawdziwe wilki. No, przynajmniej większość. Jak widzisz, jestem sam.
Sam jak palec.
- Jak to się stało? Urodziłeś się taki, czy...
- Nie. Wiodłem normalne, beznadziejne życie, martwiąc się o pracę i opłaceniem rachunków z marnej wypłaty. To... Była moja głupota i pchanie nosa w nie swoje sprawy. Nigdy nie chciałem dla siebie takiego losu.- Przyznałem smutno.- Chociaż można urodzić się częściowo wilkiem. Jesteśmy płodni, więc... Przykładem może być twoja koleżaneczka.
Musiałem się naprawdę pilnować by nie nazwać jej inaczej. Kątem oka widziałem jego zdziwiony wzrok. To musiał być dla niego szok.
- Jest w dwudziestu pięciu procentach wilkiem. Dlatego mnie rozumiała. To cecha mieszańców. Gdybym teraz spotkał innego wilka, nie potrafiłbym zrozumieć co do mnie mówi, gdy jest pod zwierzęcą postacią. Mieszańce, takie jak ona, to potrafią.
- Nie da się was jakoś rozpoznać?! Każda mijana osoba może być wami?!
- Raczej nie przebywamy wśród ludzi. To jest dla nas zbyt trudne. Trzymamy się na uboczu. Ale odpowiadając na twoje pytanie: nie, nie da się nas rozróżnić.
- Zbyt trudne?
Zacisnąłem dłonie na kolanach. Nigdy nie sądziłem, że wyjaśnianie tego będzie dla mnie takie trudne. Mam powiedzieć mu prawdę?
- Jesteście naszym ulubionym przysmakiem.- Odezwałem się w końcu.- To jakby wpuścić dziecko do sklepu z słodyczami i zabronić czegokolwiek jeść.
Bałem się na niego spojrzeć. Jak teraz na mnie patrzał? Z przerażeniem? Obrzydzeniem?
- Więc te wszystkie ataki, to naprawdę ty?
- To jakby ja się ciebie spytał, czy te wszystkie zabite krowy i świetnie w rzeźniach, to twoja sprawka.- Zwróciłem mu uwagę, chcąc się nieco obronić.- Muszę się czymś pożywiać. Żywię się głównie zwierzętami, jednak...
W sumie najgorsze już za nami. To jest informacja, która jest najcięższa do przyswojenia przez ludzi. Pomimo upływającego czasu, ja nadal pamiętałem dzień, w którym się o tym wszystkim dowiedziałem. Pamiętałem również dzień swojej pierwszej przemiany oraz swoje najgorsze życiowe decyzje. Dlaczego w pamięci zostają same najgorsze chwile? Gdzie są te przyjemne i radosne?
- Jest coś jeszcze?- Odezwał się słabym głosem.
- Nic niezwykłego, raczej same standardy. Niezwykła siła oraz odporność, szybka regeneracja, niesłychanie wyostrzony zmysły, długowieczność oraz możliwość zmiany w ogromnego wilka.
- Odporność i regeneracja? To skąd te blizny?
- Nasz szczęki są w stanie wyrządzić drugiemu naprawdę ogromną krzywdę. Większość z nich...- Nie potrafiłem dokończyć.- Można powiedzieć, że pojawiły się wraz z tym brzemieniem.- Wydukałem w końcu.
*****
Jakim cudem to wszystko co mówi może być prawdą?! Jednak nie mogłem zaprzeczać, kiedy żywy przykład miałem przed swoim nosem. Nie miałem powodu mu nie wierzyć. W jakim celu miałby mnie okłamywać? Przecież widziałem jak się przemieniał. Słyszałem o tych wszystkich atakach zwierzęcia na ludzi, z których nikt nie wyszedł cało. Wszystko wskazywało na niego, a on mi się właściwie do tego przyznał.
- Długowieczni?- Spytałem o kolejny interesujący mnie termin.- Jesteś nieśmiertelny?
- Nie, można nas zabić, więc to nas dyskwalifikuje.- Odparł. Cały czas spoglądał w stronę okna.- Jednak nie starzejemy się i nie umieramy ze starości.
- Ile masz lat?
- A który mamy rok?- Odpowiedział pytaniem na pytaniem.
Odpowiedziałem, a ja widząc kawałek jego twarzy mogłem dostrzec jak wykonuje w głowie obliczenia.
- Sześćdziesiąt siedem. Nie przemieniałem się od czterdziestu pięciu lat.- Zaśmiał się pod nosem.
Ile?! On mógłby być moim ojcem! Co ja gadam, dziadkiem! Wyglądał na ledwo ponad dwadzieścia lat, chociaż blizny utrudniały ocenienie jego prawdziwego wieku. Dobrze się trzymał jak na takiego staruszka.
- Dlaczego wcześniej się nie przemieniłeś?- Spytałem z wyrzutem.
Nadal miałem mu to za złe. Było tyle chwil, w których potrzebowałbym Hajime człowieka, a nie wilka. Mój pobyt tutaj mógłby wyglądać całkiem inaczej. Oszukiwał mnie przez ten cały czas.
- Dlaczego?!- Warkną, a było w tym coś niemal zwierzęcego.
Odwrócił się w moją stronę w złością wymalowaną na twarzy, która mieszała się z smutkiem, ukrytym w jego oczach.
- Bo to i tak nie zmieniłoby niczego na lepsze! Byłoby tak samo! Nigdzie bym się stąd nie ruszył! Chciałem cię trzymać z dala od tego całego gówna!- Przygryzł nerwowo dolną wargę, na której po prawej stronie znajdowała się niewielka blizna.- Bo nie chciałem, żebyś patrzał na mnie takim wzrokiem! Zdziwienie połączone z obrzydzeniem i strachem.- Na sam koniec jego głos zadrżał.
Poderwał się z miejsca, po czym wyszedł z pokoju. Co? To nie tak! Wstałem i ruszyłem za nim. Widziałem jak wychodzi z domu i kieruje się w stronę lasu.
- Stój!
Zatrzymał się. Stał, odwrócony do mnie tyłem. Nie mogłem pozwolić mu odejść. Wewnątrz mnie mieszała się cała masa sprzecznych uczuć. Podszedłem bliżej niego. Dzielił nas zaledwie metr. On stał nieporuszony z zwieszoną głową.
- To dlaczego to zrobiłeś?
Widziałem jak bierze kilka głębszych wdechów. Cierpliwie czekałem na jego odpowiedź.
- Bo nie mogłem cię stracić.- Odpowiedział wtulając się we mnie.- Głupi.
Stałem sztywno zdziwiony jego posunięciem. W końcu rozluźniłem się i objąłem go. Był taki ciepły. Czułem się nieco zmieszany obecną sytuacją oraz tym co czułem. Byłem szczęśliwy, że mnie przytula oraz powodu tego co powiedział, jednak właściwie nie wiedziałem dlaczego.
Naprawdę tak bardzo nie chciał bym go opuścił? Chociaż jak tak sobie pomyślę, to ja również chyba nie byłby w stanie go naprawdę opuścić. Rozstanie w dzieciństwie, kiedy ludzie w końcu mnie znaleźli, było dla mnie naprawdę trudne. Wróciłem tu właściwie dla niego. Nic innego nie ciągnęło mnie do tego miejsca. Powinno być wręcz odwrotnie. Tu zginęli moi rodzice i siostra, powinienem chcieć być jak najdalej stąd. Prawda była jednak całkiem inna.
Nie przestawałem jednak trzeźwo myśleć.
- Haji, jeśli naprawdę zależy ci na mnie, nie możesz się już przemieniać.- Odezwałem się nieco chłodniejszym tonem niż planowałem.
Odsunął się ode mnie i spojrzał błagalnym wzrokiem. Był piękny i uroczy jako wilk, jednak nie tego potrzebowałem. Chciałem mieć go jako człowieka. Móc z nim porozmawiać i usłyszeć odpowiedź, którą zrozumiem. Widzieć uśmiech na jego twarzy, a nie tylko merdanie ogonem.
- Nie rozumiesz. Ja muszę się zmieniać.
- Wybieraj.
Nie byłem dla niego trochę za twardy i stanowczy?
- Muszę jeść. Jak mam inaczej zdobyć pożywienie?!- W jego głosie słychać było desperacje.
Nie chciałem tego, ale chyba rzeczywiście miał rację.
- Dobra. Ale przemieniasz się tylko na polowanie. I jeszcze jedno! Żadnych polowań na ludzi!
- Dobrze.
- W mojej obecności masz być człowiekiem.- Podsumowałem.
Chociaż tyle. Teraz mamy już wszystko wyjaśnione i ustalone. Żaden człowiek z miasta oraz żaden turysta nie jest już zagrożony. Wszystko już będzie dobrze, prawda?
Bez słowa odwróciłem się i udałem do domku. Pić. Nadal strasznie mnie suszyło. Mogłem tyle nie chlać. Nie miałem specjalnie mocnej głowy, a wlałem w siebie trochę więcej niż powinienem. Właściwie jak ja dotarłem do domu? Musiałem jakoś trafić. Całe szczęście, bo jakbym zgubił się w lesie, mogłoby być ze mną źle. Chociaż największe zagrożenie aktualnie idzie za mną na dwóch nogach i ma normalnej wielkości zęby.
Sięgnąłem po w połowie opróżnioną butelkę wody i wypiłem jej drugie pół. Pustą, zgniotłem i wyrzuciłem do śmieci. Spojrzałem na zegarek, bo nawet nie orientowałem się w porze dnia. Westchnąłem, kiedy zobaczyłem, że mamy już środek dnia. Świetnie.
*****
Do końca dnia Kapturek siedział w domu, a właściwie leżał w sypialni, lecząc kaca. Starałem się mu nie narzucać swoją obecnością. Wiedziałem, że musi to teraz wszystko przemyśleć i poukładać. Wszystko skończyło się dużo lepiej niż się spodziewałem. Obawiałem się, że to jedynie początek problemów, których jeszcze nie udało mi się przewidzieć.
Była już noc, chłopak szykował się do snu. Zawsze spędzałem noc w łóżku z Kapturkiem, ewentualnie na dworze. Co teraz? Mam spać na kanapie? Teoretycznie mógłbym, jednak na samą myśl, budził się we mnie wewnętrzny sprzeciw. Pragnąłem być blisko niego. To się nie zmieniło.
Zbierając w sobie całą odwagę wszedłem do sypialni i położyłem się na łóżku. Widziałem pełne zdziwienia spojrzenie Oliviera. Przez pewien czas starałem się to ignorować.
- No co, gdy byłem wilkiem, to nie przeszkadzało ci spanie ze mną? Zresztą, dzisiaj w nocy też nie miałeś oporów by przytulić się do mnie i spać z głową na moim brzuchu.
Widziałem dodatkowy szok, na wspomnienie minionej nocy.
- No tak. Zgaś światło i idź już spać, bo rano nie wstaniesz na zajęcia.
Starałem się dawać mu jak najmniej do myślenia. Przekręciłem się na bok i nakryłem kołdrą. Właściwie nie była mi ona potrzebna, jednak pewne ludzkie odruchy należałoby odgrywać.
*****
Gdy się obudziłem i spostrzegłem, że leżę przytulony do męskich pleców doznałem małego szoku. Szybko dotarły do mnie wydarzenia ostatnich dni, co jednak mnie nie uspokoiło. Nie mogłem jednak zaprzeczyć, że byłem dużo bardziej wyspany, niż w ostatnim tygodniu, gdy spędzałem noce samotnie.
Odsunąłem się od niego i zacząłem szykować się do wyjścia. Zrezygnowałem z śniadania, stwierdzając, że zjem coś na kampusie. Spakowałem wszystkie potrzebne książki i zeszyty do torby, po czym udałem się po swój rower.
- Wybierasz się gdzieś beze mnie?- Jego głos zatrzymał mnie tuż przed drzwiami.
Obejrzałem się za siebie. Hajime wydawał się być rozbudzony i gotowy do wyjścia. Kiedy on tak właściwie wstał?!
- Tak poza tym, to dzień dobry.- Dodał z lekkim uśmiechem.
- Dzień dobry. Ja tylko...- Nagle głupio mi się zrobiło, że chciałem wyjść bez niego.- Chodźmy już, bo się spóźnię.
Zrezygnowałem z roweru. Wcześniej jako wilk mógł biec przy mnie, teraz jednak nie chciałem zostawiać go w tyle lub zmuszać do biegu. Wspólnie wyszliśmy z domu i ruszyliśmy w las, kierując się w stronę miasta.
Mężczyzna szedł nieco przede mną. Bez problemu mogłem się mu przyglądać. Jego twarz o normalnej cerze miała nieco azjatyckie rysy twarzy. To by wyjaśniało jego nietypowe imię. Musiał nie być stąd. Średniej długości brązowe włosy lśniły zdrowym blaskiem w porannym słońcu. Miał na sobie jasną koszulkę, która opinała jego ciało, ukazując zarysy mięśni. Na częściach ciała nie zakrytych odzieżą było widać jasne blizny, które ani trochę go nie szpeciły. Tak właściwie to skąd on miał ubrania?! Przecież nie są moje.
Zauważyłem jak jego jasnobrązowe oczy ukradkiem spoglądają w moją stronę. Natychmiast odwróciłem wzrok, czując się przyłapany na przyglądaniu mu się. On tylko uśmiechnął się wesoło.
Zatrzymaliśmy się w naszym stałym miejscu. Tu zawsze się rozstawaliśmy.
- Potrzebujesz czegoś z miasta?- Spytałem się awaryjnie.
- W sumie jak mam przebywać w tym ciele, to przydałaby się maszynka do golenia. Niedługo może się przydać. Oczywiście, jeśli to nie będzie kłopot..
- Nie, jasne. Do zobaczenia.
Szybko udałem się do miasta, gdzie wsiadłem w autobus, który miał zawieść mnie na uczelnię. Przez cały dzień ciężko było mi się na czymkolwiek skupić. Po zajęciach udałem się do biblioteki by oddać wcześniej wypożyczone książki. Nie będą mi one już potrzebne, niczego się z nich nie dowiem.
- Przyszedłeś? Ładnie to tak opuszczać sobie dzień zajęć?
Spojrzałem w stronę stolika, przy którym siedziała Amelia. Miałem co do niej mieszane uczucia. Ona również w pewien sposób mnie okłamywała. Nie powiedziała mi nic, a przecież sama w jakiejś części jest tym czym Hajime. Odszedłem do lady i usiadłem na przeciwko niej.
- Jak mogłaś coś takiego przede mną ukrywać?!- Krzyczałem szeptem, by nie zwrócić na siebie zbytniej uwagi otoczenia.
- Mam każdemu nowo poznanemu chłopakowi mówić, że jestem w jednej czwartej wilkiem?- Powiedziała z dużą dozą ironii.
Jak to usłyszałem, to muszę przyznać, że niestety miała rację. Źle to brzmiało.
- Od początku wiedziałaś. Wiedziałaś z kim mieszkam i czym on jest.
- Tak. Zabawnie było patrzeć na twoją niewiedzę.- Uśmiechnęła się.
- Skąd właściwie go znasz, co was łącz?
Kiedy się spotkali, miałem wrażenie, że jest coś o czym nie wiem. Już nawet pomijając fakt, tego, że nie wiedziałem czym są.
- Mój ojciec się z nim zna. Ma z nim jakąś osobistą sprawę do załatwienia.
Nigdy jeszcze nie widziałem jej ojca, jednak teraz całkowicie straciłem na to ochotę.
- Chodź, coś ci pokażę.
Wstała i udała się w głąb biblioteki, między rzędy regałów i książek. Udałem się za nią. Zdawała się dobrze wiedzieć, gdzie idzie. Milczałem i po prostu kroczyłem za nią. W końcu zatrzymała się przed jednym z ostatnich regałów. Książki były tu o wiele bardziej zakurzone niż inne. Widać, że rzadko kto tu kiedy zaglądał.
Chwilę przyglądała się półką i podała mi jedną z książek. Miała nieco zniszczoną skurzaną oprawę, jej strony były pożółkłe i brudne. Spojrzałem na dziewczynę pytającym wzrokiem.
- Masz szczęście, że tu jest. Często zmienia swoje miejsce i nie mówię tu w kontekście półek, a miast, państw czy nawet kontynentów. Ta książka wędruje po całym świecie. Przeczytaj ją, może dowiesz się z niej czegoś ciekawego.
Mrugnęła do mnie jednym okiem, odwróciła się i odeszła. Stałem nieco osłupiały. Co to jest za książka? Otworzyłem ją ostrożnie i zacząłem wertować strony. Otworzyłem szerzej oczy. Szybko zerknąłem na pierwszą stronę. Brak karty bibliotecznej, jakby nie pochodziła stąd. Szybko wcisnąłem ją do torby, rozglądając się, czy aby na pewno nikt tego nie widzi. Wyszedłem pośpiesznie stąd, czując ciężar, skradzionej niejako, książki.
*****
Wszystko z pozoru było jak dawniej. Budziłem się, odprowadzałem Kapturka do granicy lasu, nudziłem się jako człowiek, próbowałem sobie jakoś zorganizować czas, wychodziłem po niego w to samo miejsce i wracałem z nim. Wieczorami opowiadał mi swój dzień, jednak robił to bardziej skąpo i ubogo. Starałem się nie zwracać na to zbytniej uwagi, tłumacząc sobie, że musi się jeszcze do tego przyzwyczaić. Noce spaliśmy w jednym łóżku. Na początku zawsze zgrywał nieprzystępną cnotkę, jednak podczas snu, świadomie lub nie, przytulał się do moich pleców.
Jest jednak jeden szczegół, inny niż dotychczas. Dotychczas lubiłem mu się przyglądać, jak uczy się i przygotowuje do zajęć na uczelni. Teraz na ten czas zamykał się w gabinecie nie wpuszczając mnie do środka.
Szanowałem jego prywatność, jednak ciekawiło mnie, co takiego przede mną ukrywa. Dlaczego nie mogę spojrzeć co robi? Lubiłem go obserwować, być blisko niego. Chyba nie powie mi, że moja obecność go dekoncentruje lub peszy? W taką bajkę nie uwierzę.
Dzisiaj obudził się wyjątkowo wcześniej. Już dawno nie widziałem, żeby jadł śniadanie w domu. Wyglądało pysznie i na pewno takie było, jednak nie dla mnie. Chłopak całkowicie pochłonięty był przyrządzaniem posiłku. Z łobuzerskim uśmiechem na ustach podszedłem do niego i objąłem go od tyłu. Czułem jak jego ciało sztywnieje pod wpływem mojej bliskości.
- Co robisz?- Spytał niepewnie.
- Nie widać? Przytulam cię.
Oparłem brodę o jego ramię. Powoli wdychałem jego wspaniały zapach. Dlaczego mogę być przy nim tak blisko, jak przy żadnym innym człowieku? Co jest w nim takiego, że nie budzi we mnie rządzy mordu, jak każdy inny?
- Haji, bo się spóźnię.
Niechętnie odsunąłem się od niego. Powróciłem do swojego miejsca w progu kuchni i dalej obserwowałem każdy jego ruch.
- Smacznego.- Powiedziałem, gdy w końcu zasiadł do stołu by zjeść.
- Dziękuję.
Gdy skończył posiłek, ruszyliśmy w drogę do miasta. Szedłem nieco przed nim, czując pod stopami nieco wilgotny mech. Ostatnio Kapturek, gdy nie był zajęty swoimi sprawami w gabinecie, zaproponował mi, że kupi mi jakieś buty. Nie zgodziłem się. Jak na razie nie mogłem pogodzić się z myślą, że będę żył jako człowiek. Mój umysł wypierał to z siebie i tłumaczył sobie, że to tylko chwilowe i niedługo znów będę latał po lesie w białym futrze.
Spojrzałem na swoje ręce pełne jasnych blizn. Zacisnąłem dłonie. Wolałbym, żeby były przykryte futrem. Niewidoczne dla każdego, a szczególnie dla mnie.
- Haji, słuchasz mnie?
- Co?- Spojrzałem w jego stronę.- Przepraszam, zamyśliłem się.
- Pytałem cię skąd pochodzisz. Masz dość nietypowe imię, znaczy... Nie tutejsze.
- Mój ojciec był Japończykiem, stąd to imię. Moja mama była Europejką. Przez pewien czas mieszkała i pracowała w Japonii i tam poznała się z ojcem. Później oboje wyjechali z Azji.
Tata...
- Haji.- Kapturek nawet nie pozwolił mi dokończyć myśli.- Co właściwie robisz jak mnie nie ma?
- Nudzę się niemiłosiernie!- Jęknąłem.
- A co robiłeś do tej pory?
- Biegałem po lesie i tego typu. Teraz to nie to samo.- Las jest dużo ciekawszy z wilczej perspektywy.
- Dlaczego wolisz przebywać w wilczej skórze niż w swojej własnej?
Zatrzymałem się, obrzucając go chłodnym spojrzeniem. On sobie żartuje, prawda? Widzisz jak ja wyglądam?! Wyobraź sobie przez co musiałem przejść! Wziąłem kilka głębokich wdechów, starając się uspokoić. To nie jego wina, skąd on ma wiedzieć.
- Łatwiej zapomnień o przeszłości.
Ruszyłem przed siebie nie zwracając na niego uwagi. Wyłączyłem się na otoczenie. Kierował mną automat. Wiedziałem dobrze, kiedy się zatrzymać, by rozstać się z Kapturkiem.
- Cześć.
- Do zobaczenia, Kapturku.
Patrzałem jak odchodzi, czując ukłucie bólu. Znowu mnie opuszczał. Szedł między swoich. Gdy zniknął mi z oczu ruszyłem do przodu jego śladem. Po chwili dało się słyszeć odgłosy typowe dla miasta, hasał i gwar. Bardzo nieprzyjemne i drażniące dla ucha.
Stałem na ziemi. Za mną był las. Przed sobą miałem beton, asfalt i jeszcze więcej betonu. Widziałem ludzi idących chodnikiem, spieszących się gdzieś. Zrobiłem jeszcze kilka kroków na wprost. Bezpieczny las oddalał się ode mnie. Pod stopami czułem chłód betonu. Kroczyłem powoli i niepewnie. Co ja najlepszego wyprawiam?!
Ich zapach był bardzo wyraźny, wręcz uderzający. Wdzierał się w moje nozdrza, drażnił wilka we mnie. Jeść! Oblizałem wargi, oddychając ciężko. Zbliżałem się do nich, jednak coraz mniej nad tym panowałem. Z mojego gardła wydobył się niekontrolowany warkot.
Ocknąłem się dopiero, kiedy zauważyłem kobietę, która wpatrywała się we mnie z czystym zdziwieniem, a w jej oczach czaił się strach. Zacisnąłem zęby i odwracając się, zerwałem się do biegu. Ponownie zagłębiłem się w mój bezpieczny las. Otaczały mnie jedynie drzewa. W biegu pozbyłem się swoich ubrań i przemieniłem w wilka.
Biegłem coraz dalej. Chciałem znaleźć się z dala od tych chodzących przekąsek. Udało mi się odreagować na dwóch sarnach i lisie, które zaspokoili moje pragnienie.
Dlaczego?! Dlaczego nie jestem w stanie przebywać wśród ludzi, wśród ich zapachu, a mieszkanie z Olivierem pod jednym dachem nie stanowiło dla mnie większego problemu? Prawda była taka, że nie jestem w stanie sobie nawet wyobrazić, że mógłbym zrobić mu chociażby najmniejszą krzywdę. Wolałbym sam cierpień niż pozwolić by mu się coś stało. Natomiast los innych całkowicie mnie nie obchodził. Wszyscy mogliby znaleźć się w moich szczękach, a ja czułbym ulatujące z nich życie i przyjmował to z uśmiechem na ustach.
Mój wypracowany przez lata brak człowieczeństwa znikał, gdy on był w pobliżu. On budził to, co we mnie już dawno umarło. Dlaczego?! Nie po to uciekałem od tego wszystkiego, by teraz on z powrotem wnosił to do mojego życia. Ponownie skrzywdzę i zostanę skrzywdzonym. Nie umiałem żyć wśród innych nie raniąc przy tym nikogo.
Z mętlikiem w głowie wróciłem po rozrzucone w lesie ubrania i skierowałem się z nimi do domu. Dzisiaj Kapturek pracował, więc wróci później. Miałem jeszcze dużo wolnego czasu. Będąc na miejscu ponownie zmieniłem się w człowieka. Ubrałem się i usiadłem w salonie.
- Co ja mam robić?!- Stęknąłem niezadowolony.
Mój wzrok padł na drzwi do gabinetu. Stukałem palcami o podłokietnik, powtarzając sobie, że to nie ładnie grzebać w cudzych rzeczach. Ale to nie grzebanie? Prawda? Ja chcę tylko zobaczyć, nad czym ostatnio tak ciężko pracuje. Tylko zerknę. Na sekundkę rzucę okiem.
Wstałem i zajrzałem do gabinetu. Panował tu porządek, Kapturek nigdy nie bałaganił. Zerknąłem do szuflad w biurku, jednak nie znalazłem tam nic nowego. Na regale również. Ja jednak wiedziałem, że on coś przede mną ukrywał. W przeciwnym razie, dlaczego by się tak zamykał.
W końcu zdecydowałem się na dość nietypowe posunięcie. Eh, chyba naprawdę zaczyna mi odwalać. Ponownie zacząłem otwierać szuflady biurka. Tym razem każdą z nich uważnie obwąchiwałem. Nawet nie jestem w stanie sobie wyobrazić jak to dziwnie musi wyglądać. Dobrze, że nikt mnie teraz nie widzi.
Zmarszczyłem brwi, kiedy dotarła do mnie woń inna od pozostałych. Jedyne co mi przychodziło na myśl to stara księga w stęchłej oprawie pokryta warstwą kurzu. Zacząłem grzebać między zeszytami. Jest! Na samym dole, przykryta wszystkim innym. Wyglądało na to, jakby naprawdę chciał ją przede mną ukryć.
Wyciągnąłem ją. Byłem bardzo blisko. Nie miała na sobie grubej warstwy kurzu. Usiadłem z nią pod ścianą. Zacząłem przeglądać strony, będąc ciekaw, czym to tym razem zainteresował się mój Kapturek.
Z każdą kolejną stroną doznawałem coraz większego szoku. Skąd on to wziął?! Przecież tu jest wszystko o nas! O nas, a nie o jakiś wymyślonych wilkołaczkach. To musiała być robota Amelii. Ona musiała mu ją przekazać. Nie wierzę, że mógłby to znaleźć każdy marny człowiek.
Z zainteresowaniem przejrzałem spis treści. Musiałem przyznać, że wiele z nich mnie zainteresowało. Jedynie dwa lata spędziłem wśród innych wilków i to od nich wszystkiego się dowiedziałem. Informowali mnie tylko o tym co musiałem wiedzieć lub mówili tylko tyle ile sami wiedzieli. Tutaj było tego dużo więcej. Dobrym tego przykładem było, że nie wiedziałem nic o naszej historii, od której zaczynała się ta książka.
Czytałem uważnie każdą ze stron. To co tu pisali było bardzo interesujące, a przede wszystkim zgodne z prawdą. Nie podobało mi się jedynie niektóre opisy naszych cech, a mianowicie potrzeba ludzkiego mięsa. Robili z nas bezrozumne potwory pchane jedynie pierwotnymi instynktami, które nie potrafią sobie odmówić kawałka ludzkiego mięsa. Może i tak po części było, jednak mogli to opisać bardziej... delikatnie.
Podobał mi się natomiast dosadny opis naszej przemiany i zarażenia się lykantropią. Chociaż ten ból był nie do opisania, ktoś całkiem nieźle sobie poradził. Książka była ciekawa i rzeczowa. Była encyklopedią na nasz temat. Niepokojący jest jednak fakt, że jest w posiadaniu Kapturka. Nie powinien jej mieć. Im mniej o nas wie, tym lepiej dla niego.
Spojrzałem na okno. Niebo było już ciemne i zasłane chmurami. Cholera, mam nadzieję, że Olivier na mnie nie czeka. Szybko odłożyłem książkę na swoje miejsce i ruszyłem po chłopaka. Na szczęście udało mi się przybyć tuż przed nim. Wyglądał na zmęczonego.
- Ciężki dzień w pracy?- Spytałem, widząc go.
- Nawet nic nie mów. Straszny zapierdziel.
Wspólnie wróciliśmy do domu. Jak zwykle opowiadał mi jak mu minął dzień. Wysłuchiwałem tego uważnie, zastanawiając się momentami, czy aby na pewno wszystko mi mówi. Ani razu odkąd o mnie wie, nie wspomniał mi, że spotkał Amelię, a założę się, że o od niej ma te książkę. Jak często się z nią widywał i nie mówił mi o tym?
W domu Kapturek od razu skierował się pod prysznic. Zrezygnował nawet z kolacji by wcześniej znaleźć się w łóżku. Pierwszy ułożył się wygodnie po swojej połowie, a ja szybko wślizgnąłem się na swoją. Od razu rozpocząłem swoje partyzanckie działania mające na celu zbliżenie mnie do niego. W końcu znalazłem się przy nim. Objąłem go z zadowoleniem.
- Nie uważasz, że trochę przesadzasz?
- Chcesz zobaczyć, co ja nazwałbym przesadą? Poza tym nie rozumiem o co ci chodzi. Wcześniej też się do ciebie przymilałem i jakoś nie miałeś nic przeciwko.
- Ale wcześniej byłeś wilkiem.- Zwrócił mi uwagę.
- A teraz jestem człowiekiem i co to zmienia?- Spytałem z bólem.
Spojrzałem na niego twardym wzrokiem. Odsunąłem się od niego i przesunąłem na swoją połowę. Obróciłem się na bok, plecami do niego. Gdy poczułem jego rękę na moim ramieniu, zrzuciłem ją z siebie.
- Przepraszam, ja wcale nie...
- Dobranoc.- Przerwałem mu, gasząc lampkę na stoliku obok mnie, która była źródłem światła.
Skoro wolał mnie jako wilka, to dlaczego nie pozwalał mi się przemienić?! Przecież to nadal byłem ten sam ja, tylko nieco inaczej wyglądałem. No, może bardzo inaczej wyglądałem, jednak można by się spodziewać, że w pewien sposób ten wygląd będzie mu bardziej odpowiadał. Czyżby było inaczej? Wstydził się mnie, brzydził?
Czułem jak pomimo moich sprzeciwów przytula się do mnie. Teraz to chcesz, tak?! Eh, niezdecydowany chłopak. Odwróciłem się i wtuliłem w jego ciało. Wziąłem dyskretny wdech, chcąc poczuć jego zapach. Dlaczego nie budzi on we mnie głodu, a jedynie pożądanie?
Chwyciłem jego dłoń.
- Masz zimne ręce.- Przeniosłem je na swoje plecy.- Ogrzej je.
Wyczuwałem jego spięcie oraz przyspieszone bicie serca. Nie jestem ci obojętny, prawda? Czyżbyś bał się tego uczucia? Niepokoi cię ono, nie rozumiesz go, dlatego chcesz trzymać się ode mnie na dystans? To wcale cie nie pomoże.
Przybliżyłem się do niego, opierając czoło o jego tors.
- Dobranoc Kapturku.
Tak blisko.
Dzisiejszy poranek był dość szybki. Kapturek wstał trochę później niż planował. W pośpiechu szykował się do szkoły. Las przemierzaliśmy szybkim marszem. Gdy nadszedł moment rozstania, on szybko pożegnał się i pobiegł na autobus.
Znów zostałem sam. Tym razem miałem plan, jak spożytkować ten czas. Truchtem udałem się do domu, stwierdzając po drodze, że bieganie jako człowiek jest jakieś dziwne, nienaturalne. Po dotarciu na miejsce od razu skierowałem się do gabinetu. Wyjąłem wczoraj znalezioną książkę i wróciłem do studiowania jej. Ciekawe czy Kapturek przeczytał więcej ode mnie?
Byłem mniej więcej w połowie, gdy moją uwagę przykuł podpis z boku strony. Księga była ich pełna, jednak dotychczas nie zwracałem na nie szczególnej uwagi. Kącik moich ust drgnął lekko w górę. No proszę, więc książka była również twoich rękach? To podkusiło mnie do złożenia własnego podpisu, jednak nie mogłem tego zrobić, dopóki Olivier ją czytał. Nie mógł wiedzieć, że o niej wiem.
Po czasie trafiłem na dość spory fragment teksu, który nie był dla mnie ani czymś nowy, ani interesującym. Minąłem go, tym samym lądując kilkanaście stron dalej. To co głosił następny nagłówek wydało się średnio interesujące, jednak postanowiłem przez to przebrnąć.
Cieszyłem się, że nie pominąłem tego. Byłby to największy błąd w moim życiu. W skupieniu czytałem tekst przekazujący bardzo interesujące informacje.
Ludzie zarażeni lykantropią, poza tym, że podobnie jak wilki tworzą watahy, dobierają się w pary raz na całe życie, albo przynajmniej do końca życia partnera. Połączenia nie następują przypadkowo. Lykantop mogą wielokrotnie doświadczać miłości na wielu osobnikach, jednak po spotkaniu swojej bratniej duszy, nikt inny nie będzie miał znaczenia. Nie ma zasady iż lykantrop musi znaleźć swojego wybranka lub wybrankę w swoim gatunku.
Oddziaływanie jakie mają na siebie bratnie dusze wzmaga się wraz z pełnią księżyca. Wtedy libido wzrasta do granic możliwości, w szczególności gdy w pobliżu jest bratnia dusza.
Połączenie się dwóch osób następuje poprzez stosunek. Dopóki to nie nastąpi, więzi między nimi nie są tak silne, stałe. Po połączeniu się, więzi staną się nierozerwalne. Potrzeba bliskości staje się silniejsza, lecz bardziej kontrolowana i mniej gwałtowna niż wcześniej.
Czytałem wszystko co było podane na ten temat. Czasami wracałem do początku, by upewnić się, że wszystko rozumiem. Było tu więcej informacji niż mógłbym przypuszczać. Całość tekstu na ten temat zajmowała kilkanaście stron. Całkiem sporo, biorąc pod uwagę, że na niektóre ważniejsze kwestie poświęcono ich mniej.
Chwila, ale co się stanie, kiedy nie dojdzie do połączenia?! Wzrokiem szukałem w tekście odpowiedzi na to pytanie. Przez długi czas nie mogłem nic znaleźć. O, coś jest!
W przypadku, gdy więzi nie zostały mocno zacieśnione, rozstanie nie będzie tak trudne. Każda ze stron będzie odczuwała stratę drugiego. Będzie ona tym silniejsza im większa więź narodziła się między nimi. Różnie sobie z nią radzono. Niektórym po czasie udało się wrócić do względnie normalnego życia, inni popełniali samobójstwa z tęsknoty. Duży wpływ ma tutaj stan psychiczny osoby oraz jej wrażliwość.
Odłożyłem książkę na bok. Nie wiedziałem co o tym wszystkim sądzić. Wszystko wydawało się pasować. Jednak sądziłem, że takie coś jak bratnie dusze to kolejny wymysł ludzi wierzących w wilkołaki. Cóż, najwyraźniej i w tym tkwiło ziarnko prawdy. Czy Kapturek jest moją bratnią duszą? Jeśli tak, to sprawa wcale nie była prostsza.
Zdenerwowany spojrzałem na okno. Cholera, znowu?! Odłożyłem książkę na miejsce i pognałem po Kapturka. Po raz drugi miałem szczęście. Zjawiłem się chwilę przed nim. Znowu wyglądał na zmęczonego, najwyraźniej mieli ciężki tydzień w pracy.
Wróciliśmy do domu. W czasie gdy on poszedł wziąć prysznic, ja usiadłem w salonie. Moją głowę zaprzątały nowe informacje. On jeszcze tego nie czytał, prawda? Wolałbym, żeby nie brał informacji z tej książki. Nie są one przekazywane w przyjazny sposób, a on mógłby to wszystko dodatkowo źle zrozumieć.
Gdy chłopak wyszedł z łazienki, wziął się za przygotowanie sobie kolacji. Przyglądałem mu się pół uważnym wzrokiem. Nie potrafiłem skupić dostatecznie mocno swojej uwagi na nim.
- Haji?
- Tak?- Spojrzałem na niego.
- Jesteś dzisiaj wyjątkowo cichy. Coś się stało?
Jego burzowe oczy spoglądały na mnie z troską. Uśmiechnąłem się, widząc to.
- Nie, po prostu...- Zbliżyłem się do jego krzesła i objąłem go od tyłu.- Stęskniłem się za tobą.
Jego dłonie dotknęły moich rąk splecionych na jego szyi. Chcąc się nieco z nim podrażnić, potarłem nosem jego kark. Czułem jak wstrzymuje oddech. Ucałowałem go szybko w to samo miejsce i wyszedłem z kuchni, chcąc uniknąć pytań z jego strony.
Przebrałem się w piżamę, czyli zmieniłem spodnie i koszulkę, po czym położyłem się w sypialni. Z założonymi rękoma za głową wpatrywałem się w sufit. Przez pewien czas słyszałem odgłosy krzątaniny w domu. W końcu Kapturek również znalazł się w sypialni tuż obok mnie.
- Powiesz mi w końcu, czym się tak zamartwiasz? I nie mów, że wcale tak nie jest, bo widzę, że jesteś smutny.
Wziąłem głęboki wdech, po czym wskoczyłem na jego biodra. Kiedy zauważyłem ręce wędrujące w moją stronę, unieruchomiłem je po bokach jego głowy. Uśmiechnąłem się zadziornie.
- A co, chcesz mi poprawić humor?
Szarpnął się, jednak nie był w stanie się wyrwać. Pomimo iż nie był słaby, nie mógł mnie przezwyciężyć. Na jego twarzy pojawił się wyraz niepokoju.
- Hajime, puść mnie.
- Nadal się z nią spotykasz?- Spytałem nagle.
Widocznie zdziwiłem go tym pytaniem. Sam właściwie go nie planowałem. Sama myśl o niej budziła we mnie agresję.
- Spotykasz się czy nie?!- Ścisnąłem mocniej jego nadgarstki.
- Nie.
Kłamał czy mówił prawdę? Nie okłamałbyś mnie, mam rację? Nie miałem powodu mu nie wierzyć. Muszę mu zaufać. Odetchnąłem z ulgą. Zszedłem z niego, kładąc się tuż obok niego. Głowę oparłem o jego ramię, a nogę przewiesiłem przez jego biodro. Po pewnym czasie poczułem jak jego ramię mnie obejmuje.
- Nie rób tak więcej.- Usłyszałem jego szept.
Przytuliłem go mocniej. Ja po prostu nie chcę cię stracić ani dzielić się tobą z kimkolwiek.
- Kapturku, pracujesz jutro?
- Nie, mam wolne.
Czyli będę miał okazję spędzić z nim cały dzień.
- Dlaczego nazywasz mnie Kapturkiem?
- Kiedy się znalazłem wyglądałeś jak Czerwony Kapturek. Miałeś sobie dużą czerwoną bluzę z kapturem. Byłeś Czerwonym Kapturkiem, którego uratował duży zły wilk.
Zamknąłem oczy. Wsłuchiwałem się w uspokajające bicie jego serca.
Leżałem na plecach z zamkniętymi oczami. W pomieszczeniu czuć było jeszcze zaapach Kapturka, więc dość niedawno musiał się obudzić. Pragnąłem jeszcze chwili odpoczynku, dlatego leżałem bezruchu. Po swojej lewej usłyszałem jego bose stopy. Zatrzymał się koło łóżka. Dyskretnie wziąłem głębszy wdech. Był naprawdę blisko mnie.
Czułem szalone bicie swojego serca. Myślałem, że nie wytrzymam, kiedy jego delikatne palce przejechały po mojej wardze. On testował mój poziom samokontroli? Jeśli tak, to zaraz może zobaczyć jego brak. Jego palce ponownie dotknęły mojej twarzy.
Chwila w której otworzyłem oczy, by zlokalizować dokładnie jego postać trwała zaledwie ułamki sekund. Kolejne ułamki trwało przyciągnięcie jego twarzy do moich ust. Przytrzymywałem jego kark, nie pozwalając mu za szybko uciec. W końcu puściłem go, rozdzielając nasze usta.
Na mojej twarzy pojawił się uśmiech szczęścia. Dyszałem od nadmiaru emocji. Przekręciłem się na brzuch, by ukryć przed nim wybrzuszenie w spodniach. W końcu! Bosz... Miał takie miękkie i słodkie usta.
Słyszałem jego ciężki oddech, a po chwili odgłos bosych stóp wychodzących z pokoju. Obróciłem się na bok. Mam nadzieję, że nie będę tego żałował. Co ja gadam?! W życiu nie będę żałował, że go pocałowałem.
Leżałem w sypialni dając mu czas na ogarnięcie tego wszystkiego, a sobie na ochłonięcie. Spojrzałem w stronę okna. Padało, co sugerowało również miarowe stukanie kropel deszczu o dach, na które do tej pory nie zwróciłem uwagi. Przynajmniej mam pewność, że nigdzie mi nie wyjdzie.
Po czasie, który uznałem za wystarczająco długi, wyszedłem z sypialni.
*****
Siedziałem w salonie przy włączonym telewizorze, który miał zagłuszyć moje myśli. Kiepsko mu to szło. W mojej głowie cały czas widniała scena z rana. Drżącą dłonią dotknąłem swoich ust, których kilkanaście minut temu, dotykały jego wargi. Dlaczego moje serce nadal tak bije?! A przede wszystkim, dlaczego chciałbym, aby to powtórzył.
Usłyszałem jego kroki, kierujące się w moją stronę. Wlepiłem wzrok w ekran telewizora, starając się zignorować jego obecność.
- Co oglądasz?- Spytał, siadając obok mnie.
- Na razie skacze po kanałach.- Powiedziałem, zaczynając przełączać kanały.
- Jak znajdziesz coś ciekawego, to mi powiedz.
Przekręcił się i położył się, opierając swoją głowę na moich nogach, a swoje nogi przewieszając przez poręcz. Leżał z zamkniętymi oczami i spokojnym wyrazem twarzy. Nie mogłem skupić się na szukaniu ciekawego programu, bo nic w tej chwili nie było ciekawsze od niego.
Przyglądałem się jego ustom. Mała blizna na dolnej wardze przykuwała uwagę. Na szyi widać było widać bladą pręgę, która ją otaczała. Jej powstanie musiało być naprawdę nieprzyjemne. Przyglądałem mu się dalej. Miał naprawdę długie rzęsy. Pewnie nie jedna dziewczyna mogłaby mu zazdrościć.
Mój oddech zadrżał, kiedy jego język przejechał kusząco po ustach, zwilżając je. On to robił specjalnie, prawda?! Nie mogąc dłużej bezczynnie siedzieć, zanurzyłem dłoń w jego miękki brązowych włosach. Na jego twarzy pojawił się zadowolony uśmiech.
W końcu pochyliłem się w stronę jego twarzy. Hajime jakby wszystko wyczuwając, podniósł się i połączył nasze usta w połowie drogi. Jego dłoń znalazła się na moim policzku. Podniósł się, po czym siadł na moich udach. Gdy nasze usta oderwały się od siebie, on natychmiast przylgnął do mnie. Objął moją szyję przy okazji chowając przede mną twarz. Czułem, że jego ciało drżało.
- Wszystko w porządku?
- Nawet lepiej.
*****
Było nawet lepiej niż dobrze. Ten stan utrzymywał się przez kolejne dni. Oczywiście Olivier cały czas zgrywał niedostępną cnotkę, jednak udawało mi się skraść mu kilka pocałunków dziennie. To przechodziło moje najśmielsze oczekiwania.
W dni wolne często wybieraliśmy się na wspólne spacery. Pokazywałem mu najpiękniejsze miejsca w lesie, do których udało mi się dotrzeć. Miło było widzieć jego zachwyconą twarz. Czułem się najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.
Niepokoiła mnie jednak nadchodząca pełnia. Już w tej chwili było mi ciężko utrzymać ręce przy sobie, a co dopiero gdy nadejdzie ten dzień? Wiedziałem, że musimy spędzić pełnię osobno. Będę musiał wymyślić jakąś wymówkę, by zniknąć na ten okres, przy okazji nie zdradzając mu niczego. Chłopak nadal zdawał się nie wiedzieć o tym, co naprawdę nas łączy. O tym, że jest moją bratnią duszą.
- Kapturku?
- Tak?- Spytał przenosząc swój wzrok z lasu na mnie.
- Mógłbym któregoś dnia przemienić się i cały dzień pobiegać po lesie?
Widziałem jego niezadowoloną minę.
- Przemieniam się i tak rzadko. Pozwól mi jeden dzień poganiać w wilczej skórze. Proszę cię.
- Niech ci będzie.- Odparł niezadowolony.
- Dziękuję ci.- Ucałowałem go w policzek.- Wracajmy już?
- Już? Przecież dopiero co wyszliśmy- jęknąłem rozczarowany.
Zatrzymałem się i przyparłem go do najbliższego drzewa, które miał tuż za plecami. Spojrzałem na niego łobuzerskim uśmiechem. Zbliżyłem się do niego i zacząłem składać pocałunki na jego szyi. Moje biodra automatycznie naprały na niego. Słyszałem zduszone westchnienia wydobywające się z jego ust.
- Haji, przestań.
Ani mi się śni. Położyłem dłonie na jego biodrach. Przyssałem się w jednym miejscu, pozostawiając po sobie niewielką malinkę. Moje ręce powoli wkradały się pod jego koszulkę.
- Hajime, powiedziałem, żebyś przestał.
Odsunąłem się od niego z ciężkim oddechem. Uciekłem wzrokiem przed jego burzowymi oczami. Zacisnąłem dłonie w pięści.
- Przepraszam cię.- Powiedziałem szczerze.- Ja wcale nie chciałem...
- Już dobrze.- Pocieszył mnie.- To nie jest dobre miejsce. Poza tym... Wracajmy już. Robi się późno.
Najchętniej przeleciałbym cię tu i teraz. Miejsce nie ma znaczenia. Nie chciałem go jednak do niczego zmuszać. Nie jest na to gotowy, co wyraźnie dawał mi do zrozumienia. Ciężko jednak było o tym pamiętać, kiedy słyszałem jego westchnienia i ciche jęki przy każdej naszym namiętniejszym zbliżeniu. Pragnął mnie, byłem tego pewien. Nie wiedziałem natomiast, dlaczego on nadal nie chciał się na to zgodzić?
Gdy wracaliśmy do domu, jego dłoń chwyciła moją. Najwyraźniej chciał poprawić mi humor. Uśmiechnąłem się, ucieszony tym gestem. Spojrzałem na jego wesołą twarz. Tak, pełnię musimy spędzić osobno. Nie powstrzymam się. Nie, kiedy byliśmy już tak blisko.
Wyszliśmy z lasu na dobrze znaną polanę. Gdy zbliżaliśmy się do domu uśmiech nie schodził mi z twarzy. Zatrzymałem się nagle, hamując ręką Oliviera. Zacząłem intensywnie węszyć. Cholera, zapach prowadził do domku.
- Co...
- Cś!- Natychmiast go uciszyłem.- Ktoś jest w środku.
Ponownie zacząłem węszyć, próbując zidentyfikować zapach. To był ktoś z mojego gatunku. W domu był jakiś wilk. Nie była to Amelia, bo zapach tej suki dobrze znałem.
- Uważaj i nie wchodź do środka. Może być niebezpiecznie.- Ostrzegłem go.
Zostawiłem go samego. Zacząłem skradać się do domku. Drzwi były uchylone. Moje serce biło jak szalone. W domu jest wilk. Mój Kapturek może być w niebezpieczeństwie. Dobrze wiedziałem, że osoba będąca w środku wie już o mojej obecności. Z mojego gardła wydobywało się groźne warczenie. Nie zmieniałem się wyczuwając, że ktoś jest tu również pod ludzką postacią. Zapach nie był na tyle intensywny i zwierzęcy, by stwierdzić, że przebywa tu jako wilk.
Otworzyłem drzwi będąc gotów do ataku. Widziałem plecy mężczyzny. Wyszczerzyłem zęby, będąc gotów w każdej chwili do zmiany by zapewnić Kapturkowi bezpieczeństwo.
Intruz odwrócił się wprawiając mnie w osłupienie.Zamilkłem, prostując się i robiąc krok w tył. Co? On, tutaj?
_______________________
Jak się podobał rozdział? :) Wiem, że na pewne wydarzenia z co niektórzy czekali naprawdę długo, lecz w końcu się doczekali. Mam nadzieję, że warto było.
Co sądzicie o obecnej sytuacji? Czy między Hajim a Kapturkiem powstaje prawdziwa więź? Czy Olivier dopuści w końcu do siebie Hajime? A przede wszystkim kim jest nasz intruz, który dostał się do siedziby wilka złego?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top