Rozdział 19

Opadłem sztywno na przednie łapy. Widziałem jak rusza na mnie biegiem, myśląc, że uda mu się mnie złapać, czy chociażby dotknąć. Jego niedoczekanie! Cierpliwie czekałem, nie spuszczając z niego swojego wzroku. Kiedy dzieliło nas zaledwie kilka centymetrów, odskoczyłem gwałtownie zwiększając naszą odległość. Nie dam się złapać!

Chłopak nie łapiąc mnie, jak to miał w zamiarze, przewrócił się. Klęczał na kolanach, podpierając się rękoma o ziemię. Nie podnosił się, pozostając w tej pozycji z zwieszoną głową. Poruszyłem się zaniepokojony.

- Coś sobie zrobiłeś?- Spytałem, podchodząc do niego.

Nagle podniósł się, dotykając mojego barku.

- Berek!

Zerwał się do biegu, śmiejąc się przy tym głośno. Ty mały... Tak się bawimy? Warknąłem wesoło, po czym ruszyłem za Kapturkiem. Nie goniłem go, by złapać. W tym nie miałbym najmniejszego problemu. Mogłem rozwijać naprawdę duże prędkości, szczególnie biorąc pod uwagę, że nawet zwykłe wilki mogą biec nawet sześćdziesiąt kilometrów na godzinę.

Przyglądałem mu się uważnie, po trochu nie wierząc w to co widzę. Pamiętam jak znalazłem go niemal rok temu. Wtedy był pulchnym blondaskiem. Niezdarnym, marudnym, płaczliwym, żałosnym szczenięciem. Teraz jego waga znacznie zmalała, a nawet pojawiły się jakieś mięśnie. Nic dziwnego, skoro codziennie lata ze mną po lasach, gdzie przemierzamy po przynajmniej kilkanaście kilometrów. Stał się bardziej odważny, zaradny i sprytny. Można powiedzieć, że był swoim przeciwieństwem sprzed roku.

Jedynie fryzurę miał gorszą. Sam sobie obcinał włosy nożyczkami, by nie wyglądać jak hipis lub bezdomny, a i tak założę się, że ten drugi miał lepszą fryzurę od niego. Za każdym razem, gdy przychodził dzień, w którym postanowił je nieco skrócić i chwytał za swój amatorski sprzęt, a ja bałem się, że zrobi sobie jakąś krzywdę. To że one były nierówne, to mało powiedziane. Wyglądał jakby wpadł pod kosiarkę. Jednak było mu w nich wygodnie i nic nie wpadało mu do oczu. Po kilku razach już nawet doszedł do małej wprawy i nie wygląda tak źle jak na samym początku.

Jeszcze przez długi czas ganialiśmy po lesie. W końcu niebo zaczął spowijać pomarańczowy blask. Zbliżał się wieczór. Trzeba wracać do domu.

- Kapturku, wracajmy!

Chłopak zatrzymał się, spoglądając na mnie ciekawskim wzrokiem.

- Chodźmy jeszcze na pola.- Zaproponował.

Skinąłem zgodnie łeb. Byliśmy niedaleko. Mogliśmy się tam przejść po coś do jedzenia. Spokojnym tempem ruszyliśmy w stronę pól uprawnych, znajdujących się za północną granicą miasta. Część z nich była już do zebrania, dzięki czemu młody miał coś do jedzenia oprócz tego co udawało mi się kraść. Było to spore ułatwienie dla mnie, chociaż nie od początku tak było.

Dotarliśmy na miejsce. Chłopak zaczął biegać zbierając różne warzywa rosnące w tym okresie. Na miejscu zjadł również kilka truskawek. Obserwowałem wszystko z pewnej odległości. W końcu zjawił się przy mnie z koszulką wypełnioną jego zdobyczą.

Droga powrotna minęła nam dość szybko. Olivier szedł jako pierwszy, znając już tę trasę na pamięć. Kroczyłem za nim w milczeniu. W międzyczasie chłopak zdążył spłoszyć dwa lisy, sarnę i zająca. Ciekaw czy byłby taki odważny beze mnie?

Będąc na miejscu, chłopak wziął się za przygotowania sobie kolacji. W tym czasie ja naznosiłem mu drewna, by zaoszczędzić mu trochę czasu. Kapturek nieźle przystosował się do panujących tu warunków. Chociaż muszę przyznać, że długo to trwało.

Na polanie między domkiem a jeziorem była wykopana przeze mnie niewielka dziura. Tam kładliśmy drewno. Kapturek za pomocą zapalniczek znajdowanych w kradzionych przeze mnie torbach, podpalał je, tworząc niewielkie ognisko. W domu znaleźliśmy coś co mogło być kratką od grilla, która służyła młodemu za podstawkę pod garnek. W nim chłopak gotował sobie warzywa. Oczywiście wszystko trwało bardzo długo, jednak Kapturek nauczył się sam robić sobie jedzenie.

- Nie przyniósłbyś jutro dla mnie jakiegoś mięsa.

Skrzywiłem się, jednak pokiwałem głową na boki, co miało znaczyć „może tak, może nie". Nie przepadałem za tym rozwiązanie, chociaż wiem, że brakowało mu posiłków mięsnych. Nie zastępowały tego kanapki z wędlinami w ukradzionych turystom torbach. Rzadko zdarzało się tam jakieś prawdzie mięso, typu kurczak.

Kilka razy przyniosłem mu co nieco z mojego polowania. Było przy tym oczywiście dużo zabawy, a i na pewno nie było zbyt zdrowe. Nie mogłem po prostu wyrwać zębami kawałka mięsa z upolowanego przeze mnie zwierzęcia. Mięso zawierałoby moją ślinę, co mogłoby mieć naprawdę kiepskie skutki. Musiałem wyszarpywać kawałek łapami. A i zwierzyna nie mogła być mała, ponieważ ciężko byłoby z niej wyszarpać cokolwiek dla niego. Poza tym dzikie zwierzęta mogą być nosicielami różnych chorób groźnych dla ludzi.

Zobaczę co jutro uda mi się upolować.

Położyłem się na polance, obserwując poczynania Kapturka. Gdzie podział się ten fajtłapa, którego przygarnąłem? Tamten nigdy w życiu nie rozpaliłby sobie ogniska i nie ugotował warzyw na kolację. Stary Kapturek potrafił jedynie wpierdzielać słodycze i tyć.

Skoro on je, to może i ja bym coś zjadł.

- Kapturku, idę coś zjeść. Niedługo wrócę.

Wstałem i ruszyłem w stronę lasu.

- Hajime!

Obróciłem się za siebie. Młody patrzał na mnie swoimi dużymi oczami w kolorze burzowego nieba. Widziałem w nich niepokój i strach. No tak, to jeszcze jedna rzecz, która uległa zmianie. Kapturek stał się ze mną nierozłączny. Po dwóch wtargnięciach intruzów na mój teren, bał się zostawać sam. Po pierwszym nie było jeszcze tak źle, jednak drugie miało miejsce, gdy oboje byliśmy w czasie spaceru w lesie.

No niech mu będzie. Usiadłem na ziemi, dając mu znak, że nigdzie się nie wybieram. Dam mu skończyć posiłek i poczekam aż zaśnie. Nie chcę mu psuć dobrego humoru, który trzymał się go od samego rana. Za każdym razem, gdy wychodziłem na polowanie był z nim cyrk. Przeważnie zostawiałem go w domu, gdzie czekał na mnie w sypialni. Gdy przychodziłem, zdawało się, że nawet nie ruszył się z miejsca.

Chłopak jakby specjalnie wszystko przedłużał. Wyraźnie nie spieszył się z zjedzeniem obiadu. Tak samo z posprzątanie po tym wszystkim i pójściem spać. Nie chciał bym go opuszczał, nawet na chwilę. Leżąc w łóżku nie spuszczał ze mnie swojego wzroku.

W końcu oczy Kapturka zamknęły się. Oddychał równo i spokojnie. Poczekałem jeszcze chwilę, by mieć pewność, że nie zbudzę go wychodząc. Po cichu udałem się na zewnątrz i skierowałem się w stronę lasu. Nim zniknąłem za linią drzew obejrzałem się jeszcze w stronę domku. Mam nadzieję, że będzie spał spokojnie.

Las szumiał spokojnie w akompaniamencie pohukiwań sowy. Rozglądałem się uważnie za jakąś zwierzyną. Przez długi czas nic nie mogłem znaleźć. W końcu natrafiłem na trop kilku saren. Udałem się tym śladem, mając nadzieję na kolację.

Po krótkiej gonitwie udało mi się poważnie zranić jedną z nich. Ofiara szybko zaczęła kuleć i oddalać się od swoich towarzyszek. Ze smakiem przystąpiłem do posiłku. Nie spieszyłem się. Młody spał, więc nawet nie zauważy mojej nieobecności.

Wygrzewałem się na polanie przed domem. Dzisiejszy dzień był wyjątkowo ciepły. Kapturek leżał, opierając głowę o mój bok. Zaliczyliśmy już swoją dzienną porcję spaceru, więc do końca dnia mieliśmy wolne. Nie pozostało nam nic innego jak zwykłe leniuchowanie.

- Pójdę wziąć kąpiel.- Odezwał się nagle, podnosząc z miejsca.

Nawet nie podniosłem łba. Westchnąłem głęboko delektując się przyjemnymi promieniami słońca. Niebo powoli przybierało różowo-pomarańczowy kolor, zwiastując zachód. Kątem oka zobaczyłem chłopaka zmierzającego w stron wody. Jego biodra owinięte były luźno ręcznikiem. Tak, schudł i to zdecydowanie. Wreszcie wyglądał przyzwoicie, a nie jak jakaś ludzka kulka.

Wpadł do jeziora z wesołym krzykiem. Z uśmiechem przyglądałem się mu. Pilnowałem by nie odszedł za daleko od brzegu, jak to miało już raz miejsce. Jednak on sam zdawał się na to uważać.

- Chodź do mnie!

Spojrzałem na niego zdziwiony. W sumie... Jest ciepło, moje futro zdąży wyschnąć nim pójdę kombinować sobie jakąś kolację. Muszę zacząć się zastanawiać, czy nie lepiej byłoby iść coś zjeść z samego rana, gdy on jeszcze śpi.

Wziąłem głęboki wdech i wstałem ciężko. Powolnym krokiem zbliżyłem się do tafli wody. Powoli zanurzałem się w przyjemnie chłodnym jeziorze. Nagle zostałem ochlapany wodą, czemu towarzyszył głośny śmiech. Nie pozostałem mu dłużny i również próbowałem go chlapać. Jednak w moim wydaniu było to bardziej nieudolne.

Bawiliśmy się tak do zachodu. Gdy słońce schowało się już za wierzchołkami drzew, kazałem młodemu wychodzić. Starczy tego. Wyszedłem na brzeg i otrzepałem się z nadmiaru wody. Chłopak również potrząsnął swoim gołym ciałem, jakby chcąc mnie naśladować. Zaśmiałem się wesoło. Odprowadzałem go wzrokiem do domku. Szedł się przebrać, więc ja mogłem iść na kolację.

- Hajime!- Usłyszałem, gdy byłem już na równi z lasem.- Nie idź.

- Przecież muszę coś jeść!

- Proszę, nie idź.

I tak ma być już za każdym razem? Warknąłem pod nosem. Odwróciłem łeb i ruszyłem przed siebie. Słyszałem jak biegnie za mną. Zatrzymał się przed linią drzew. Wiedział, że jest tu niebezpiecznie i beze mnie nie ruszy się nigdzie poza polanę.

- Haji!

Starałem się nie zwracać uwagi na jego błagania i prośby. Jego głos zdawał się być bliski płaczu. Zaciskałem zęby, walcząc ze swoimi myślami. Wszystko mi mówiło bym do niego wracał. Niemal czułem jego smutek. To było okropne. Dlaczego dzisiaj tak bardzo nie chciał, bym się od niego oddalał. Nigdy tak bardzo nie histeryzował.

Warknąłem kręcąc łbem, po czym zerwałem się do biegu. Nie mogłem tego słuchać. Dopóki będę go słyszał, nie uda mi się na niczym skupić. Biegłem, chcąc oddalić się od niego.

Oddaliłem się od domu bardziej niż zazwyczaj. Szczególnie odkąd jest ze mną Kapturek. Na tych terenach nie polowałem już od dawna. Mam nadzieję, że chociaż uda mi się coś dobrego zjeść. Zagłębiałem się w las pogrążony w półmroku.

Wylądowałem na polance na wzniesieniu. Rosła tu wysoka trawa oraz niskie krzewy. Zatrzymałem się. Miałem wrażenie jakby na moment wszystko zamarło. Panowała tu kompletna cisza. Wiatr, las, sowa... Wszystko zamilkło. Czułem się jakbym na ten moment stracił słuch. Późnej wszystko potoczyło się bardzo szybko. Po swojej lewej usłyszałem ryk małego niedźwiedzia. Zobaczyłem jak przechadza się wśród traw, znad której ledwo co wystawał jego grzbiet.

Przez moją głowę przebiegła jednak krótka myśl: mam przejebane.

Zaledwie kątem oka zauważyłem szarżującą w moją stronę niedźwiedzicę. Zerwałem się do biegu, lecz było już za późno. Trąciła mnie swoją ogromną łapą, sprawiając, że przeturlałem się na dół. To nie był koniec, zwierzę nie odpuściło. Jak najprędzej próbowałem się ponieść. Odruchowo najeżyłem sierść i zacząłem warczeć, co było niezwykle głupie. Uchroniłem się przed jej ciosem. Przynajmniej tym pierwszym, bo przed kolejnym mi się nie udało. Stęknąłem z bólu.

Jak najprędzej starałem się od niej uciec. Nie mam z nią szans. Nie, kiedy broni młodego. Wiałem ile sił w nogach. Już dawno przed niczym nie uciekałem.

Zwolniłem do kłusa dysząc. Szybko przeszedłem do spacerowego tempa. Krzywiłem się z każdym krokiem. Mój organizm szybko wyleczy te obrażenie, lecz przez jakiś czas będzie bolało. Miałem poobijane żebra, kilka ran i utykałem na lewom tylnią nogę. Nie najgorzej, szczególnie, że nie raz byłem w o wiele gorszym stanie. To był pikuś. Nim dotrę do domu, powinienem się wyleczyć.

Właśnie wchodziłem na polanę przed domem. W środku nie paliła się żadna świeczka, więc musiał już spać. Skierowałem się w stronę jeziora by się nieco obmyć.

- Hajime!- Usłyszałem głos Kapturka, który wyleciał z domu niczym torpeda.

Nie rzucił mi się na szyję, choć taki był jego zamiar. Zatrzymał się przede mną, patrząc na mnie przerażonym wzrokiem.

- Nic mi nie jest.- Zapewniłem go.

- Mówiłem ci, żebyś nigdzie nie szedł!

Zawsze mi to mówisz, byle bym cię nie opuszczał... Ale ja przecież muszę jeść. Przez ten cały incydent nie zdążyłem nawet niczego zjeść. Cała sytuacja wydawała się być ogólnie dość kiepska. Miałem nadzieję, że szczenię w końcu da mi spokój i pójdzie spać do domku. Wtedy ja będę mógł sobie poleżeć głodny i czekać do rana, aż będę całkowicie wyleczony.

- Połóż się- poprosił mnie.- Coś cię boli?

- Nic mnie nie boli.

Wywróciłem oczami, lecz położyłem się. Słyszałem jak chłopak oddala się ode mnie. Ulżyło mi. Zamknąłem oczy, szykując się powoli do odpoczynku. Zmarszczyłem brwi, kiedy chłopak ponownie pojawił się na podwórku. Nie podnosiłem się, by sprawdzić co robi. Może jak będę udawał, że śpię, to zostawi mnie w spokoju.

Poczułem jego ciało przy sobie, następnie okrywający nas koc. Młody przywarł do mnie całym swoim ciałem, zamykając w szczelnym uścisku. Średnio mądry pomysł zważywszy na to, że jestem głodny. Westchnąłem ciężko.

- Nie chcę cię stracić.- Usłyszałem jego za sobą szept.- Nie zostawiaj mnie już więcej samego.

Nawet gdybym bardzo tego chciał, to jest to po prostu niemożliwe. Jednak jego słowa wywołały w moim wnętrzu ciepło. Już dawno nie słyszałem od nikogo takich słów.

- Nie opuszczę cię Kapturku, ale ty również mnie nie opuszczaj- wyszeptałem.

To była taka nasza mała obietnica.

Sytuacja nieco się polepszyła. Tak jak to miałem w planach, zacząłem polować rankiem, kiedy on jeszcze spał. Zdarzało mi się to również nocami, gdy młody był w krainie snów, jednak miało to miejsce znacznie rzadziej. Jakoś udawało nam się pogodzić potrzeby każdego z nas.

- Jakie plany na dzisiaj?- Spytałem, gdy siedzieliśmy na polanie przed domem.

- Haji, co dzisiaj porobimy?- Odezwał się w odpowiedzi.

- No przecież właśnie cię o to spytałem.

- Może pobawimy się w coś?

Nie proponowałem niczego, ponieważ i tak by tego nie zrozumiał. Jednak nie potrafiłem w ogóle się do niego nie odzywać. Zawsze mogłem udawać, że rozumie cokolwiek z tego, co chce mu przekazać. W tym wypadku moja odpowiedź była bezcelowa i niepotrzebna.

- Masz jakiś pomysł?- Pytał mnie.

Kapturku, jaki jest sens zadawania mi pytań, skoro ty i tak nie zrozumiesz mojej odpowiedzi. Jednak on cały czas patrzał na mnie wyczekując odpowiedzi.

- W berka? W podchody?

- Pierwsze co zaproponowałeś to berek?

Skinąłem głową. Zgadywał?

- Twoje powarkiwania nie są takie same jakby się mogło wydawać.- Powiedział zadowolony.- Łatwiej jak mówisz pojedynczymi wyrazami, a nie całymi zdaniami.

Ciekawe co takiego jeszcze rozumie z mojej mowy.

- Rozumiem jeszcze twoje: zostań, chodź, jedzenie, berek. Jeszcze jedno cały czas powtarzasz, ale nie wiem co oznacza.

- Kapturek?

- Tak, to. Nie mam pojęcia co może oznaczać.

Zaśmiałem się. Sprytny z ciebie dzieciak. Ciekawe jak wiele słów będzie w stanie jeszcze zrozumieć. Muszę zacząć starać się mówić prostsze zdania, które będzie mógł później zrozumieć oraz używać tych samych sformułowań.

- Chodźmy się przejść- zaproponował.

Wstaliśmy z miejsc i ruszyliśmy w stronę lasu. Promienie słońca w naprawdę piękny sposób oświetlały przyrodę dookoła nas. Natura potrafiła stworzyć naprawdę piękny obraz. Żadne dzieło nawet najzdolniejszego malarza, nie byłoby w stanie oddać tego naturalnego, dzikiego piękna.

- Zrozumienie ciebie wcale nie jest takie łatwe. Wszystko wydaje się podobne. Wyrazy jakby różnią się od siebie dźwiękiem. Znaczy... Tonami, o! „Chodź" i „jedzenie" jest do siebie bardzo podobne. Tylko w tym drugim końcówkę wymawiasz jakby wyższym tonem.

Mój Kapturek zaczyna rozumieć co do niego mówię. Tego nie jest w stanie zrobić nawet człowiek-wilk pod swoją ludzką postacią. Prawda jest taka, że chyba nigdy żaden z nas nie próbował tego zrobić. Po co rozumieć co mówimy do siebie, gdy jesteśmy w różnych postaciach? Wystarczy, że jedna osoba przybierze postać, którą ma druga i już mogliśmy rozumieć się bez przeszkód. Jeszcze nie spotkałem osoby z mojego gatunku, która by próbowała dokonać czegoś, co właściwie zrobił ten dzieciak.

- To co, może pobawimy się w chowanego?

Uśmiechnąłem się. Przecież z góry wiadomo, że przegrasz. Co prawda nasza zabawa różniła się od tej, która kryła się pod tą nazwą. W naszej wersji, ja siadałem z zamkniętymi oczami. Odliczałem do stu lub więcej. Dawałem mu czas na oddalenie się ode mnie i schowanie lub tylko oddalenie. Teoretycznie nie wiedziałem w którą stronę poszedł. Prawda była taka, że bez problemu mogłem znaleźć go po zapachu. Założę się, że zawsze biegł przed siebie na oślep, co jakiś czas skręcając. Gdybym ja go nie znalazł, on nigdy nie trafiłby sam z powrotem do domu. Na szczęście nigdy taka sytuacja nie nastąpi. Ja zawsze go znajdę.

Usiadłem i zacząłem liczyć. Już po samych jego krokach wiedziałem w jaką stronę pobiegł. Co prawda mógł później skręcać i wielokrotnie zmieniać kierunek. Jednak zawsze to jakaś podpowiedź na sam początek. Dobrze znałem jego zapach i pomimo iż częściowo połączył się z moim, to i tak bez problemu uda mi się go odnaleźć.

Nadal liczyłem, lecz z każdą chwilą czułem przyspieszone bicie swojego serca. Miałem wrażenie, że oddala się dalej niż zazwyczaj. Ale przecież to nic nie zmienia, prawda? I tak go wyczuję i znajdę. Jednak odczuwany przeze mnie niepokój wcale nie malał. Jak na razie moje przeczucie nigdy nie pomyliło się względem bezpieczeństwa młodego. Ten fakt tylko pogarszał całą sytuację.

Jakimś cudem wytrzymałem do końca. Gdy tylko otworzyłem oczy, zacząłem węszyć i śledzić go. Trop był dość wyraźny, więc bez większych przystanków czy wahań, szedłem z głową przy ziemi.

Oddalałem się coraz bardziej od punktu wyjścia. Jego zapach prowadził coraz bardziej na wschód. Przeważnie nie zapuszczałem się z nim w te strony. Byłem coraz bardziej spanikowany. Niemal słyszałem w uszach głośne bicie swojego serca. Gdzie on jest?!

- Kapturku!

Przyspieszyłem. Jego zapach był coraz bardziej intensywny. Jestem blisko. Nasłuchiwałem, próbując go szybciej zlokalizować. Jak ja mogłem go jeszcze prędzej znaleźć? Chwila, jakie on słowa rozpoznawał?

- Chodź!- Krzyczałem, mając nadzieję, że to pomoże.- Kapturku, chodź!

Biegłem jeszcze kilka minut po jego śladach. Zatrzymałem się słysząc jakieś ludzkie głosy.

- Gdzie są twoi rodzice?- Pytała jakaś kobieta.

- Zaraz tu przyjdą. Może pani iść.

To był mój Kapturek!

- Poczekamy tu z tobą, żebyś się nie zgubił. Nie powinieneś sam biegać po lesie. Powinieneś się trzymać ścieżki i nie oddalać od rodziców.

Zerwałem się do biegu. Niemal czułem niepokój Oliviera. Moje gardło samo zaczęło drgać, wydając z siebie ostrzegawcze warczenie. W końcu w polu widzenia dostrzegłem grupę ludzi oraz szarpiącego się Kapturka. Próbował się wyrwać i wrócić do mnie.

- Zostawcie go!

Wzrok wszystkich nagle powędrował w moją stronę. Zwolniłem do kłusa, aż w końcu zatrzymałem się sto metrów od nich. Kobiety natychmiast schowały dziecko za sobą, a mężczyźni dzielnie stanęli przed nimi.

- Oddajcie mi go!- Warczałem.- Kapturku!

Obserwowałem ich uważnym wzrokiem swoich srebrnych oczu. Czułem ich strach. Zjeżyłem sierść, chcąc by w końcu puścili go i pozwolili do mnie wrócić. On nie należy do was. One jest mój! Nie oddam go wam.

Widziałem jak kobieta z tyłu chwyta telefon. Wydałem z siebie głośniejsze warknięcie, jednak ona nie zaprzestała wykonywanej czynności.

- Halo. Potrzebujemy pomocy.- Mówiła spanikowanym głosem.- Jesteśmy na ścieżce drugiej. Widzimy ogromnego wilka. Zachowuje się agresywnie.

Szczeknąłem ostrzegawczo. Zaczynałem tracić cierpliwość. Zrobiłem kilka kroków w ich stronę, a oni cofnęli się o krok. Moje ciało niemal drżało z zdenerwowania. Między nimi widziałem moje szczenię wśród obcych ludzi.

- Tak. Proszę się pospieszyć. Powoli zbliża się do nas.

Kobieta się rozłączyła i ze strachem spojrzała w moją stronę.

- Oddaj mi moje szczenię, głupia suko!- Powiedziałem, robiąc kolejnych kilka kroków w ich stronę.

- Haji!- Krzyknął błagalnie młody.

- Kapturku!

Podbiegłem jeszcze kawałek, a z ich gardeł wydobył się przerażony krzyk. Po bokach przybywali ludzie, lecz tylko zauważając moją osobę, jak i całą sytuację, natychmiast się wycofywali. Dobrze robili. Oni też powinni zostawić mojego Oliviera w spokoju i stąd odejść.

Gdyby nie Kapturek, rozszarpałbym ich na strzępy! Jednak nie chciałem robić przy nim krwawych scen. To na pewno zostawiłoby ślad w jego psychice, a już wystarczająco dużo przeszedł. Nie chciałem go jeszcze bardziej skrzywdzić.

Chłopak wyrwał się kobietom i zaczął biec w moją stronę, jednak mężczyźni stojący z przodu go powstrzymali. Skoczyłem w ich stronę z głośnym warknięciem.

- Zostawcie go!

Kątem oka zauważyłem wóz terenowy, zmierzający w naszą stronę na sygnale. Sytuacja zaczynała wyglądać coraz gorzej. Z samochodu wyskoczyło dwóch mężczyzn.

- O kurwa, co za bydle!

Jeden z nich na moment zniknął mi z oczu. W tym czasie zrobiłem kolejnych kilka kroków w stronę mojego szczenięcia. Moje ucho drgnęło, kiedy w powietrzu rozległ się metaliczny chrzęst. Spojrzałem w stronę panów odzianych w zielone mundury. Chudszy z nich trzymał w ręce broń, którą mierzył wprost we mnie. Na prawdziwe naboje czy z strzałkami usypiającymi? Zawahałem się.

Zastrzelą mnie? Strzelą do mnie na ich oczach? Na oczach dziecka? Przyglądałem się strzelcowi z wyzwanie w oczach. Miał pewną siebie i zaciętą minę. Strzeli, jeśli zrobię jeszcze krok w ich stronę. Zdawałem sobie sprawę, że celował w mój bark. Zrobiłem krok w tył.

- Kapturku!- Zaskomlałem.

- Haji, uciekaj!

Nie zostawię cię! Za żadne skarby nie chciałem go opuścić. Jednak martwy na nic mu się nie przydam. Jeden strzał mnie nie zabije, jednak na jednym by się nie skończyło. Może i moje ciało jest wytrzymalsze i silniejsze, jednak nie niezniszczalne.

- Uciekaj- wyszeptał.

Zacisnąłem zrozpaczony oczy. Odwróciłem się na zadzie i pognałem w las, oddalając się od nich. Biegłem na północ, by przez przypadek nie zaprowadzić ich w stronę mojego domu. Czułem rosnącą gulę w moim gardle. Oczy piekły mnie od spływających łez. Zawyłem żałośnie.

Nie chcę znowu zostać sam.

__________________________________

Jak się podobało? No kto się spodziewał takiego obrotu akcji, no kto? ^^ Pomimo różnych zgrzytów z młodym, Hajime chyba go polubił. Czy szybko uda mu się o nim zapomnieć? Będziecie musieli się przekonać :p Następny rozdział będzie małym skokiem w czasie.

Odbiegając nieco od tematu, patrząc na wasze komentarze pod poprzednim rozdziałem, widzę, że stęskniliście się za poprzednią watahą :)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top