Roszpunka
Las był ciemny, zarośnięty paprociami, osnuty pajęczynami, Ściółka leśna ociekała wilgocią, więc Winchesterowie szli po niej ostrożnie, tak, aby się nie przewrócić i by niepostrzeżenie zakraść się do chatki na polanie. Chatka lekko skrzypiała, trzaskała drzwiami, a nawet jakby ruszała się w swoich posadach. Co nie było niczym dziwnym, bo była najprawdziwszą chatką wiedźmy i to potężnej, złośliwej i starej.
Wpadli na trop wiedźmy po kilku dniach intensywnych poszukiwań śledztwa. Najpierw sądzili, że mają do czynienia ze sprawkami demonów, chupacabry lub dokuczliwego upiora. Padłe bydło, szkody wyrządzone na farmach - potłuczone szyby, poodkręcane krany, podpalona stodoła. Wszystko wyjaśniło się w chwili, gdy znaleźli dwa worki złego uroku i kilka bardzo silnych klątw wymalowanych na ścianach domostw.
Ostrożnie wybadali sąsiadów z okolicy. Nikt nie sprawiał wrażenia czarownika ani czarownicy. Oczywiście, mógł to być każdy - taki mroczny sekret ukrywa się głęboko, przez lata, podobnie jak tajne księgi. Niemniej do Winchesterów doszły pogłoski o niedalekim lesie. Że bywa niebezpieczny, dziwny, mroczny, że zwierzęta nie lubią się tam zapuszczać, a dzieci bawić....
Dlatego Winchesterowie postanowili wybrać się do lasu.
Ubrani jak przystało na wyprawę w teren - ciężkie buty za kostkę, kurtki, plecaki, broń, zagłębili się w leśne ostępy. Szli i szli, aż stanęli przed starą chatą.
Dean wyciągnął z kieszeni mały woreczek z proszkiem, wziął go w dwa palce, dmuchnął i szeptem wypowiedział zaklęcie odsłaniające. Proszek zadziałał. To co było ukryte, na chwilę się odkryło. Cała chatka się zatrzęsła, zawirowała dookoła, podniosła, a pod spodem ukazała się wielka, pokryta łuskami, kurza łapa z pazurami.
Trwało to może minutę, nie dłużej. Ledwo kurza łapa zniknęła, drzwi chaty otworzyły się i ze środka wybiegła starsza kobieta. Na pierwszy rzut oka zupełnie normalna i wyglądająca jak przeciętne kobiety w średnim wieku. Być może miała odrobinę za długi nos, ozdobiony brodawkami, i niemożliwie rozczochrane włosy, a jej palce przypominały jak szpony, ale w końcu wiedźmy z baśni bywają znacznie szpetniejsze.
Winchesterowie i wiedźma doskoczyli do siebie. Jednocześnie. Deanowi prawie udało się wbić jej nóż w serce, gdy Sam chciał ją unieruchomić mocnym chwytem, ale nieoczekiwanie zręcznie im się wywinęła. Zaatakowali ponownie, ale wiedźma wykrzyczała zaklęcie i obu Winchesterom broń wypadła z rąk, a Sam poczuł, że coś, jakby zasłona zasnuwa mu oczy. Niczym przez mgłę zobaczył jak wiedźma wskakuje do chatki, chatka okręca się jak bąk na kurzej nóżce i wirując coraz szybciej, znika w tumanie ziemi i liści.
-Cholera! - zawołał Dean, zbity z tropu i poruszony. - Takiego bajkowego zakończenia się nie spodziewałem... Co ty na to, Sammy?
Zwrócił się do brata i zamarł w osłupieniu. A potem parsknął śmiechem.
Sam stał obok i bezskutecznie próbował odgarnąć sobie włosy z oczu. Kiedy wyruszyli na polowanie, lekko falujące włosy Sama dotykały kołnierza kurtki, swobodnie odsłaniając wysokie czoło i całą twarz. Teraz kurtyna gęstych, brązowych włosów rosła w piorunującym tempie równiutko na całej głowie, zasłaniając twarz, opadając na plecy i wijąc się coraz to gęstszych i dłuższych pasmach.
- Może byś tak przestał rechotać?! - warknął Sam. - Coś trzeba z tym zrobić!
Dean wyciągnął nóż i podszedł do brata, usiłując skrócić błyskawicznie rosnące włosy. Jednak niewiele to dało. Włosy rosły jak na drożdżach.
Pomimo, że sytuacja nadal go odrobinę bawiła, bo Sammy stał i wyglądał jakby założył wielką, hippisowską perukę, Dean zrozumiał, że sprawa jest poważna. Bądź co bądź, klątwa wiedźmy to nie żarty.
Podszedł do brata, który rękoma podtrzymywał włosy nad czołem, by cokolwiek widzieć.
- Chodźmy stąd, Roszpunko – pocieszył go Dean. - Jedziemy do domu. W Bunkrze na pewno znajdziemy jakieś antyzaklęcie.
Niestety, droga powrotna była mozolna i ciężka. Naturalnie obaj chcieli jak najszybciej dotrzeć do Impali, ale wciąż rosnące włosy Sama bardzo im w tym przeszkadzały. Rosły i rosły, gęste, skręcone na końcach, a gdy szedł, czepiały się kory drzew i gałęzi, zbierając liście i paprochy, ciągnęły się po trawie i szarpały biedaka za szyję i ramiona. W końcu musieli zrobić postój.
Zmęczony Sam usiadł pod drzewem, gasząc pragnienie wodą wyciągniętą z plecaka, a Dean, pracowicie zaplatał mu warkocze z zaczarowanych, potarganych włosów, przewiązując je kawałkami gazy opatrunkowej zamiast gumek. Kasztanowe warkocze rosły w oczach i Sam westchnął boleśnie, bo tak na oko, każdy miał ze trzy metry długości i grubość pokaźnej liny okrętowej. Te zaplecione z grzywki były nieco krótsze.
Kiedy dotarli do Impali, Sam usiadł z tyłu, z trudem układając wokół siebie długie, grube sploty, które zajęły większość siedzenia.
Przejeżdżając obok sklepu ogrodniczego, postanowili kupić sekator. Niestety, włosy Sama zrobiły się zupełnie niepodatne na cięcie. Nic dziwnego - były przecież zaczarowane.
-Wiesz co, Dee... – odezwał się odrobinę drżącym głosem Sam.
Dean spojrzał na niego uważnie i odeszła mu ochota do żartów, choć młodszy brat przedziwnie wyglądał w tej kopie rastafariańskich splotów. Ale wśród gęstwiny włosów połyskiwały smutno szczenięce oczy Sammy'ego, więc Dean postanowił odpuścić sobie kpiny.
Cóż, przecież mogło paść na niego.
Kiedy dojechali do Bunkra, Sam z trudem wysiadł z Impali, wyciągając przy pomocy Deana, klnąc i szarpiąc zwoje włosów wypełniające auto niczym kłębowisko węży. Z trudem, wlokąc za sobą sploty niczym monarszy tren, usiadł w bibliotece, nie mając sił ani chęci ruszyć się z miejsca.
Dean nie miał wyboru- musiał rozpocząć poszukiwania wsród zbiorów książek, unikając panoszących się, rozrastających się niczym żywe runo, włosów Sama.
Jeśli nie da rady- zginą pogrzebani żywcem zaplątani w splotach młodszego Winchestera...
cdn.
impala1533-Maire
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top