Rozdział 3
Parsknęła, zrzucając płachtę białego materiału na podłogę, z której wzbił się w powietrze tuman kurzu. Machała dłonią, próbując go od siebie odpędzić, patrząc zmrużonymi oczami na ciemną kanapę.
Jedynym plusem tego rozpadającego się domu była obecność mebli.
- Cholera jasna - prychnęła pod nosem, krzywiąc się teatralnie. Naprawdę liczyła na lepszy stan tej nieruchomości; przynajmniej o taki, o jakim ją zapewniała poprzednia właścicielka.
No chyba, że ktoś już od początku chciał jej pokazać, że nie była mile widziana w Rosewood.
Przewróciła oczami, słysząc dzwonek do drzwi. Szkoda, że to była jedna z nielicznych rzeczy, która tutaj działała. Dodatkowo, miała wrażenie, że towarzystwo za drzwiami niekoniecznie jej się spodoba.
- Dzień dobry - otworzyła szeroko drzwi, patrząc zimno na mężczyznę. Musiała przyznać, że był przystojny; prosta, ostro zarysowana żuchwa, na której znajdował się lekki zarost, ciemne, przenikliwe oczy i hebanowe włosy w artystycznym nieładzie.
Był sporo od niej wyższy i jakby chciał, to mógłby ją obezwładnić w parę chwil, zwłaszcza, że miał na sobie policyjny mundur, podkreślający jego atletyczną budowę. Uniosła zaczepnie brew.
- Dzień dobry, panno Blackwood - powiedział spokojnie, głębokim, lekko zachrypniętym głosem. Skinął głową w stronę wnętrza domu. - Czy moglibyśmy u pani porozmawiać?
- Nawet się pan nie przedstawił - mruknęła, siląc się na jak najbardziej obojętny ton. Robił swoim wyglądem na niej wrażenie, ale mógłby być dobry tylko na jedną noc.
A w pracy nigdy nie bawiła się w romanse.
- Jestem Edward Warren, oficer z posterunku w Rosewood - uśmiechnął się lekko, pokazując białe zęby. Powstrzymała się w ostatnim odruchu przed przewróceniem oczami na tą próbę flirtu. Wyczuwała coś takiego na odległość. - Mam do pani parę pytań i serdecznie chciałbym panią powitać w mieście.
Skinęła powoli głową, słysząc ten fałsz. Niby mówił to z uśmiechem, ale każdy wyczułby nieme ostrzeżenie, kryjące się w tych słowach. Nawet pani Coward o tym wspomniała.
Chodź do środka, oficerze. Robisz dokładnie to, co chcę.
- Zapraszam - odsunęła się, wyginając usta w lekkim uśmiechu. - Od razu uprzedzam, że jest bałagan. Niedawno dopiero przyjechałam, więc nie zdążyłam jeszcze niczego ogarnąć w środku.
- To zrozumiałe - ciężkie, obite buty zastukały głośno o drewniane panele, gdy tylko oficer przekroczył próg domu. Rozejrzał się z udawanym zaciekawieniem. - Będzie potrzebowała pani niewielkiego remontu, jeśli chce pani się tutaj zatrzymać na stałe.
- Mógłby mi pan mówić po imieniu? Victoria - wyciągnęła w jego stronę dłoń, którą ujął z rozbawieniem. Na pewno się tego spodziewał, a ona nie zamierzała tak łatwo dać się ograć.
Chciała dać mu na razie poczucie wygranej i kontroli nad sytuacją. Najpierw musiała dać mu się wykazać i lepiej poznać swojego wroga.
Jego zamaszyste, ale pewne ruchy wskazywały na arogancję, która nawet wyzierała z tych ciemnych oczu. Tak, jakby była nic nie znaczącą pchłą, która tylko mu przez chwilę przeszkadzała, a nie stanowiła poważnego problemu. To był jeden z pierwszych błędów, jaki popełnił.
A pchła potrafiła bardzo boleśnie ugryźć taki arogancki zadek.
- O czym chciałeś ze mną porozmawiać, Edwardzie? - zapytała cicho, rzucając mu niby przypadkiem spojrzenie spod rzęs. Miała nadzieję, że to na niego zadziała; chociaż starała się to zrobić jak najmniej nachalnie.
Bingo. Ciepły, szarmancki uśmiech wypłynął na usta mężczyzny.
- Victorio, chciałem cię tutaj przywitać - przekrzywiła lekko głowę, nawet nie musząc udawać zaciekawienia. Była bardzo zainteresowana tym, co zamierzał jej powiedzieć, zwłaszcza, gdy patrzył na nią tym ciemnym, drapieżnym wzrokiem. - Mamy taką tradycję. Miałem być pierwszy, ale trafiłaś podobno już na burmistrza, więc muszę prosić o przebaczenie.
- No muszę się poważnie nad nim zastanowić - zaśmiała się cicho. Oficer, który już wiedział, że spotkała burmistrza raptem pół godziny temu? Musiała to zanotować. Widocznie ich sieć informacyjna bardzo sprawnie działała. Dobrze, że się z tym zdradził na samym początku; wiedziała już czego będzie unikać w przyszłości.
Parsknął śmiechem, przyglądając się kobiecie. Musiał przyznać, że gdyby nie wiedział i nie czuł, że nie była od nich, to na chodniku mógłby się pomylić. Ostre, kocie rysy twarzy, szarozielone oczy patrzące się na niego spod rzęs, ale jakby z drobną rezerwą. Może mu się wydawało? Oby.
Może gdyby poprosił Christiana... to pozwoliłby mu się wdać w nią w krótki, nic nie znaczący romans. Zwłaszcza, że wyglądała na chętną.
- Czym się zajmujesz? - uniósł z zaciekawieniem brwi, nie mogąc oderwać od niej wzroku. Miała coś w sobie, co go przyciągało. - To małe miasto i nie ma wielu miejsc pracy, ale przyjmujemy ludzi z wykształceniem i chętnych.
- Piszę książki - posłała mu uroczy uśmiech. Wziął głębszy wdech, na który przekrzywiła głowę, przyglądając mu się uważnie. Musiała się ostrożniej zachowywać. - Obyczajowe. Nie wiem, czemu ci to powiedziałam. Zazwyczaj się tym nie chwalę.
- To musi być fascynujące - wsunął dłonie do kieszeni, wzdychając w duchu z ulgą. Teraz się udało, ale następnym razem mogła coś zacząć podejrzewać.
Powoli i do przodu. Czasami pośpiech mógł wszystko popsuć.
- I takie jest - odwróciła się do niego tyłem, przechodząc do salonu. Ruszył za nią, starając się stawiać normalnie kroki, bez skradania. To było nad wyraz męczące dla niego. - Wiesz, sam fakt, że możesz wykreować dowolny świat jest boski.
Boski jest twój tyłek przede mną, zamruczał w myślach, przesuwając wzrokiem po opiętych dżinsami pośladkach.
Nie mógł zauważyć niewielkiego uśmiechu, który pojawił się na jej ustach wraz z błyskiem triumfu w oczach. Szedł jak szczeniak, naiwnie wierząc, że miał przewagę. Nawet, gdy ona go prowadziła jak na smyczy. Biedak.
- Sam jesteś na służbie? Czy więcej przystojnych funkcjonariuszy krąży po Rosewood? - przygryzła dolną wargę, przesuwając wzrokiem po jego twarzy i barkach. Może gdyby był bardziej w jej typie... ale nie miała na niego ochoty. Coś ją od niego odpychało.
- Aktualnie nasz szef, mój starszy brat, wyjechał do Toronto, ale za parę dni będzie wracał. Pewnie go poznasz, serdeczny facet - wyszczerzył białe zęby, kątem oka zerkając na zamknięte walizki. Miał nadzieję, że chociaż zdąży się wypakować, aby mógł trochę poszperać, ale dzisiaj będzie musiał się obejść bez tego.
- Rozumiem - mrugnęła do niego, opierając się biodrem o odsłonięty fotel. Rozejrzała się z troską po pomieszczeniu. - Jak widzisz, nawet nie jestem w stanie zaoferować kawy ani herbaty. Jednak z chęcią to zrobię, gdy tylko ogarnę ten rozgardiasz.
- Będę czekał na zaproszenie - położył dłoń na oparciu kanapy, a drugą oparł o swoje biodro. - Mam nadzieję, że będzie dobrze ci się tutaj mieszkało. Spokojna okolica.
Powinien uciąć sobie język. Christian by go zabił, gdyby tylko to usłyszał.
- Naprawdę? To cudownie - ucieszyła się, notując w pamięci, aby następnym razem nagrywać takie rozmowy. Mogłoby to pomóc na policji, gdyby tylko zaczęło się dziać coś... niespokojnego. - Mam już dość życia w mieście. Ten ciągły wyścig szczurów, zgiełk, smród... To nie na moje nerwy. Chcę już mieszkać w spokojnym mieście.
To nie było do końca kłamstwo. Podobno tak tworzyło się najlepiej zakłamaną rzeczywistość - mówienie jak najwięcej prawdy, ale w kontrolowany sposób.
- Och, doskonale to rozumiem - zaśmiał się. - Każdego w końcu ciągnie do tego, aby być bliżej natury. To normalne i piękne. Wszystkich dopada tęsknota za matką.
- Oczywiście - posłała mu niepewny uśmiech, nie za bardzo rozumiejąc do czego zmierzał. Może mieli tu jakieś wierzenia? Może jakaś sekta? Pasowaliby do niej. - Mam nadzieję, że nikt tutaj nie śmieci w lasach? Uważam, że za to są stanowczo za niskie kary.
- Zdecydowanie - wyprostował się dumnie. - Ale tutaj ludzie szanują lasy. Nikt nie chce krzywdzić terenu, który dał mu życie. Sama rozumiesz, to nie jest takie czcze gadanie.
Przełknął ślinę, mając dziwne wrażenie, że ta cała rozmowa nie poszła po jego myśli. Tutaj powinien być teraz Christian, a nie on, do diabła.
- No jasne, Edwardzie - przesunęła palcami po miękkim oparciu, patrząc wymownie w okno. - Z chęcią bym jeszcze z tobą porozmawiała, ale mam dużo rzeczy do ogarnięcia, aby nie spać na podłodze. Wybacz mi.
- Jasne - oderwał się od kanapy, tracąc całą maskę aroganckiego dupka, którą przyodział na początku spotkania. Zaśmiała się cicho w duchu, widząc tego zagubionego szczeniaka. Bardzo dobrze, że się tak zachowywał. - Miło było cię poznać. Jakbyś czegoś ode mnie potrzebowała, to zadzwoń. Zostawię ci wizytówkę.
- Dzięki - wzięła od Edwarda sztywny kartonik, muskając palcami gorącą, szorstką skórę na jego dłoniach. Był tak ciepły, jakby miał gorączkę. - Do zobaczenia.
- Do zobaczenia - mrugnął do niej, wychodząc prędko. Popełnił za dużo błędów przez tę kobietę; miała na niego zbyt duży wpływ i musiał się dowiedzieć, dlaczego.
Stanęła w odpowiedniej odległości od okna, obserwując jak szedł do radiowozu. Coś było nie tak z tymi ludźmi tutaj; na pewno trzymali jakieś trupy w szafie. I nawet nie mieli prawa podejrzewać, że to ona chciała je wszystkie wyciągnąć.
Schowała się w cieniu, widząc, jak się odwrócił w jej stronę. Miała wrażenie, że patrzył wprost na nią, gdy wyciągnął telefon i przyłożył go do ucha.
A może to tylko było tylko złudzenie? W końcu po chwili wsiadł i odjechał, pozostawiając po sobie tylko obietnicę, że to nie będzie nudny wyjazd.
▫ ▪ ▫
Edward wsiadł do radiowozu, patrząc z ciekawością w pozasłaniane okna. Victoria Blackwood wydawała się dosyć ciekawą i barwną postacią jak na takie szare miasteczko, jakim było Rosewood. Coś konkretnego musiało ją tutaj sprowadzić.
- I jak ta nowa? - oficer miał ochotę prychnąć, słysząc głos swojego przełożonego w głośniku telefonu. Nawet się nie przywitał, tylko chciał od razu konkretów. - Edward.
- Chris, jak przyjedziesz, to sam zobaczysz, co to za sztuka - prychnął, odpalając radiowóz. Silnik cicho zamruczał, prawie zagłuszając niezadowolone mruknięcie w słuchawce.
- Chcę wiedzieć teraz. To dziennikarka i nie mam bladego pojęcia, czego tutaj szuka - warknął, a Edward ponownie skierował swój wzrok w stronę starego domu.
Dziennikarka. To w sumie by do niej pasowało.
- Jest ciekawa - zastanowił się chwilę. - Taki mały kociak, który nie wie czego szuka. Jeśli sparzy łapki, to może uciec w siną dal z podkulonym ogonem.
- Trzeba się jak najszybciej pozbyć tego kociaka, póki nie narobił żadnych szkód. Zrozumiałeś? - oparł się wygodniej na fotelu kierowcy, myśląc. Może sama zrozumie drobne aluzje które usłyszała dzisiaj w rozmowie i zapewne usłyszy ponownie na kolacji u burmistrza. - Sam się nią zajmę, gdy tylko wrócę. Jednak wtedy może już nigdy nie wrócić do tej pieprzonej Ottawy.
- Zabijesz ją? No błagam cię - prychnął Edward, wrzucając leniwie kierunkowskaz. I tak się tutaj nikt nie pokazywał, odkąd rozeszła się wieść o zakupie domu. A zwłaszcza, gdy tylko samochód kobiety przekroczył granice miasta.
- Nie zabiję, ale skutecznie postraszę - zamruczał zadowolony. Warren się skrzywił, słysząc tę niewypowiedzianą radość drugiego mężczyzny. Tak, jakby nie mógł się doczekać polowania. - Zajmij się nią do tego czasu, braciszku. Ten kociak jeszcze nie wie, że pojawił się wśród kocurów.
- Jasne - Edward przewrócił oczami, słysząc starszego Warrena. Dlaczego, do cholery to on zawsze miał się zajmować fazą pierwszą?
Nawet się nie zdziwił, gdy usłyszał dźwięk zerwanego połączenia. Jego brat nie znosił długo rozmawiać przez telefon, a zwłaszcza na temat likwidacji kogoś niewygodnego. To był tylko chwilowy problem, nad którym nie należało się zastanawiać.
Pozbyć się po dobroci lub na dobre.
Najważniejszym pytaniem było to, czy Victoria Blackwood zdawała sobie sprawę, że nie wyjdzie z tego zwycięsko.
▫ ▪ ▫
Odetchnął głęboko, ściskając mocniej kierownicę. Słodki zapach pokoju, który wynajął na jedną noc go prześladował. Nie umiał sobie poradzić z rozproszeniem, towarzyszącym mu od dwóch dni. Miał do załatwienia parę spraw a nie umiał przestać myśleć o tej uzależniającej woni.
Musiał ją mieć. Tylko najgorszym problemem było to, że wiedział doskonale, do kogo ten zapach należał. A to mogło doprowadzić do ogromnej katastrofy, jeśli ona nie ugnie karku i nie porzuci swojego pierwotnego planu.
- Jesteś w końcu - spojrzał się niechętnie na smukłą blondynkę, która szła do niego, kołysząc zalotnie biodrami. Może kiedyś by zrobiła na nim wrażenie, ale teraz nawet nie zwrócił na to zbytniej uwagi.
- Witaj, Nino - mruknął, wysiadając z samochodu. Zapowiadała się długa rozmowa.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top