Rozdział 2

Zamknęła klapę od bagażnika z głośnym westchnięciem. Ledwo zmieściła wszystkie swoje rzeczy do tego zbyt małego samochodu. Niedługo będzie musiała go wymienić na jakiś większy model. Do miasta drobne auto pasowało idealnie, ale na dalsze wyprawy... No nie dawało po prostu rady. Oparła jedną dłoń o biodro, a drugą zaczęła szukać w telefonie swojej listy zadań. Dopisała do niej szybko wymianę samochodu w najbliższym czasie.

Usiadła za kierownicą i ostatni raz spojrzała się na ogromny blok, w którym spędziła ostatnie lata. To było jej pierwsze mieszkanie zaraz po studiach i jedyny prezent, jaki dostała od rodziców. W normalnych okolicznościach nie przyjęłaby go, ale nie mogła wiecznie mieszkać z babcią, na przedmieściach Ottawy. Stamtąd wszędzie było daleko, a Victoria czasami musiała pozałatwiać parę spraw na mieście w miarę krótkim czasie. Zwłaszcza, gdy zaczęła pracę w redakcji „The News".

Parsknęła, przypominając sobie całą przeprowadzkę. Wtedy nie umiała się zorganizować i jeździła parę razy, by wszystko zabrać. Teraz nie mogła sobie na coś takiego pozwolić. Czekała ją prawie dwudniowa podróż, praktycznie aż na wschodnią granicę Ontario. Dzisiaj zamierzała przejechać około sześciuset lub siedmiuset kilometrów i zanocować w hotelu. Nie byłaby w stanie prowadzić bez przerwy aż do Rosewood.

Co uwielbiała w Kanadzie? Naturę, która otaczała człowieka. Gdy tylko wyjechała z miasta, zaczęły się lasy. Obok jednego z nich kiedyś mieszkała i stał się jej azylem. Zawsze, gdy coś nie wychodziło, mogła do niego uciec i przeanalizować całą sytuację. Przeprowadzając się do miasta, zrezygnowała z tej możliwości. Po części świadomie, w końcu nie spodziewała się, że znajdzie w środku miasta małą puszczę, do której wybierają się tylko miejscowi. Z drugiej strony nie przewidziała tego, że tak mocno będzie chciała do niego wrócić. Miała tam najlepsze wspomnienia.

Nie umiała się powstrzymać i na krótką przerwę wybrała parking leśny. Uśmiechnęła się, widząc, że znajduje się tam sama. Wysiadła z auta i przeciągnęła się z głośnym pomrukiem. Wciągnęła powietrze, aby poczuć ten charakterystyczny zapach. Drzewa, żywica, mech, lekka wilgoć po deszczu... Nie potrafiłaby go z czymkolwiek pomylić.

- Gdybyś mogła być tu ze mną... - mruknęła cicho, wspominając swoją babcię. Zamykając oczy i czując otaczającą ją naturę, widziała promienny uśmiech kobiety, która siedziała w swoim ulubionym bujanym fotelu.

Ciepłe promienie słonecznie pieściły skórę jej twarzy, sprawiając wrażenie delikatnego dotyku na skórze. Na języku prawie mogła poczuć charakterystyczny smak cynamonu i jabłek z babcinej szarlotki. Aksamitny mus wraz z pulchnym, rumianym ciastem rozpływał się w ustach, podczas degustacji jabłecznika wykonanego przez jej babcię. Oddałaby wiele rzeczy, aby jeszcze raz poczuć ten niebiański smak oraz domową atmosferę, jaka mu zawsze towarzyszyła.

Gwałtownie podniosła powieki i z grymasem niezadowolenia na twarzy wsiadła z powrotem do samochodu. Oparła czoło o kierownicę, by uspokoić oddech. Nie mogła sobie pozwolić na takie wspomnienia. Nadal nie poradziła sobie z silnymi emocjami, które się z nimi łączyły. Nie miała czasu na płacz ani chwilę słabości. Musiała iść dalej przed siebie i robić wszystko, by było perfekcyjne. Brak idealnie wykonanych rzeczy już nieraz doprowadził do tragedii w jej życiu.

▫ ▪ ▫

Parę godzin jazdy i czuła się wykończona. Nie pamiętała, by kiedykolwiek musiała przejechać sama taką odległość. Dziękowała jedynie wszystkim bóstwom, że kiedy zaczynała się czuć coraz bardziej senna, znalazła małe miasteczko, w którym znajdowały się pokoje do wynajęcia. Dzięki temu nie ryzykowała wypadku na drodze, próbując uniknąć takiej sytuacji za wszelką cenę.

- Zajebiście – parsknęła sarkastycznie, parkując na małym placu przed budynkiem. Wisiał na nim stary, obdrapany szyld z częściowo startym napisem „Pokje do wynęcia". Sam hostel także nie wyglądał zachęcająco, będąc z zewnątrz w jeszcze gorszym stanie niż szyld. W miejscach, które zostały oświetlone nikłym światłem starej latarni, odpadał szarobury tynk, odsłaniając brudną cegłę, porośniętą bluszczem. Część okien była zabita deskami, zwłaszcza te na końcu budynku. – Po prostu cudownie...!

Wyszła na popękany asfalt, zabierając ze sobą tylko jedną torbę, w której trzymała najpotrzebniejsze rzeczy oraz te, które były jej potrzebne do przenocowania w hostelu. Nie spodziewała się luksusów, jednak czuła się przytłoczona dziwną atmosferą miasteczka i samego budynku, przed którym się znajdowała.

Zignorowała zimne dreszcze, które przebiegły po jej kręgosłupie. Nie miała czasu na jakieś głupie, bezpodstawne obawy.

Obeszła kawałek hostelu idąc w stronę lepiej oświetlonego wejścia i otworzyła ciężkie drzwi. Weszła cicho do środka, marszcząc nos z niezadowoleniem. Nie tego się spodziewała, oglądając trasę do Rosewood w Internecie. Myślała, że podczas całej drogi trafi na jakiś normalny hotel o przyzwoitych warunkach mieszkalnych.

- Dobry wieczór! – odwróciła się w stronę starszej kobiety, która wyszła z pomieszczenia obok, wchodząc wprost do małego holu. Victoria skinęła jej głową, ale nie zdążyła się odezwać. – To pani przed chwilą przyjechała, prawda? Chce pani u nas wynająć pokój?

- Tak, chciałabym zostać na jedną noc – powiedziała, podchodząc bliżej pulchnej kobiety. Ta wyciągnęła w jej stronę zeszyt, który trzymała w ręku wraz z długopisem.

- Proszę się wpisać na listę gości i zaraz podam pani cennik – stwierdziła, odchodząc za wysłużoną ladę, która pełniła funkcję recepcji.

Wyjęła kilka kluczy i uważnie zaczęła obserwować szatynkę. Ciekawiła ją nowa postać w Laketown. Każda nowa osoba, która tutaj przyjeżdżała była swego rodzaju atrakcją dla mieszkańców. Jednak nikt nie chciał zostawać na dłużej, niestety. Może ze względu na atmosferę, a może ze względu na stałych odwiedzających.

Wzdrygnęła się, myśląc o drapieżnych oczach, które mieli ich oprawcy. Niby nic nie robili, tylko przyjeżdżali, aby odpocząć. Prychnęła pod nosem wspominając, jak niejedna osoba musiała opuścić to spokojne miasteczko, właśnie przez nich. Czy znając ich tylko z wyglądu i pewnych zachowań mogła oceniać? Nie. Jednak mogła z całego serca nienawidzić tych niby silniejszych osobników. Miała tylko nadzieję, że w końcu zapomną o tym małym miasteczku, co pewnie nieprędko się stanie.

- Dokąd pani zmierza, jeśli mogę zapytać? - starsza kobieta uśmiechnęła się lekko, nawet nie starając się ukryć ciekawości. Victoria spojrzała na nią chłodno.

- Do Rosewood, pani...?

- Marie Tyler - wyciągnęła w stronę Victorii dłoń, którą młodsza kobieta uścisnęła pewnie. Właścicielka hostelu oparła się o blat recepcji, obserwując uważnie, jak Victoria wpisywała się do księgi gości.

Rosewood. Nawet pewnie nie zdawała sobie sprawy jak szybko będzie stamtąd uciekać z powrotem do miejsca, z którego jechała.

- Podobno piękne miejsce i już całkiem niedaleko - szarozielone spojrzenie się wyostrzyło, gdy Victoria przesunęła na Marie swój wzrok. Pani Tyler przygryzła wargę, mając wrażenie, że patrzy wprost w oczy jakiegoś drapieżnika. - Czasami się zdarza, że jak ktoś stamtąd jedzie, to się tutaj zatrzymuje. Opowiadają o tym miasteczku i głównie pozytywne rzeczy.

- Na przykład jakie? - Blackwood przekrzywiła lekko głowę, czując, że parę pasm włosów wysunęło się z jej kitki. Może i odrzuciłaby je na plecy, ale zbyt interesowało ją to, co mogła powiedzieć jej Marie. Każda informacja o tym tajemniczym mieście była na wagę złota.

A zwłaszcza, jeśli ta kobieta słyszała cokolwiek pozytywnego.

- No... oni są bardzo ze sobą zżyci, ale jak należysz do ich społeczności, to nie będą mieć z tobą żadnych problemów - Marie uśmiechnęła się ciepło. - Masz tam jakieś lokum, skarbie?

Victoria uniosła kąciki ust w sztucznym uśmiechu. Nie znosiła, jak ktoś zaczynał się z nią tak spoufalać.

- Kupiłam dom - Marie przełknęła nerwowo ślinę. Dom był tylko jeden na sprzedaż, a ona zbyt dużo powiedziała.

Te oczy ją zmyliły. Była pewna, że to kobieta od nich, a nie jakaś przypadkowa przyjezdna!

- Och, rozumiem - ponownie przełknęła ślinę, po czym przeszła za blat. Otworzyła jedną z szuflad i wyjęła odpowiednie klucze. - Na pierwszym piętrze, po prawej stronie znajdzie pani pokój czternasty. Życzę miłej nocy.

- Dobranoc - Victoria zacisnęła palce na kluczach i ruszyła w stronę klatki schodowej, którą wskazywał zielony szyld nad drzwiami.

Wolała unikać kontaktu ze wszystkim, czym tylko się dało. Nie ufała, że cokolwiek było tutaj porządnie czyszczone od poprzedniej dekady.

Weszła na obdrapaną klatkę schodową, krzywiąc się. Miała wrażenie, że zauważyła biegnącego przy ścianie szczura, ale niestety już nie mogła się wycofać. Nawet nie próbowała się zbliżyć do tamtego miejsca, tylko z wymalowanym na twarzy lekkim obrzydzeniem ruszyła do góry po schodach.

- Blackwood, słucham? - odebrała telefon, otwierając kluczem proste, drewniane drzwi. Weszła do niewielkiego pokoiku, w którym nie miała żadnych zbędnych towarzyszy, na razie przynajmniej.

- Dotarłaś już na miejsce?

- Zrobiłam przystanek na jakimś zadupiu - mruknęła w odpowiedzi, prychając pod nosem, gdy tylko usłyszała śmiech Niny po drugiej stronie słuchawki. - Mam nadzieję, że mnie tutaj nic nie zje.

- Zwierzę od razu wyczuje, że się czymś zatruje, więc nie musisz się o nic bać - Victoria przewróciła oczami, odsuwając z lekkim niepokojem ciężką narzutę. W jej nozdrza uderzył zapach proszku do prania.

Dzięki Bogu.

- Niby tak, a jednak nadal się boję - odpowiedziała spokojnie, rzucając torbę na łóżko. Miękki śmiech rozbrzmiał w słuchawce telefonu.

- Nie ma cię tutaj już jeden dzień, a ja nadal nie tęsknię - Blackwood prychnęła nieelegancko, rozpinając suwak ciemnej torby. Wyjęła z niej jedną ręką odpowiednie rzeczy, aby naszykować się do snu i jak najszybciej wyjechać z tego przeklętego miejsca.

- Zwierzę od razu wyczuje, że się czymś zatruje, więc nie musisz się o nic bać - Victoria przewróciła oczami, odsuwając z lekkim niepokojem ciężką narzutę. W jej nozdrza uderzył zapach proszku do prania.

Dzięki Bogu.

- Niby tak, a jednak nadal się boję - odpowiedziała spokojnie, rzucając torbę na łóżko. Miękki śmiech rozbrzmiał w słuchawce telefonu.

- Nie ma cię tutaj już jeden dzień, a ja nadal nie tęsknię - Blackwood prychnęła nieelegancko, rozpinając suwak ciemnej torby. Wyjęła z niej jedną ręką odpowiednie rzeczy, aby naszykować się do snu i jak najszybciej wyjechać z tego przeklętego miejsca.

Dużo bardziej ciekawiło ją inne, zapomniane przez Boga miasteczko. Takie, które mogło jej dać wiele korzyści, zwłaszcza materialnych, jeśli dobrze sprzeda artykuły.

- No ja za tobą też nie - mruknęła kobieta, otwierając drzwi do łazienki. Wyglądała raczej na czystą, ale nadal nie ufała swojemu otoczeniu. - Napiszę do ciebie, jak tylko dojadę tam na miejsce.

- No jasne, tylko się tam nigdzie nie zgub! - perlisty śmiech ponownie rozbrzmiał, a Victoria westchnęła cicho. Rozłączyła się bez zbędnych pożegnań, wiedząc, że Nina nie będzie jej miała tego za złe.

W końcu siedziała tutaj sama, po dalekiej podróży.

▫ ▪ ▫

Nawet zbytnio się nie rozglądała, mając wrażenie, że miasteczko wyglądało tak, jak powinno. Proste ulice, zadbane chodniki z zielenią i skrzyniami z różnokolorowymi kwiatami, które były omijane przez niewielką ilość ludzi.

Victoria czuła się tak, jakby odwiedziła jakąś spokojniejszą dzielnicę Ottawy. Taką, w jakiej na przykład mieszkała jej babcia.

- Dzień dobry! - przygryzła dolną wargę, aby się nie skrzywić, gdy usłyszała wścibski głos zza niewielkiego białego płotu, gdy tylko przystanęła na podjeździe odpowiedniego domu. Zmusiła swoje usta do uśmiechu, odwracając się w stronę niższego mężczyzny z zakolami w ciemnej czuprynie. Chciałaby jeszcze powiedzieć, że był nieprzyzwoicie zaokrąglony, ale niestety musiała zauważyć dość wysportowaną sylwetkę. - Pani się tutaj wprowadza?

- Dzień dobry - odpowiedziała spokojnie, zbliżając się do mężczyzny. Stał przy płocie, opierając się o niego dłońmi i przyglądając jej się z zaciekawieniem. - Jestem Victoria Blackwood, a pan?

- John Walker, jestem burmistrzem i widzę, że chyba pani jest moją nową sąsiadką! - wyciągnął w jej stronę dłoń, którą uścisnęła niespiesznie, czując się lekko zagrożona. Próbowała po sobie tego nie pokazać, ale miała wrażenie, że burmistrz doskonale wiedział, jakie uczucia w niej wywoływał.

Pragnęła zetrzeć mu ten chytry uśmiech z twarzy.

- Mam nadzieję, że zostaniemy sąsiadami na dłużej - wygięła swoje usta w jeszcze szerszym uśmiechu. Musiała zjednać sobie tutaj ludzi, aby potem odkrywać kawałek po kawałku ich tajemnice.

Burmistrz był dobrym początkiem.

- Och, podzielam pani nadzieje! - zawołał, po czym się odwrócił do niej plecami. Zwróciła uwagę na lekkie zadrapania na karku mężczyzny, ale potem przesunęła wzrok na prostą koszulę. Może miał upojną noc z żoną? A może miał kochankę? Musiała to sprawdzić. - Karen! Poznaj naszą nową sąsiadkę!

Victoria spojrzała z zaciekawieniem na prosty, jasny ganek, na którym pojawiła się rudowłosa, szczupła kobieta. Ostre, kocie rysy twarzy miała przepiękne, na tyle, że Victoria musiała się powstrzymać przed westchnięciem z zachwytu.

Taki wygląd powinien być zabroniony!

- Och, dzień dobry! Karen Walker - zbiegła po schodach z gracją, wyciągając w stronę nowoprzybyłej smukłą dłoń. Blackwood uścisnęła ją w niemym zachwycie, pozwalając burmistrzowi się przedstawić. Chyba musiał zauważyć, jakie wrażenie jego żona na niej zrobiła.

- Och, dzień dobry! Karen Walker - zbiegła po schodach z gracją, wyciągając w stronę nowoprzybyłej smukłą dłoń. Blackwood uścisnęła ją w niemym zachwycie, pozwalając burmistrzowi się przedstawić. Chyba musiał zauważyć, jakie wrażenie jego żona na niej zrobiła.

Nigdy nie była lesbijką, ale umiała docenić piękny, niepowtarzalny wygląd osoby tej samej płci. Zwłaszcza, gdy kobieta wyglądała jak ludzka forma lisicy.

- Na długo pani zostaje? - zapytała Karen, przekrzywiając z zaciekawieniem głowę. Musiała się dobrze przyjrzeć nowej sąsiadce, która powodowała zamęt w mieście od momentu, w którym kupiła zdemolowaną posiadłość za bezcen. - Dom chyba trzeba wyremontować, bo poprzednia właścicielka miała... pewne problemy.

- Problemy? - Victoria przyjrzała się rudowłosej z namysłem, czując instynkt psa łowczego. Znalazła trop, który może ją w jakikolwiek sposób naprowadzić na rozwiązanie tajemnicy miasteczka; a przynajmniej pokazać, w czym musiała kopać głębiej. - Nie wydawała się taka.

- No cóż, może zaczęła brać leki - powiedziała lekko Karen, wzruszając ramionami. Victoria powstrzymała się od lekkiego uśmiechu; nie po to miała zajęcia z behawiorystą, na które wydała krocie, aby nie rozpoznać aktorstwa w zachowaniu żony burmistrza. Coś tutaj nie grało tak, jak powinno.

Burmistrz uśmiechnął się szeroko, obejmując swoją żonę. Victoria udała, że nie zauważyła, jak ścisnął ostrzegawczo ramię kobiety.

- Więc jak? Może pani przyjdzie do nas wieczorem, jak się trochę pani rozpakuje? Coś tam powinno działać, a z chęcią poznam nową mieszkankę Rosewood - spojrzał uważnie na kobietę, a Karen uśmiechnęła się zachęcająco.

Czy ci ludzie nie umieli robić innych min? Tylko szczerzyć się jak ostatni idioci? Albo psychopaci?

- Z chęcią, ale może jutro? Jestem dzisiaj zmęczona po podróży. Kawał drogi z Ottawy - po minie burmistrza musiała stwierdzić jedno: trafiła w sedno z odmową. Tego na pewno się nie spodziewał, a błysk ciekawości w jasnych oczach zwiastował dobry początek tej znajomości.

- Oczywiście, Victorio - powiedział spokojnie, unosząc wyżej podbródek. - Mogę tak do ciebie mówić, prawda?

- Tak, ale pod warunkiem, że mogę do ciebie mówić John - zaśmiała się, a burmistrz odpowiedział tym samym. Kolejny krok w relacji do przodu, przynajmniej miała taką nadzieję. - No to jesteśmy umówieni. Do zobaczenia jutro.

- Do jutra, Vici! - zawołała Karen i odeszła wraz z mężem, kręcąc zalotnie biodrami.

Victoria odwróciła się do nich plecami przewracając oczami. Musiała się na jutro przygotować na każdej płaszczyźnie. Czekała ją pracowita noc z laptopem, który może odpowie na przynajmniej parę pytań dotyczących Johna i Karen Walker.

Rosewood, bądź gotowe. Twoja nemezis już tu jest.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top