Prolog
Głośny trzask uprzedził migoczące kawałki szkła, które rozprysły się z charakterystycznym dźwiękiem na jasne panele. Kobieta skuliła się i patrzyła bez wyrazu na pozostałości szyby i średniej wielkości kamień leżący pomiędzy nimi. Widziała kartkę do niego przyczepioną, ale nie wstała.
Strach objął ją w swoje ramiona i wbijał powolnie pazury między żebra, powoli zabierając jej kolejne oddechy. Przerażenie wygrywało ze zdrowym rozsądkiem. Nie potrafiła powstrzymać łez, spływających pojedynczo po policzkach. Mieniły się w świetle małej lampki tak samo jak okruchy szkła leżące niedaleko jej fotela.
Pociągnęła nosem, próbują zatrzymać szloch. Zawsze uchodziła za silną kobietę – inni pracownicy redakcji się jej bali. A tutaj? Miała być jedyną, która wytrzymała atmosferę Rosewood.
Ciałem dwudziestopięciolatki wstrząsnął dreszcz. Złapała się za włosy, jakby chciała je wyrwać z nerwów. Kiwała się powoli do przodu i do tyłu. Zacisnęła powieki, nie mogąc patrzeć na to, co zrobili ludzie z miasteczka. Nie chciała tu być. Potrzebowała ucieczki jak najszybciej. Jutro wyjedzie albo znów uda, że nic się w nocy nie wydarzyło.
— Zostawcie mnie, błagam...! – syknęła, cały czas się kiwając.
Szloch w końcu wyrwał się z jej gardła i zawyła jak skrzywdzone zwierzę. Traciła zdrowe zmysły każdej nocy od dwóch tygodni. Odzyskać mogła je dopiero, gdy nastanie brzask. Wcześniej nie było na to szans.
Podjęła decyzję – musiała uciec. Nie zostanie tu ani chwili dłużej. Podniosła się z fotela na drżących nogach i ostrożnie ruszyła przed siebie. Czuła jak kawałki szkła wbijały się w delikatną skórę stóp, przez co zaczęła kuleć. Zaciskała zęby i, ocierając mokre policzki, szła uparcie do przodu.
Poślizgnęła się na panelach pokrytych jej ciemnoczerwoną krwią. Złapała się oparcia kanapy, wstrzymując oddech z powodu przeszywającego bólu. Przez ten niepozorny przypadek usłyszała miękkie kroki, dochodzące z innego pomieszczenia. Zasłoniła usta dłonią, nie chcąc wydać z siebie krzyku spowodowanego strachem. Czuła jak szarpnął ją całą siłą za pierś, jednak nie poddała mu się i pozostała cicho.
Nieznajomy nie mógł się domyślić, że ona wiedziała o jego obecności.
„Wybili nam okna. Do każdego kamienia doczepione były groźby. Sprawy nigdy się nie wyjaśniły, bo nikt nie chciał ich wyjaśnić. Teraz nie mamy już, czego tam szukać. Wszystko się przedawniło... Nie wiem, co mogłoby się stać, gdybyśmy tam zostali dłużej."
Przypomniały jej się w tym momencie słowa pani Coward. Ona wytrzymała tylko, albo aż, dwie noce, gdy wybijali okna tej starszej kobiecie. Była na policji, jednak nikt nie potraktował poważnie tych zgłoszeń. Blondynka westchnęła, przypominając sobie, jak została zignorowana, gdy sama zgłaszała podobne sytuacje.
Odepchnęła się od kanapy i położyła dłoń na chropowatej ścianie. Podtrzymywała się jej, idąc w stronę cichych kroków, które nagle ustały. Gdy zobaczyła krew na progu kuchni, miała wrzasnąć. Jednak poczuła ciepłą, męską dłoń, która uniemożliwiła wydanie jakiegokolwiek odgłosu. Zamarła w bezruchu, czując jak osoba za nią ją do siebie przyciąga. Zacisnęła powieki, spod których próbowały uciec kolejne łzy. Druga ręka oprawcy objęła dziennikarkę w talii, z zadziwiającą delikatnością.
Na pewno nie tego spodziewała się po włamywaczu.
— Kociaku, nie powinnaś tu mieszkać – wymruczał chrapliwym szeptem wprost do jej ucha, a królowa lodu, Victoria Blackwood, zemdlała z przerażenia.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top