21. ʟᴜᴄᴛᴜʀᴀᴍ
ɪᴛɪɴᴇʀᴀ
Liście smagają jej zaróżowione od pędu policzki za każdym razem, gdy razem z Kadarkiem, w pełnym galopie, wpadną w kolejny gąszcz. Ktoś mógłby powiedzieć, że ścigają się z wiatrem. Ich jedynym przeciwnikiem, z którym się ścigają na życie i śmierć jest myszołów, który leniwie kołuje nad ich głowami. Ellafina nie stara się choć trochę wyhamować na kolejnym, ostrym zakręcie, bo tuż za nim czeka na nich otwarta przestrzeń. Suną w dół niewielkiego wzniesienia, gdy tylko wyskoczą z zagajnika. Przecinają na wskroś łąkę, przeskakując nad zarośniętą wysoką trawą miedzą, z której ucieka spłoszona niespodziewanym atakiem zwierzyna.
W końcu, gdy pokonują kolejne wzgórze, Finka pozwala na moment odpocząć wierzchowcowi. Przystają na szczycie pagórka, a dziewczyna może podziwiać na tle błękitnego nieba majaczące w oddali wieżyczki asgardzkiego pałacu oraz znajdujące się za nim przerażające góry z ośnieżonymi szczytami, które nawet z tej odległości zdają się uśpionymi monstrami. Rusza w przeciwnym kierunku, zostawiając za sobą gęsty las, który odgradza ją od asgardzkiego dworu. Kadark parska, gdy lekkim truchtem zjeżdżają z niewielkiego zbocza, aby u jego dołu całkowicie zwolnić do wyjątkowo leniwego stępa. Prowadzi go na luźnej wodzy, a koń zwiesza łeb, widocznie się rozluźniając. Chrapami muska wysokie łodygi kupkówki, szukając dla siebie idealnie soczystej kępky. Goniące się nieopodal ptaki na moment zwracają uwagę zwierzęcia, które przystaje w pół kroku, zaciekawione, tą zabawą w berka. Delikatna łydka ze strony dziewczyny oraz cmoknięcie sprawia, że momentalnie wracają do spokojnej przechadzki, której towarzyszy niezmącone niczym uczucie sielanki.
Ellafina przymyka oczy na moment, aby móc się w pełni rozkoszować dźwiękami natury. Kołysze się rytmicznie w siodle, tonąc w tym ulotnym epizodzie wolności, podczas którego nie musi zwracać na porwane przez wiatr włosy, których żałuje, że wcześniej nie spięła w ciasnego warkocza.
Wędruje jeszcze przez moment, aż minimalnie odchyla się w siodle, prawie niezauważalnie ciągnąc za wodze. Zeskakuje z siodła, wprost w wysoką trawę, którą nakrapiają różnokolorowe kielichy łącznych kwiatów. Na ułamek sekundy traci równowagę przez niewidoczną nierówność gruntu. Nie podnosząc dołu sukni, w obawie przed jej ubłoceniem, prowadzi konia nad osobliwą sadzawkę, znajdującą się praktycznie pośrodku niczego. Dopiero gdy się upewni, że woda nie jest w żaden sposób skażona, pozwala napić się wierzchowcowi ze zbiornika, który przy odpowiednim rozbiegu mogłaby przeskoczyć bez niczyjej pomocy. Klepie zwierzę po szyi i sama sięga garścią po orzeźwiający łyk źródlanej wody, zaraz po tym, jak rozejrzy się po spokojnej okolicy.
Kadark nieruchomieje, zwieszając łeb ponad taflę niewielkiego zbiornika, a krople ześlizgujące się z jego chrap burzą gładkie lustro wodne. Nastawia uszy w przód, napinając mięśnie w gotowości do ucieczki. Dziewczyna klepie go uspokajająco, wpatrując się w ten sam gąszcz wodnego trawska, co zwierze. Od razu zakłada, że panikę znowu wywołują niewielkie gryzonie, które podobnie jak i oni postanowiły ugasić pragnienie.
Niespodziewany i dość gwałtowny ruch płoszy nie tylko konia, ale również samą Ellafinę, której nie udaje się w żaden sposób zareagować na nagłą ucieczkę zazwyczaj wiernego wierzchowca. Próba odzyskania równowagi spala na panewce, gdy jedyne co w tym momencie rejestruje jej otępiały mózg, jest gigantyczne poroże wyłaniające się z wody.
Blondynka mimowolnie przysiada na wilgotnej trawie. Wstrzymuje oddech, gdy ciemne oczy potężnego jelenia wpatrują się w nią złowrogo. Zwierzę trzęsie nagle łbem, a niektóre kawałki mokrych pnączy spadają z majestatycznego poroża, mokry mech ląduje również i na niej. Król okolicznych lasów lustruje dziewczynę ciemnym spojrzeniem. Koniec końców zaszczyca ją jedynie mokrym parsknięciem. Skubie jeszcze kwiat jednej z otwartychj lilii, znikając równie niespodziewanie, co się pojawił. Ellafina dosłownie przez parę sekund może oglądać oddalający się zad zwierza, aż znika w gąszczu gęstych roślin.
Dopiero gdy mija pierwszy szok, dziewczyna powoli podnosi się ziemii, uważając, aby przez przypadek nie wpaść do sadzawki; kto wie, co jeszcze skrywa to niepozorne oczko wodne.
Robi parę stabilnych kroków, odchodząc na kilka metrów od miejsca dość osobliwego spotkania. Kiedy tylko wróci do rodzinnego Diaanis, będzie musiała opowiedzieć siostrze o nietuzinkowym zwierzęciu. Aranii z pewnością jej nie uwierzy, ba nawet Sania może stwierdzić, że uderzyła się w głowę, a ogromny jeleń to był zaledwie majak ogłuszonego organizmu. W końcu tak majestatyczny rogacz nie byłby się w stanie uchować w zwykłym lesie.
Gwiżdże z palców, aby przywołać do siebie Kadarka, który, ma nadzieję, nie uciekł zbyt daleko. Czasem ma dość tego konia i ma ochotę przyznać rację diafanijskiemu stajennemu, że „jest tak samo odważny, co i głupi".
Gdy jaskółka zatacza kolejne trzy koła, a niesforny Kadark, dalej nie pojawia się przy dziewczynie, ta gwiżdże ostro i krótko na tyle, aby nawet konie w jej rodzinnym pałacu zdołały ją usłyszeć. W końcu słyszy niewyraźny tętent kopyt, gdzieś po drugiej stronie wzgórza. Nie dochodzi dokładnie z tej samej strony, w którą uciekł wierzchowiec, ale domyśla się, że ten gamoń nie zrobił sobie przystanku na kolejną porcję jedzenia, tylko dalej jak ostatni kuc pognał przed siebie. Nawet dla takiego głodomora, w obliczu zagrożenia, jedyne, co się liczy to, jak najszybsza ucieczka.
Dziewczyna uważnie się przysłuchuje narastającym dźwiękom, walcząc z roślinami, które co rusz plączą się w jej długą suknię. Przystaje, zorientowawszy się, że nie zbliża się do niej jej oddany wierzchowiec. Przewraca oczami na myśl, że to może być jakiś przypadkowy podróżnik, szukający nieprzypadkowej zaczepki. Jakby mało jej było w ostatnim czasie problemów. Teraz jeszcze przyjdzie się jej użerać z natrętnym jegomościem, który zbaczając z głównego traktu, zapragnął przygód.
Kary koń, którego udało się dziewczynie wypatrzeć, zbliża się wolnym krokiem. Nieco dłużej zatrzymuje swoją uwagę na jeźdźcu, który, chwała Odynowi, nie jest Baldurem.
– Jesteś skrajnie nieodpowiedzialna. – Ellafina wzdycha ciężko, bo pomimo tego, że lekko przygłupawy blondyn jest natrętny, tak Loki... Lokiego nie jest w stanie rozgryźć, bo gdy wydaje się jej, że już wszystko odkryła i ma go w garść. Ten niespodziewanie podmienia karty wyłożone na stole. Z trojga złego, chyba lepiej byłoby spotkać seryjnego mordercę, ale jeśli wierzyć plotkom, czego bardzo nie chce robić, takowy właśnie przed nią stoi. – Jak na kogoś z rodu Kavalarisów dość szybko zgubiłaś konia.
Blondynka przewraca oczami. Mogłaby mu odmigać coś niezwykle uszczypliwego, ale całkowicie mijałby się to z jakimkolwiek celem. Jeszcze przez przypadek chlapnęłaby o jedno słowo za dużo i, a nóż dowiedziałby się o jej ostatnich podchodach. A to już całkowicie spaliłoby jej pozycję. Dlatego zerka na niego spode łba, dobrze wiedząc, że gra na więcej niż dwa fronty.
Wierzchowiec, którego dosiada mężczyzna, zarzuca niecierpliwie łbem, dając obojgu do zrozumienia, że już zbyt długo tkwią w jednym miejscu, a Kadarka, jak nie było, tak nie ma. Poirytowana do granic możliwości Ellafina, gwiżdże ponownie; w myślach obiecując sobie, że to już ostatni raz, kiedy go woła, za kolejnym razem odda tą kobyłę na wysokiej klasy szynkę.
Nagły gest dziewczyny wprawił Lokiego w nikłe zdziwienie. Uniósł brew, a jego koń zastrzygł uszami. Nigdy się nie spodziewał, że Ellafina de Kavalaris będzie gwizdać, niczym żołdak za kolejnym dzbanem wina. W tym samym momencie stwierdza, że raczej nieprędko wrócą do pałacu.
W końcu pojawia się zguba, która dość nieufnie przechodzi obok mężczyzny i z pełną skruchą wymalowaną na końskim pysku, podchodzi do swojej właścicielki, która w pierwszym odruchu klepie go po szyi, a następnie sprawdza, czy przypadkiem nie zrobił sobie krzywdy. Nie siląc się na zbędną grację wspina się na siodło. Odgarnia niesforne włosy i udaje jej się przyłapać Lokiego na nagłym odwróceniu wzroku. Zupełnie, jakby chwilę wcześniej się w nią nie wpatrywał.
Rusza przodem, nie mając najmniejszego zamiaru wracać do pałacu, gdzie jedyną rozrywką, na którą może sobie pozwolić, jest kolejna przechadzka po asgardzkich ogrodach, w niekoniecznie doborowym towarzystwie. O dziwo Loki nie oponuje, tylko rusza za dziewczyną powoli, aż w końcu się z nią zrównuje.
– Nie mniej mogłaś oszczędzić Sanii białej gorączki, bo jak na osobę skrajnie opanowaną, podejmuje bardzo pochopne decyzje. – Zaczyna po chwili milczenia, gdy zjeżdżają z łąki wprost na ubitą drogę.
Ellafina miga na tyle szybko, że Loki nie bardzo wie, czy chodzi jej o ciastka, czy raczej nie wtrącanie się w powody zachowania Sanii, które czasem mają swoje uzasadnienie. Dlatego nie dopytuje, tylko lekko pospiesza konia, żeby blondynka mu przez przypadek nie uciekła.
Suną między polami, do tej pory nie mijając żywej duszy. Z pewnością nim wrócą do pałacu cała reszta, jakże zacnego towarzystwa, zdąży zasiąść do posiłku. W końcu pora obiadu minęła kilka godzin temu i nawet jeśli Sol znajduje się jeszcze w miarę wysoko na nieboskłonie, tak powoli czuć w powietrzu nadciągający wieczór. Dobiega ich z oddali dźwięk wozów zwożących siano do chłopskich spichlerzy, a Ellafina obserwuje niewielkie, ruchome punkciki na jednym z pól, które pieczołowicie zajmują się wiązaniem okazałych snopków.
Wydawać się może, że kolejne gesty, które dziewczyna wykonuje, gdy tylko puści wodze są kierowane w powietrze, ale czarnowłosy mężczyzna nie może ich ignorować, kiedy niebieskie tęczówki skierują się w jego stronę wyczekująco. Przełyka ślinę, nie rozumiejąc, dlaczego w ogóle jego podświadomość kwestionuje jego jakże umiejętne wciskanie kłamstw.
Wzrusza ramionami.
– Chyba nie sądzisz, że jest jakaś większa tajemnica. Najprościej rzecz ujmując, nie znasz tych terenów Ellafino, a uwierz nawet Baldur, pomimo tego, że wychowywał się w Asgardzie, potrafi się zgubić w okolicznych latach, – odpowiada od niechcenia, a dziewczyna spogląda na niego z politowaniem. – Gdybym powiedział, że sam zaproponowałem Sanii, że cię odszukam, wydałoby ci się absurdalnie podejrzanie, bo taki rozkład wypadków, wystarczająco wskazuje na to, że swoich obietnic dotrzymuję, a będę patrzeć ci na ręce, dopóki sama nie popełnisz błędu.
Ellafina prycha, naśmiewając się pod nosem. Stwierdza z politowaniem, że gdyby uchodził za tak mądrego, na jakiego się kreuje, to już dawno nie musiałby jej obserwować. Prawdopodobnie musiałby się wtedy uciec do szantażu, który wykorzystałby do swoich własnych celów.
– Wiem, dlatego do tej pory nie powiedziałem ci, żebyś zmieniła miejsce, z którego wypuszczacie białowrony.
Dziewczyna jest na tyle zaskoczona wyznaniem mężczyzny, że minimalna zmiana środka ciężkości z jej strony, sprawia, że Kadark przystaje na moment. Gdy tylko ponownie zrównuje się z Lokim, rzuca krótkie, acz dosadne – Blefujesz.
– A wyglądam, jakbym blefował? – pyta, obdarzając dziewczynę dość przenikliwym spojrzeniem, na co ta tylko kręci głową.
Wyprzedza ją na kilka chwil, a gdy dziewczyna dalej się z nim nie zrównuje sam zatrzymuje wierzchowca. Zerka przez ramię. Przyglądająca się mu uważnie Ellafina, podąża w krok za nim. Loki ma wrażenie, że tym razem słońce nadaje jej oczom, niezwykle przeszywającą głębię błękitu. Delikatny uśmiech skrywa niebanalną uwagę, na jego temat, którą niechętnie się z nim podzieli.
Wystarczy jeden ruch dłoni blondynki, żeby odczarować nagle zatrzymany czas. Odgarniając kosmyk za ucho burzy zaklętą, idealną chwilę, która mogła trwać wiecznie, a oni równie długo mogliby wpatrywać się w siebie, nieświadomi tego, że już dawno utonęli we wzajemnych spojrzeniach oraz uśmiechach tak rzadko pojawiających się między tą dwójką, że każdy kolejny uchodzi za jedną z cudowniejszych chwil, jaką mogli oboje doświadczać.
W końcu, po kilku minutach leniwej jazdy i atmosferze nie zadanego pytania, które zaczęło się powoli kotłować pomiędzy nimi, mijają wóz wypełniony olbrzymimi blokami skalnymi. Woźnica odziany w ponczo idzie obok uginającego się, drewnianego pojazdu i miętosząc w ustach kawałek trzciny prowadzi za wodzę pięknego rumaka, któremu widocznie niestraszny jest ciężar przeładowanej furmany. Wciąż zgrabnie porusza się przed siebie, jakby wcale nie musiał podejmować zbędnego wysiłku, a jego praca nie była zbyt uciążliwa, dlatego daje to niechybnie złudne wrażenie płynięcia tuż ponad trawą, która zaledwie muska jego kopyta.
Furman ściąga z głowy na wpół podarty kapelusz, a rudy włos okala jego spocone od słonecznego żaru czoło. Prawie że niewyraźnie, nieco zbyt gburowato rzuca w stronę Lokiego, ciche i pospieszne:
– Wasza wysokość.
Widocznie zainteresowaną Kavalarisówne, obdarza niezauważalnym skinieniem głowy i spojrzeniem, którym zdaje się uciekać już za kolejny pagórek. Cmoka ponownie na zwierzę, a Ellafina nie zdąża się obrócić, gdy osobliwy mężczyzna wyjątkowo karlego wzrostu razem ze swoim wozem oddala się szybciej niżby się tego spodziewała.
Kim on jest?, miga pośpiesznie, zaintrygowana ową osobliwością.
– Nikim ważnym – Loki odpowiada zdawkowo, jakby mężczyzna, który ich minął był jego wielką kulą u nogi.
Dziewczyna marszczy brwi, po czym szybkimi gestami dodaje, Lodowy olbrzym z takim koniem, nie wygląda na nikogo ważnego. Nie zdziwiłabym się, gdyby był to jeden z wierzchowców Svadilfara. Loki przewraca oczami.
– Na zlecenie Odyna buduje mur wokół Asgardu. Ojczulek ma na tyle dużą obsesję na punkcie naszego bezpieczeństwa, że był w stanie przekonać nawet tego karłowatego Olbrzyma.
W takim razie Wszechojciec musiał mu obiecać prawdziwy skarb, skoro tak bardzo się spieszy i korzysta z pomocy nadprzyrodzonego złota. Do wiosny, jak nie zimy pewnie zdąży skończyć, miga pośpiesznie, a Lokiemu jest niezwykle trudno odczytać nagły oraz niezwykle swobodny potok gestów.
Czarnowłosy zwiesza bezwiednie głowę, uświadamiając sobie, z jak perfidną kobietą ma do czynienia, skoro wywleka na wierzch problem, którym zamierzał martwić się późną wiosną, gdy ów Olbrzym skończyłby wspomniany mur. W końcu Freja wyraźnie dała mu do zrozumienia, że jeśli nie odkręci zaślubin z tym wybrykiem natury, w które Loki bez skrępowania ją wpakował, może się pożegnać z wizją spłodzenia pierworodnego syna. A ta wizja wydaje mu się bardziej bolesna niż Mani z Solem i ich zemsta. Wizja czyszczenia stajen dzików powożących rydwan Słońca jest równie przerażająca, co groźby bogini piękna, ale jest się z tą myślą w stanie pogodzić.
Ellafina widząc malującą się na twarzy wojnę myśli chichocze pod nosem, już odruchowo rozglądając się po lesie, do którego właśnie wjechali. Oczywiście Sif zdążyła ją poinformować o zawartej umowie między Odynem a Olbrzymem, gdy jeszcze usłyszała, że ma niespotykanego w tej okolicy rumaka, wręcz musiała się upewnić, czy to nie jest przypadkiem jeden z legendarnych ogierów ze stajni jej wuja. Nie przypuszczała tylko, że jej słowa oraz niespodziewane spotkanie najętego robotnika, tak bardzo nachmurzy, już i tak posępną postać Lokiego.
Okolica wydaje się jeszcze bardziej przerzedzona i pagórkowata niż przedtem, ale dziewczyna nie jest pewna, czy to wina okolicznych drzew i ich równie dużych korzeni, które są na tyle gigantyczne, że gdyby wszystkie były puste mogłyby, by być używane jako okazałe domy mieszkalne.
Gdzieś z prawej udaje jej się usłyszeć trzask łamanych gałęzi, chrzęst deptanych liści. Czujnemu oku udaje się wychwycić w oddali bezkształtny ruch, który dopiero po chwili zaczyna formować się w dwie, męskie postacie. Mogłaby nie zwracać na nich zbytniej uwagi, ale przewieszone ubranie oraz charakterystyczny ubiór, który widywała przez ostatnie lata na polach bitwy sprawia, że tętno wyraźnie jej przyśpiesza, a mięśnie zaciskają się gotowe do ataku. Kadark, czując nagłą zmianę postawy jeźdźca zarzuca łbem.
Wiedziona wewnętrznym przeczuciem przysłania jedną dłonią usta Lokiego, który w końcu zebrał się, żeby wygłosić jakąś ciętą ripostę. Drugą natomiast łapie jego wodze i stopuje karusa. Mężczyzna w pierwszej chwili próbuje się wyrwać, ale widząc zacięty wyraz twarzy dziewczyny prostuje się w siodle i jednym skinieniem daje jej do zrozumienia, że może zabrać rękę z jego ust. To nie tak, że nagle zacząłby krzyczeć.
Niezwykle powoli odsłania usta księcia, jakby w obawie, że mógłby wydać niepotrzebny dźwięk, co gorsza nie tyle niepotrzebny, ile zbyt głośny. Po czym wskazuje na jeden z oddalonych gąszczy i przedzierających się przez nich mężczyzn. Loki nie musi pytać o co jej chodzi. Sam orientuje się w sytuacji. Dostrzega wskazywanych osobników. Zaciska usta w wąską linię. Nie planował tego dnia pakować się w żadne dodatkowe. A fakt, że po asgardzkich lasach szwendają się bezprawnie osoby w muspelheimskich mundurach, to nie jest coś obok czego mógłby przejść obojętnie.
– Wracaj do pałacu. – rzuca krótko i rusza w stronę domniemanego obozowiska, mając nadzieje, że ten jeden raz dziewczyna go posłucha, nie doprowadzając tym samym do niepotrzebnych problemów.
Problem w tym, że Ellafinę cechują dwie rzeczy. Skłonność do pakowania się w kłopoty i kompletny brak zaufania w stosunku do wszystkiego, co Loki planuje zrobić. Dlatego nie wraca do stajni, tym samym nie sprowadza zbrojnej pomocy, a oni nie rozchodzą się w dwie różnie strony. Dziewczyna robi coś zgoła innego, coś wydawać się może bardziej głupiego. Rusza Kadarkiem za Lokim i dopiero teraz Norny zauważają, że dwie odmienne wstęgi zaczęły się niezwykle powoli łączyć, a wszechświaty tej dwójki właśnie wskoczyły na dość zawiłą, wspólną ścieżkę.
✯
hehe,
nikt się nie spodziewał rozdziału szybciej niż za rok.
w końcu będą cliffhangery
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top