18. ᴀᴅ ᴇQᴜɪꜱ
ᴀᴅ ᴀꜱɪɴᴏꜱ
Chciałaby wiedzieć, dlaczego Loki znowu nie pojawia się na żadnym z posiłków. Nie natknęła się na niego przez cały dzień, a nawet nie stara się zachowywać dyskretnie. Czuje się zaniepokojona swoim nagłym zainteresowaniem jego osobą, ale wyjątkowo uparcie stara to sobie usprawiedliwić przezornością.
Co nie zmienia faktu, że jest sfrustrowana, gdy nie wie, czy przypadkiem na nią nie czyha za kolejnym zakrętem, albo pod jedną z wierzb.
Przestaje zwracać uwagę na wymowny wzrok Sanii. Powinna zacząć jej słuchać uważniej. W końcu trzy białowrony z Diafanis nie dość, że budzą niezdrowe podejrzenia, to w dodatku są omenem złych wieści.
Dlatego we dwójkę udają się do przestronnej oranżerii. Promienie słońca wpadają przez przeszklone ściany, a pośród wysokich i potężnych roślin Ellafina czuje się niezwykle mała. Mijają kolorowe klomby. Część kwiatków zamyka kielichy, gdy obok nich przechodzą. Kamienna ścieżka prowadzi je między poskręcanymi pniami drzew. Wciąż nie są pewne, czy aby na pewno słyszą szum wody. Zresztą, taka ewentualność byłaby niemożliwa; w końcu znajdują się w budynku, a nie na świeżym powietrzu.
– A i Nusai wspomina, że Arani daje mu w kość. Niewiele brakuje, żeby zamknął ją w kufrze i utopił – relacjonuje treść jednego z otrzymanych listów. Ellafina delikatnie się uśmiecha na wspomnienie rodzeństwa. Pyta o ojca. – Hildr nie wspominała o żadnych planach Veraksa. Myślę, że po ostatnim razie wciąż ma wyrzuty sumienia i na razie pozwala nam działać na własną rękę.
Blondynka przytakuje jej w odpowiedzi. Przystaje nieopodal marmurowej figury obrośniętej bluszczem. Przymyka oczy, próbując zebrać myśli.
– Nie musisz podejmować decyzji już teraz. Przesłanki o tym, że Bezkosty panoszą się na granicy Diafanis, wcale nie muszą być prawdziwe. Dobrze wiesz, jak bardzo wieśniacy są przewrażliwieni – stwierdza pośpiesznie, mając nadzieję, że uda jej się przekonać dziewczynę do chwili odpoczynku. – Zresztą pamiętasz, jak było z merenam.
Finka krzywi się nieznacznie na wspomnienie panoszącego się domniemanego stwora. Ostatecznie za całe zamieszanie były winne dzieciaki, które cóż... Postanowiły się zemścić za te wszystkie, straszne legendy opowiadane przed snem. Przecież każdy wie, że tylko nocą podchodzą pod okoliczne wioski, a wcześniej słychać podejrzane, nocne bulgotanie.
Ostatecznie Sania musi zapamiętać kilka krótkich rozporządzeń.
– Jesteś pewna? Wysłanie kogokolwiek na teren Surtra jest równoznaczne z wyrokiem śmierci – mówi z wyraźnym przekąsem.
Na szczęście Sanii, Ellafina jest zapobiegliwa i prosi ją o wysłanie Sacredosowi dość krótkiej wiadomości, że gdy będzie w Muspelheimie szukał dla niej prezentu, niech przy okazji trochę powęszy. Nie chce przeżyć powtórki sprzed kilkuset lat. Niech, chociaż jej rodzeństwo ma spokojne dzieciństwo.
– Niech Ci będzie. Mam coś jeszcze dla ciebie zrobić? – pyta, nim zabierze się za rozsyłanie białowronów. Finka uśmiecha się szelmowsko. – Niepotrzebnie pytam.
Dziewczyna prosi ją o znalezienie pewnej służki, którą spotkała ostatnim razem. Poza tym bardzo chciałaby jutrzejszego dnia porozmawiać z Friggą.
– Nie licz na spokojną przechadzkę w samotności. Na pewno wyślą z nami straże – zauważa ciemnowłosa. – Więc radzę ci niczego nie kombinować.
Ellafina unosi dłonie w obronnym geście, dając znać, że niczego podobnego nie planuje. Chociaż zadziorny błysk pojawiający się w oku mówi zgoła coś innego.
– A i póki pamiętam. Baldr rozpytuje o ciebie od samego rana, więc postaraj się być dla niego miła i nie uciekaj, gdy tylko go spotkasz. – Przestrzega ją, jakby od tego zależało ocalenie resztek jej dobrego wychowania. – Może wcale nie jest taki głupi, na jakiego wygląda.
Blondynka posyła jej pełne politowania spojrzenie. Sania zachowuje się dzisiaj gorzej niż Nasilia przez ich kilkudniowy pobyt. Aż zaczyna się zastanawiać czy przypadkiem nie zamieniły się ciałami.
W końcu zostaje sama i za bardzo nie wie, co mogłaby robić. Zapewne za niedługo zjawi się jeden z książęcych braci, z którym niekoniecznie chce spędzać czas. Ich ostatnia wycieczka po pałacowych ogrodach była udana tylko dlatego, że dzięki małej Aranii udało jej się uciec, nie urażając niczyjej dumy. Teraz może być nieco trudniej, ale gdyby spróbowała dotrzeć do stajni, co może być trudne, biorąc pod uwagę, że aby się do niej dostać musiałaby wyjść Baldrowi naprzeciw, mogłaby wywinąć się z nieprzyjemnego obowiązku dotrzymania mu towarzystwa.
Wciąż nie wie, czy w murze porośniętym bluszczem znajdują się ukryte drzwi, a nie wypada jej o to pytać. W końcu jest tylko gościem.
Przystaje, gdy słyszy szmer między niskimi gałęziami jednego z drzew. Już odruchowo sięga dłonią do niewidocznej dziury – zrobionej z prawej strony sukni – by poczuć pod palcami rękojeść noża sprężynowego przymocowanego do uda. Przestaje panować nad tym uspokajającym odruchem. Skumulowane w ciągu kilku sekund napięcie schodzi z niej, dopiero gdy dociera do niej gardłowy skrzek, a zaraz potem spomiędzy liści wyłania się ptasia główka, którą zdobią trzy długie pióra, zakończone kolorowymi oczami.
Zwierzę przygląda się dziewczynie z niekrytą ciekawością, zupełnie jakby była eksponatem na wystawie, starym obrazem, albo smukłą rzeźbą. Ellafina wyciąga rękę ze sztucznej kieszeni, na co ptak reaguje nagłym trzepotem skrzydeł. Gałąź kołysze się niebezpiecznie pod wpływem jego ruchu. Prostuje dumnie szyje, rozglądając się wokół i upewniając, że nikt go nie obserwuje.
Ellafina w panice cofa się o kilka kroków, gdy potężne ciało ptaszora z imponująco długim ogonem w końcu ląduje na posadzce. Porusza kilkukrotnie skrzydłami, włócząc nieporadnie nogami. Wyciąga się w stronę dziewczyny, domagając się pieszczot. Ta w obawie przed utratą palca, albo – co gorsza – całej dłoni, najpierw trochę niepewnie głaszcze jego drobną głową. Z jego gardła wydobywa się pełne aprobaty gulgotanie.
– Ellafino? – Uśmiech momentalnie schodzi z jej twarzy, gdy słyszy nawoływanie. Całkowicie zapomniała o swojej taktycznej ucieczce. Zaczyna zazdrościć rajskiemu ptakowi, gdy spłoszony najzwyczajniej w świecie znika, rozpływając się w powietrzu.
Dziewczyna staje na równe nogi i rozgląda się dookoła w poszukiwaniu wyjścia z oranżerii. Nerwowo przygryza wargę, gdy decyduje się nadłożyć drogi, próbując dostać się do wschodniego wyjścia. Ma nadzieję, że monumentalne kolumny posłużą za idealny kamuflaż. W pewnym momencie nawet nie jest pewna czy wybiera lepszą opcję.
Zatrzymuje się dopiero przy drzwiach, niepewnie wychylając głowę na zewnątrz, aby upewnić się, że nigdzie na horyzoncie nie ma blondwłosego księcia. Naprawdę chciałaby nie wierzyć w te wszystkie opowieści Sif oraz Thora, ale Baldur, to przedziwna istota chodząca po tym świecie, z którą nie chce mieć do czynienia. Jeszcze zaczęliby ją swatać, a na kolejny swój ślub nie ma najmniejszej ochoty, dlatego odwraca się, wciąż postępując przed siebie, patrząc w przeciwnym kierunku.
Zamiera, gdy słyszy za sobą miarowe kroki. Przeklina w duchu nieuwagę. Jak mogła iść tyłem i nie obserwować niczego innego tylko skupić się na miejscu, z którego przyszła.
Lata treningów zaprzepaszczone przez jej kaprysy, a gdyby widziała ją teraz Thrud, z pewnością by ją wyśmiała.
Chowa się za jedną z kolumn. Wstrzymuje oddech, gdy miarowe kroki cichną, a oczyma wyobraźni już widzi, że przez najbliższe trzy godziny będzie skazana na pogawędkę o rodzajach grzybów, albo o szydełkowych splotach.
– Wiem, że Baldr jest idiotą, ale żeby przed nim uciekać i chować się w najbardziej odsłoniętym miejscu? – Czuje ulgę, gdy słyszy tuż obok siebie znajomy głos, który chyba zawsze ocieka kpiną. Gwałtownie odwraca głowę w jego kierunku, napotykając znajomy półuśmiech. – Naprawdę nie obraziłbym się, gdybyś się go po prostu pozbyła.
Czy on właśnie do niej mrugnął? Zdziwiona rozchyla usta. Jest wręcz pewna, że właśnie śni, bo nigdy nie zauważyła, aby Loki zachowywał się w ten sposób; w dodatku względem niej. Zazwyczaj raczy ją powściągliwością i słusznymi podejrzeniami, które są poniekąd obdarzone jego dość uszczypliwym humorem.
Co gorsza, Finka przez ten jeden gest traci cały swój wojowniczy rezon. Ewidentnie jest z nią coś nie tak.
Opiera się bokiem o filar, krzyżując ramiona na piersi. Posyła mu pełen politowania uśmiech.
– Na twoim miejscu już dawno bym to zrobił. – Uśmiecha się leniwie, pochylając się w jej stronę.
Ellafina jest całkowicie zbita z tropu i nawet przechodzi jej przez myśl, że ta cała sytuacja to wytwór jej zmęczonej wyobraźni. Przecież w ostatnim czasie mogła liczyć z jego strony na podejrzliwość połączoną z pełnym pogardy spojrzeniem. Chyba że dziwnym trafem źle interpretuje jego gesty.
– Loki dobrze, że cię widzę. – Czarnowłosy spogląda na nią przebiegle, odwracając się do dziewczyny plecami. Wciąż opiera się o filar. – Nie widziałeś może Ellafiny? Sania wspominała, że tutaj ją znajdę.
Przez trzy uderzenia strwożonego serca trwa przytłaczająca cisza, która biedną blondynkę przyprawia o nieprzyjemny zawrót głowy.
– Nie, dlaczego miałbym wiedzieć, gdzie jest?
– Bo wiecznie chodzi za nią twój cień? – zauważa, jakby to była znana wszystkim oczywistość.
Dziewczyna z niemałym zdziwieniem wpatruje się w plecy Lokiego. Przypuszczała taką ewentualność, ale nie przyszło jej do tej pory sądzić, że przez cały czas ciągnie za sobą ogon. Przechodzą ją ciarki, gdy uświadamia sobie, że mógł ją widzieć w całkowitym negliżu.
Czarnowłosy wzdycha przeciągle, przenosząc ciężar ciała na lewą nogę.
– Mówił ci ktoś, że wtykanie nosa w nieswoje sprawy zazwyczaj kończy się jego obiciem? – mówi chłodno na tyle, że to Finkę obejmuje przejmujący dreszcz. Baldr zdążył się już przyzwyczaić do tego tonu głosu. – Sądziłem, że tej jedynej lekcji nie trzeba ci powtarzać.
– I właśnie dlatego cię nie znoszę. – odpowiada mu. – A ty się dziwisz, dlaczego Odyn wiecznie podejrzewa o sprzymierzanie się ze złem.
O mały włos, a Ellafina zostałaby zgnieciona przez czarnowłosego, gdy niespodziewanie się cofa. Baldr mija obojętnie brata, nie zdając sobie sprawy, że nie dość, że dziewczyna wszystko słyszy, to Lokiemu ponownie udaje się go okłamać. Nawet nie zerka za siebie, tylko wchodzi do jednego z mniejszych ogrodów, mając nadzieję na znalezienie Kavalarisówny, która jako jedyna – przynajmniej jego zdaniem – nie stara się go wyprowadzić w pole.
Przecież ów gołąb mógł nie trafić do jej komnaty, co wcale nie znaczy, że zaproszenie spłonęło w płomieniu świecy.
Loki z wielkim trudem znosi uważne spojrzenie blondynki. Przez moment zastanawia się nad taktycznie rozegraną ucieczką, która niestety mija się z jego celem. Dziewczyna przesuwa się wzdłuż kolumny, tracąc nim całe zainteresowanie, a przynajmniej taki efekt stara się uzyskać.
W końcu może być spłoszoną łanią, jak i niezwykle kuszącym kwiatem.
Uśmiecha się do siebie, gdy przy kolejnym mijanym filarze słyszy za sobą miarowe kroki mężczyzny. Znudzona okręca się wokół marmurowego monumentu. Przytrzymuje się gładkiego słupa, żeby przypadkiem grawitacja nie pociągnęła ją w dół. Włosy zsuwają się jej z ramion. Przekrzywia lekko głowę.
– Nie zamierzasz nic z tym zrobić? – pyta ją poirytowany, na co Ellafina wzrusza ramionami. – Powiedzieć? – Nie zdąża się ugryźć w język, zanim zrozumie, jak głupia i nietaktowna jest ta uwaga.
Miga mu, że przed Baldrem może uciekać całą wieczność, ale prędzej któreś z nich da sobie spokój.
– Dobrze wiesz, że nie to mam na myśli.
Odcina jej drogę ucieczki, zakleszczając między sobą a marmurowym postumentem. Dłonie kładzie, bo obu stronach dziewczyny na wysokości ramion. Niechętnie przyznaje przed sobą, że uwielbia mierzyć się z nią na spojrzenia. Czasem ma wrażenie, że przez ich dość częste drobne utarczki nie może pozbyć się błękitnych oczu dziewczyny i wciąż walczy z ich głębią, gdy uda mu się zasnąć.
Prześladuje go nawet nocą w ten najsłodszy i najbardziej bolesny sposób.
– Dla własnego dobra przestań próbować grać mi na nosie – syczy przez zaciśnięte zęby. – To się może źle dla ciebie może skończyć, a teraz z łaski swojej pójdziesz ze mną.
Nie sili się na wyjaśnienie propozycji, która brzmi jak rozkaz, któremu lepiej się nie sprzeciwiać, jeśli chce się pozostać przy życiu.
Ellafina z niemałym zaskoczeniem podąża za mężczyzną. Rezygnuje z wymuszenia na nim jakichkolwiek wyjaśnień, gdy widzi jego ostre spojrzenie i brwi ściągnięte w posępnym grymasie. Z drugiej strony może być ciekawie. Niepozornym ruchem dłoni dotyka uda. Czuje pod materiałem sukienki zarys przyczepionego na rzemieniu noża sprężynowego. Oddycha z ulgą i przechodzi jej przez myśli, że nawet jeśli Lokiemu przyjdzie do głowy ją, w jakiś sposób zaatakować, ma przy sobie odpowiednie środki aby się bronić.
Na zdradziecki flirt jest zdecydowanie zbyt wcześnie. Co nie zmienia faktu, że planuje go użyć w odpowiednim czasie.
Loki podchodzi do jednej ze ścian pałacu, przy której staje się zupełnie niezauważalny dla innych. Nie padnie na nich wścibski wzrok strażników, a ozdobny żywopłot jest na tyle wysoki i gęsty, że nikomu nie przyjdzie do głowy, aby się przez niego przedzierać. Naciska jedną z cegieł, która wsuwa się do wnętrza muru, by po kilku sekundach z cichym trzaskiem odskoczyć, otwierając tym samym ukryte przejście.
– Obiecałem ci, że będę cię mieć na oku, ale dopóki wszędzie się pałęta ten patałach, nie mam zamiaru za tobą ganiać – stwierdza dobitnie, gestem ręki zapraszając ją do ciemnego korytarza, w którym pachnie wilgocią.
Kładzie dłoń u dołu jej pleców, delikatnie popychając do środka. Tkwią w ciemnościach, gdy mur zatrzaskuje się za nimi. Ellafina słyszy wyłącznie ich oddechy i czuje, jak Loki przesuwa się obok niej. Stąpa wyjątkowo cicho. Najeża się, przygotowują do ewentualnej ucieczki, tylko w którą stronę? Otacza ją gruby mur, a ciasny korytarz pewnie ma wyjście tylko z jednej strony.
O mało nie uderza mężczyzny, gdy ten niespodziewanie łapie ją za rękę, chcąc nakłonić do dalszego marszu. Ściska mocniej jego dłoń, gdy posłusznie, na oślep podąża za nim. Nie czuje się dobrze, gdy robi te dwa wymuszone kroki. Ta sytuacja przypomina jej o wydarzeniach, o których wolałaby zapomnieć na zawsze.
Niespodziewanie potyka się o kamienny stopień. W tym samym momencie zapala się jedna z pochodni przymocowanych do ściany. Przymyka oczy, by uspokoić drżące serce – obecność Lokiego wcale jej w tym nie pomaga, za co gani się w myślach. Prostuje się, zerkając na niego. Odnosi wrażenie, że on doskonale wie, że to nie przez stopień tak nagle zbladła.
Bez zbędnego słowa kieruje się po krętych schodach, czemu towarzyszy roziskrzanie się kolejnych pochodni, które mija. Dziewczyna wręcz przeskakuje po dwa stopnie, żeby dorównać mu kroku.
Gdy w końcu docierają na sam szczyt, a blondynka o mały włos nie zatrzymuje się na plecach mężczyzny, nie rozumie, dlaczego zabrał ja w to miejsce. Gdy jeszcze chwilę wcześniej zdawał się jej grozić.
Przestronny pokój wsparty na kolumnach, które łączą się zaokrąglonymi łukami, robi na niej piorunujące wrażenie. Szczególnie gdy świece zaświecają się w tym samym momencie, a ich blask odbija się od pozłacanych instrumentów badawczych. Myślała, że widziała już wszystkie, gdy w ostatnim czasie spędzała większość czasu w nadwornej pracowni Sacredosa. Ale przyrządy, jakie ma przed oczami zostały wyciągnięte z najgłębszych czeluści. Ciężkie kotary tylko częściowo zasłaniają światło słoneczne.
Podchodzi do jednego ze stołów, na którym zostały rozłożone już pożółkłe mapy nieboskłonu. Obok, w nieładzie, leżą znane jej przyrządy badawcze. Nie ma problemu z rozpoznaniem astrolabium, ale jest pewna czy mam przed sobą prawdziwy oktant. Przygląda się pokreślonemu pergaminowi, z częściowo naniesioną siatką gwiazd, których nie potrafi dopasować do znanych jej gwiazdozbiorów.
Loki tymczasem nalewa do kielichów orzeźwiającego wina i kątem oka przygląda się poczynaniom dziewczyny, którą zaprosił do swojej ukrytej pracowni. Oczywiście większość myśli, że miesza eliksiry w przystosowanej do tego komnacie, do której zupełnie przypadkiem weszła Aranii i zaczęła się cała ta idiotyczna gra w zagadki.
Podchodzi do Ellafiny, podając jej naczynie z napojem. Ta niepewnie przygląda się zdobionej niewielkimi kryształkami czaszy. Przygryza wargę.
– Znam znacznie lepsze sposoby na pozbycie się ciebie niż trucizna w napoju. – Wyszczerza się i sam pierwszy kosztuje wina, które niegdyś udało mu się wykraść z piwniczki. Zabranie beczułki miodu Kvasira z już i tak kurczących się zapasów jest bardzo ryzykowne.
Finka upija łyk chyba tylko dlatego, żeby przekonać czarnowłosego, że wcale go nie podejrzewa o knucie za jej plecami. W końcu granie blond idiotki może wyjść na dobre. Odkłada puchar na stolik tak, aby przypadkiem nie wylać jego zawartości na woluminy. Czuje się bardzo niezręcznie.
– Zapytaj mnie. – Dziewczyna marszczy brwi. – Zapytaj mnie o to, dlaczego wszyscy mają mi za złe, to co się stało z Sigyn. Przecież Freja ci o tym wspominała, dlatego jesteś do mnie tak bardzo uprzedzona.
Nie, miga pośpiesznie, ale ma wrażenie, że jej odpowiedź jest bezsensowna. Zaskoczył ją tym pytaniem i owszem szukała na własną rękę jakichkolwiek informacji, skoro wszyscy milczą na ten temat, jakby ktoś rzucił na nich klątwę, albo raczą ją irytującymi ogólnikami.
– Zapytaj – mówi głosem, który powoduje u niej mimowolnie drżenie rąk. A może to serce?
Ellafina zaciska usta.
Dlaczego, powoli porusza dłońmi, dlaczego rysujesz mapę nieba?
Loki parska, spuszczając głowę. Spogląda na nią z tajemniczym błyskiem w oku. Dziewczyna nerwowo przełyka ślinę.
– Pozwól za mną, proszę.
Prowadzi ją na taras wieży. Nerwowo zerka to na mężczyznę to na niewielką balustradę.
– Mało kto o tym wie, więc poniekąd możesz czuć się zaszczycona, ale lubię badać to, co mnie intryguje. – Posyła jej filuterny uśmiech, jakby nie mówił teraz o ciałach niebieskich. – W Diafanis gwiazdy na niebie układją się w zupełnie inne konstelacje niż te w Asgardzie, co zaprzecza temu, co spisali wieki temu nadworni astronomowie, że krainy Yggdrasilu oprócz konarów, łączą gwiazdy. I dziwnym trafem tam, skąd pochodzisz, to prawo się nie sprawdza, a mimo to odnoszę wrażenie, że diafanijskie niebo uzupełnia to asgardzkie, jakby było kolejną częścią tajemnicy naszych przodków.
Staje tuż za nią. Kavalarisówna czuje na plecach ciepło jego ciała. Przesuwa wzdłuż jej ramienia i wyciąga rękę dziewczyny, subtelnie dając jej sygnał, aby otworzyła dłoń. Przyciąga ją bliżej siebie, oplatając wolnym przedramieniem talię blondynki. Bez skrępowania opiera brodę na czubku głowy Ellafiny, co jest tylko pretekstem do tego, aby móc zaciągnąć się zapachem znienawidzonych frezji.
Trwają w tej pozycji długie minuty, bo w końcu, żeby złapać gwiazdę, trzeba być niemiłosiernie cierpliwym.
Gdy Ellafina w końcu wraca późną nocą do komnaty i kładzie się na łożu, czuje, że jest pijana, a policzki niemiłosiernie ją pieką. Tylko nie wie, czy to przez ilość wina, jaką udało jej się wypić czy raczej to, że wciąż czuje na sobie dotyk Lokiego.
☆
Tak długo nie było żadnego rozdziału. Tak obiecałam maraton. Tak będzie maraton. Tak próbuje ogarnąć swoje życie.
<3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top