14. ᴄᴏɴᴠᴇɴᴛɪᴏɴᴇꜱ ɴᴏɴ ꜱᴏʟᴜᴍ
ᴘʀᴇɴᴜᴘᴛɪᴀʟ
Długie, zwiewne firany poruszają się pod wpływem porannego wiatru, a otwarte ościeżnice sprawiają, że powietrze w komnacie jest niezwykle rześkie. Chyba tylko ono wynagradza napiętą atmosferę, jaka panuje na diafanijskim zamku, od zeszłego wieczora. Na szczęście pewnej młodej damy jej nagłe wtargnięcie na wieczerzę, a następne opuszczenie posiłku bez słowa zostaje przyćmione nerwowym przygotowaniem do złożenia przysięgi, wedle tradycji weselnej, przed kamiennym obliczem Var.
Para służek pod czujnym okiem Sanii uwija się wokół zgrabnej dziewczyny, stojącej tyłem do zwierciadła, osadzonego na ozdobnym stojaku. Jasnymi wstążkami zawiązują gorset wokół talii blondynki, która ma wrażenie, że w ogóle nie złapie powietrza, jeśli zacisną to nieszczęsne narzędzie tortur jeszcze bardziej. Jej wieloletnia służka podaje kielich wypełniony słodkim winem; niewiele brakuje, aby do ołtarza poszła lekko chwiejnym krokiem. Gdy przychodzi Ellafine ubrać skromną suknię w odcieniu lekko przybrudzonej bieli z gustowną wstawką ze srebra – łączącą materiał w okolicy obojczyków, tworząc tym samym gustowny dekolt – czuje się, jak przy zakładaniu pogrzebowego kiru. Brakuje tylko osobnego atłasu, aby okryć twarz, a mogłaby być pewna, że zostanie złożona do łodzi, którą uroczyście podpalą łucznicy. Kobiety poprawiają długie włosy upięte w elegancki kok. Na poduszce z czerwonego jedwabiu, ognistowłosa dziewczyna, niewiele młodsza od Ellafiny, podaje do wyboru ozdobne spinki i grzebyki wykonane z czystego srebra, które zostały przyozdobione szlachetnymi kamieniami, złowionymi w jedną z tych legendarnych nocy, mających miejsce raz na tysiące lat.
W tym dniu nie chce nosić kwiatów, które tak bardzo kocha. Już nie chodzi o ulubione frezje, które nijak pasują do uroczystej sukni. Kwiaty są cudownie, ciepłym życiem, a ona, pomimo świecącego tego dnia słońca, jest zimna niczym górski kryształ wyciągnięty z ciemnej jaskini.
Po chwili wahania wybiera delikatny grzebyczek nakrapiany diamentowymi kwiatami, który Sania z niewiarygodną troską wsuwa w jej włosy. Wieloletnia towarzyszka niedoli pozwala się odwrócić w stronę ogromnego lustra. Brunetka staje wciąż za nią i stara się dodać otuchy, gdy widzi, jak Ellafina tępo wpatruje się w swoje odbicie. Pomimo tego, że słyszy delikatny szept tuż obok ucha, który zachwyca się jej urodą, tak naprawdę śmie twierdzić, iż nie wygląda jak prawdziwa ona. Ukrywa się pod maską dumy i zobojętnienia, którą zdążyła nałożyć, aby nikt nie śmiał pytać o samopoczucie. W końcu sam Lord Surtr, zapewne pragnie żony na miarę mroku.
Chwilę zachwytów przerywa nagły skrzyp drzwi, któremu towarzyszy dystyngowane dygnięcie służek. Nim Veraks postawi kolejny krok, mija kilka dłuższych sekund, podczas których przychodzi mu zachwycić się urodą córki.
– Zostawcie nas samych, proszę – mówi, nie odrywając wzorku od pierworodnego dziecka.
Gdy służki opuszczą komnatę, dopełniając wszystkich potrzebnych kurtuazji, podchodzi do dziewczyny, całując ją czule w czoło. Zamyka w ojcowskim uścisku drobne ciało, a ona opiera się o jego ramię. Napawa się tą chwilą do woli, mając świadomość, że już nie będzie mogła zaznać tylu ojcowskich czułości.
– Ellafino – dłonią odgarnia kosmyk włosów z jej czoła i niemal z dumą spogląda w oczy pierworodnej – moja najukochańsza, Ellafino.
Pomimo wszelkich starań nie udaje mu się ukryć drżącego głosu. Nie wypuszcza jej ze swych objęć, jakby była jego cennym skarbem; cudownym ptakiem, który spłoszony opuści go na zawsze. Opiera brodę o czubek głowy dziewczyny, nie martwiąc się zepsuciem wielogodzinnej pracy służących. Przymyka oczy, a czas wydaje się na moment zatrzymać, pozwalając nacieszyć się swoją wzajemną obecnością. W końcu za niespełna godzinę już na zawsze opuści dom.
– Mam nadzieję, że matka nie krzyczała na ciebie zbyt często. Z trudem udało mi się ją przekonać, aby razem z Friggą udały się na spacer i nie przeszkadzały w przygotowaniach. – Śmiejąc się, nachyla do jej ucha. – Wciąż nie potrafi przeboleć, że nie zjawiłaś się na lekcjach u kurtyzan.
Zakłopotanie, jakie udaje mu się wywołać u córki, wprawia go w rozbawienie, a nieznaczny rumieniec, jaki pojawia się na jej policzkach, przynosi również ze sobą wspomnienia, które mężczyznę napawają, stłamszonym tego dnia, sentymentem.
– Obiecaj mi, że dasz sobie radę i ustawisz ich wszystkich do pionu. Szczególnie Surtra. Niech dziad cię popamięta. – Stara się obrócić całą sytuację w żart. – Wiem, jak bardzo masz mi za złe tę sytuację. To nie tak miało wyglądać, bo chciałem dać ci przyszłość, na jaką zasługujesz i męża, przy którym nie będziesz już musiała walczyć o życie. Wybacz mi, proszę, Moja Droga.
Nie odpowiada, a jedynie gładzi policzek ojca, w jego spojrzeniu dostrzegając te wszystkie nieprzespane noce i koszmary dręczące jego umysł. Widzi zmarszczki na czole, pojawiające się pierwsze siwe pasma w brodzie mężczyzny. Nie jest w stanie się na niego gniewać. Przecież ona nigdy przedtem nie była na niego zła, więc teraz również nie będzie, ani nigdy; nawet jeśli nieświadomie sprzedał ją Odynowi. To już nie jest kwestią dobrego wychowania, czy też przyjętych zasad, że zawsze powinna ojca kochać i nigdy się od niego nie odwrócić. Zawdzięcza mu tak wiele rzeczy, a jedyny możliwy sposób, w jaki mu podziękuje – między innymi za to, że ma możliwość jeszcze raz spojrzeć w jego oblicze przepełnione mądrością – to prosty, wyuczony gest oraz jej zniewalający uśmiech, w którym zakocha się niemal każdy.
– Dołącz do nas, kiedy będziesz gotowa. – Niemal z czcią całuje jej dłonie, zupełnie, jak jego lud, gdy parę dni temu pojawiła się na głównym placu powstającego z popiołu miasteczka.
To niewinne pozwolenie zdaje się rozbrzmiewać w powietrzu jeszcze długo po wyjściu władcy, dając jej ciche przyzwolenie, aby w zamkniętej komnacie spędzić wieczność, a później czmychnąć balkonem, zakradając się do stajni i znikając do momentu, aż stwierdzi, że wypadałoby wrócić; ewentualnie świat pochłonie wojna.
Składa dłonie, jak do pacierza, opierając brodę na czubkach palców. Obraca się bezcelowo wokół siebie, żeby poczynić leniwy krok w stronę stołu z kwiatami. Nie powinna zadręczać się niepotrzebnymi rozważaniami, popadając tym samym w błędne koło. Choć z drugiej strony, co ma robić, skoro to jest jej ostatni dzień w rodzinnym miejscu. Ktoś pewnie by jej powiedział, aby zrobiła coś szalonego, ale ze względu na wyraźne ograniczenie przestrzeni, zrezygnuje z ekscytujących wojaży na końskim grzbiecie, które skończą się potarganą sukienką. W takim wypadku poprzestanie na uraczeniu się jednym z pozostawionych owoców.
– To było doprawdy – niespodziewanie padające słowa zamierają na moment, dając dziewczynie złudną szansę na otrząśnięcie się z szoku – wzruszające.
Nawet nie wie, czy szybciej dostaje gęsiej skórki, pod wpływem ukrytej iron, czy odwraca w stronę mężczyzny, który widocznie lubuje się w niezapowiedzianych wizytach. Nonszalancko opiera się o przeciwległą ścianę, uderzając rytmicznie palcami o blat wysokiej komody. Przez chwilę toczą zażarty pojedynek na spojrzenia, ale gdy żadne z nich nie zamierza mrugnąć ani, tym bardziej, ruszyć się z miejsca, należy uznać starcie za patowe i oczekiwać kolejnej okazji do potyczki.
– Niemniej jestem pod wrażeniem tego, z jakim spokojem znosisz to wszystko.
Powoli, z charakterystycznym dla siebie dumnym ruchem, odpycha się, idąc w stronę dziewczyny. Ellafina nieznacznie mruży oczy, próbując dostrzec w jego gestach, choć cień celu tej niespodziewanej wizyty, bo akurat Loki jest ostatnią osobą, która mogłaby ją odwiedzić. Ostentacyjnie mija blondynkę, obdarzając jednym filuternym uśmiechem i zaplatając dłonie za plecami, staje skierowany twarzą w kierunku marmurowego tarasu – wychodzącego wprost na pałacowy ogród z oranżerią.
– Niemniej, nie przyszedłem tutaj, aby prawić ci komplementy, a tym bardziej gratulować zamążpójścia – mówi z wyraźnym znudzeniem. – Pragnę złożyć ci propozycję, nie do odrzucenia. – Wolnym ruchem odwraca się w jej stronę, a cienie padające na jego twarz, złowrogo podkreślają przebiegłe spojrzenie. – W końcu wciąż jesteś mi winna przysługę za milczenie i przykrym by było, gdyby twój małżonek dowiedział się, zupełnie przez przypadek, że w przedślubną noc zabiłaś jednego z jego, podobno najlepszych, szpiegów.
Przerywa swój monolog, napawając się zasianym ziarnem strachu. Ellafina nieświadomie zaczyna skubać wargi, a oczy rozszerzają się w niedowierzaniu. Przecież dałaby sobie obciąć rękę, że gdy wyszła razem z ojcem i bratem do lochów, nikt za nimi nie podążał. W celi nie było nikogo oprócz jednego zaufanego strażnika, który pilnował więźnia, więc skąd Loki mógł wiedzieć, że ona sama pastwiła się nad ludzkim życiem, próbując zdobyć informacje o nielegalnym przerzucie muspelheimskich oddziałów abwehry.
Skrzyp nagle przesuwanego mebla, powoduje u niej dreszcz. Czarnowłosy mężczyzna siada wygodnie w fotelu, zakładając nogę na nogę – do pełni szczęścia brakuje mu jedynie kielicha wypełnionego winem. Dziewczyna nerwowym tikiem zakłada niewidzialny kosmyk włosów za ucho, a zaraz po tym, jak przetrze wierzchnią stroną dłoni czoło, zadaje mu dość przewidywalne pytanie; skąd to wszystko wie?
– Mam swoje sposoby, Skarbie – uśmiecha się tajemniczo. – A to raczej nie powinno być teraz twoim głównym problemem. Choć muszę przyznać, pierwszy raz widziałem, aby kobieta obmywała dłonie z krwi, patrząc na zwłoki.
Podnosi wyżej podbródek, bacznie obserwując reakcje dziewczyny. Ta zaciska dłonie w pięści, opanowując targające nią wzburzenie. Wie, że się go nie pozbędzie, a nawet jeśliby ostentacyjnie wyszła, pewnie doniósłby gdzie trzeba o jej nocnym wybryku. Choć biorąc pod uwagę, jego obecność ma świadomość, że oferta, z jaką przyszedł, jest warta zachodu. Przymyka oczy, próbując pozbyć się napięcia i rzuca dość dosadnie i na tyle krótko, na ile pozwala jej język gestów: Czego chcesz?
– Miło, że zamierzasz od razu przejść do konkretów, ale psujesz mi zabawę. Jesteś łatwiejsza, niż myślałem. – Ellafina gromi go morderczym spojrzeniem, z którego sam zainteresowany niewiele sobie robi, tylko przechodzi do rzeczy. – Jak dobrze rozumiem, obecna sytuacja nie jest twoim marzeniem i najchętniej pozbyłabyś się Surtra.
Dziewczyna prycha, odwracając się od niego. Po legendach, które udało jej się o nim słyszeć, liczyła na coś bardziej kreatywnego. Natomiast Loki niewzruszony jej reakcją kontynuuje:
– Możemy jednak oboje zyskać na twoim zamążpójściu – milknie na moment, czekając na reakcje ze strony blondynki, ale jej brak rozumie, jako przyzwolenie na dalsze kontynuowanie wywodu. – Pragnę władzy, ale jako przybrany syn Odyna będę mógł się zadowolić jedynie, jakimś małym poletkiem pod jego zwierzchnictwem. Natomiast ty, możesz dać mi potęgę, a panowanie nad Muspelheimem – przerywa – to marzenie nawet jednookiego dziadygi. Weź z Surtrem ślub, bądź jego żoną, i gdy przyjdzie czas, będziesz mogła patrzeć, jak twój oprawca umiera w przedłużających się z każdą chwilą cierpieniach, a wtedy...
Słowa mężczyzny słyszy tuż obok swojego ucha. Odsłonięty kark owiewa ciepły oddech, pomimo roztoczonej aury chłodu. Dopiero gdy spojrzy na znajdujące się przed nią zwierciadło, widzi postać boga, stojącego tuż za jej ramieniem z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Czuje się zupełnie jak w asgardzkiej komnacie kilka dni temu. Z tą różnicą, że wtedy miała na sobie skąpą halkę nocną, a on jej własny nóż sprężynowy, którym ośmielił się jej grozić.
Loki nie kłopocze się z kończeniem myśli. Ellafina wie, co chce powiedzieć. Gdy on zabije Surta, w jej rękach pozostanie tron mrocznej krainy. Loki obejmie nad nią władzę tylko wtedy, jeśli dziewczyna zgodzi się za niego wyjść. Wciąż byłaby uwiązana przysięgą małżeńską oraz wynikającymi z tego wszystkiego zobowiązaniami względem bożka, ale mogłaby się uwolnić od potwora.
Goniona chwilą i uciekającym czasem nie zastanawia się długo. Może to właśnie jego norny postanowiły zesłać, jako zbawienie. Nieważne, jak bardzo propozycja Kłamcy jest niemoralna, wciąż pozostaje jej jedyną szansą, która spadła z nieba. Sam Loki jest zaskoczony, gdy dziewczyna odwraca się z zaciętą miną i wyciągniętą przed siebie ręką, na znak zgody. Nie spodziewał się, że pójdzie mu tak gładko, ale los widocznie postanawia się w końcu do niego uśmiechnąć; dając szansę na zdobycie upragnionego tronu.
Ujmuje delikatną dłoń Ellafiny i przekręca ją wierzchem. Pochyla się, nie tracąc z nią kontaktu wzrokowego, całuje jej knykcie, na znak przy przypieczętowanej umowy, mówiąc szyderczo:
– Wedle życzenia, Królowo.
Bardziej niż wypowiedzianymi słowami jest zaskoczona, nagłym jego zniknięciem. Rozpływa się w powietrzu, zostawiając dziewczynę zupełnie samą. Nabiera głęboko powietrza, zupełnie, jakby od kilku długich chwil nie brała oddechu. Dłoń, którą jeszcze parę sekund temu trzymał, przyciska nerwowo do serca. Z trudem do niej dociera, co właśnie uczyniła. Wydała wyrok śmierci.
☆
Gdy w końcu wchodzi do sali poświęconej Var, może odetchnąć z ulgą, bo nie zjawia się jako ostatnia. Posyła ojcu blady uśmiech, jakby to on potrzebował jej wsparcia. Staje tuż obok matki, która z troską wygładza materiał sukni dziewczyny i chowa za ucho ten jeden niesforny kosmyk włosów, który zdaje się non stop wypadać ze skrzętnie wykonanej wiązanki. Ellafina w podzięce całuje wewnętrzną część matczynej dłoni, dziękując wylewnie Fridze za komplement.
Niepewnie odwraca się w stronę męskiej części towarzystwa. Jej brat przekomarza się z małą Arani, ubraną w różową sukienkę, przepasaną wiązanką kolorowych kwiatów. Nieco dłużej przygląda się znudzonemu Lokiemu, który zdaje się w ogóle nie zwracać na nią uwagi - zupełnie jakby ich rozmowa sprzed chwili nie miała miejsca. Dwaj jego bracia wymieniają szczątkowe uwagi z Odynem i Veraksem.
Poza Kavalarisami, rodziną Odyna i kilkoma strażnikami nie ma nikogo. Są zupełnie sami, bez setek gości przybyłych z najdalszych zakątków Yggdrasilu. Nie ma uporczywego gwaru przybyłych, radości oraz szczęścia w oczach panny młodej. Nawet nie przystrojono sali kwietnymi girlandami, a ściany wciąż odstraszają nagim kamieniem. W końcu to nie będzie ślub jak każdy inny, to zaledwie wstępne zawarcie wieloletniej umowy.
Oczekiwanie się ciągle przedłuża. Władcy zaczynają tracić nadzieję na pojawienie się Pana Mroku. Już zaczynają snuć plany rozlokowania piechoty i konnicy w razie ewentualnego ataku – będącego skutkiem złamania umowy. Taki obrót sytuacji, doprowadzający do kolejnej wojny, kiedy nie zdążyło zamilknąć echo poprzedniej, byłby ostatecznym końcem, prowadzącym wprost w szpony Ragnaroku.
Jedynie kruki Odyna zdają się nie przywiązywać wagi do tego, co się dzieje. Jedynie bacznie się przyglądają potężnemu sokołowi, który przysiadł tuż nad głową wykutej w kamieniu bogini Var. Między zwierzętami zdążył się w ciągu nocy rozwinąć dość krwawy spór, który na ten moment zostaje przerwany przez zdyszanego strażnika wbiegającego do komnaty. Wybucha nieme poruszeniem, gdy rzuca – Właśnie przybył. Zaraz potem przez olbrzymie drzwi wchodzi, tak długo wyczekiwany, gość w asyście jednego z bezkostów.
Ellafina zaciska wargi, bowiem nie spodziewała się, że ujrzy mężczyznę okrytego futrzanym płaszczem. Jeszcze nim do niej podejdzie, czuje na skórze mrok, jaki wokół siebie roztacza. Okopcone policzki, pozostawione w nieładzie włosy oraz ciemny mundur okryty, to nie jest jej wyobrażenie bezlitosnego Surtra. Była przerażona wizją wyjścia za ognistą bestię z przerażającymi rogami, palącymi się żywymi płomieniami z ciężkim mieczem u boku. Teraz boi się jego prawdziwego oblicza. Jest wyższy niż rosły żołnierz z ich przybocznej armii i zapewne niewiele młodszy od Veraksa czy też Jednookiego.
– Chyba nie sądziłeś, Odynie, że spóźnię się na własny ślub – zwraca się do władcy, skinając głową w stronę Veraksa. Dopiero po chwili zwraca się do niepewnej blondynki. – Powinienem wychłostać marszałka za słowa, które nie są w stanie opisać twojego piękna. – Kłania się przed nią.
– Zaczynajmy – rzuca poirytowany władca Asgardu, ucinając wszelkie zbędne wypowiedziane słowa.
Młodzi stają naprzeciw siebie, gdy Jednooki, jako osoba szczególnie naznaczona przez norny, podchodzi do posągu bogini małżeństwa, zapalając łuczywka w kwietnikach. Z podestu wyciąga srebrny kielich, do którego cały czas spływają mityczne krople łez bogini, która opłakuje za nich ich przyszłe kłótnie oraz rozterki. Ellafina niepewnie łapie za nóżkę podanego jej kielicha. Przełyka nerwowo ślinę, gdy Odyn zaczyna recytować słowa przysięgi, owijając ich dłonie wstęgą z wyszytymi złotą nicią runami, która jest nazywana ręką Var.
Pierwszy pije z naczynia Surtr, a krople napoju pozostają na jego brodzie. Podsuwa kielich dziewczynie, która patrząc na Lokiego, przybliża kielich do ust i gdy ma wypić resztę jego zawartości, staje się coś niespodziewanego.
Srebrna czasza rozpada się na tysiące kawałków, niczym tłuczone szkło, a szarfa wciąż łącząca dłoń Lorda ciemności i dziewczyny, płonie białym ogniem. Ktoś niewyraźnie wspomina norny, które wtrącają się już kolejny raz w działania Odyna.
– Widocznie twoje tradycyjne metody zawarcia pokoju nie podobają się wysuszonym wiedźmom, skoro na przeszkodzie stoją różne runy imienia. – Mężczyzna wzdycha przeciągle. Wygląda, jakby nie był zaskoczony obrotem sprawy.
– W tym wypadku powinieneś uszanować naszą wspólną tradycję i spuściznę przodków. – Bezradność i zakłopotanie Odyna, zdają się bawić nie tylko mrocznego władcę.
– A tobie powinno zależeć bardziej na pokoju niż przestarzałych tradycjach. Dlatego tym razem będę dobroduszny – całą swoją uwagę skupia na zdezorientowanej Ellafinie – i ceremonii dopełnię na własnych zasadach.
Niespodziewanie przyciąga dziewczynę do siebie, uniemożliwiając jej jakąkolwiek obronę. Wszystko dzieje się w zwolnionym tempie. Thor wyciąga dłoń po młot, a kobiety piszczą przestraszone. Słychać szczęk wyjmowanego miecza z pochwy. Mężczyzna więzi dziewczynę w silnym uścisku, a wszystkim się wydaje, że uda mu się z nią uciec. Nagle twarz Ellafiny nienaturalnie się wydłuża, a Surtr pochłania jej energię na znak przyjęcia złożonej ofiary. Jeszcze żadna kobieta nie przeżyła tego barbarzyńskiego obrzędu.
– Niech żyje pokój – mówi dumnie, odpychając od siebie zamroczoną dziewczynę, która upada wprost w ramiona zatroskanej matki.
Surtr ociera usta ze smakiem, posyła porozumiewawcze spojrzenie Lokiemu i razem z bezkostem opuszcza Diafanis, znikając w pojawiającym się portalu. Szczątki wydawanych rozmów docierają do oszołomionej Ellafiny.
Frigga bierze ją za rękę, podwijając rękaw. Chce się upewnić, że jej zgubne przypuszczenia są błędne, ale gdy widzi poruszający się pod pękającą skórą cień, musi nerwowo odetchnąć. Szuka wzrokiem sylwetki przybranego syna, który jak na złość postanawia się ulotnić – o ile nie zrobił tego z samego ranka – bo tylko on w tym pałacu para się czarną magią, której tak bardzo im teraz potrzeba.
☆
Możemy to podsumować głośnym Meh, wyrażającym cały wasz zawód. Dla świętego spokoju pewnej osoby kwiatki pozostają różowe, a nie czarne.
To zabieram się za następny i tym razem nie podpisze się autor widmo.
#ᴍᴏᴛʏᴡᴅᴀᴍʏᴡᴏᴘᴀłᴀᴄʜ
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top