12. ɢᴀᴜᴅɪᴜᴍ, ᴅɪꜱᴄᴏʀᴅɪᴀꜱ

ᴇᴛ ᴀᴇᴛᴇʀɴɪ ʙᴇʟʟɪ

Przemierzając wybrukowane uliczki rodzinnego Diafanis, czuje się znacznie lepiej niż w przepełnionym przepychem Asgardzie. Mija kilkanaście dni od czasu, kiedy na pałacowych schodach uściskała wszystkich – no może oprócz Lokiego, który kolejny raz zniknął – i wsiadła na swojego wierzchowca. Od tamtej pory czuje się dobrze wśród ludzi, których zna i prawie nie myśli o czarnych chmurach nadciągających, nie tylko nad jej życie, ale również królestwo.

Bardzo kocha swoją matkę i nie może jej zapomnieć tych wszystkich chwil, gdy dzięki niej nie traciła wiary w ich rychły koniec. Niestety za każdym razem, gdy widzi w dłoniach rodzicielki kolejny bukiet czy też białą suknię, którą Ellafina osobiście roztarga, ma ochotę uciec, jak najdalej się da. Wszystko i chyba wszyscy jej przypominają – może nieświadomie – że zamążpójście za samego demona, będącego władcą mroku, nieubłaganie się zbliża. Dlatego omija każdą możliwą rozmowę na ten temat i nawet przed Sanią ukrywa fakt, że przy blasku świecy roni łzy każdej nocy. Wypatruje cudu, który tym razem nie nadejdzie.

Z tego względu korzysta z nieograniczonej, większymi obowiązkami, wolności i praktycznie każdego dnia znika z pałacu, przemierzając lasy Diafanis na końskim grzbiecie. W takich chwilach czerpie garściami z samotności, którą owiewa wiatr przedzierający się przez równiny, targając jej włosy w każdą z możliwych stron. Korzysta ile może ze spokoju, jaki panuje, odkąd wojska Surtra wycofały się do krainy wiecznej ciemności.

W tych eskapadach bardzo często towarzyszy jej Nusai i nie ma wyprawy, która nie skończyłaby się czyimś podartym strojem. Tym razem oboje od samego rana przesiadują na stajni, czasem przechodząc na jej tył w przypadku bliżej nieokreślonej potrzeby. Stajenni przyzwyczajeni do ich stałej obecności nic sobie z nich nie robią, nie zaprzestają swoich stałych zadań. Uda im się nawet wejść w słowo rodzeństwu i dorzucić swoje trzy grosze. Doglądający wszystkiego koniuszy, tylko kręci głową, uśmiechając się nieznacznie, widząc, jak tradycja na nowo się odradza.

Kolejne dwie strzały przeszywają płócienną tarczę przymocowaną do sporej beli siana. Rodzeństwo nawet nie zdąży się zacząć kłócić o to, czyja przebiła czerwony środek, bo kolejne niszczą kolorowy materiał. Ellafina kątem oka zerka na brata, który przy naciąganiu cięciwy odruchowo przygryza wargę, jakby ten nawyk miał mu się pomóc skupić. W końcu puszcza strzałkę, która z głuchym łoskotem mija cel, wbijają się w drewnianą belkę ogrodzenia, jednego z padoków. Dziewczyna kręci głową i z iście chirurgiczną precyzją celuje w krzykliwie czerwony środek. Na moment wstrzymuje oddech, przybierając pozę strzelca wyborowego, a lotka strzały delikatnie muska jej policzek, zanim dotrze do obranego celu.

– Przestałabyś się popisywać. – Nusai komentuje, gdy kolejny raz zostaje ograny przez własną siostrę, która rozbawiona wzrusza ramionami, uśmiechając się dumnie. Już zdążył się przyzwyczaić do tego, że prawie za każdym razem z nią przegrywa. Chyba, że trafi się dzień gdy Ellafina, specjalnie mu się podłoży, albo nie potrafi się skupić.

Nieśpiesznie podchodzą do tarczy, z zamiarem wyciągnięcia z niej strzał i schowania ich do odpowiednich kołczanów.

– Dzisiaj jedziesz zobaczyć się z Sacredosem? – pyta, gdy postanawiają udać się na stajnie, porzucając dotychczasową zabawę. Jeszcze przyjdzie pora, żeby sobie wzajemnie dogryźć, bynajmniej nie używając do tego noży.

Ellafina kręci głową, migając, że nawet nie wie, czy już wrócił do swojej pustelni. Poza tym ma czas, żeby się z nim spotkać i zasięgnąć rady. Chociaż w sprawie, która ją męczy, jej mentor również może być bezradny.

– Tylko musisz to zrobić, zanim wyjdziesz za mąż. – Drąży uszczypliwie i wyprzedza, mijając dwójkę stajennych przerzucających siano. – Bo pewnie już tutaj nie wrócisz. – Dodaje już znacznie ciszej, a Ellafinie z trudem przychodzi zrozumieć jego niewyraźne słowa.

Blondynka nawet nie musi zgadywać, aby wiedzieć, że to, co się wydarzy w ciągu najbliższych kilku dni, boli również jej brata. Chyba smuci każdego, z kim rozmawia, bo ślubu z osobą, która chciała ich zniszczyć, nikt się nie spodziewał, nawet same Norny. Powiedzmy sobie szczerze, kavalarisowe rodzeństwo mimo tych wszystkich uszczypliwości i stłuczonych wazonów jest ze sobą związane tą dziwną więzią, która nie pozwala zostawić tego drugiego w potrzebie. Jak wtedy, gdy wojska Surtra zastały ich nad Błędnymi Stawami.

Uśmiecha się delikatnie, idąc wolnym krokiem w stronę brata, który drapie po chrapach swoją ulubienicę. Młoda klaczka – z sąsiedniego boksu – wyciąga w jej stronę pysk, mając nadzieję, że za swoje rybie oczy dostanie smaczka na urozmaicenie dnia. Niestety odwraca się obrażona, nie otrzymując kostki cukru, a dziewczyna może podziwiać srokaty zad. Nie uchodzi jednak jej uwadze, że zwierzę bacznie ją obserwuje.

– Myślisz, że będziesz szczęśliwa?

Z nienacka słyszy pytanie, na które nie odpowiada od razu, tylko kopie grudkę ziemi zaplątaną w leżącą słomę. Nawet nie ma bladego pojęcia, co ma mu powiedzieć, bo czy można być szczęśliwym, żyjąc i wychowując dzieci osoby, która wydała rozkaz wymordowania tysięcy niewinnych istnień? Miga za to zgoła inną odpowiedź.

– Nie, nie wyglądasz – Nusai odpowiada cicho, jeszcze zanim minie ich koniuszy prowadzący dwa dwulatki, ciekawsko spoglądające na dwójkę rodzeństwa. – Myślę za to, że Hefajtojowi dobrze zrobi nasza wizyta i upomnienie się o nowe siodło dla siebie.

Zgrabnie kieruje rozmowę na zgoła inny temat, a Ellafina nawet nie stara się go upomnieć, że przecież siodła i tak już nie będzie potrzebować. Nie chce sprawić mu przykrości. Chociaż wizja ponownego dokopania asgardzkim książętom jest naprawdę kusząca i tak zostanie odstawiona w zapomnienie, jako jej nadobne marzenie.

Nadwornego kowala zastają w zgoła komicznej sytuacji. Próbując nałożyć nowe podkowy klaczy, jest notorycznie skubany przez kręcącego się wokół źrebaka, który płoszy się za każdym, gdy mosiężne nożyce z łoskotem uderzają o twardą podłogę. Mężczyzna przeklina, rozprostowując plecy, a jego wzrok pada na rodzeństwo.

– Kogo moje oczy widzą. – ściąga kopyto z drewnianej podstawki. – Już myślałem, że przyjdzie mi umrzeć, żebyście się tutaj zjawili.

Podchodzi do blatu z narzędziami, a z jednej z szuflad wyciąga zioła zawinięte w pożółkłą bibułkę, którą podpala od świecy jarzącej się w zardzewiałym świeczniku. Odruchowo wyciera dłonie w skórzany fartuch i zaciąga się dymem o silnym zapachu litwora.

– W sumie to dobrze, że was tu nie było, gdy nie prosiłem. Szczególnie tej małej. Wiecie, ile szukałem tych cholernych haceli? – mówi, podchodząc do klaczy, czujnie strzygącej uszami. Klepie kobyłkę po szyi. – Już nie wspomnę, że Kadark przysporzył mi kolejnego siniaka, więc mogłabyś go uświadomić, że jego dobroczyńcy się tak nie robi. Matka cię nie nauczyła, że rozgrzanego żeliwa nie kładzie się na drewno tylko do wody?! – krzyczy na młodego pomagiera, który tego dnia wyjątkowo często dostaje burę od swojego mistrza fachu.

– To może my przyjdziemy kiedy indziej, jak będziesz mieć czas – Nusai próbuje się strategicznie wycofać – lepszy humor.

– Innego razu już może nie być. – Sugestywnie zerknął na stojącą obok klaczy dziewczynę. – Tylko skończę to, co zacząłem. Miejmy nadzieję, że jej młody nie będzie musiał mieć profilowanych podków.

Na powrót sięga po kopyto klaczy, przymierzając błyszczącą się podkowę. Koń trąca go chrapami, jakby chciał dać znak, żeby uważał. Nie mija minuta, a po kuźni rozlega się dźwięk haceli wbijanych w kopyto. Źrebak na długich nóżkach nieśmiało trąca dłoń Ellafiny, domagając się dawki pieszczot i uwielbienia – czego nie otrzymał od zajętego kowala. Zabawnie wygina długą szyję, gdy jest drapany po kłębie, a prychnięcie jego matki zmusza go do opuszczenia osoby, która daje mu odrobinę upragnionej miłości.

– I sprawdź, jak wyglądają kopyta tego karego ogiera po ochwacie. – Wzdycha przeciągle, gdy jego pomagier wyprowadzi spod ciasnej wiaty klacz. W jego ustach ląduje kolejna zwinjeta bibułka wypełniona ziołami.

Wolnym krokiem podchodzi, do jednego ze stojaków z przykrytym siodłem, które ściąga i przenosi bliżej, ku lepszej prezentacji. Rodzeństwo nie jest pewne, czy im się wydaje, czy rzeczywiście stary kowal nuci pod nosem starą piosenkę w zapomnianym diafanijskim dialekcie.

– Myślałem, że nigdy nie znajdę sposobu na to, aby siodło mógł podnieść wiatr. No może nie pierwszy lepszy wietrzyk, ale przy dobrej, zimowej zamieci, może je wywiać pod same góry. – Szybkim ruchem odsłania przedmiot, który pieszczotliwie nazwał dziełem życia. Brązowa skóra jeszcze się błyszczy od środków konserwujących, a już na pierwszy rzut oka można stwierdzić, że to nie jest zwykłe siodło. – Dam sobie moją prawicę uciąć, że nawet w Asgardzie nie ma takiego geniusza, jak ja. Klocki i tybinki są nieznacznie mniejsze, a ciężar na łękach jest rozkładany tak, aby Kadark mógł korzystać ze swoich możliwości bez przeszkód. I nie sądzę, że konieczne będzie wkładanie pod nie dodatkowej wkładki.

Ellafina nie potrafi się na patrzeć na dzieło kowala o wielu talentach. Prawie zapomina podziękować, bo nie sądziła, że z tym zadaniem uwinie się tak szybko.

– Myślę, że to my tobie powinniśmy podziękować. – Uśmiecha się tajemniczo, na co dziewczyna odpowiada tym samym. – A teraz proszę o wybaczenie, ale obowiązki wzywają. Redko zanieś, proszę to siodło w odpowiednie miejsce – mówi pośpiesznie, jeszcze zanim młody mężczyzna zniknie mu z oczu.

Dziewczyna musi wręcz siłą wyciągnąć brata z pracowni, bo ten zaczyna swoją uwagę niebezpiecznie kierować w stronę ciemnej szkatułki, w której podobno kryją się najsmaczniejsze landrynki świata, do których ma dostęp tylko ich nadworny kowal. Oczywiście, jeśli to prawda, bo znając skłonność mężczyzny do tworzenia opowieści w tym pudełku jedyne, co będzie można zjeść to zardzewiałe gwoździe. Wszystko jak zwykle kończy się tym, że oboje przyśpieszają kroku, gdy Ellafina przyjmuje wyzwanie rzucone przez Nusai’ego.

– Panienko. – Prawie wpada na sługę, który chyba na pewno wyszedł z podziemi. – Matka chce cię widzieć.

Zastanawia się, czy w tym przypadku lepiej będzie, jeśli ucieknie. Nie są jej potrzebne kolejne kłótnie, którym można zapobiec, ale pewnie Nasilia będzie bardziej wściekła, jeśli w niewyjaśnionych okolicznościach zniknie z pałacu, niż roztrzaska kolejny wazon. Zakłada kosmyk jasnych włosów za ucho, a mężczyźnie posyła niewyraźny uśmiech. Ma nadzieję, że nie dostanie nagłego drżenia rąk. Jeszcze zanim wejdzie do komnaty matki, udaje jej się porwać czerwone jabłko z kosza niesionego przez służkę. Uśmiech gaśnie szybciej, niż się pojawia i żadne nawet najszczersze chęci nie sprawią, że zostanie na powrót przywołany. Niezaczęty owoc niechętnie odkłada na stoliczek i ze skwaszoną miną przygląda się tym wszystkim sukniom ustawionym w półokrąg pośrodku przestronnego pomieszczenia. Jej matka, dając cenne wskazówki słudze w brązowej czapce z piórkiem, instruuje, jak powinno zostać ustawione, kolejne krawieckie dzieło.

– Dobrze, że już jesteś. Sania do nas niedługo dołączy – zaczyna, rozkładając rękawy jednej z białych sukienek, żeby się bliżej przyjrzeć szwowi na gorsecie. – Tą możesz od razu zabrać, mój drogi.

Ellafina wolnym krokiem podchodzi do matki, która sprawia wrażenie niezwykle poważnej. Nie poznaje jej w tych wszystkich zamaszystych ruchach i wysoko uniesionym podbródku. Rozumie, że ukrywa swoje niezadowolenie z powodu jej zamążpójścia, ale jeszcze nigdy nie dała możliwości pomyślenia o sobie jako o władczyni apodyktycznej. Nasilia w swój światopogląd nie miała tego wpisanego, ale od kiedy wrócili z Asgardu, prawie wszystko się zmieniło.

Po chwili zostają same. Blondynka niespecjalnie stara się skupić na przyniesionych tutaj strojach. Diamenty, szmaragdy, czyste złoto, ale to również o delikatnie białym zabarwieniu, zdobiące każdy z tych strojów, swoim blaskiem nie przyciągają jej uwagi. Podobnie przeróżne kwietne kompozycje poukładane w wazonach we wszystkich możliwych miejscach, tak aby nie przeszkadzały w poruszaniu się. Pewnie znikną, zanim jej ojciec pojawi się w komnacie w celu spoczynku.

– Skarbie – podchodzi do córki, ujmując jej dłonie – wiem, że nie jesteś zadowolona z takiego obrotu sprawy, ale nie tylko tobie nie jest łatwo. – Z czułością poprawia niesforny kosmyk, który ponownie wydostał się z zaplecionego warkocza. – I nawet jeśli zamierzasz robić wszystkim nam na przekór, to musisz pamiętać, że nie zostaniesz sama. Zawsze będziemy przy tobie, ja, ojciec i twoje rodzeństwo. Wiesz dlaczego? Bo jesteś moją małą Ellafiną i nie pozwolę, żeby jakiś gbur cię skrzywdził. – Nie bardzo wie, czy matka mówi o Odynie czy zgoła kimś innym.

W tej jednej chwili, gdy kobieta ją do siebie przytula, ma wrażenie, że nie istnieje żaden z problemów, który od ranka zaprząta jej głowę. Wszystko zdaje znikać za sprawą matczynego ciepła, które lepiej niż najznakomitsze zaklęcie rozprawia się z wewnętrznym bólem, przynosząc ukojenie. Nasilia jeszcze całuje jej czoło, zupełnie, jakby wciąż jeszcze była tą małą dziewczynką, która nie złapała białego królika z ciemną łatką na uchu.

– Rankiem przybył posłaniec z Muspelheimu z twoim prezentem zaręczynowym. – Uśmiecha się, a Ellafinie nie uchodzi uwadze te kilka łez otartych ukradkiem. – Myślę, że to będzie miły gest, jeśli założysz ją w dniu ślubu.

W dłoniach kobiety znajduje się dość sporych rozmiarów pudełko biżuteryjne. Dziewczyna nieśmiało podchodzi do rodzicielki i uchyla czerwone wieko, a jej oczom ukazuje się wyściełane granatowym atłasem wnętrze oraz najpiękniejsza kolia, jaką mogła sobie wyobrazić. Wręcz z lubością dotyka biżuterii wykonanej ze smoczego złota, którego wytwarzanie jest owiane licznymi legendami. Drogocenny kruszec układa się w delikatne sploty na myśl przywodzące gałązki młodego drzewa, które dopiero wypuściło swoje pierwsze pędy. Nawet nie śmie przymierzać tego wyszukanego prezentu ze strachu, że mogłaby zniszczyć misterną pracę, okupioną licznymi kroplami potu. Pod palcami czuje wypukły kształt szafirowych łez o niewielkim kształcie, które ktoś zmyślnie wplótł pomiędzy jubilerski ścieg.

Nagle zachwyt nad biżuterią ulatuje, a w jego miejsce pojawia się najczystsza w swojej postaci złość. Ściąga brwi, bijąc się z myślami, natomiast jej matka zamyka pudełko, przeczuwając, co zaraz będzie mieć miejsce. Co, jeśli to wcale nie jest prezent zaręczynowy, który wzajemnie powinni dać sobie zakochani złączeni runami, tylko najbardziej bezczelna próba kupienia dziewczyny w zamian za teoretyczny pokój. Zamiar założenia tej kolii w geście przyjęcia zaręczyn i pojednania pryska jak bańka mydlana. Nie musi nic migać, Nasilia sama zaczyna strofowanie córki.

– Chociaż w tej sprawie się nie kłóćmy, proszę cię – mówi ostrzej, niż zamierza. – Twoje buńczuczne zachowanie zaczyna irytować nawet twojego ojca, więc proszę, zanim wyjdziesz, wybierzmy tę cholerną sukienkę, którą tym razem nie rozprujesz i będziesz mogła iść, mówiąc wszystkim, jaka jestem zła i niewdzięczna.

Cios poniżej pasa i słowa, których Ellafina nigdy nie użyłaby, mówiąc o swojej matce. O każdym, tylko nie o niej. Ma do niej zbyt duży szacunek oraz zbyt bardzo ją kocha, żeby zarzucić jej bycie niewdzięcznym. Przypływ złości zostaje przepędzony przez nagły trzepot skrzydeł białego ptaka, a białowron z gracją przelatuje między kobietami i ląduje na oparciu jednego z krzeseł. Czarnym dziobem stroszy pióra pod skrzydłem, a trzy dłuższe piórka wystające z jego głowy podrygują w rytm jego ruchów.

– Ellafino, sukienka.

Odwraca uwagę córki od ptaka. Ellafina od niechcenia obraca się wokół, przerzucając wzrokiem po licznych strojach. W końcu wskazuje na taką, do której nie będzie pasować kolia. Rusza w stronę zwierzęcia, żeby odwiązać wiadomość. Blednie, gdy czyta pierwsze zdanie i to jej wystarczy, żeby bez pozwolenia matki opuścić jej komnatę.

– Ellafino!

Mijanej w drzwiach Sanii wpycha świstek papieru.

– Ellafino, w tej chwili wracaj! – Bezskutecznie próbuje zatrzymać córkę, która nic sobie nie robi z jej nawoływań.

– Czy mogłybyście przestać się w końcu kłócić? – Veraks ze skwaszoną miną pojawia się w zasięgu jej wzroku. – Słychać was w całym pałacu.

– Gdybyś sprzeciwił się Odynowi, nie mielibyśmy, o czym teraz rozmawiać.

Mężczyzna postanawia nie wchodzić żonie w drogę, przynajmniej do wieczerzy. Później może uda się mu ją udobruchać, chociaż i w to zaczyna coraz bardziej powątpiewać. Wzdycha przeciągle, przypominając sobie o obejściu czwórnikaów dla biednej ciżby, które wymagają naprawy. Jeszcze zanim odejdzie, spogląda na brązowowłosą służkę, która przez tak wiele lat trwa przy ich boku.

– Powiedz mi, Sanio, czy popełniłem błąd, kończąc wojnę?

Nikt się mnie tutaj nie spodziewał, no może oprócz jednej osoby, która dostaje informacje na bieżąco i ma dość spory wkład w to coś.
Chyba powinnam Wam życzyć wszestkiego co najlepsze w Nowym Roku, nie? Także... Do siego roku!

<3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top