10. ᴏᴠɪꜱ ɪɴ ɢʀᴇɢᴇ

ʟᴜᴘɪꜱ

Obok przyniesionego świecznika na ciemnym stole ląduje opasła księga, którą kilka chwil temu magiczna biblioteka podarowała czytelnikowi. Cichy zgrzyt przesuwanego krzesła burzy nocną harmonię, a postać jest zaskoczona wywołanym hałasem. Nie ma zamiaru zdradzać swojej obecności. Chwilę nasłuchuje, czy przypadkiem któremuś ze strażników dźwięk nie wydał się zbyt podejrzany, bo jej jedną z podstawowych zasad jest przezorność.

Bierze głęboki wdech, gdy nie następują żadne konsekwencje nieuwagi i ze spokojem siada – tym razem starając się nie zdradzić swojej obecności w książkowym gmachu. Tańczący płomyk odbija się w błękitnych oczach, tworząc wokół przybyłej postaci przyjemną aurę, odgradzając ją od zdradzieckiej ciemności. Dłonią odpina pozłacaną klamrę z niewielkim szafirem pośrodku. Musi dmuchnąć, żeby pozbyć się nadmiaru kurzu, który zgromadził się przez te wszystkie stulecia. Księga widocznie nie była przez nikogo używana, może przez sam tytuł, który mógł w bardziej poetycki sposób informować o możliwości poznania historii Asgardu.

Czytający przyszedł tu w konkretnym celu, więc przewraca pergaminowe karty – opatrzone kolorowymi miniaturami – omijając tę nudną część dotyczącą obalenia Ymira. Zagryza niespokojnie wargę i spogląda na olbrzymie drzwi, tak na wszelki wypadek. Mosiężna klamka, na szczęście; wciąż się nie porusza i oby tak pozostało.

Czyta zaledwie nagłówki, a pożółkłe kartki prześlizgują się między palcami, dopóki nie zatrzymają się na odpowiedniej stronie, której o dziwo nie ma. Przejeżdża dłonią po pozostałościach wystających kart, których na pewno pozbyto się umyślnie. Skoro już teraz trafia na taką przeszkodę, żeby zaspokoić ciekawość, to, czy jest sens szperać w kolejnych tomach, aby tylko przekonać się, że ktoś bardzo skrupulatnie postarał się te kilkaset lat temu, by pozbyto się czegokolwiek, co może zdradzać historię tajemniczej Sigyn. Biblioteka to jedyne miejsce, w którym mogłaby uzyskać odpowiedź na nurtujące ją pytanie. Teoretycznie posiadanie tajemnic nie jest wcale takie złe, z tą różnicą, że jeśli posiada ją Loki, to nie może się skończyć dobrze. Tak przynajmniej wynika z zasłyszanych plotek.

Zwiesza głowę i opiera się na rękach, wpatrując w pozostałości jednego z malowideł. Ściąga brwi, zdając sobie sprawę, że podobizna mężczyzny przywiązanego do skały, dręczonego przez olbrzymiego węża, jest łudząco podobna do osoby, którą już zna. Tylko czyje są dłonie, łapiące do naczynia każdą kolejną kroplę żrącego jadu, zanim dotknie nagiego ciała, związanego mężczyzny.

Przygląda się półprzymkniętym oczom, które, mimo że malowane, wyglądają, jakby spozierały na nią zupełnie, jak prawdziwie. A drwina owija ją w duszące pnącze. Nie dane jest jej zgłębić tę – jak się okazuje – zawiłą tajemnicę. Bo indywiduum uwiecznione na miniaturze, właśnie wchodzi do bibliotecznego gmachu, zgrzytem klamki płosząc czytelniczego intruza.

Loki przystaje i nieco podejrzliwie patrzy na zapaloną świecie oraz leżącą w jej słabym blasku otwartą księgę. Wolnym krokiem podchodzi do przedmiotu i ze zbytnią rezerwą przesuwa ją bliżej siebie.

Wzdycha, widząc porwane fragmenty stron, które osobiście spalił w kominku. Nawet nie musi zgadywać, żeby się zorientować, kto może chcieć dowiedzieć się, choć odrobinę na temat jego jednego z wielu niecnych czynów. Nonszalanckim krokiem przechodzi obok kolejnych regałów ustawionych w równe rzędy, próbując cokolwiek dostrzec. Niestety jedyne, co widzi to mrok i woluminy upchane ciasno jeden obok drugiego. Wraca, do źródła światła i zamyka księgę. Nie kwapi się do tego, żeby ją odnieść. Bardziej zależy mu na tym, aby złapać intruza.

– Wiem, że tu jesteś. – Niespodziewanie rzuca w przestrzeń. Po tym stwierdzeniu następuje przeszywająca cisza, a Loki nie jest pewien, czy to jego zmysły zaczynają go zawodzić, czy raczej powoli popada w obłęd.

Wzdycha zrezygnowany, dalej twierdząc, że w domu ksiąg jest ktoś jeszcze, oprócz niego. Przez moment, nawet mu się wydaje, że dostrzega nieznaczny ruch w okolicy drzwi wyjściowych. To nie zmienia jednak faktu, że pozostaje całkowicie sam. Palcami gasi tlący się płomień świecy.

Jedyną rzeczą, jakiej nie znosi Freja, jest wyszywanie, natomiast kocha mówić o sobie i wszystkich innych, którzy popełniają gafy. Dlatego nikt nie przykłada zbytniej uwagi do tego, co mówi, z wyjątkiem Ellafiny, która już piąty kwadrans jest zasypywana przeróżnymi historiami o wszystkich i wszystkim, mając w pamięci słowa Sif, że bogini piękna podobno sprzedała swoje ciało krasnoludom za naszyjnik. Razem z kilkoma innymi damami zajmują przestronną bawialnię, w nadziei, że przeklęte obrady – trwające od samego świtu – w końcu się skończą. Blondynka ze względu na nierozpieszczającą – ich tego dnia – pogodę wzięła się za wyszywanie, bo bardziej przerażające od pokłutych palców jest to, że prawie skończy swój skomplikowany wzór. Ukradkiem zerka na dziewczęta, które zaczynają się zbierać ze swoich miejsc, chichocząc pod nosem. Nie tylko one co chwila wspominają wczorajsze przyjęcie z tańcami prawie do świtu, ukradkowe spojrzenia i nic nieznaczące uśmiechy kochanków.

W pewnym momencie do pomieszczenia wchodzi Frigga razem z Nasilią, trzymającą Arani, żywo gestykulując. Tuż za nimi sunie żwawym krokiem służka w białym czepku, a bordowa spódnica jest przykryta fartuchem z kieszenią. Trzymanym w ręku, zapalonym łuczywem odpala kolejne świeczniki wypełnione świecami, a to znaczy, że wieczerza będzie znacznie później, niż im się wydaje. Nawet nie zauważyły, że za oknem powoli nastaje letnia szarówka, a ponad drzewami widocznych z okien komnaty lasów niebo dogasza swój czerwonawy odcień. Wystarczy jeszcze chwila poczekać, aż księżyc pojawi się w oknie, rozświetlając liczne witraże.

Kolejne dwa kwadranse spędzają na rozmowach, a sama Frigga widocznie znudzona i poirytowana przedłużającymi się rozmowami lordów, proponuje roześmianym dziewczętom niegroźne, wróżbiarskie zabawy. Na co przytakują radośnie. Arani ziewa, układając drewnianą konstrukcję, ale stanowczo zaprzecza matce, żeby iść spać. Pewnie i tak padnie ze zmęczenia na dywanie. Pozorna sielanka trwa, dopóki u drzwi nie stanie paź sztywno kłaniający się żonie Odyna, czego wymaga sztywna etykieta.

– Mam nadzieję, że Odyn przysyła dla nas dobre wieści. – Kobieta wstaje, stając naprzeciw mężczyzny, lekko się uśmiechając, jak miewa w zwyczaju.

– Niestety nie posłał mnie Wszechojciec – mówi spokojnie, a Nasilia niespokojnie marszczy czoło. – Jaśnie Pan Veraks, wzywa do siebie swoją najstarszą córkę, Ellafinę.

Słysząc swoje imię, patrzy niepewnie w stronę rozmawiających. Niepewnym ruchem odkłada kilkugodzinną robótkę; udając, że wcale nie podsłuchiwała znacznie cichszej wymiany zdań. Wstaje i nagle wszyscy skupiają się tylko na niej. Próbuje znaleźć w oczach matki jakąś wskazówkę, odnośnie tego, czego może dotyczyć ta nagła prośba, ale pozostaje całkowicie sama ze wszystkimi wątpliwościami.

Bez słowa opuszcza towarzystwo – wcześniej dygając przed Friggą. Idzie tuż za młodym strażnikiem w hełmie z ogromnym, białym piórem, który nie raczy ją ani jednym uśmiechem. Powstrzymuje się od wszelkich pytań, bo pewnie i tak by jej nie zrozumiał. Zresztą, może się spodziewać, że wie jeszcze mniej niż ona. Korytarze zaczynają ją przytłaczać, a znienawidzone przez nią uczucie, powodujące drżenie rąk, ogarnia jej ciało. Nie jest z tego zadowolona.

Przed drzwiami do Wielkiej Sali zastają Veraksa, niespokojnie chodzącego tam i z powrotem. Dziewczyna sama przyśpiesza kroku, a młodzieniec przepuszcza ją przodem, sam zajmując wcześniej pełnione stanowisko. I wcale nie stara się wytężyć, jak najbardziej słuchu, żeby usłyszeć wszystko, o czym będą mówić. Blondynka czym prędzej podchodzi do zdenerwowanego ojca, który widząc pierworodne dziecko, jeszcze bardziej popada w wewnętrzny konflikt. Jednak honor nie pozwala mu na zdradę, dlatego pozostaje rozdarty, wiedząc, że przysięgał ratować państwo i wszechświat za wszelką cenę, jednocześnie nie jest w stanie wprowadzić córki, do groty pełnej wilków, którzy rozszarpią ją jednym, wspólnym kłapnięciem.

Delikatnym ruchem dotyka jego ramienia. Widzi w oczach mężczyzny ten szklisty błysk, błagający o przebaczenie. Bierze jej w twarz w dłonie i czule całuje czoło córki, po której przechodzi dreszcz strachu.

– Proszę, nie pytaj o nic. Później ci wszystko wytłumaczę. Tylko – szepcze, zupełnie tak jakby ma ich podsłuchiwać – tylko proszę, rób, co ci powiem i wybacz mi już zawczasu.

Jest wystraszona, gdy ojciec otacza ją ramieniem, dyktując szybko ustalenia, jakie udało im się uzyskać w ciągu ostatnich godzin rozmów, jeszcze zanim przekroczą próg sali obrad. Zdaje się całkowicie zdezorientowana, gdy ogromne drzwi ustępują pod naporem bliżej nieokreślonej siły, a ona nie ma szansy dosłyszeć ostatnich próśb ojca, żeby była jak najbardziej spokojna. Kawałek materiału sukni łapie między palce, próbując zniwelować drżenie.

Prowadzi ją pod rękę na środek okrągłego pomieszczenia. Ktoś mógłby powiedzieć, że wygląda równie niewinnie, jak łania, czekająca na śmierć z ręki kłusownika. Unosi lekko podbródek, udając, że te wszystkie osoby, świece i przepych nie wprawiają jej w zakłopotanie. Udaje, że doskonale wie, po co została tu wprowadzona. Ławy ustawione wokół mównicy, piętrzą się w kilku rzędach, ale tylko część z nich jest zajęta. Dostrzega kilka znajomych twarzy. Thor siedzi tuż obok Frejra, z którym udało jej się poprzedniej nocy zamienić kilka słów. Widzi również ślepego starca z długą brodą oraz śmieszną czapką, symbolizującą jego urząd. Zapewne go zna albo choć w życiu raz słyszała jego imię, ale teraz nie jest w stanie przypomnieć sobie cokolwiek. Wszystkie, otaczające ją twarze, w jej oczach są rozmazane. Ofiara również nie dostrzega twarzy swojego mordercy. Przełyka zdenerwowana ślinę, mając wrażenie, że robi to zbyt głośno, niż powinna.

Veraks puszcza jej rękę, posyłając ostatni pokrzepiający uśmiech i muskając ustami blade knykcie. Podchodzi do Odyna, wymieniając porozumiewawcze spojrzenie. Bierze głęboki wdech i zaczyna poważnym tonem, przyprawiającym o ciarki:

– Moja córka, Ellafina de Kavalaris. – Jakimś cudem jego głos nie łamie się pod naporem prawie niezauważalnej niepewności.

Następuje głucha cisza, a pogłos trwa jeszcze kilka sekund, zanim zostanie pochłonięty przez ściany. Serce tłucze się niemiłosiernie w piersi blondynki. Niewiele brakuje, żeby z niej wyskoczyło. Kilka osób równie nerwowo rozgląda się po sali, licząc na jakiś tajemniczy znak potwierdzający, że przybycie tej młodej kobiety cokolwiek zmieni.

Wtem, na jednym ze świeczników porusza się płomień świecy, drżąc ze strachu. Żyrandole dzwonią przerażająco, przywieszonymi do nich kryształami górskimi. Robi się zimno, jakby sama śmierć postanowiła zajrzeć w każdy kąt tej komnaty. Nieprzyjemny podmuch wzdryga ciałem dziewczyny.

Ellafina słyszy skrzyp podłogi i obleśne mlaśnięcie sklejającej się, obślizgłej mazi. Uchodzi trzy kroki wstecz, gdy zerka w dół, orientując się, że tuż przy jej stopach z samych podziemi wychodzi on. Nieznacznie się krzywi, gdy w nieforemnych kształtach poznaje jednego z tych wielu monstrów – pracujących dla Surtra – które osobiście zdarzało jej się patroszyć, zanim znalazły sobie kolejne ofiary, mogące wypełnić pustkę po kręgosłupie. Musi delikatnie zadrzeć głowę, aby spojrzeć na posępną postać Bezkosta w pełnej krasie.

Czarna szata praktycznie zlewa się z przeraźliwie bladym ciałem, przypominając kokon, trzymający całą masę w całości. Rysy twarzy się wydłużają, coś, co przypomina skórę kapie na ziemię z podbródka. Po nosie pozostaje odrażająca dziura, a oczy topią się w czaszce pod naporem spływającego śluzu. Jest jak bies chodzący o dwu nogach, szczerzy się odsłaniając rzędy ostrych zębów, spomiędzy których wydziera się odór zgniłego mięsa ofiar. Ktoś mógłby, go pomylić z samą Śmiercią.

Wzdryga się, czując, jak nieprzyjemnie śliska dłoń otacza jej szyję, a to, co ma przypominać palce, wędruje po jej ciele. Muska odsłonięte ucho, prawie wślizguje się do ust, pozostawiając po sobie wrażenie lepkości. Niby-palce odchylają jej głowę, a na jej ustach pojawia się, niby grymas, gdy ten sam potwór mordujący braci i siostry, teraz wyciąga z jej włosów frezję.

– Nie na nią zgadzał się Surtr, Odynie. Oni woli Freję – Gardłowy pomruk, zakrawający o krwiożerczy chichot wydobywa się z paszczy stwora. – Ale Kavalarisówna – urywa w pół zdania. – jest znacznie cenniejszą ozdobą niż tamta dziwka.

Podwójny język – jak u węża – muska jej zaróżowiony policzek. Sprawdza, jak smakuje jej skóra, czy aby ten kwiat, będzie odpowiadać jego Panu, który nie stroni od kobiecych wdzięków, będąc wybrednym, wśród licznego grona kurtyzan. W Veraksie się gotuje, a Odyn stoi obok pewny swojego zwycięstwa, nie bacząc na obleśność tej sytuacji.

– Więc przyjmujesz warunki wieczystego pokoju, kończącego Ragnarok? – Wszechojciec pyta, postępując naprzód.

– To jeszcze nie był kres bogów, starcze. – Bezkost odwraca się do władcy, puszczając przerażoną dziewczynę, która w końcu może wziąć głęboki oddech, próbując się nie zachwiać. – Mój Pan akceptuje wszelkie warunki, jak i zapłatę.

– W takim razie, za jeden księżyc Norny splotą ich nicie w jedną, a sami przypieczętują pokój, składając przysięgę przed Var.

Gość z Muspellheimu znika w jednej z podłogowych szpar. Do nikogo jeszcze nie dociera, że mają zapewniony pokój, który wystarczy przypieczętować związkiem małżeńskim. Zdaje się, iż jedynie Loki jest rozbawiony całą tą bezsensowną sytuacją, albo po prostu bawi go łatwowierność Odyna.

– Gratuluję Lordowie, właśnie zapewniliśmy wszechświatowi kolejne kilkaset tysięcy lat spokoju. – Odyn zaczyna, a jego tubalny głos zagląda w każdy zakurzony kąt. – Możecie się rozejść.

Mężczyzna odwraca się w stronę, gdzie powinna stać blondynka. Właśnie, powinna, ale nie stoi. Odeszła ze swojego miejsca jeszcze zanim otrzymała pozwolenie. Jej ojciec rusza w krok za nią, ale nawet nie wie, jak zamierza rozpaczą nadciągającą rozmowę, która będzie nad wyraz trudna. Dziewczyna nie zatrzymuje się, gdy widzi zaskoczoną matkę i Friggę, która przygląda się jej zatroskana. Mała Arani w ostatniej chwili zostaje powstrzymana przez zaborczą dłoń rodzicielki, aby zostawiła siostrę samą.

– Veraksie, cóżeś ty uczynił?

Mężczyzna podchodzi do żony, zamykając ją w szczelny uścisku. Czule całuje jej czoło, chcąc zawczasu ugasić rodzącą się wściekłość.

– Wybacz mi – szepcze – Wybacz, że oddałem naszą córkę na rzeź.

Podąża wzrokiem za postacią w lekko różowej sukience, która dumnie schodzi ze schodów, nie bacząc na drżące usta i ciekawskie spojrzenia. Jednym, acz stanowczym ruchem zatrzymuje zaskoczoną Sanię, która próbuje do niej podejść. Teraz nie potrzebuje tej ułudy szczęścia, potrzebuje samotności, więc robi dokładnie to samo, co za każdym razem. Ucieka, ocierając łzy.

Loki wcale nie jest zaskoczony decyzją, jaką podjął Odyn. W końcu Jednooki jest mistrzem w umywaniu rąk od konsekwencji własnych pomysłów. Cały problem odsunął od siebie, zrzucając na barki nieświadomej życia kobiety. Przynajmniej czarnowłosemu księciu się wydaje, że jest niczego nieświadoma. Cóż, w ostatnim czasie wyszedł z wprawy w rozpoznawaniu kłamstwa, a podobno jest jego ojcem. Jedna noc z ułudą dała dość korzystne dla ludzkości dziecię. Szkoda, że nawet on nie potrafi z niego wystarczająco z niego korzystać.

Nie zamierza się angażować w konflikt. Ma w planie go wykorzystać, a fakt, że osobą, którą omota sobie wokół palca, będzie przyszła żona Lorda Surtra, jest zaledwie drobną cegiełką jego misternego planu zdobycia tronu przy pomocy przewrotu. Przecież serce kobiety jest zdolne do wszystkiego, szczególnie do podążania za zakazaną miłością.

Pod osłoną nocy zachodzi do stajni, mijając śpiącego strażnika. Kilka koni odrywa się od żłobu, zerkając na mężczyznę, który nie ma ze sobą żadnej dodatkowej marchewki, a żadnemu z nich raczej nie będzie smakować sztylet. Przechodzi obok jednego z przejść, kierując się do części, gdzie znajduje się jego wierzchowiec, ale przystaje, tknięty przedziwnym wrażeniem. Cofa się o te kilka kroków i wtedy dostrzega otwarte drzwiczki jednego z boksów. Tajemnicze przeczucie pozwala mu się domyślić, przez czyjego konia jest zajmowany.

Podchodzi powolnym krokiem, będąc przekonanym, że uciekła, rzucając się z urwiska wprost do rzeki. Żaden przypadkowy kamień, czy podkowa zagubiona w sianie nie zdrada jego obecności. Słyszy niewyraźnie łkanie; myśląc, że to jeden z zabłąkanych kotów. Jednak pomimo zepsutego serca, zakłamania, jakie ogarnia jego umysł, nie potrafi zawrócić i udawać, że nie widzi, jak płacze uczepiona gęstej grzywy swojego konia.

Zwierzę porusza łbem, gdy tylko staje na jego wysokości. Porusza na boki uszami, przez moment łapiąc dźwięki z zupełnie innego miejsca, niż właśnie się znajdują. Jego łeb ponownie opada, mierząc bacznym spojrzeniem postać Lokiego. Zwierzę nieruchomieje, a sam książę odczuwa pewien dyskomfort, w jaki zostaje wprawiony, pod wpływem, na pozór bezmyślnych oczu.

Teraz również i Loki słyszy tupot małych stóp.

– Chyba nie pozwolisz, żeby twoja siostra widziała cię w takim stanie.

Chlipanie cichnie, a Ellafina prostuje się, spinając. Nie słyszała, jak podchodził. Nie pozwala, żeby mógł zobaczyć, jak ociera łzy. Odpycha się od szyi zwierzęcia. Spuszcza głowę, żeby on nie musiał oglądać jej szklistych oczu. Próbuje wyjść, nie hacząc o rozrzuconą w dużej ilości słomę. Stara się przemknąć obok Lokiego, który nie pozwala jej tak po prostu odejść.

Zagradza jej przejście. Łapie podbródek i zmusza do tego, żeby na niego spojrzała. Wiedziony bliżej nieokreśloną siłą, ociera kciukiem jedną ze spływających łez po zaróżowionym policzku. Chce jeszcze coś powiedzieć, ale dzieci mają to do siebie, że pojawiają się w najmniej odpowiednich chwilach. Nawet nie potrafi zarejestrować momentu, w którym pozostaje sam, trącany ciepłymi chrapami Kadarka.

Naprawdę jestem zaskoczona, że udało mi się to napisać, a w dodatku wciąż żyć, bo jestem na dobrej drodze, żeby się wykończyć.
Mam nadzieję, że znowu nie zniknę, jakby co możma zgłosić zaginięcie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top