1. ᴜɴᴀ ᴀɴɴᴜɴᴛɪᴀᴛɪᴏ
ᴍᴜʟᴛᴀꜱ ᴅᴜʙɪᴛᴀᴛɪᴏɴᴇꜱ
Cisza tak doskonała w swojej niedoskonałości daje wytchnienie zmęczonym duszom, wyznaczając granicę między światłem a mrokiem, który za nic nie chce ustąpić miejsca pierwszym promieniom słońca wyłaniającym się zza górskich szczytów. Jutrzenka dumnie stąpa wśród lasów, pól oraz kwiecistych łąk, by w końcu dotrzeć do miasteczka i jak każdego dnia rozesłać w cztery strony świata świt – który za każdym razem zachwyca swoją nieodgadnioną prostotą piękna.
Ta sama cisza, budząca grozę w drżących sercach nocnych podróżnych teraz, ustępuje miejsca wesołemu trelowi ptaków wśród koron drzew i pogrążonych we śnie domostw.
Wszystkim było zbyt błogo, by wyjść spod rozgrzanej pierzyny i zetknąć się z chłodem codziennej rzeczywistości. Tylko jedna osoba wstaje wcześniej niż jutrzenka, a jej obecność zwiastuje skrzyp drewnianych okiennic i rozchodzący się wszędzie zapach świeżego pieczywa. Rumiane rogaliki i słodkie bułki kuszą smakowitym wyglądem pierwszych klientów piekarza. Powoli znikają wystawione na zewnątrz bochenki chleba i ciasta, a wśród porannego chaosu nikt nie zauważa drobnych rąk sięgających po pożywny wypiek odłożony gdzieś na bok. Każdy zaopatrzony w siebie starał się kupić coś na śniadanie dla swoich dzieci, a w tym wszystkim nikt nie widzi brudnych rąk przemykających wśród tłumu.
Jeszcze tylko dwie słodkie bułki, a chłopczykowi uda się nakarmić siostrę. Nie powie mamie, skąd wziął pieniądze, nie będzie na niego krzyczeć, gdy przyniesie do domu najpiękniejszy z bochenków chleba. Najbardziej rumiany, z największą ilością sezamu na wierzchu i największy, aby wystarczył na jak najdłużej.
To nie jest kradzież. To tylko sposób na przetrwanie. Nie jego wina, że ojciec dawno temu wyruszył na wojnę. Nie jego, że musiał stać się młodym mężczyzną, który będzie w stanie wykarmić rodzinę. Nie jego wina, że te taczki były zbyt ciężkie. Przecież chłopcy w jego wieku nie są w stanie udźwignąć tak wiele. Ma zaledwie pięćset czterdzieści osiem lat i nigdy w jego życiu, nie było dnia, by głód nie ściskał jego żołądka.
Harmider, jaki panował na małym targowisku, sprawił, że nie dostrzegł problemu. Ludzie się po prostu bali.
Nagle podnosi się krzyk, a przez tłum przeszło złowrogie – Złodziej. Powietrze gęstnieje i nie wiadomo czy ktokolwiek, w tamtym momencie, oddycha.
Powinien zostawić to jagodowe ciasto w spokoju. Mama będzie zła, zawiedzie się na nim, bo w końcu kiedyś jej obiecał.
Nie będę więcej kraść.
Wokół młodocianego przestępcy tworzy się koło pełne spojrzeń współczucia, ale również odrazy. Tak. Kobiety w długich sukniach, upiętych włosach i z wiklinowymi koszami w ręku patrzą na brudne ubrania z odrazą. Wytykają palcami jego zmierzwione i posklejane drobinkami kurzu włosy, szepczą między sobą ciche – Czy to nie ten, której dzieci chodzą głodne?. Ich szept przemienia się w wiatr, a tłum ciekawskich gapiów nieprzerwanie rośnie, szerząc plotki dalej.
Z niskiego, piekarnianego budynku wychodzi czerwony, od panującego wewnątrz gorąca, mężczyzna z pokaźnym brzuchem, a biała czapka na głowie niebezpiecznie przechyla się na bok.
– Który to był?! – krzyknął, a jego pokaźny wąs nastroszył się gniewnie. Dopiero po krótkiej chwili zatrzymuje wzrok na blondynie, który z uporem wpatruje się w ziemię, chcąc zniknąć sprzed oblicza piekarza. Tłum wciąż zostaje tuż za nim. Wystawił dziecko na pewną śmierć. – Ty mały…
Wściekły rzuca się na wystraszonego chłopca, który w pierwszej chwili stara się uciec. Nieszczęśliwe potyka się o własne nogi i przewraca, a stary poczciwy piekarz ciągnie go, za i tak już potarganą – kiedyś niebieską – kamizelkę. Surowe oblicze nie widzi łez płynących po bladych policzkach. Ciągnie, wykręcając za drobne ucho. Młodzieniec nie krzyczy, nie zwraca uwagi, że go boli. Pociąga jedynie nosem i przeprasza tą, która go kocha, że znowu przez niego będzie płakać, gdy tylko się o wszystkim dowie.
Ktoś nieśmiało podsuwa pomysł ewentualnej kary:
– Przed sąd go!
I zaraz cała rzesza ludzi zaczyna się przekrzykiwać, podsuwając piekarzowi pomysły na to, co zrobić ze złodziejem rogalika.
– Nie ma tutaj miejsca dla takich jak on.
– Niech dostanie nauczkę już teraz.
Tworzy się miniaturowa procesja, na której czele postępuje mężczyzna w białym ubraniu, ciągnąc chłopaka. Liczne okiennice poczynają się otwierać, a w oknach wyglądają ciekawskie twarze. Ludność nie zawsze może patrzeć, jak publicznie będzie sądzony złodziej. Tym bardziej dziecko.
– Po co przed sąd?! Niech dostanie to, na co zasłużył – krzyczy ktoś pod wpływem uniesienia. Ten ktoś, w granatowej szacie i równo przystrzyżonych włosach odcieniu kasztanu właśnie wydaje wyrok.
Samosąd.
Właśnie tym jest Asgard. Skrywanym pod płaszczem wszechobecnego piękna i bogactwa, z jakiego słynie przekrętem. Miejscem, jak każde inne, gdzie pieniądze giną z sakiewek, a żebrzący byli przeganiani na drugą stronę ulicy, by w końcu trafić do zbiorowej umieralni. Idealne państwo. Kolorowa kraina, która była jest marzeniem każdego mieszkańca Dziewięciu Światów. Ci, którzy żyli w tym miejscu, mieli wszystko. Dobrego władcę, na którego narzekali, gdy tylko ośmielił się, choć odrobinę podnieść podatki, by pomóc tym mniejszym. Mieli prawa. Zresztą sami sobie stworzyli prawo nietykalności. Byłeś asgardczykiem – topór dla ciebie nie istniał. Całowano cię w dłonie, a elfy chciały wiedzieć, czy rzeki rzeczywiście płyną złotem i ambrozją.
Takich Odyn miał poddanych. Zakłamanych. Egoistycznych. Dwulicowych. Już nawet przestał wysłuchiwać swoje kruki, byle tylko nie musieć słuchać o niewdzięcznym ludzie, który właśnie podnosi rękę na głodne dziecko.
Piekarz unosi dłoń, by ukarać intruza. Zrobi to ku przestrodze, na środku placu, by inni widzieli, a dzieci patrzą i mogą wytykać go później palcami. Będzie naznaczony. Nie będzie mieć życia, choć dla niego i tak to wszystko nie zrobi większej różnicy.
Chłopiec zaciska oczy, nie chcąc czuć bólu. Czeka na swoją karę. Chce przeprosić, ale nie błagać. Błagają słabi, a on przecież powiedział siostrze, że jest najodważniejszy w królestwie. Nie może jej tak perfidnie oszukać. Głos grzęźnie mu w krtani i już wie, że na obiad przyjdzie spóźniony.
O ile wróci.
Mężczyzna bierze nieznaczny zamach. W jego geście jest więcej gry aktora niżeli sprawiedliwości sędziego. Nie zamierza być litościwy. Spogląda na chłopca bezdusznym spojrzeniem i nikt nie słyszy świstu dłoni przecinającej powietrze. Nikt też nie widzi skruchy młodzieńca. Za to wszyscy dostrzegli to drgnięcie wśród zebranych po drugiej stronie. To właśnie stamtąd wychodzi ta jedna osoba, która jest na tyle odważna, żeby zablokować uderzenie piekarza.
Młody człowiek z przystrzyżoną brodą chwyta postać w białym fartuchu za nadgarstek, chroniąc tym samym chłopca przed chłostą.
– Powiedz mi panie, cóż uczynił ci ten młody człowiek? – ciemne oczy dominują nad spojrzeniem piekarza, a diafański mundur oficerski z błyszczącymi naszywkami w świetle dnia, sieje postrach. Teraz to on jest ofiarą.
– Jest złodziejem. Przyłapałem go, jak kradł moje wypieki. – mówi dumnie pewny swojego.
– Wstałeś wczesnym rankiem, żeby upiec tyle chleba dla wyłącznie dla siebie? – pyta, zadając najbardziej oczywiste pytanie ze wszystkich możliwych.
– Panie, jestem prostym człowiekiem, który trudzi się w piekarstwie od lat – mówi – po cóż mi jest tyle chleba, skoro mogę na nim zarobić?
Żołnierz chwilę przygląda się sylwetce mężczyzny stojącego przed nim.
– Zarobić – zaczyna, wzdychając. – W dniu takim, jak ten jedyną rzeczą, o jakiej myślisz, są wciąż pieniądze. – Wpycha mu w dłoń sakiewkę, której wartość znacznie przewyższa skradziony bochenek chleba i dwa rogaliki.
Teraz anonimowy oficer jest w centrum uwagi. Wszyscy patrzą na nieznajomego, który przybył z daleka, a twarz wciąż częściowo spowija kaptur. Nikt nie poznaje sztandarów, które mu towarzyszą oraz samych mundurów jego żołnierzy.
Blond włosy złodziej zostaje zapomniany równie szybko, co zauważony. Nie z niego się teraz śmieją. Chichotano z chciwości starszego już mężczyzny, ale jeszcze bardziej, ze swojej głupoty.
Łachmaniarz wycofuje się powoli na czterech, czujnie obserwując, czy nikt na niego nie patrzy. Ten młody złodziejaszek jest tylko dzieckiem i jak każde dziecko nie potrafi obejść się bez kłopotów. Wzdryga się, gdy – przez nieuwagę – jego ciało zderzyło się z rosłym koniem o szarej grzywie. Spogląda z przestrachem na jeźdźca, którego oblicze skrzętnie ukryto pod obszernym kapturem, jakby posłowie chcieli ukryć tożsamość. Osoba nie karci go, jedynie uśmiecha się pobłażliwie i wyciąga dłoń schowaną w brązowej rękawicy w jego stronę z błękitną, jedwabną sakiewkę, na której wyszyto złotymi nićmi bliżej nieokreślony pęk kwiatów.
Jeden z wielu symboli krainy dalekiej, a przez wojnę zapomnianej.
Tajemniczy jeździec wraz z wozem zaprzężonym w dwie gniade klacze rusza dalej – w kierunku błyszczącego w świetle słońca pałacu.
– Nie pochodzisz z naszej krainy – stwierdza jedna z kobiet, podpierająca się na ciosanej lasce – Kim, więc jesteś, że ośmielasz się wtrącać? – pyta, poprawiając chustę odcieniu wyblakłej pomarańczy.
– Kim jestem? – Obraca się wokół własnej osi, aby ponownie zwrócić się do piekarza. Zapewne szuka odpowiednich słów. – Powiedz mi, posiadasz dzieci?
Mężczyzna waha się w swojej odpowiedzi.
– Miałem syna, którego zabrała mi wojna – mówi twardym głosem.
– Więc raduj się człowieku dobrej woli. – Położył dłoń na jego ramieniu, a bystre spojrzenie dłużej nie mogło skrywać tajemnicy. – Raduj się ludu Asgardu. – Jego głos przybiera na sile jak za sprawą magicznego zaklęcia. – Radujcie się wszyscy, bo oto jestem tym, który przybył wam oznajmić, że zapomniana już wojna, postanowiła zwrócić wam dzieci.
Głos mówcy muska zbolałe serca nowiną dającą nadzieję.
Płacz matek roznosi się po ogromnym placu, bo właśnie tulą synów, którzy mieli zginąć na froncie. Płaczą żony, które toną w ramionach rannych mężów. Siostry witają braci. Córki ojców. Narzeczone swoich oblubieńców. Płaczą ci, którzy wśród tłumu powracających nie dostrzegli swych krewnych. Dla nich pozostaje żałość, bo wojna zabrała im miłość.
Płacze również piekarz, któremu zwrócono syna w ciężkiej zbroi.
☆
Prawie traci życie, pokonując kolejne stopnie. Przez kręte korytarze, tworzące pozłacany labirynt przemyka niska postać sługi. Poły jego szaty poruszają się pod wpływem jego nagłych ruchów, a dłonią musi niezwykle mocno przytrzymać nakrycie głowy, by go nie zgubić – gdy nagle skręcił w stronę komnat władcy. Towarzyszą mu spojrzenia ciekawskich strażników, do których wiadomość dojdzie po pewnym czasie. Pewnie królewski paź sam im oznajmi, że wrócili ich krewni.
Zatrzymuje się przed wysokimi drzwiami, poprawia szatę. Chrząka. Jego głos nie może się zachwiać przed majestatem władcy. Pcha potężne drzwi. Odyn unosi wzrok znad książki, którą czyta i posyła swojemu słudze pytające spojrzenie. Coś musiało być niezwykle ważne, skoro szambelan pobladł. Jego małżonka kątem oka przygląda się sytuacji, cały czas poświęcając uwagę haftowanemu wzorowi.
– Przybyło poselstwo z terenu objętego wojną. – Jednooki mędrzec zatrzymuje na wpół przewróconą stronę, a zdradziecka igła rani smukłe palce władczyni. – Poselstwo prosi o audiencje. – Dodaje szybko i jeszcze szybciej otrzymuje odpowiedź pełną strachu. Nie chcąc się narażać na niepotrzebny gniew, ucieka – by poprosić przybyłych gości do sali tronowej.
Wszechojciec przygarbia się bardziej w swoim fotelu i czuje, powoli opuszczające go siły.
Diafanis. Tak dawno nie słyszał jej nazwy. Ostatnim razem, gdy Lord Surtr rozpoczął wojnę, więc jakiekolwiek nowiny z tamtego terenu niosły za sobą widmo niepokoju. Mógł jeszcze zapytać swojego sługę, o to w czyich barwach wystąpili posłańcy. To niedopowiedzenie obudziło uśpioną myśl w głowie wiekowego władcy. Pogrzeb jednego królestwa, nie może spowodować klęski wszystkich Dziewięciu Światów.
– To wcale nie musi być to, o czym myślisz, Odynie. – Jego żona stwierdza niemniej zatroskana.
– Miejmy nadzieję, że i tym razem masz rację, kochana – wstaje ciężko, a Frigga oddaje swoją robótkę służącej, która dyga przed swoją panią i podąża w krok za nią.
Samej kobiecie jest trudno nadążyć za mężem, który jak nikt sądził długie kroki. Wie, że mu śpieszno. Zdaje sobie sprawę, że pragnie rozwiać dręczące go myśli. Ona sama boi się tego, co usłyszy. Potencjalna wiadomość o upadku Diafanis, a tym samym śmierci rodziny królewskiej, której członków miała jak swoich bliskich, byłaby upadkiem, którego tak bardzo obawiał się jednooki Odyn, świadczyłby o rychłym końcu Asgardu. Ma usłyszeć o początku końca, który – według jej zdradzieckich myśli – jeszcze nie był tak blisko. Nie tak wyobrażała sobie ten dzień.
– Balderze zawołaj Thora. – rzuca mimowolnie, gdy na jednym z korytarzy, prowadzących do sali tronowej, spotyka swojego syna.
– Nie musisz się o niego martwić. On sam kazał mi się zjawić w sali audiencyjnej – mówi powoli, jakby wieści niczego nowego nie miały wnieść niczego nowego do jego życia. – Wnioskuję jednak, po zachowaniu ojca, z pewnością nie chodzi o problemy przemytnikami. – Zrównuje swój krok z tempem matki.
– Od tego, co usłyszymy, zależą miliardy żyć. – Mijają kolejnych strażników, jeszcze nierozumiejących wielkiego poruszenia. – Gdzie Loki?
Blondyn prycha zdegustowany wspomnieniem psotnika, który w ostatnim czasie zdążył się mu narazić. Okazja rychłej zemsty za robactwo, jakie znalazł w swoim bucie właśnie nadeszła.
– Zastanów się matko, cóż może robić twój kochany synalek w tak piękny dzień. – Tylko przez moment ganiący wzrok kobiety miał na niego jakikolwiek hamujący wpływ. – Zapewne przeżywa upojne chwile w jednej z leśnych chatek – dodał ze szczyptą ironii w głosie.
– Balderze. – oburzona bezpośrednią uwagą syna, zwróciła mu wymowną reprymendę na sposób, w jaki dobiera słowa. – Zważaj na to, co mówisz i jak mówisz – wzdycha. – Nie musi o nich wiedzieć cały pałac.
Tylko że Frigga mimo wielu lat spędzonych w twierdzy Odyna, wciąż zapomina, że o wyczynach jednego z jej synów wie nie tylko cały pałac. Każdy, kto interesuje się życiem rodziny królewskiej, zdaje sobie sprawę, do jakich przekrętów dochodzi poza murami zamku. Nawet myszy zamieszkujące liczne spiżarnie rozprawiają o nocnych ucieczkach jednego z książąt. Głupiec niczego by nie zauważył. Wszyscy wiedzą. Wszyscy udają, że są ślepi. Komentują, ale gdy poproszono o wypowiedzenie się na forum, nastaje za każdym razem przeraźliwa cisza spowodowana strachem. Nikt nie chciał skończyć pod toporem za zniesławienie syna ich chlebodawcy. Żaden ze sług nie odważył się choćby napomknąć o panującym problemie. Tylko dlatego, że bano się ozdobnego sznura na szyi, który odbierał życie.
Tym razem uwagi nie przykuwa Thor, który zniszczył kolejną tarczę w potyczce na dziedzińcu. Ani Balder, do którego wzdychała połowa kobiecej części dworu. Nikt nie wspomina Lokiego, który drugą połowę dam dworu zaciągnął do swojej komnaty.
Spojrzenia skupione na piątce posłańców – w brązowych mundurach, stylizowanych na lekką zbroję do jazdy – stojących przed pozłacanym tronem. Twarze mają wciąż zakryte kapturami i gdyby ktoś kazałby rozróżnić ich postacie, z pewnością miałby z tym poważny problem.
Ciekawscy wychylają się zza kolumn, które wiją się w górę, podtrzymując firmament sklepienia zdobionego w bogate freski przedstawiające historię drzewa dającego życie. Ścienne malunki wraz z gałęziami rozchodzą się na boki i kończą, gdy tylko zetkną się ze złotym bluszczem rzeźbionym w skale.
Stojąca na lśniącej posadzce piątka przyklęka równocześnie, gdy w sali pojawia się siwy mężczyzna z przepaską na oku. Zajmuje miejsce, wciąż lekko dysząc, a towarzystwo wiernej mu kobiety nie potrafi ukoić jego skołatanego serca. Dopiero po chwili pojawia się Munin, który czarnym dziobem mierzwi równie ciemne, jak smoła skrzydła. Jego wierny przyjaciel siada na wezgłowiu tronu i skrzeczy ostrzegawczo.
Trójka przybyłych rusza z miejsca. Mężczyźni mają ze sobą kufer zbity z kilku dębowych desek i zamknięty pieczęcią rodu Kavalaris. Stawiają ją tuż przy stopach Odyna, na jednym ze schodków, jakby chcieli odsunąć Wszechojca od wnętrza. Kruk siedzący na ziemi podrywa się do lotu. Czuje śmierć znajdującą się w środku. Z głębokim pokłonem trzeci z mężczyzn – który ze względu na swoją młodzieńczą budowę mógł zostać pomylony z kobietą – wręcza pieczołowicie chronione pismo, opatrzone tym samym znakiem co kufer. Wycofuje się, nie czekając na znak od wyższego rangą nad nim starca.
Zapada nerwowa cisza.
Odyn pośpiesznie czyta zawartość listu. Pomija rozległy wstęp pozdrawiający jego wielką osobę. Szuka wzrokiem słów, które mogły rozwiać jego wątpliwości zatruwające sumienie. W końcu zaczyna przyswajać fragment opisujący waleczną walkę żołnierzy z oddziałami zdrajcy, jakim został okrzyknięty Lord Surtr. Przed oczami malują mu się pola bitewne usiane trupami zamiast drzew. Sterczące włócznie rosną niczym młode sosny, które pozbawiono igieł. Wróg miesza się z przyjacielem. Ciało leży na ciele. Niektóre przygniecione przez konie, inne pozbawione kończyn.
Daje znak, by otworzyć skrzynie. Czerwona pieczęć zostaje przerwana, a wieko powoli podniesione odsłania przerażające wnętrze. Kobiety odwracają wzrok, próbując nie zemdleć z obrzydzenia. Wszechojciec patrzy w martwe oczy jednego z wielu zdrajców. Głowa bez ciała szydzi z niego cynicznym uśmiechem, który naznaczyła śmierć, a rudy włos zlewa się z zakrwawioną skórą. Nie jest w stanie rozróżnić ust od nosa, który chyba został odcięty znacznie wcześniej. Ma przed sobą przyjaciela, który zdradził. W skrzyni znajduje się głowa jego towarzysza. Mimir. Jakiż to spotkał go los za bratanie się z dziećmi Chaosu. Był mędrcem, który zdradził sekret Ragnaroku, tajemnicę jego upadku, ale widocznie postanowił ten nieubłagany koniec przybliżyć.
– Co z ludem Diafanis? – pyta, nie odrywając wzroku od zawartości skrzyni.
– Bezpieczni tak samo, jak jego opiekunowie. – odpowiada jeden z posłańców. – Król Veraks wraz z rodziną pragnął osobiście przekazać pozdrowienia i ciało zdrajcy. Wyraża również skruchę, że musiały zatrzymać go sprawy traktatowe.
– Przekaż naszemu dobroczyńcy, żeby stawił się na asgardzkim dworze tak szybko, jak pozwoli mu na to odbudowa państwa po wojnie – mówi, czując echo spadającego z niego ciężaru. – Na układy z Lordem Surtrem jeszcze przyjdzie pora.
Poseł dyga, obiecując przekazać tę jakże radosną nowinę i wystosowane jeszcze pozdrowienia. Piątka mężczyzn wycofuje się powoli, piersią prawie dotykając ziemi. Mieli się rozjechać na każdą gałąź Yggdrasillu i szerzyć nowinę o powrocie utraconych dzieci.
Hugin przynosi kolejną myśl, gdy ponownie skrzeczy. Nastał spokój tak wyczekiwany przez lud Odyna, jak i ten zamieszkujący inne światy.
Nastał pokój, który miał przynieść nadzieję i nowe życie. Tylko w teorii.
☆
Powoli i sukcesywnie wracam. Teraz mogę się swobodnie z nimi bawić oraz obiecuję Wam, że jednorożce potrafią być słodko–gorzkie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top