Rozdział 7
Miałam ochotę wskoczyć pod samochód, chociaż nie, tir byłby lepszy. Ten dzień był okropny. Padało i wiało, nie udało mi się złapać żadnej taksówki i musiałam iść piechotą do pracy. Trzymając parasol, czułam jakbym zaraz miała z nim odlecieć, a palce już miałam zmarznięte. Żałowałam, że nie zabrałam rękawiczek, a rąk nie mogłam schować do kieszeni, bo trzymałam ten cholerny parasol.
Przechodząc obok małej uliczki, zatrzymałam się i spojrzałam na nią. Tutaj miał spaść tamten mężczyzna. W mojej głowie znowu pojawiły się rozmyślenia z wczorajszej nocy, które przerwał koszmar. Zrobiłam krok w kierunku uliczki, ale zatrzymałam się. Co ja wyprawiałam? Powinnam zostawić ten temat i iść dalej. Może tam nic się nie wydarzyło.
Westchnęłam ciężko i ruszyłam do biblioteki zirytowana. Cały czas tylko może i może, dlaczego nie mogłam być w czymś pewna?
Może Damon nie był mordercą.
Może nikt nie skoczył z dachu.
Może moje sny miały jakiś sens.
Może powinnam przestać w końcu tyle myśleć, bo w końcu naprawdę zwariuję. Eve miała rację mówiąc, że wszystko przyjdzie w swoim czasie i nie powinnam tyle myśleć, ale było to naprawdę trudne. Nic o sobie nie wiedziałam, nawet nie wiedziałam czy ktoś mnie szuka. Policja powiedziała, że da mi znać, jeśli znajdą jakiś trop lub znajdą mnie na liście zaginionych, ale nie dawali znać, jakby o mnie zapomnieli.
Życie osoby, która straciła pamięć było naprawdę trudne. Osoba, którąś się kiedyś kochało była obca. Każdy mógł mnie oszukać udając kogoś z mojej rodziny, a ja nawet nie byłabym tego świadoma. Jeszcze by się okazało, że jakiś psychopata postanowił udawać mojego męża.
Budząc się w szpitalu byłam spanikowana, gdy zauważyłam stojącego nade mną lekarz i dwie pielęgniarki. Urządzenia wokół mnie były dla mnie obce i na początku próbowałam uciec, ale przywiązali mnie do łóżka. Dostałam wtedy jakieś tabletki uspokajające i lekarz próbował mi wszystko wytłumaczyć, chociaż prawie nic nie rozumiałam. Opowiadał mi, że znaleziono mnie w lesie i uderzyłam się w głowę, przez co straciłam pamięć.
Siedząc te kilka dni w szpitalu, próbowałam sobie cokolwiek przypomnieć i za każdym razem strasznie bolała mnie głowa. Jakby mój mózg próbował odeprzeć wszystko co próbowałam znaleźć.
Wiedziałam tylko jak mówić, pisać i czytać. Reszta rzeczy takie jak telefon, karta płatnicza czy inne urządzenia elektryczne były dla mnie obce. Żałowałam, że nie pamiętałam nawet takich rzeczy i czułam się jak dziecko, gdy pielęgniarka mi wszystko tłumaczyła.
Po wyjściu ze szpitala nie byłam pewna czy uda mi się samotnie przeżyć. Idąc ulicami miasta, zauważyłam bibliotekę i prawie popłakałam się ze szczęścia wiedząc, że było to jedne z nielicznych miejsc, w których mogłam bezpiecznie usiąść. Będąc tam do samego zamknięcia, Annie kazała mi wyjść, ale widząc, że coś było nie tak, zagroziła mi i kazała wszystko powiedzieć. Oczywiście zrobiłam to, potrzebowałam się komuś wygadać, a staruszka była pierwszą osobą, z którą rozmawiałam w miarę normalnie i nie patrzyła na mnie jak na niemowlę.
Wtedy pozwoliła mi nocować w bibliotece, a ja w zamian jej pomagałam. Byłam zaskoczona, że robiła to wszystko sama, ja byłam zmęczona już po jednym dniu, a ona musiała tak pracować codziennie od kilkunastu lat.
W końcu zaczęła marudzić, a ja musiałam znaleźć inną pracę, w której zaczną mi płacić. Akurat dwa dni później spotkałam Eve w szpitalu, która tak mocno przejęła się moją sytuacją, że pozwoliła mi u siebie mieszkać i namówiła szefa by przyjął mnie do pracy.
To była szansa jeden na milion by spotkać takich troskliwych ludzi, a mi się udało. Los dał mi szansę i nie poddałam się, ale w mojej głowie kłębią się myśli o mojej przeszłości. Może chodziłam na jakieś studia? Miałam rodzinę? Chłopaka? Dziecko? Psa?
Pokręciłam delikatnie głową, próbując powstrzymać się ten natłok bezsensownych myśli. Nie chciałam, żeby od tego rozbolała mnie głowa.
Praca. Musiałam się tym zająć by moje myśli były czymś zajęte. Przyśpieszyłam kroku i z daleka widziałam bibliotekę. Budynek był trochę stary, ale dodawał uroku temu miejscu. Uniosłam brwi, widząc wychodzącego z tego miejsca Damona, a za nim ruszył jakiś mężczyzna, próbując go dogonić. Zwolniłam, nie chcąc wchodzić z kim w kolejną interakcję. Ten dzień i tak był okropny i nie musiałam dodawać do niego rozmowy z diabłem.
Stanęłam za jednym z zaparkowanych samochodów by nie było mnie widać i przyglądałam się dwójce mężczyzn, czekając aż odejdą.
Nieznany mi blondyn, chwycił Damona za ramię, mówiąc mu coś cicho, jednak to chyba jeszcze bardziej go rozwścieczyło, bo mężczyzna strzepnął siłą jego rękę i warknął na niego. Nie czekając na nic, wsiadł do samochodu i odjechał, a blondyn biegł kawałek za nim i w końcu zatrzymał się, gdy Damon wyjechał na główną ulicę.
Zrobiło mi się go żal. Oczywiście nie Damona, tylko jego przyjaciela czy kimkolwiek był ten facet.
Morton zachował się jak ostatni dupek. Rozumiałam, że mógł być zły, ale nie powinno się zostawiać kogoś samego! Jeszcze w mieście, gdzie trudno złapać jakąkolwiek taksówkę, a nie wiadomo jak daleko mieszkali.
Wzięłam głęboki wdech i cicho wyszłam zza samochodu. Unikałam patrzenia na blondyna, w tym momencie moje brudne buty były dwa razy ciekawsze niż człowiek obok mnie. Omijając go, poczułam ostry zapach wody kolońskiej i skrzywiłam się trochę, ten zapach był aż za mocny. Jakby wylał na siebie całą butelkę, a nawet dwie.
Poczułam na sobie jego wzrok, nie przeszły mnie przez to dreszcze, chociaż wyczułam też niebezpieczeństwo. Wchodziłam po schodach co drugi stopień i weszłam do biblioteki, od razu zamykając za sobą drzwi. Dziękowałam Bogu, że blondyn nie próbował ze mną wejść w rozmowę, ale nadal się modliłam by nie wszedł tu z powrotem.
- Jesteś przed czasem. Bardzo dobrze – Annie wyszła zza zaplecza, jej mina mimo to nadal nie była zadowolona – Bierz się do pracy. W koszyku masz książki, trzeba je zanieść do biblioteki zamkniętej.
- Ciebie też miło widzieć.
Przewróciłam oczami i ruszyłam w stronę koszyka, w którym było pełno książek.
Biblioteka zamknięta znajdowała się pod tą biblioteką. Było to miejsce, w którym Annie przechowywała książki niezdolne do użytki. Z potarganymi stronami, wypadającymi kartkami albo kilkoma innymi zniszczeniami.
Pchnęłam wózek w stronę pomieszczenia tylko dla pracowników. Jęknęłam niezadowolona widząc schody prowadzące na dół. Zapomniałam, że były tu schody i musiałam każdą książkę brać w ręce i schodzić, a później wracać by zrobić to samo z innymi.
Chwyciłam w ręce jak największą ilość książek i zeszłam na dół. Słabo oświetlone pomieszczenie, dawało temu miejscu tajemniczości. Walało się tu pełno książek, nawet na ziemi, bo na półkach nie było miejsca. Było tu pełno kurzu, Annie nie dbała zbyt bardzo o te miejsce, nikt inny oprócz mnie i niej nie widział tego miejsca, ale mimo to przydałoby się tu posprzątać.
Odłożyłam książki na ziemię i wróciłam po kolejne. Chodziłam tak pół godziny, a moje nogi odmawiały mi posłuszeństwa. Nie byłam przyzwyczajona by chodzić tyle razy po schodach, ale wolałam to zrobić niż zostawić to Annie. Była starszą kobietą i nie chciałam by coś jej się stało.
Oparłam się o jedną z półek by trochę odpocząć. Wiedziałam, że na następny dzień będę miała zakwasy i nie napawało mnie to szczęściem, ale chociaż mogłam odwiedzić zakątki biblioteki, których nikt inny nie mógł.
Spojrzałam na przeciwległą półkę i czytałam każdy tytuł. Nie było to nic ciekawego, zwykłe książki, które po prostu straciły już swoją datę użytkowania. Chociaż na samym końcu regału była książka, której okładka wyglądała na nową.
Zaciekawiona ruszyłam w stronę regału i wyciągnęłam ją by sprawdzić co to jest. Książka na twardej okładce nie miała żadnego tytułu, była w kolorze ciemnej zieleni i wyglądała na zdolną do użytku. Otworzyłam ją i pierwsza kartka była już trochę żółta i widniał na niej odręczny napis „Miejsce tajemnic". Przejechałam palcem po literach niby nigdy o tym nie słyszałam, ale wydawało mi się to bardzo znajome.
Nawet nie byłam w stanie przekartkować stron, bo ze schodów usłyszałam głos Annie.
- Co ty tam robisz? Czekam już na ciebie od dziesięciu minut!
- Już idę! - spojrzałam na książkę trochę rozczarowana.
Chciałam zobaczyć co jest w środku, skoro tytuł był napisany odręcznie, ale musiałam wrócić do Annie, zanim mnie tu podpali.
Odłożyłam książkę na półkę i wróciłam na górę, gdzie czekała na mnie naburmuszona Annie. Uśmiechnęłam się przepraszająco i złapałam za kolejny wózek, by tym razem odłożyć książki na półki w normalnej bibliotece.
Spojrzałam ostatni raz na drzwi, które Annie zamykała na klucz.
Musiałam tam wrócić.
- Mam coś na twarzy? – spytała zirytowana bibliotekarka.
- Co? Nie... Tylko się zamyśliłam – próbowałam ukryć rumieniec, gdy zdałam sobie sprawę, że się na nią zagapiłam.
- Więc wracaj do pracy, mamy dzisiaj dużo roboty.
Kiwnęłam grzecznie głową i zniknęłam między regałami by nie słuchać jej narzekań. Annie nie była złą kobietą, ale niekiedy jej marudzenie na każdą malutką rzecz robiło się męczące i wolałam zniknąć między regałami, żeby nie odciągała mnie i od pracy, a co najważniejsze, żeby mi się nie oberwało za to, że mucha poleciała w złym kierunku.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top