Rozdział 2

Wyszłam z kawiarni w pośpiechu, gdy w końcu skończyła się moja zmiana. Nawet nie pożegnałam się z Eve, zbyt bardzo się spieszyłam, bo biblioteka, zamykała się za piętnaście minut, a miałam do niej piechotą jakieś dziesięć. 
    Pędziłam po pustym chodniku, modląc się w duchu bym zdążyła. Spojrzałam w górę i zaniepokoiłam się widząc ciemne chmury, które nie zapowiadały nic ciekawego. Nie chciałam by książki, które zamierzałam wypożyczyć, zmokły. Panna Annie by mnie zabiła, gdyby dowiedziała się, że jej cenne książki zostały zniszczone. Nie miałam ochoty na przygodę w lesie, jak z moich koszmarów z goniącą mnie sześćdziesięcioletnią bibliotekarką.
    Zegarek pokazywał dziesięć minut do zamknięcia. Wpadłam do biblioteki, trzaskając drzwiami i łapiąc powietrze. Oparłam się o najbliższy regał, próbując uspokoić mój nieregularny oddech. Nie wiedziałam czy to było spowodowane zmęczeniem po pracy czy po prostu nigdy nie biegałam i wolałam tryb siedzący. Było to dla mnie zagadką, może kiedyś się dowiem, jeśli kiedykolwiek odzyskam pamięć. Czy to było w ogóle możliwe? Mówiono, że wspomnienia czasami odżywają w snach, ale ja niestety miałam tylko jeden sen, który chciałam wymazać z pamięci.
    Nagle poczułam uderzenie w głowę i złapałam się za nią, patrząc spode łba na panną Annie. Miała na sobie już założony płaszcz i szalik, a jej wyraz twarzy wyrażał czyste niezadowolenie, gdy trzymała uniesioną książkę.
    — Dobry wieczór — uśmiechnęłam się niewinnie, masując bolące miejsce.
    — Nie masz kiedy do mnie przychodzić, blondyneczko? — zmrużyła oczy — Przez ciebie spóźnię się na cotygodniowe bingo.
    — Przepraszam — opuściłam rękę — Mogę przyjść jutro.
    Kobieta zmierzyła mnie wzrokiem. Mimo że była strasznie marudna, to wiele razy mi pomogła. Na początku, kiedy się tu pojawiłam i nie miałam gdzie spać, więc pozwoliła mi przenocować na zapleczu. Nie było to zbyt przyjemne miejsce, ale miałam chociaż materac i koc. Byłam jej za to bardzo wdzięczna i zaproponowałam jej pomoc którą przyjęła chętnie. Po kilku dniach, jednak powiedziała, że mam poszukać innej pracy, bo robię tu za nią wszystko, a ona się przeze mnie nudzi. Tak właśnie skończyłam w tej okropnej kawiarni, modląc się by nagle z nieba spadła mi inna praca. Rzeczywistość, oczywiście nie była dla mnie łaskawa i utknęłam w tamtej dziurze.
    — Idź, weź co masz wziąć i daj mi spokój —machnęła ręką.
    — Dziękuję!
    Szybko pobiegłam w stronę ogromnego regału i złapałam za trzy byle jakie książki. Nie miałam dzisiaj czasu by je przeglądać i na spokojnie coś wybrać. Annie zapewne by marudziła i znowu uderzyła mnie książką, a ja nie miałam ochoty na kolejnego siniaka na głowie.
    Zabrałam jakieś trzy grube książki i wróciłam do biurka, podając je starszej kobiecie. Ona bez słowa je zeskanowała i oddała mi je, zapisując coś w zeszycie.
    — Masz ode mnie jeszcze dwie książki, dziecino —spojrzała na mnie.
    — Tak, wiem — chwyciłam książki, by nie zmieniła już zdania, że da mi je dopiero jak zwrócę tamte dwie — Przyniosę je pani do końca tygodnia.
    — Mam nadzieję, nie chce mi się do ciebie dzwonić i cię upominać — prychnęła.
    — Nie ma się pani o co martwić, zawsze dotrzymuję terminu — pomachałam jej, idąc w stronę wyjścia — Do widzenia!
    Usłyszałam tylko jak Annie burknęła coś pod nosem i zamknęłam drzwi. Do domu miałam dwadzieścia minut, dwanaście idąc jakimiś ciemnymi uliczkami. Nie byłam głupia i szłam przez chodnik obok głównej drogi, a w jednym uchu miałam słuchawkę. Byłam wdzięczna Eve, że oddała mi swój stary telefon i słuchawki. Ona też mi bardzo pomogła przystosować się do nowego życia. Spotkałyśmy się w szpitalu. Ja przyszłam na badania kontrolne, a ona czekała na swoją mamę, która niedługo miała kończyć pracę. Zaczęłyśmy rozmawiać, a gdy dowiedziała się co mi się wydarzyło, to od razu zaproponowała pomoc i przez kilka godzin telefonicznie błagała szefa by przyjął mnie do pracy. 
    Zaproponowała mi też wspólne mieszkanie. Szukała nowej współlokatorki bo tamta wyprowadziła się do chłopaka i pozwoliła mi przez jeden miesiąc nie płacić czynszu bym mogła na spokojnie się zadomowić i kupić sobie kilka rzeczy do codziennego użytku.
    Byłam wdzięczna, że spotkałam kogoś takiego jak Annie i Eve. Nawet policja, u których musiałam spędzić kilka godzin by sprawdzili w bazie danych kim jestem, gdzie oczywiście nie dowiedzieli się niczego, nie próbowali mi znaleźć jakiegoś noclegu.

***

    — Nie uciekniesz daleko, skarbie.
    Obudziłam się, ciężko dysząc. Położyłam rękę na klatce piersiowej i próbowałam złapać oddech. Drżały mi ręce, a po czole spływał pot. Nie wiedziałam przez chwilę co się dzieje, a gdy zdałam sobie sprawę, że znowu miałam koszmar, cicho westchnęłam. 
    To wszystko wydawało się coraz bardziej realne. Jednak pierwszy raz, gdy skoczyłam w otchłań usłyszałam ten głos. Czułam od niego mrok, który przerażał mnie nawet teraz. Czułam, że skądś go kojarzę ale nawet nie umiałam wyobrazić sobie wyglądu rozmówcy i nie wiedziałam czy w ogóle chciałam.
     Wstałam powoli z łóżka, czując chłód w całym pokoju, przez co przez całe moje ciało przeszły nieprzyjemne dreszcze. Spojrzałam na okno i zauważyłam, że było uchylone. Warknęłam na siebie cicho wiedząc, że kolejny raz zapomniałam zamknąć okna, nawet tego nie zauważając i wyszłam cicho z pokoju, kierując się do kuchni. Słyszałam ciche pochrapywanie z pokoju Eve i odetchnęłam z ulgą, że nie siedziała znowu do późna na telefonie. Weszłam do kuchni nalewając sobie szklankę wody i oparłam się o blat, patrząc za nocny świat za nim. 
    Czy ktoś jeszcze oprócz mnie budził się każdej nocy przez koszmary? Czy u kogoś też wywoływały tak ogromny strach jak u mnie? Te pytania zadawałam sobie każdej nocy i próbowałam znaleźć na nie odpowiedź, szukając jakiegoś włączonego światła w innych mieszkaniach.
    Westchnęłam cicho, opierając czoło o okno i patrzyłam na ciemne budynki. Wszędzie niestety światła były zgaszone i padał delikatny deszcz. Idąc pierwszy raz po mieście, czułam się jakbym tu nie należała. Wszystko było dla mnie obce i trochę czasu zajęło mi przystosowanie się na nowo. Potrafiłam tylko czytać i pisać, co na szczęście wystarczyło mojemu aktualnemu szefowi by mnie zatrudnić.
    Patrząc na gwiazdy zauważyłam, że na jednym z budynków siedziała jakaś postać i patrzyła w gwiazdy. Po dużej sylwetce ukrytej pod bluzą domyśliłam się, że był to mężczyzna. Jego długie nogi wystawały poza dach i wisiały w powietrzu. Wyglądał jak rzeźba, nie poruszył nawet o milimetr, tylko delikatne ruchy jego włosów przez wiatr utwierdziły mnie w przekonaniu, że to człowiek.
    Moje serce zabiło niespokojnie szybciej, gdy mężczyzna wstał i patrzył na przepaść przed sobą. Jego głowa delikatnie się przekrzywiła jakby kogoś słuchał i skoczył w ciemność. Zakryłam dłonią usta by nie krzyknąć z przerażenia na ten widok.
    Nie było tam żadnych schodów, zbyt dobrze znałam tę ulicę. Moje dłonie drżały z przerażenia, jak mogłam się nie domyślić co on chciał zrobić? Boże, mogłam go spróbować powstrzymać!
    Nie mogłam tego tak zostawić, może udało mu się przeżyć. Było to niemożliwe, ale modliłam się by jednak tak było.
    Pobiegłam po telefon i wybiegłam z budynku. Eve miała dość twardy sen i na szczęście nie obudziło jej moje spanikowane bieganie po mieszkanie. Wybiegając na zewnątrz zaczęłam jednak żałować, że nie zabrałam jej ze sobą. Ulica była pusta, jedna z ulicznych lamp co chwilę się zapalała i gasiła. Czułam się jak w horrorze, gdzie zaraz miał na mnie wyskoczyć jakiś morderca z piłą mechaniczną, ale nie mogłam dać się teraz ponieść strachowi, gdy ktoś potrzebował pomocy.
    Zadzwoniłam pod numer alarmowy biegnąc w tamtą stronę, modląc się w myślach bym nie wywaliła się przez te cholerne klapki i sama nie wylądowała w szpitalu.
    — Potrzebuję karetki! — powiedziałam zmachana, słysząc po drugiej stronie jakąś kobietę — Na ulicę...
    Zatrzymałam się gwałtownie, a telefon prawie wypadł mi z ręki. 
    Pusto. Nie było żadnego ciała, nie było nawet kropli krwi. Ulica wyglądała tak jak zawsze, kilka śmieci leżało na ziemi, a między nimi chodziły szczury.
    — Halo? Słyszy mnie pani? Czy wszystko w porządku? — z telefonu usłyszałam głos kobiety, nie wiedziałam kiedy opuściłam dłoń z telefonem.
    — Oh tak... — szybko przyłożyłam urządzenie z powrotem do ucha — To... Bardzo przepraszam, to fałszywy alarm.
    Nie czekając na odpowiedź, rozłączyłam się wściekła i zdezorientowana. Jakim cudem? Spojrzałam w górę, nie było żadnych okien, balkonów albo czegoś, na co mógł spaść tamten mężczyzna. Przewidziałam się? Nie, to nie było możliwe. Byłam pewna na sto procent, że ktoś tam stał i skoczył. Zmrużyłam oczy patrząc na odległość między dwoma dachami. Przeskoczenie na drugą stronę też nie było możliwe, odległość miała około sześciu metrów i może jakimś sposobem udałoby się tam doskoczyć z biegu, ale na pewno nie z miejsca.
    Poświeciłam też latarką w miejscu, w którym ta tajemnicza postać mogła wylądować, ale także nie znalazłam żadnych śladów, jakby wyparowała.
    Czy zwariowałam? Może, ale na pewno nie miałam zwidów.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top