- 22 -
Patrzyłam się, jak Luke znika za drzwiami, a te zamykają się z trzaskiem. Stałam na środku salonu ze łzami w oczach, a on tak po prostu wyszedł. Pokłóciliśmy się kolejny raz. Jeszcze mocniej niż do tej pory. Już nawet nie wiedziałam, o co tak naprawdę poszło, choć mój umysł pracował na najbliższych obrotach i co chwila przytaczał mi jakieś scenki sprzed piętnastu, czy dwudziestu minut. Stałam tam jeszcze moment, po czym w końcu wyrwałam się z tego krótkiego letargu. Westchnęłam ciężko, czując jak moja warga drży. Panuj nad sobą, April. Pokręciłam głową i otarłam policzki wierzchem dłoni. Miałam już tego serdecznie dość.
- Dupek - skomentowałam tylko po chwili i otuliłam się szczelniej swetrem. Było zimno. Deszcz nie przestawał padać od kilku dni i niektórym chyba naprawdę zaczęło brakować witaminy D, bo byli nie do wytrzymania. Spojrzałam ostatni raz na drzwi, a potem wzięłam głębszy oddech, aby się uspokoić, ale przeczuwałam, że to dopiero początek. Łzy dalej zbierały mi się w kącikach oczu, czekając tylko na to, aby móc spłynąć w dół, a ja za wszelką cenę starałam się temu zapobiec. Nie chciałam wyglądać jutro jak jakaś panda. Była niedzielna i nie musiałam się zjawiać na uczelni, ale wypłakałam się w ostatnim czasie naprawdę wystarczająco dużo.
Położyłam się na kanapie, wzdychając ciężko, po czym przetarłam twarz dłońmi. Dookoła panowała nieznośna cisza, której nie chciałam. Włączyłam telewizor, ale nie miałam zamiaru go oglądać. Potrzebowałam po prostu jakiegoś tła, aby nie zadręczać się tym wszystkim. Ostatnio naprawdę działo się bardzo dużo rzeczy, a ja już wystarczająco dużo się namyślałam i nie potrzebowałam powtórki z rozrywki. Ukryłam twarz pod poduszką, wyciągając się na całej długości kanapy i westchnęłam ciężko. Po chwili jednak zrobiło mi się gorąco i odrzuciłam poduszkę na bok. Słowa reporterki uciekały wokół moich uszu i niby je rozumiałam, ale nie skupiałam się na ich ogólnym sensie.
Z jednej strony potrzebowałam to wszystko z siebie wyrzucić i na chwilę uwolnić się do tego wszystkiego, ale z drugiej wolałam już nie zadręczać nikogo swoimi problemami. Wiedziałam, że Red i Michael mają mnie dość, choć nie chcą tego pokazać. Nie miałam im tego za złe, bo to było całkiem normalne. Ciągle przychodziłam do nich z jakimiś sprawami, o których ciągle gadałam. Sama miałam tego dość, a co dopiero inni. Westchnęłam kolejny raz, wpatrując się w sufit i odrzuciłam od siebie pomysł zadzwonienia do przyjaciółki. Nie chciałam jej przeszkadzać. Już i tak stanowiłam za dużą część w jej życiu.
Mój problem jednak został sam rozwiązany. Poczułam wibracje w kieszeni, co oznaczało przychodzące połączenie. Wyjęłam telefon i rozpoznałam numer mamy. Nacisnęłam zieloną słuchawkę i przyłożyłam od razu do ucha. Miałam tylko nadzieje, że się nie popłaczę.
- Cześć, mamo - przywitałam się, próbując się uśmiechnąć, co było absurdalne, bo przecież mnie nie widziała.
- Cześć, skarbie - odpowiedziała, a jej głos miło zatrzeszczał. - Dawno się nie odzywałam, stwierdziłam, że zadzwonię i dowiem się, co u was słychać. Opowiadaj.
- Nie mam za bardzo o czym - przyznałam, czując jak jeszcze więcej łez zbiera mi się pod powiekami. - Ostatnio nic się u mnie nie dzieje. Uczelnia, uczelnia, uczelnia - dodałam, ocierając kciukiem wskazującym kącik oka. - A co u was?
- W porządku, choć teraz panuje jakaś epidemia pająków. Są dosłownie wszędzie. Dostaje powoli szału i nie nadążam z zabijaniem ich - zaśmiała się cicho. Mama nigdy nie bała się żadnych robaków czy innych takich. Mało tego, bo zawsze starała się nie zrobić im krzywdy i bezpiecznie wypuścić na wolność. Ale z pająkami nigdy się nie bawiła w ten sposób. Zawsze kończyły rozgniecione pod kapciem.
- Jak dobrze, że mnie tam nie ma - stwierdziłam, a po chwili przeszły mnie ciarki. - Mam nadzieje, że nic się wam nie stanie - dodałam po chwili.
- Wszystko będzie dobrze, kochanie - zapewniła mnie, a później westchnęła. - A teraz na poważnie, April. Mów co się dzieje. Słyszę twój głos i wiem, że coś jest nie tak. W dodatku mam matczyne przeczucie, a tego się nie ignoruje.
- Chyba wszystko się sypie, mamo - przyznałam z drżącą wargą. - Ja nie wiem już, co mam robić. Ciągle się kłócimy i ciągle coś jest źle - dodałam, kręcąc głową. Chwilę później moje usta opuścił szloch. Spróbowałam nad tym zapanować, ale nie dałam rady.
- O co się kłócicie? - zapytała spokojnie, a jej głos działał na mnie kojąco. Pociągnęłam nosem i usiadłam z powrotem, aby nie zadławić się śliną.
- Już teraz to praktycznie o wszystko. Luke zrobił się potwornie zazdrosny - pokręciłam kolejny raz głową. - Mam tego dosyć. Nie chce, aby mnie tak kontrolował, bo naprawdę nie zrobiłam niczego złego - dodałam, ale wszyscy wiemy, że nie byłam do końca szczera. Postanowiłam na razie nie zaczynać tematu Davida. Nie wiedziałam, jak mama na to zareaguje.
- To całkiem normalne, kochanie. On się po prostu boi, że cię straci. Zawsze był nadopiekuńczy, ale teraz to przeszło w zazdrość - westchnęła ciężko. - Próbowałaś z nim normalnie porozmawiać?
- Tak - westchnęłam. Nawet tego dnia. Ale on zaczął krzyczeć i nic z tego nie wyszło. Trzasnął drzwiami, a ja zostałam w takim stanie jak teraz sama. Znowu. - Już nie jeden raz. Ale on nie daje sobie niczego wytłumaczyć.
- Może wpaść do was z wizytą co? Może mnie wysłucha - zaproponowała po chwili ciszy. - Albo pogadam z Liz. Ona to z nim załatwi.
- Nie - zaczęłam. - Nie chce w to mieszać nikogo więcej poza nami. Już i tak Red z Michaelem za dużo wiedzą.
- Hm, no dobrze. Ale pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć kochanie, dobrze? - powiedziała, a ja westchnęłam, wycierając kolejny raz policzki i pokiwałam głową. Nie było w tym sensu, ale czułam się tak, jakbym rozmawiała z nią twarzą w twarz, a nie przez telefon.
- Dobrze - odpowiedziałam w końcu. - Dziękuje mamo. Naprawdę. Za wszystko.
- Nie musisz mi dziękować, kotku. Od tego są mamy. Zawsze chętnie ci pomogę i jakoś poradzę. Jeśli tylko będę potrafiła - zapewniła mnie, a moje serce ścisnęło się lekko. Tak bardzo się cieszyłam, że ją mam.
- Pamiętam - westchnęłam. - Kocham cię.
- Ja ciebie też, dziecinko.
~*~
lecimy z maratonem! rozdziały codziennie, aż do końca ff, yaaasss
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top