- 10 -
April
- Luke, musisz zrozumieć, że inni mężczyźni mają prawo przebywać obok mnie. To nie średniowiecze, ani coś takiego, abyś mi tego zabraniał. To dwudziesty pierwszy wiek, wolny kraj i tak dalej, mam prawo decydować, o tym z kim chce porozmawiać, a z kim nie chce. – spojrzałam na blondyna, który stał na progu kuchni. Mieliśmy sobie to wszystko wyjaśnić, ale on nie chciał ustąpić i cały czas dążył do zaognienia tej kłótni, a nie do złagodzenia jej i jakiegoś pogodzenia się.
- Rozumiem, ale po prostu mi się to nie podoba. I tak, jestem zazdrosny. Nic na to nie poradzę. Nie chce cię stracić i to dlatego - wyznał, podgryzając przy okazji wargę. Westchnęłam ciężko po tym, jak usłyszałam te słowa.
- Jesteśmy razem już trochę czasu. Gdybym miała ochotę z tobą zerwać i cię zostawić już bym dawno to zrobiła, nie uważasz? - uniosłam brew i spojrzałam na niego. - Luke, naprawdę. Nie komplikujmy tego wszystkiego. Po prostu odpuść i nie róbmy sobie już nawzajem scen. A raczej ty nie rób. Mnie naprawdę nie obchodziło, o czym rozmawiałeś z Charlie, a nawet się ucieszyłam. To nowe miejsce. Chce mieć dobre kontakty z sąsiadami i ty też powinieneś. To nie żadna zbrodnia porozmawiać z kimś przy kolacji.
- Nikt inny mnie nie obchodzi. Ani Charlie, ani żadna inna kobieta, jaka chodzi po tej ziemi. Liczysz się tylko ty. I tylko ty - podszedł do mnie i niepewnie złapał moją dłoń, jakby chciał mnie do tego mocniej przekonać.
- Ja czuje to samo. Dlaczego nie potrafisz tego pojąć? - oparłam się o blat, kolejny raz unosząc brew. Spojrzałam w górę, aby złapać z nim kontakt wzrokowy. - Luke, nie możemy się kłócić o takie rzeczy. To głupie i niedojrzałe.
- Przepraszam. Nie powinienem był zaczynać - gładził swoim kciukiem skórę na mojej dłoni. - Ale po prostu zrobiłem się zazdrosny. Mówiłem ci to już.
- Zazdrość nie poprowadziła do niczego dobrego, widzisz? - zaplotłam swoje ramiona na jego karku. Było mi trochę ciężko ze względu na jego wzrost, ale jakoś dałam sobie radę. Z resztą naprawdę mi go brakowało przez ten czas i te wszystkie ciche dni. Miałam już dość tego, że ciągle się mijaliśmy.
- Widzę - pokiwał głową i westchnął ciężko kolejny raz. - Naprawdę cię przepraszam. Za wszystko - dodał, gdy wsunęłam się na blat, aby było mi wygodniej i oparłam nasze czoła o siebie.
- W porządku. Ale nie kłóćmy się już więcej. To strasznie głupie - zaśmiałam się pod nosem i spojrzałam na niego. - Mam dość po pierwszym razie, a co dopiero jakbyśmy mieli zacząć jakąś kolejną szopkę.
- Mam nadzieje, że będzie już dobrze - powiedział, opierając swoje dłonie po bokach mojego ciała. - Stęskniłem się za tobą.
- Wiem, ja za tobą też - pokiwałam głową i spojrzałam na twarz blondyna. - Myślałam, że nie dojdziemy do ładu - dodałam, sięgając do jego policzka, aby go tam pogładzić. Pod swoją dłonią poczułam lekki zarost, ale wolałam już nie zaczynać tematu golenia się Luke'a, bo tego nie lubił.
- Ja też - westchnął, a później objął mnie swoimi ramionami. - Postaram się być lepszym chłopakiem, obiecuje.
- Już jesteś najlepszym chłopakiem - spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się.
Odwzajemnił mój uśmiech, a później nachylił się do mnie, łącząc nasze usta w pocałunku. Włączyłam się, zdając sobie sprawę, jak bardzo się za nim stęskniłam dopiero w tym momencie. Przyciągnęłam go bliżej do siebie, chcąc wszystko kontynuować, a kiedy już zabrakło nam powietrza w płucach, poczułam jego ciężki oddech na swoich wargach.
- Właśnie tego mi brakowało, panno Irwin.
- Mi również, panie Hemmings - pokiwałam zgodnie głową, a później zachichotałam. - Nawet bardzo.
Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej, a później już pozwoliłam mu się zanieść do salonu, gdzie zawsze przecież przesiadywaliśmy razem. Ułożyłam się wygodniej na kanapie, a później wtuliłam się w blondyna. Zrobiło mi się ciepło, dzięki niemu, za co byłam mu wdzięczna. Przez ten czas cichych dni porządnie marzłam, bo nie było go obok i te momenty nareszcie się skończyły.
- W końcu mamy ten wieczór dla siebie - stwierdził, całując moje czoło. - Brakowało mi ich.
- Mi też - stwierdziłam, wzdychając z ulgą. - W końcu nie będziesz spał na kanapie - dodałam, śmiejąc się pod nosem.
- A wiesz, że całkiem się z nią zżyłem? Rozumiała mnie - pogładził mebel, jakby był człowiekiem, a ja pokręciłam głową i zaśmiałam się.
- Musi ci wybaczyć tę rozłąkę, bo wracasz do mnie do sypialni - powiedziałam po chwili.
- To zabrzmiało dwuznacznie.
- Bo chciałeś, aby tak zabrzmiało - spojrzałam na niego, a później wzruszyłam niewinnie ramionami.
- Może to w twoich ustach tak zabrzmiało.
- Może - odpowiedziałam wymijając i zerknęłam na niego. - Luke, znowu zaczynasz. Ciągle myślisz tylko o jednym.
- Ciężko nie myśleć, kiedy ma się taką seksowną dziewczynę.
- Już tak nie słodź. To że ci wybaczyłam nie oznacza, że od razu polecimy się kochać.
- A słyszałaś anegdotkę o tym, że seks na zgodę jest najlepszy?
- Hemmings...
- No co? - jęknął, a później przewrócił oczami. - Ja tu próbuje udawać mądrego, a tobie to przeszkadza. Kobieto, doceniłabyś coś w końcu - dodał, patrząc się na mnie z uniesionymi brwiami.
- Dobrze już dobrze, bądź sobie mądralą - pokręciłam głową, a później machnęłam ręką. Oparłam się o kanapę i wzięłam pilota do ręki, aby znaleźć jakiś film na ten wieczór, czy chociaż jakis odcinek Prison Break, aby przypomnieć sobie, jak to było, gdy oglądałam to po raz pierwszy.
Luke ułożył się obok mnie. Objął mnie swoim ramieniem i opuszkami palców zaczął rysować na mojej skórze jakieś dziwne wzorki, które nawet nie miały sensu. Mimo to podobało mi się to i szczerze mówiąc brakowało mi tego uczucia. Brakowało mi jego całego i naprawdę ucieszyłam się, kiedy przyszedł z przeprosinami, bo pewnie gdyby nie ten mały przełom, to dalej mielibyśmy ciche dni i nic dobrego by z tego nie wynikło. A teraz przynajmniej mamy wszystko za sobą i nareszcie jest z powrotem dobrze, tak jak od początku być powinno, ale nie było. Miałam nadzieje, że już obejdziemy się bez kolejnych kłótni, bo nie były nam do niczego potrzebne.
~*~
chyba odwykłam od pisania w pierwszej osobie, bo strasznie dziwnie pisało mi sie ten rozdział
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top