X
Z góry przepraszam, jeżeli zobaczycie tu jakieś błędy w postaci połączonych dwóch wyrazów. Nie mam pojęcia, dlaczego Wattpad tak wrzucił mi opowiadanie, ale poprawienie tego to była mordęga. Mam nadzieję, że wszystko się dobrze zapisało.
Dedykuję to opowiadanie wyjątkowej i bliskiej mi osobie, która jest dla mnie wielką inspiracją na co dzień. Bez Ciebie nie byłoby mnie. Dziękuję.
-----------------------
Przeprowadzka była konieczna. Mimo, że ich nie znosiłem. Pakowanie, przewożenie wszystkiego, rozpakowywanie, układanie. Robiłem to już trzy razy wżyciu. Teraz miał być czwarty. I na dodatek zmusiła mnie do tego praca. Ile ludzie zrobią dla pracy? Dla świetnie płatnej praktycznie wszystko. A moja właśnie taka była.
Rozważałem różne opcje. Może zostaniemy na miejscu, a ja będę dojeżdżał?Dolatywał chyba... Przeprowadzić musieliśmy się aż o 480 km.Codzienne dojazdy w grę nie wchodziły. Virginia tłumaczyła mi, że tak naprawdę będzie lepiej. Zaaklimatyzuję się. Na 100%. Tylko to wymagało czasu. Jak zawsze.
W nowym mieście szukałem jakiegoś porządnego mieszkania. Choć słowo apartament bardziej pasowałoby do wyników mojego wyszukiwania. Dla naszej dwójki mieszkanie starczy. Ale Virginia znalazła coś innego. Coś zupełnie różniącego się od tego, co ja uznałem za swoje przyszłe miejsce bytowania. Ogromny stary dom na przedmieściach.Choć jak dla mnie przypominał bardziej pałac. V. była zachwycona.Widziałem to w jej oczach, kiedy pojechaliśmy go obejrzeć. Zawsze marzyła o zamieszkaniu w takim miejscu. Ogromne pomieszczenia z wysokimi sufitami i kominkami. Pytałem – po co nam taki ogromny dom, ale jej spojrzenie... Jej wzrok mówił mi wszystko. Spełnienie jej marzenia było priorytetem w tym momencie, mimo że sam się wahałem. Nie przepadałem za takimi miejscami. Lubiłem nowoczesność, szkło, metal, a ten dom... miał cegłę. I był stary. Miał jakiś urok, nie zaprzeczałem, ale raczej mroczny. I na pewno nie miałem ochoty tam zamieszkać.
Dwa tygodnie później przeprowadziliśmy się do zamczyska.
Dojazdy do pracy zajmowały mi jakieś 20 minut. Nie było tak źle. Gdy wracałem,Virginia pokazywała mi, co nowego zrobiła, jak udekorowała dom, co się zmieniło. Widziałem zachwyt na jej twarzy. To rekompensowało wszystko. Dom dzięki niej piękniał w oczach, a ja przyzwyczajałem się do mieszkania tam. Było jednak jedno pomieszczenie, jeden pokój, który przyprawiał mnie o gęsią skórkę...
W lewym wschodnim skrzydle domu, tuż obok rozległego salonu z ogromnym kominkiem, był pokój. Na pierwszy rzut oka nie różniący się niczym od innych.Za wyjątkiem tego, że nie miał okien. Nie potrafiłem tego niczym wyjaśnić. Każde pomieszczenie w tym wielgachnym domu miało minimum jedno okno. Poza tym jednym pokojem. Był obszerny. Stały tam jakieś komody, stare biurko-sekretarzyk, wielka szafa, a na środku dodatkowo łóżko. Jednak było ciemno, a skoro miała być to sypialnia...
Szukałem okna.Wewnątrz i na zewnątrz. Moją pierwszą myślą było to, że poprzedni właściciele po prostu je zamurowali. Z jakiego powodu?Nie miałem pojęcia. Jednak nic z konstrukcji ściany, na której powinno znajdować się okno, na to nie wskazywało. Jakby nie było go tam od samego początku. W porządku, może pierwotnie pomieszczenie miało mieć inne przeznaczenie. Może nie od razu stało się sypialnią.
Poszukiwania okna zakończyłem ze statusem brak danych. Jednak pomieszczenie nie mogło być wciąż takie ciemne. Sprawiło mi jednak kolejną niespodziankę – nie miało żyrandola. Żadnego oświetlenia, nic.Przytargałem tam więc małą lampkę na biurko. Cokolwiek, byleby dawało jakieś światło. Gdy już lampka rozświetliła swoim blaskiem ponure wnętrze, zacząłem się mu przyglądać. Czas jakby się tam zatrzymał. Co prawda cały dom nie należał do najnowocześniejszych, ale ten pokój był wyjątkowy. Wyjątkowo stary, pomyślałem.
Komody były nieco podniszczone, a drzwi wielkiej szafy nie domykały się. Gdybym wierzył w prawdziwość horrorów uznałbym, że to zły znak, a w szafie naprawdę czai się zło. Uśmiechnąłem się pod nosem,przenosząc wzrok na łóżko. Ogromne z pięknie rzeźbioną ramą z motywem leśnym. Rzeźbiarz był naprawdę utalentowany. Uniosłem wzrok na ścianę nad łóżkiem i wtedy światło lampki przygasło.
- Co jest...? –mruknąłem sam do siebie, podchodząc do sekretarzyka. – To przecież nowa żarówka.
Światło zgasło,a pokój pogrążył się w ciemności. Może jakieś przepięcie...,przeszło mi przez głowę. Powinienem był sprawdzić elektrykę.Cud, że w ogóle były tu kontakty, pomyślałem nieco złośliwie. Po omacku wyciągnąłem wtyczkę z gniazdka i po chwili wyszedłem z pokoju. Gdybym tylko wiedział, że po moim wyjściu lampka rozświetliła pokój na nowo...
Próbowałem kilka razy. Zmieniałem żarówki, sprawdziłem instalację... Nic się nie zmieniało. Pokój X, bo tak go nazwałem, nadal tonął w ciemnościach. Virginia mówił mi, żebym dał sobie spokój. Dla mnie jednak pomieszczenie to stawało się z dnia na dzień małą obsesją, mimo że jeszcze nie zdawałem sobie z tego sprawy.
~
Pokój X musiał odrobinę na mnie poczekać, bo w pracy rozkręciła się niezła zadyma i musiałem wszystko naprostować. Jednak podświadomie wracałem do niego myślami. Ta ciemność zaczęła gościć w mojej głowie. I chłód. Tak, chłód. W pokoju X poza mrokiem panował też chłód. I z tym też próbowałem coś zrobić, jednak tak jak z elektrycznością, tak i tu moje starania spełzły na niczym.
~
Późne październikowe popołudnie minęło mi na nadgodzinach. Gdy wróciłem do domu V. spała. Zostawiła mi obiad do odgrzania, a na kartce odcisnęła jeszcze soczystego całusa z czerwonej szminki.Uśmiechnąłem się, patrząc na kartkę. Odłożyłem ją z powrotem na stół, jednak zamiast odgrzać sobie obiad, skierowałem swoje kroki do pokoju X. Nawet nie zdałem sobie sprawy z tego, że coś mnie tam pociągnęło.
Będąc już w środku standardowo spróbowałem zapalić lampkę, ale się nie udało. Jednak teraz z innego powodu – lampki nie było w pokoju.
- Co jest...?
Pogrzebałem w kieszeni w poszukiwaniu komórki. Chciałem rozświetlić nią mrok panujący w pomieszczeniu. Telefon na szczęście działał. Sam nie wiedziałem, dlaczego pomyślałem o tym, że mógłby przestać.Może po prostu ten pokój tak działał?
Poświeciłem sobie komórką i o mało co jej nie upuściłem. Lampka unosiła się w powietrzu. To dlatego nie mogłem jej znaleźć na biurku.
- Co do cholery? –Cofnąłem się o krok, wciąż jednak świecąc w stronę lampki.Przyszło mi do głowy, że może ktoś ją zawiesił na sznurku.Jednak po pierwsze kto? Poza mną i V. nikt tu nie przebywał. Po drugie nie było na czym jej podwiesić. W suficie nie było żadnych haków. Po trzecie... Poświeciłem nieco w górę. Sznura nie było.To sprawiło, że cofnąłem się jeszcze bardziej, uderzając plecami o drzwi. Momentalnie się odwróciłem i je otworzyłem.
- V.! –krzyknąłem. – V.! Virginia! – ponowiłem, ale nikt mi nie odpowiedział. Głucha cisza.
Wychyliłem się z pokoju X, ale nikogo nie dostrzegłem. V. pewnie wciąż spała. Od tego miejsca, w którym teraz stałem do naszej sypialni był spory kawałek. Jak w ogóle mogłem pomyśleć, że mogła mnie usłyszeć?
Wybiegłem i pędem pognałem w stronę pokoju, w którym przebywała Virginia. Wyrwana ze snu w pierwszej chwili nie wiedziała, co się dzieje. W drugiej –pomyślała, że coś sobie zrobiłem, ale w końcu upewniwszy się,że nigdzie nie krwawię, wstała i poszła za mną.
- Nie uwierzysz!Musisz to zobaczyć! – mówiłem podekscytowany, prowadząc ją do pokoju X.
Gdy już się tam znaleźliśmy, otworzyłem szeroko drzwi i spojrzałem na nią.
- Widzisz?
- Ale co?
Zmarszczyłem brwi i spojrzałem w głąb pokoju. Słabe światło, które wpadało do wnętrza przez otwarte drzwi pokazywało mi to, czego akurat w tym momencie nie chciałem zobaczyć. Lampka stała na biurku. Nie lewitowała w powietrzu. Po prostu stała.
- Ale...
- Nie widzę tu niczego niezwykłego, kochanie – powiedziała spokojnie Virginia. –Co chciałeś mi tak właściwie pokazać?
- Ja... Ta lampka– wydukałem, patrząc tępo na niewielki przedmiot.
- Co z nią?
- Ona... latała.
Nastąpiła niewygodna cisza. Po chwili V. podeszła do mnie i pogładziła mój tors.
- Jesteś przemęczony – szepnęła. – Chodź, zrobię ci ciepłej herbaty.Może coś obejrzymy? A później przygotuję ci gorącą kąpiel.
Spojrzałem na nią, przez chwilę jeszcze poważny, ale zaraz się rozpogodziłem.Objąłem ją w talii.
- Masz rację.Jestem zmęczony – przytaknąłem w końcu, odpuszczając. Rzuciłem jeszcze przelotne spojrzenie na wnętrze pokoju i tę nieszczęsną lampkę, ale w końcu zamknąłem od niego drzwi.
~
Zdarzyło mi się jeszcze kilka takich epizodów. Czy wariowałem? Traciłem zmysły?Wszystko przybierało na sile. Raz jeszcze, na początku, zawołałem V., ale później przestałem. Lampka, obrazek, drzwi od szafy,łóżko... I przeraźliwy chłód. Coraz gorszy. Tępo wpatrywałem się w to przedstawienie, które ukazywał mi pokój X. Było przeznaczone tylko dla mnie. Tylko...
~
Praca przestała mieć większe znaczenie. Chodziłem do niej, ale wciąż myślałem o pokoju. Wciąż do niego wracałem. I myślami i fizycznie.Pierwszą moją myślą po przebudzeniu był on. Nawet V.spostrzegła, że coś jest nie tak.
- Kochanie... -szepnęła do mnie pewnego dnia, kładąc mi dłonie na klatce piersiowej. – Martwię się o ciebie.
- Dlaczego? –Spojrzałem na nią bezrozumnie.
- Wciąż przesiadujesz w tym pokoju.
- Próbuję...
- Tak, wiem. –Skinęła głową. – Rozwikłać jego zagadkę. Mówiłeś mi już o tym.
Milion razy.
- Problem w tym,skarbie, że tam nic nie ma.
Wyrwałem się z jej objęć.
- Co ty możesz wiedzieć? – warknąłem. – Nie widziałaś tego, co ja.
- To prawda –przytaknęła. – Bo niczego tam nie ma. Przestań już się tym zajmować. Potrzebuję cię.
Byłem zły na Virginię. Jak mogła twierdzić, że w pokoju X nic nie było? Tam było wszystko! Odetchnąłem jednak głęboko, uspokajając się.Skinąłem w końcu głową.
- Postaram się –odpowiedziałem cicho.
~
Tej nocy się kochaliśmy. Dawno nie przeżyłem tak intensywnego orgazmu. Na chwilę odebrał mi możliwość myślenia, ale gdy ono wróciło...
Poczekałem, aż V. zaśnie. Ostrożnie wplątałem się z jej objęć. Potrzebuję cię, brzmiało w mojej głowie. Jednak głos Virginii stopniowo się zmieniał.
Potrzebuję cię.
Potrzebuję cię.
Potrzebuję cię.
ON mnie potrzebuje.
Wstałem z łóżka i poszedłem prosto do pokoju X.
~
Nie mam pojęcia,ile siedziałem w pokoju. Godzinę? Dwie? Może jeszcze więcej? W każdym bądź razie za oknem zaczęło szarzeć. Za oknem, którego w pokoju X nie było.
Obserwowałem z chorą fascynacją unoszące się w powietrzu przedmioty. Coś jednak kazało mi wyjść. Pokaz się skończył, czas wracać.
Wyszedłem z pokoju i zmierzyłem przez wielki salon z powrotem w stronę schodów,prowadzących na piętro do sypialni. Nagle usłyszałem śmiech. Za plecami. Ktoś się śmiał. Odwróciłem się i zobaczyłem trzy kobiety, klęczące na podłodze i z czegoś się śmiejące. Gdy tylko spostrzegły, że się im przyglądam, prędko wstały i skłoniły się. Ubrane były jak służące, ale zdecydowanie nie z obecnych czasów.
- Pan wybaczy, sir– odezwała się jedna z nich, niewysoka brunetka.
Powinienem się bać! Przestraszyć, cokolwiek. Dlaczego więc nawet nie drgnąłem?
- To wy to robicie? – zapytałem, jakby to była najzwyklejsza rozmowa świata.Nie zapytałem nawet, kim są ani co tu robią. Jakby gdzieś podświadomie to wiedział.
- Tak, sir. Alenie tylko my... - szepnęła druga, nieco wyższa blondynka.
Zmarszczyłem mocniej brwi i wtedy kątem oka zauważyłem postać. Stała przy kominku i miała na sobie białą sukienkę. Mała, może 9-letnia dziewczynka. Po chwili jednak zniknęła mi z oczy, ale tylko po to,żeby pojawić się tuż za moimi plecami.
- Stephen.
Aż drgnąłem,gdy usłyszałem ten dziecięcy głosik, wypowiadający moje imię.Powoli się odwróciłem.
- Ona nam przeszkadza – odezwała się ponownie dziewczynka, zadzierając głowę i patrząc mi w oczy.
Najbardziej przerażające w tym wszystkim było to, że dobrze wiedziałem, o kim mówiła.
- Ogranicza nas.Nie pozwól na to.
Nic nie odpowiedziałem. Spojrzałem w stronę wielkich ciężkich drzwi.Wiedziałem, że za nimi są schodu. Schody prowadzące na piętro,do sypialni, do...
Rozejrzałem się po obszernym salonie. Byłem sam. Ale wiedziałem, co muszę zrobić.Chwyciłem w dłoń pogrzebacz od kominka i ruszyłem w stronę schodów.
~
Siedziałem na łóżku w sypialni, gdy zadzwonił telefon. Kto dzwonił tak wcześnie rano? Nie miałem nawet pojęcia, że już było południe.Dzień był niesamowicie ponury i deszczowy. Sięgnąłem po telefon V., który burczał na nocnej szafce.
- Słucham? –odezwałem się nieco tępo do słuchawki. Po drugiej stronie zapadła na moment cisza. Można było wręcz wyczuć konsternację.
- Dzień dobry, z tej strony Madalyn Pryor. Zastałam może V.?
Madalyn Pryor? Kto to był? Skąd Virginia ją znała?
- Nie –odpowiedziałem.
Kolejna konsternacja.
- Umówiłyśmy się na dzisiaj na wieczór. Czy to aktualne?
- Nieaktualne.
Zastanawiałem się, jaką minę miała w tej chwili Madalyn.
- Czy może pan przekazać V., żeby do mnie oddzwoniła? Kiedy tylko będzie to możliwe.
- Wyjechała.
- Oh, jak to?Naprawdę? – Głos pani Pryor zdradzał niemałe zaskoczenie. –Tak bez słowa?
- Tak.
Głucha cisza.
- A kiedy wróci?Czy coś się...
- Nie wiem –odpowiedziałem, przerywając jej w pół zdania. Rozłączyłem się i odłożyłem telefon na szafkę. Pobrudził się. Był teraz oblepiony czerwoną mazią.
To nic.
To nic...
~
Stałem w pokoju X, patrząc na ogromne okno, wychodzące na przepiękny ogród,tonący w kolorach jesieni. Obejmowałem ramieniem Virginię.
- A nie chciałaś mi uwierzyć – mruknąłem, jednak uśmiechnąłem się pod nosem,jakbym właśnie zatryumfował.
- Tak, tak,marudo. – Roześmiała się, gładząc jedną dłonią mój tors. –Jest ślicznie. Nie sądziłam, że ten pokój stanie się moim ulubionym.
- Od początku ci mówiłem, że jest wyjątkowy.
- To chyba przez to wielkie okno, wiesz? – zasugerowała.
Spojrzałem na nią, uśmiechając się.
- Tatusiu?
Odwróciłem wzrok w drugą stronę, gdzie za wolną dłoń ciągnęła mnie mała dziewczynka, ubrana w białą sukienkę.
- Tatusiu,pójdziemy pobawić się do ogrodu?
- Oczywiście,skarbie.
Siedziałem w mroku pokoju X, patrząc tępo przed siebie, na pustą ścianę nad łóżkiem. W dłoniach obracałem zakrwawioną obrączkę.
To nic.
To nic...
Uśmiechnąłem się.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top