world.


________________♡________________

   Śpiąc oraz śniąc, wydawało mu się, jakby faktycznie znalazł się pomiędzy prawdziwymi, żywymi gwiazdami. A każde z ciał niebieskich było innym, wyjątkowo pięknym wspomnieniem zdobytym w ich czterech ścianach, które pełniły funkcję całego świata oraz galaktyki. Wszystko dookoła wydawało się tak niesamowicie realne — każda gwiazdka i kometa błyszczące przed jego ciemnymi oczętami. Mógł dotykać ich delikatnie oraz przyglądać się im tyle, ile chciał. Zupełnie jakby znalazł w miejscu, gdzie marzenia były rzeczywistością, a strach przed przestrzenią nie istniał. Czuł, że właśnie tam powinien się znaleźć; jakby tego kawałka nieba szukał przez całe dotychczasowe życie. I będąc oczarowanym pięknem snu, część jego zapragnęła w nim zostać, nie budząc się. Serce jednak pozostało niespokojne, gdyż w wyobrażeniu nie mogło znaleźć osoby, do której należało — tego jednego chłopaka z ich pokoju. A Jungwoo nie potrafił istnieć bez niego, bez Dongyounga. Pragnął do końca życia zapisywać na szarej ścianie ich piękne, wspólne chwile, których oboje nigdy nie zapomną. Chciał już na wieczność trwać u boku ukochanego czarnowłosego, dając mu swoje wszystko, chociaż nie miał nic, tylko jego. I gdy uświadomił to sobie, ciała niebieskie w jego śnie zaczęły powoli gasnąć. Obserwował ich stopniowy upadek, stojąc pomiędzy oraz nie zatrzymując ich. Był w stanie oddać je wszystkie za właściciela jego serca. Właśnie wtedy poczuł, jakby ten sen miał pomóc mu zrozumieć rzeczywistość, od której odwrócił się lata temu, nienawidząc oraz lękając się. Wydawało mu się, że wizja ta miała za zadanie uświadomienie Jungwoo, co było dla niego ważne w życiu; zachęcała chłopaka, by się go nie bał, bo w końcu miał tylko jedno. Nie mógł dostać drugiego i nawet by nie chciał, gdyż wiedział, że byłoby ono bez sensu bez jednej osoby, która ów sens jego życiu nadawała — bez Kim Dongyounga. Aczkolwiek, pomimo bycia najważniejszym, nie był on jednak jedyną cenną osobą dla młodszego, co dotarło do niego dopiero we śnie. Miał on w końcu swą rodzinę, przyjaciół — Tena, który był świadkiem tego wszystkiego oraz Lucasa, od którego tak gwałtownie się odciął, chociaż żałował przeogromnie. Wiedział, że poza ścianami pokoju czeka na niego dwoje niesamowitych ludzi; czeka życie. Śniący dwudziestolatek uświadamiał sobie rzeczy, które były dla niego niewidoczne, gdy otwierał drzwi ubiegłego dnia. Zdał sobie sprawę z tego, że za jego ścianami nie kryje się jedynie przerażająca przestrzeń, a przede wszystkim — ludzie. Brunet zapewne też miał poza ich ukochanym pokojem wiele ważnych osób jak rodzina, przyjaciele czy ktokolwiek inny. I mimo że zdawał sobie sprawę, iż jest dla starszego najważniejszy, wiedział również tą jedną rzecz — kiedyś Jungwoo mogło zabraknąć na tym świecie, a Dongyoung nie powinien zostawać w takiej sytuacji sam. W martwym pokoju z martwym chłopakiem. Chciał go kochać, równocześnie nie odciągając od świata, w którym żył. Zrozumiał to dopiero śniąc o rzeczywistości bez niego. A gdy wszystkie gwiazdy spadły z nieba, obudził się.

   Uchylając swe ślepia, sprawił, że serce w klatce piersiowej siedzącego naprzeciw chłopaka zabiło szybciej. Od omdlenia rudowłosego minęło kilka godzin, które Doyoung spędził na granatowej wykładzinie, obserwując nieprzytomnego Jungwoo. Przez pierwsze dwie towarzyszył mu Ten, zapewniając wyższego, że wszystko będzie dobrze, chociaż sam się martwił. Gdy powoli zaczynało się ściemniać, Do poradził przyjacielowi, by wrócił do domu przed zmrokiem. Obiecał mu również, że jak najszybciej poinformuje go o wszystkim. Najmłodszy trafił na cudownych ludzi, którzy pragnęli uszczęśliwiać go oraz dbać o niego, pomagając mu z lękiem. W jego oczach świecili jeszcze jaśniej niż gwiazdy.

   Gdy zwrócił swą głowę w kierunku człowieka, z którym dzielił ich mały świat, poczuł, jakby w ciemnowłosym również coś się zmieniło; jakby ta sytuacja, mimo iż tragiczna, pomogła im zrozumieć coś niezwykle ważnego.

   — Jungwoo, ja... — Nim starszy zdążył powiedzieć cokolwiek, jego jeszcze-przyjaciel uniósł się do pozycji siedzącej, łapiąc go prędko za dłoń. Następnie pokazał chłopakowi, by przeniósł się z wykładziny na pościel w celu porozmawiania twarzą w twarz, patrząc sobie w oczy. Ale ręki nadal nie puszczał, pragnąc trzymać przez całe życie.

   — Nie przepraszaj mnie, dopóki gwiazdy świecą nad nami, proszę — zaczął spokojnie, przenosząc swe spojrzenie prosto na rozmówcę. — Szczególnie gdy nie masz najmniejszego powodu. Wszystko ze mną w porządku. To była jedynie chwila słabości, która pozwoliła mi zrozumieć... niektóre rzeczy. Pomimo tego, jak wszystko się skończyło, nie żałuję, że otworzyłem drzwi.

   W odpowiedzi otrzymał ten anielski uśmiech, który tak mocno kochał. — Ja również nie żałuję — Następnie wyciągnął swą lewą dłoń, by ułożyć na policzku rudzielca, gładząc jego delikatną skórę. — To wszystko sprawiło, że podjąłem naprawdę ważną decyzję w moim życiu, która, cóż, wpłynie również na twoje — Słysząc to, w oczach Jungwoo pojawiło się zawahanie, jakby myślał, że jego ukochany był w stanie opuścić ich pokój. Wtedy Doyoung jedynie przysunął się do niego, by wpleść swe palce w ogniste, jasne włosy, przeczesując delikatnie oraz czule. — Ale nie martw się! Na pewno cię to uszczęśliwi. Chciałbym ci przyrzec jedną, wyjątkową rzecz... Jest to jednak coś więcej niż zwyczajna obietnica. To coś, co... Ale to dramatycznie brzmi, słodki Jezu... To coś, co składam ci na całe życie, Woo — kontynuował, wpatrując się w swojego Jungwoo z niezliczoną ilością uczuć w spojrzeniu, próbując wywołać jego magiczny uśmiech. Po ostatniej sytuacji, podczas której zauważył, że lęk nadal skrywał się w najważniejszym człowieku w jego świecie, postanowił złożyć najpiękniejszą przysięgę. Sprawiła ona, że oba serca równocześnie rozkwitły. Zdecydował się na krok, który przemienił ich świat we wspomnienie, dając nowy. — I-i może nie mam żadnego pierścionka ani bukietu kwiatów... — Dokładnie wtedy Jungwoo poczuł, jakby wszystko dookoła, poza jego sercem, które biło tak niewyobrażalnie szybko, zatrzymało się. — Chociaż nie mam ich w tym momencie, kiedyś podaruję ci niezliczoną ilość najróżniejszych roślin i ten jeden pierścionek, który sprawi, że już naprawdę będę tylko twój, a ty mój. Teraz ich nie mam, jednak przyjmij coś innego...

   Pocałował.

   Nie tak delikatnie jak za pierwszym razem. Nie tak krótko oraz nieśmiało. Inaczej. Złączył usta w najromantyczniejszy sposób na świecie, sprawiając, że był to definitywnie ich najpiękniejszy wspólny moment. Z pewnością powinien zostać koślawo napisany na szarej ścianie wspomnień, by nigdy nie poszedł w zapomnienie. Chociaż nawet bez czarnego markera, chwila ta została zapisana — nie na jasnym kawałku twardego materiału, a w sercach. Wylewając wszystkie emocje oraz lęki ukryte w sercu, Junwoo pochylił się w stronę bruneta, kładąc dłoń na jego karku oraz pogłębiając niesamowicie piękny pocałunek, z pewnością najcudowniejszy na ich wspólnym świecie. Ale także ostatni w nim.

   I chociaż wydawał się on być obietnicą, był także ich pożegnaniem z czterema ścianami.

. . .

   Wpatrując się w leżące na jego kolanach skromne dzieło, westchnął cicho, przenosząc swą smukłą dłoń z kwiecistej pościeli na cienkie płótno. Ukradkiem spoglądał na znajdującego się przy kuchence chłopaka nucącego pod nosem stare piosenki, które znudziły się im już dawno temu, a mimo to oboje cały czas je śpiewali. Słysząc anielski głos czarnowłosego, młodszy uśmiechnął się pod nosem, wdzięczny, że mógł podziwiać, jak jego sympatia wykonywała nawet te najprostsze czynności; że mógł spoglądać na niego zawsze, w każdej chwili, na dodatek z tym magicznym uczuciem w sercu.

   Brunet odwrócił się z promiennym uśmiechem na twarzy w stronę swego na-pewno-nie-tylko-przyjaciela, następnie powoli zbliżając się do brzegu łóżka, na którym znajdował się Jungwoo. Nim ten obejrzał się, starszy usiadł obok niego, prawą rękę opierając za plecami rudowłosego. Oboje wzrok przenieśli na minimalistyczne, nieprofesjonalne dzieło, które wręczył im Ten ubiegłego dnia. Przedstawiało ono krajobraz natury, od którego Jungwoo zawsze odwracał swój wzrok, wbijając w ziemię. Teraz jednak przyglądał się delikatnie namalowanym chmurom, jasnemu słońcu, długim źdźbłom oraz ledwo widocznym kroplom wody, które skapywały z letniego, pięknego nieba. Wszystko wydawało się tak niewinne, pozbawione zła oraz powodów do przerażenia. Zupełnie jakby autor (który w rogu pozostawił swoje inicjały — HRJ) był w świecie absolutnie zakochany, chcąc uwiecznić to jak cudowna może być w nim najzwyklejsza codzienność — zwyczajne niebo, chmury, słońce, trawa oraz niezwyczajny chłopak wpatrujący się w malunek. Ognistowłosy odczuwał niezliczoną ilość emocji podczas patrzenia na kolorowe płótno, jak gdyby wszystko na nim było prawdziwe oraz żywe. I zapragnął widzieć świat tak samo jak malarz, chociaż nadal w głębi się go lękał.

   — Co widzisz, Woo? — Po długiej chwili spędzonej w przyjemnej ciszy jeden z nich odezwał się, równocześnie nie zdejmując wzroku z płótna.

   A drugi jedynie wzdrygnął się, następnie odpowiadając zgodnie z prawdą: — Coś, czego nigdy nie zobaczyłem na zewnątrz.

   W końcu on zawsze dostrzegał ciemność i tę drugą stronę. Zamiast czerpać przyjemność z blasku słońca, które dawało mu ciepło, on odwracał prędko wzrok. Zamiast cieszyć się z deszczu, gdyż daje życie, on uciekał przed nim. Sytuacji takich były tysiące, tak samojak przykładów. W jednej chwili zaczął zastanawiać się, jak na to wszystko spoglądał jego Dongyoung.

   — Dlatego chcę cię nauczyć widzieć to, co widzę ja — Uniósł delikatnie swą rękę, następnie układając na tej Jungwoo, który cały czas swą trzymał na minimalistycznej wizji świata ukazanej na skromnym dziele. — W końcu tego dotyczyła moja obietnica, chociaż nie powiedziałem ci wprost — Ujmując nadgarstek chłopca, skierował jego dłoń na jeden z elementów na obrazie. — W końcu, by zrozumieć wolność, musisz ją poczuć.

   Słońce.

   Palec wskazujący rudowłosego znalazł się na namalowanej kolorem żółtym gwieździe będącej w centrum obrazu.

   Pomimo tego, jak ważne oraz pięknie było, ludzie i tak zawsze odwracali od niego wzrok. A ono chciało jedynie oświetlić ich życia, nadać blasku najmniejszym rzeczą. Rudowłosy robił dokładnie to samo co inni, gdyż czuł, jak słońce go parzyło i nie potrafił przestać się go obawiać.

   — Jak mam polubić jego blask? — zapytał cicho chłopak, wpatrując się w element minimalistycznego obrazu. Od zawsze stanowiło dla niego jedną z większych przeszkód. Bo to przecież przez nie, zamiast na niebo, zawsze wbijał wzrok w ziemię. — Jak mam przestać bać się jego promieni na mej skórze? To niemożli—

   — Wyobraź sobie, że słońce to ja — Nim ognistowłosy dokończył wypowiedź, siedzący obok Doyoung przerwał mu. I pomimo, że kiedyś to Jungwoo nazwał słońcem, wiedział, że tym razem nie podziałałoby to. Potrzebował powodu, by na nie spojrzeć bez odwracania wzroku. Jeżeli brunet nazwałby tę gwiazdę jego imieniem, młodszy nadal nie czułby potrzeby, by na nią spojrzeć. — Wyobraź sobie, że jest moim uśmiechem. Wyobraź sobie, że pośród tych wszystkich setek milionów, nawet miliardów osób, ono postanowiło świecić właśnie dla ciebie, rozjaśniać właśnie twoje życie i uszczęśliwiać właśnie ciebie. Patrząc w słońce, pomyśl o moim uśmiechu, a ja będę myślał o twoim. W końcu zrobiłeś dla mnie to samo, jesteś dla mnie właśnie kimś takim.

   I wtedy Jungwoo zaczął powoli zakochiwać się w słońcu, myśląc o tym, że jest ono najpiękniejszym uśmiechem na świecie. Dokładnie tego chciał siedzący naprzeciw czarnowłosy, wiedząc, że może to pomóc młodszemu, w którego sercu nadal tkwił lęk.

   — A deszcz? — zapytał, układając swą dłoń na pięknym, jasnym niebie, na którym wcześniej dostrzegł drobne kropelki. — Też tu jest, tak samo za naszymi ścianami. Wiesz, jak na przykład biegniesz z kapturem na głowie, bo zaczął padać akurat wtedy, kiedy mama wysłała cię do osiedlowego sklepu bez parasola.

   Słysząc to porównanie, Dongyoung zaśmiał się, spoglądając przez chwilkę na zafascynowanego krajobrazem rudzielca. Widok ten topił jego serce, napawając dumą. Czuł, jakby zamknięty w pokoju przez lata chłopak w końcu zaczynał rozumieć, czym jest świat, którego tak się bał. Jego wzrok z iskierkami w ciemnych oczach, który spoczywał na płótnie utwierdził jedynie bruneta w przekonaniu, że im bardziej młodszy poznawał zewnętrzny świat, tym więcej coś w jego wnętrzu chciało wiedzieć na jego temat; tym więcej zobaczyć.

   — Zupełnie jak wtedy, gdy mieliśmy mniej niż dziesięć lat, a ty z Lucasem i Tenem postanowiliście przeczekać całą burzę pod drzewem, nie wiedząc, że może was trafić piorun? — Starszy spojrzał sugestywnie na człowieka, z którym dzielił wszystko, nawet serce. — Nadal pamiętam, jak szybko biegliście, gdy powiedziałem wam to. A trudno o tym zapomnieć, bo ciebie biegającego nie widzi się codziennie — dodał, następnie obrywając w ramię od zawstydzonego Jungwoo, który w odpowiedzi tłumaczył się jedynie tym, że miał zaledwie osiem lat. — Okej, więc... Wyobraź sobie, że nie uciekasz przed deszczem. Pomyśl o tym, że zamiast tego, ścigasz się z nim.

   — Ścigam się? Nie mogę po prostu normalnie iść obok niego? — Rozbawiony chłopak wywrócił teatralnie oczami.

   — Zależy od tego, czy chcesz zmoknąć, ale droga wolna — Dongyoung jedynie wzruszył ramionami, ukradkiem podziwiając piękny uśmiech rudowłosego. Widząc jak iskierki w jego oczach stawały się coraz jaśniejsze, kontynuował. — Pamiętaj tylko, że deszcz nie jest łzami ani smutkiem. Daje nam szczęście i powody do tego, by biec dalej. Ilekroć będziesz uciekać przed nim, pomyśl, że to ja nim jestem i biegnę teraz obok ciebie.

   — Przecież też nie lubisz biegać!

   — Ale lubię ciebie — Brunet poruszył się gwałtownie, przenosząc swe dłonie na udo Jungwoo. Nachylił się lekko nad nim, uważając przy tym na obraz, znajdujący się kilka centymetrów obok. Dostrzegając, jak młodszy wzdrygnął się, gdyż nie spodziewał się tak nagłego dotyku, wpadł na kolejny pomysł. — Wiem również jak wytłumaczyć coś jeszcze.

  Nagle ręka została zdjęta z uda, powoli znajdując drogę do malunku trzymanego przez rudzielca. Chłopak ujął oprawione w ramkę płótno, unosząc z kolan siedzącego obok Jungwoo. Następnie odłożył dzieło za siebie, ponownie układając dłoń na skórze młodszego.

   — A teraz wyobraź sobie, że wiatr to moje dłonie, które właśnie trzymam na tobie — Były to jedne z ostatnich słów, które kiedykolwiek zostały wypowiedziane w ich ukochanych czterech ścianach. — Nie jesteś w stanie dokładnie przewidzieć tego, kiedy znikną i kiedy dotkną cię po raz kolejny — Demonstracyjne zdjął dłonie z ukochanego, następnie wstając z ich wspólnego posłania, by móc spojrzeć na niego z góry. — Czasami jest to na tyle niespodziewane, że przechodzi cię dreszcz — Następnie podszedł bliżej siedzącego chłopaka, dłonią dotykając jego ognistych włosów, przeczesując czule. Jungwoo jedynie uśmiechnął się pod nosem na ten gest, pozwalając mierzwić swoje włosy. Z czasem Dongyoung zjechał odrobinę niżej, układając rękę na jego zimnym, odsłoniętym przez luźną, granatową jak ich niebo koszulę obojczyku oraz ramieniu, zniżając się przy tym lekko, by móc zobaczyć jego piękną twarz. — Czasami moje dłonie są chłodne, jednak nigdy cię nie krzywdzą. Pomyśl tak, a na pewno pomoże ci to. Po prostu myśl o świecie w sposób, w jaki myślisz o mnie — Wypowiadając każde kolejne słowo, pokazywał zafascynowanemu młodszemu coraz więcej, rozpalając w nim niesamowitą ciekawość oraz potrzebę zmiany. — Właśnie to czeka cię na zewnątrz.

   A dowiadując się, czym jest świat, Jungwoo postanowił po raz ostatni spróbować odwiedzić go, jednocześnie przemieniając jego własny we wspomnienie.

. . .

   Zakrywając lśniące oczęta czarnym, jedwabnym materiałem, ucałował delikatnie czoło chłopaka, który nie był w stanie zobaczyć już nic. Cały pokój, wszystko wokół pokryło się ciemnością; znalazło za nieprzezroczystą warstwą, oddzielającą go od światła.

   Ognistowłosy stał niepewnie w (prawdopodobnie) centrum ich małego świata, nie do końca wiedząc, czego mógłby się chwycić, by przypadkiem się nie potknąć, nie upaść, gdy nagle został złapany za rękę i powoli poprowadzony w nieznanym kierunku. Nawet nie protestował, ufając osobie trzymającej jego dłoń, dając zabrać jej się wszędzie, gdzie ta chciała.

   I nawet gdy usłyszał dźwięk otwieranych drzwi, nie wycofał się; nie puścił ręki. Takim oto sposobem został wprowadzony z pokoju, w którym żył przez całe dwa lata. Z początku uderzyła w niego drastyczna zmiana jakości powietrza docierającego do jego nosa. Następnie różnica temperatur, gdy wiatr musnął jego delikatną jak papier skórę. Z każdą kolejną sekundą poza jego czterema ścianami doznawał coraz więcej i czuł coraz bardziej skrajne, dziwnie emocje. Była to mieszanka wiary w jego ukochanego oraz nieufności względem samego siebie, gdyż nadzieję pokładał w Dongyoungu, nie w sobie — swojej reakcji wręcz się obawiał. We własnym wnętrzu odnalazł także miłość i nienawiść. W końcu bruneta kochał całym sercem, nie mówiąc tego na głos. Z drugiej strony przysiągł sobie nie opuszczać jego świata, domu, nieba, łąki, a teraz to robił — dlatego nienawidził. Na koniec przerażenie oraz poczucie bezpieczeństwa. Pomimo kumulującego się pod skórą lęku, prowadzony oraz trzymany za rękę przez właściciela jego serca, czuł, że nic mu nie groziło. Z początku strach podpowiadał mu, że panujący na zewnątrz wiatr będzie próbował odebrać mu powietrze, jednak gdy przypomniał sobie wypowiedź starszego, wszystko się zmieniło.

   „Wyobraź sobie, że wiatr to moje dłonie, które właśnie trzymam na tobie".

   Zatrzymali się.

   Jungwoo powtórzył w głowie słowa bruneta, myśląc o dotyku, który od niego otrzymywał trzymany za rękę. To właśnie ten jeden gest dał mu nadzieję na wszystko. Wtedy też po raz pierwszy od tak dawna nie odczuwał niepokoju, znajdując się poza czterema ścianami. Jakby nauczył się oddychać na nowo, nie dusząc się już więcej. I spełnił prośbę, myśląc o świecie zewnętrznym tak pięknie jak o człowieku, który zawiązał wstążkę na jego głowie, zasłonił oczy i wyprowadził z pokoju. Porównywał jego czarne włosy do chmur; oczy do gwiazd; głos do istot budzących przyrodę do życia każdego ranka. W swym umyśle wyobrażał sobie, w jaki sposób mógłby patrzeć na niego Doyoung w tamtym momencie; z jakim uczuciem trzymał jego dłoń i gdzie go zaprowadził.

   Aż w końcu został przez niego zapytany: — Jesteś gotowy?

   Gdy przytaknął, opaska z jego oczu została zdjęta, a jego powieki — muśnięte przez blask słońca. Z początku, jak zawsze, wydało się oślepiać oraz parzyć. Czuł, jakby przebijało jego papierową skórę oraz wywoływało w nim pożar, który był nie do ugaszenia. Drgnął lekko, tracąc pewność siebie, gdy w pewnej chwili poczuł na swoim ciele dotyk, który nie palił jak słońce. Chcąc uspokoić oraz ochronić, jego ukochany objął go od tyłu, głowę układając na ramieniu rudowłosego. Dłoń jego natomiast cały czas trzymała tą należącą do Jungwoo, delikatnie przejeżdżając po jego skórze kciukiem, dodając otuchy oraz pokazując tym gestem, że wszystko będzie dobrze. A młodszy uwierzył. W Doyounga wierzył zawsze.

   I to jego słowa powtarzał sobie w głowie, by przestać bać się świata.

   "Wyobraź sobie, że słońce to ja; że jest moim uśmiechem; że pośród tych wszystkich setek milionów, nawet miliardów osób, ono postanowiło świecić właśnie dla ciebie, rozjaśniać właśnie twoje życie i uszczęśliwiać właśnie ciebie"

   W jednej chwili, jakby za sprawą magii, jego wewnętrzny pożar został ugaszony, a przymknięte powieki przestał drażnić zbyt intensywny blask. Nagle poczuł na swej delikatnej twarzy przyjemne ciepło, które wywołało jego uśmiech. I stojąc tak na otwartej przestrzeni, trzymany w ramionach przez miłość jego życia, był gotowy na ujrzenie świata.

   Gdy otworzył powoli swe czekoladowe ślepia pełne lśniących iskierek, myśląc o najważniejszym, najukochańszym chłopaku w jego całym życiu, poczuł, jakby wszystkie gwiazdy z jego oczu zostały wpuszczone na niebo, sprawiając, że stało się tak prawdziwe jak to w ich pokoju.

   — Co widzisz, Jungwoo? — Następnie został zapytany o to samo co wtedy, gdy wpatrywał się w obraz po raz pierwszy, znajdując się w magicznych czterech ścianach pełnych najpiękniejszych wspomnień, które razem zebrali oraz zapisali na ścianie. Tym razem jednak odpowiedź była całkowicie inna — sprawiła, że serce bruneta zabiło tak szybko po raz pierwszy w życiu, w którym najbardziej liczył się jego Jungwoo.

   — Ciebie.

   Bo stał się jego słońcem, deszczem, wiatrem, powodem do radości, miłością, wszystkim.

   Światem Jungwoo stał się Dongyoung, a domem — jego serce.

. . .

   Tak oto ich kraina z sufitem pomalowanym na granatowo, świecącymi fluorescencyjnymi gwiazdkami, kwiecistą pościelą oraz blatami, na których siadał młodszy, słuchając jak czarnowłosy narzekał na to, stała się najpiękniejszym wspomnieniem.

   Odchodząc z ich czterech ścian, zaczęli mieszkać w swoich sercach, których cząstki oddali również przyjaciołom. I cieszyli się życiem, jak nigdy dotąd, cały czas pomagając najmłodszemu z jego fobią, którą ten tak dzielnie pokonywał.

   Teraz zamiast pod sufitem, mogli spać pod gołym niebem; zamiast w kolorowej pościeli, leżeć pomiędzy żywymi, pachnącymi kwiatami. Wszystko było inaczej, a cztery ściany pozostały wspomnieniami, do których tak często wracali. I właśnie tamtego dnia — po dziesięciu latach od opuszczenia ich świata, chłopak o ognistych włosach postanowił odwiedzić go; wrócić ze złotą obrączką na palcu.

   Przekraczając próg wyjątkowego pokoju, poczuł, jakby cofnął się w czasie, znowu wracając do niezwykle pięknych momentów ich życia, gdy ciała niebieskie oglądali na pomalowanym suficie, wypowiadając życzenia, które teraz były rzeczywistością. I zapragnął po raz ostatni położyć się na wielkim posłaniu pokrytym jego ukochaną kwiecistą pościelą, wpatrując się w granat. Czuł tak wiele powracających wspomnień, o których nigdy nie zapomniał. Serce jego przepełnione było uczuciem tęsknoty, dumy, a przede wszystkim — miłością.

   Pamiętał każdy moment. Gdy przyprowadził tu Doyounga, mając zaledwie osiemnaście lat; gdy pierwszej nocy chciał spać w szafie; gdy dostali pudełko fluorescencyjnych gwiazdek; gdy pocałowali się po raz pierwszy; gdy wypowiadali życzenia; gdy obiecali; gdy odeszli.

  Myśląc o wszystkich wspólnych chwilach, uklęknął przed ich szarą ścianą wspomnień, czując jak sentyment zalewał jego serce, a łzy zbierały się w kącikach brązowych ocząt, w których nadal było tyle iskierek.

   Wpatrując się w każde kolejne słowo, które zostało koślawo napisane lata temu, spojrzał na te, które pozostawiła miłość jego życia — staranne, wartościowe oraz piękne. Właśnie wtedy, po raz pierwszy w ich życiu, po raz pierwszy od ponad dziesięciu lat, zauważył, że jedno zdanie przysłonięte było łóżkiem tak, że treść nie była widoczna dla oka. Zaintrygowany, widząc fragment słowa po raz pierwszy na tej ścianie, postanowił złapać ramę posłania, by odsunąć lekko.

   I właśnie tam znalazł napisane te najważniejsze dwa słowa, które jego najukochańszy Doyoung pozostawił za łóżkiem w sekrecie wiele lat temu, nie mówiąc na głos.

   "Kocham Cię".

   W jednej chwili łzy, które zbierały się w oczach rudowłosego zaczęły spływać po jego zarumienionych policzkach. Zszokowany dotknął lekko swą drżącą dłonią starannie napisanego wyznania, drugą ręką — tą, z pierścionkiem na palcu — zasłaniając mechanicznie swe usta, by stłumić płacz, którego nie potrafił powstrzymać ani kontrolować.

   Doyoung wyznał mu swą miłość dużo wcześniej, niż przed wyjściem z pokoju.

   Bo to pomieszczenie, ten mały świat nauczył ich kochać i rozkochał w sobie nawzajem, zmieniając całe ich życia na lepsze.

   Oczarowany całą tą sytuacją, klęczał przed ich piękną ścianą pokrytą wspomnieniami, gdy na wykładzinie zauważył stary, niemalże wypisany mazak.

   Ujmując go w dłoń, na której znajdowała się obrączka, napisał oraz powiedział cicho: — Ja ciebie też, Dongyoung.

   Teraz.

   Za kolejne dziesięć lat.

   I na wieczność.

________________♡________________

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top