56
Romeo
Widziałem, jak jaszczurczy demon lizał cipkę mojej Lyssy. Ogarnęła mnie rządza zemsty. Mimo, że Astor prosił, abym jeszcze chwilę zaczekał z odebraniem stworowi życia, nie miałem zamiaru go posłuchać.
Gdy odrąbałem mu głowę, spojrzałem na zastygłą w przerażeniu twarz Lys. Moja dziewczynka nie mogła uwierzyć w to, co się stało. Kiedy przeniosła wzrok na nas, najpierw spojrzała na Astora. Uśmiechnęła się do niego lekko, a gdy jej spojrzenie spoczęło na mnie...
- Romeo?
Podszedłem bliżej mojej pięknej żółtowłosej księżniczki. Uklęknąłem przed nią na obu kolanach i ostrożnie ją rozwiązałem. Nie śmiałem jej dotknąć. Bałem się, że mnie odrzuci. Teoretycznie nie powinna tego zrobić, skoro przemieniłem się w normalnego demona, ale z nią wszystko było możliwe.
- Romeo, czy to ty?
Skinąłem twierdząco głową. Miałem sucho w ustach, dlatego bałem się cokolwiek powiedzieć.
- Nie mogę w to uwierzyć.
Lys boleśnie uklękła. Zaczęła dotykać dłońmi mojej twarzy. Jej czuły dotyk na mojej skórze był jak niebo. Warto było tkwić wiele lat w dziwnym ciele z futrem i czaszką, skoro teraz miałem możliwość obcowania z kobietą, która mnie kochała. Jej dotyk na mojej skórze był delikatniejszy niż na moim ciele pokrytym futrem. Czułem Lys wyraźniej i było to absurdalnie piękne. Płakałem ze szczęścia, gdy przeczesywała palcami moje granatowe włosy i zsuwała dłonie na pierś.
Nagle jej oczy stały się wielkie. Nie wiedziałem, co się stało. Zanim zdążyłem o to zapytać, Lyssa pochyliła się i zanurkowała między moje nogi. Uniosła moją szatę i westchnęła z ulgą.
- Kochanie, co ty robisz? - spytałem. Po chwili zauważyłem na jej plecach rany od bicza. Wstrzymałem oddech. Na pewno bardzo ją to bolało. Chciałem jak najszybciej się nią zaopiekować, ale najpierw musiałem dowiedzieć się co, na bogów, wyprawiała.
- Masz swoje macki! Bałam się, że one również odeszły!
Wybuchnąłem śmiechem. Nie mogłem powstrzymać łez radości spływających po moich policzkach. Lyssa pogłaskała moje macki, po czym wysunęła głowę spod mojej szaty i zarzuciła mi ręce na szyję. Przy tym syknęła z bólu spowodowanego ranami.
- Nie wierzę, że ci się udało, mój panie - wyznała, płacząc tak, że jej ciałem wstrząsał szloch. - Tak bardzo się cieszę. Kocham cię, Romeo.
- Lysso...
- To nie Will mnie porwał - wyjaśniła, ale ja już wszystko wiedziałem. - W jego ciało wszedł jaszczurczy demon. Miał na imię Saxon i...
- Jego głowa leży obok ciebie, słoneczko.
Zaśmiała się. Lyssa nie wyglądała na demoniczną kobietę, którą kręciły morderstwa, ale przy nas musiała stać się trochę nienormalna. Był w tym pewien urok.
- Tak, panie. Astorze, chodź tutaj.
Lys wyciągnęła rękę do mojego przyjaciela. Astor uklęknął obok nas i przyciągnął głowę Lyssy do pocałunku.
- Co on ci zrobił? - spytał Astor, patrząc na plecy Lyssy. Gdy także zobaczyłem je w pełnej okazałości, podobnie jak jej pośladki i tył ud, poczułem się jak porażony prądem.
To, co zrobił jej ten skurwysyn Saxon, przechodziło demoniczne pojęcie. Lyssa wyglądała tak, jakby ktoś chciał ją zabić. Saxon wiedział, że Lys była w ciąży, a i tak nie zawahał się, aby ją torturować.
Padłem na kolana i przytuliłem delikatnie moją dziewczynkę. Wspaniale było móc jej dotykać jako normalny facet. Po latach utknięcia w więzieniu, jakim było moje dawne ciało, w końcu byłem wolny. Wszystko było już na prostej drodze, aby nam się ułożyło.
Płakałem okropnie nad losem Lyssy. Miałem ochotę ukarać siebie samego za to, co jej zrobiłem. To była moja pieprzona wina, że rozzłościłem się wtedy w pałacu Saturna i wyszedłem, zostawiając Lys samą. Gdybym tego nie zrobił, nie zostałaby porwana przez Willa, który w rzeczywistości był Saxonem. Cieszyłem się, że Will ostatecznie okazał się być przyjacielem Lyssy i wciąż kochał Beatrice, ale to, co przeszliśmy przez jego opętanie, miało zostać w nas na wieki.
- Przepraszam, słoneczko.
- Panie, o czym ty mówisz?
- To moja wina. Na bogów, kochanie, to dziecko jest moje.
Położyłem dłoń na brzuszku Lyssy, a ona spojrzała na mnie, jakbym zwariował.
- Romeo...
- Mercury się pomylił - wyznałem, ocierając łzy jej i swoje. - Nie wiem, jak to możliwe, że zaszłaś w ciążę tak szybko. To znaczy wiem, że jest to możliwe, ale dowiedzieliśmy się o tym zapłodnieniu zdecydowanie zbyt wcześnie. Mercury jednak włada silnymi mocami i jest cholernie mądry, Lysso. Wyczuł, że to dziecko nie należy do Adonisa, a do mnie. Kochanie, to nasze wspólne dziecko. Mercury czuje, że to będzie chłopiec, ale...
Lyssa rzuciła mi się w ramiona. Śmiała się słodko, podczas gdy Astor wszedł do domu Saxona, aby go przeszukać. Nic już nam tutaj nie groziło, więc spokojnie mogliśmy płakać w ogrodzie tego sukinsyna.
- Mówisz poważnie? Jestem w ciąży z tobą?
- Tak - odpowiedziałem, pociągając nosem. - Będziemy mieli synka, kochanie. Drastan będzie miał braciszka. Nie wiem, jak to możliwe, ale musieliśmy przejść przez piekło, aby być szczęśliwi. Kocham cię, Lysso. Wyjdziesz za mnie?
- Czekaj, co?
Zaśmiałem się, unosząc ręce do nieba.
-Chyba nie tak wyobrażałem sobie oświadczyny, ale niech się dzieje wola nieba. Chcę być twoim mężem do końca mojego życia, Lysso. Kocham cię do szaleństwa. Jesteś moim cudem. Zaakceptowałaś mnie jako potwornego Romeo i kochasz mnie teraz, gdy jestem normalny.
- Dla mnie zawsze byłeś normalny, panie.
- Czy to wasze?
Nagle z domu Saxona wyszedł Astor. Trzymał w dłoni obrożę, którą zrobiłem specjalnie dla Lyssy. Wtedy, gdy nad nią pracowałem, nie miałem pojęcia, że robiłem tą obrożę dla niej, ale warto było czekać tyle lat na poznanie tak wyjątkowej kobiety.
Lyssa zawładnęła moim sercem od dnia, w którym zobaczyłem ją po wejściu do klubu mrocznych przyjemności w Cormac. Jej żółte włosy i uroczy, niepewny uśmiech rzuciły mi się w oczy. Lys chciała spędzić ze mną noc, ale została ze mną na wieki.
Lyssa wstała i podbiegła do Astora. Wzięła od niego obrożę i założyła ją sobie na szyję. Odetchnęła z ulgą. Zachowywała się tak, jakby przebywanie bez tej obroży symbolizującej jej przynależność do pana, sprawiało jej ból.
Dla Lys świat BDSM był ważny. Był immanentną częścią jej osobowości. Dla mnie z kolei było to coś nowego, ale nie dało się ukryć, że wiele razy fantazjowałem o związanych kobietach. Moim fetyszem były porwania. Gdy uprowadziłem Effie dla Saturna, strasznie mnie to podniecało. Effie była piękna, ale była moją przyjaciółką. Nie chodziło więc o nią samą, ale o akt porwania i zniewolenia.
Wiadomym było, że nie byłem takim demonem, który naprawdę ośmieliłby się porwać kobietę, ale przecież mogłem się w to bawić. Lys była skora do takich gierek, więc cieszyłem się, że ją miałem. Nawet gdyby jej się to nie podobało, nie stanowiłoby to dla mnie problemu. Kochałem ją za to, jaka była. Jej zainteresowania były tylko pięknym dodatkiem, który niesamowicie mnie kręcił.
Lys chwyciła Astora za rękę. Zmarszczyłem brwi, nie rozumiejąc, dlaczego to robiła. Właśnie zapytałem ją, czy zostanie moją żoną, a ona trzymała za rękę mojego przyjaciela.
- Astorze, czy zaprowadzisz mnie do ołtarza?
Nagle moje serce zaczęło szybciej bić. Spojrzałem z niedowierzaniem na Lyssę, która uśmiechała się najpiękniej, jak się dało.
- To będzie dla mnie zaszczyt, królewno.
Naga Lyssa zarzuciła ręce na szyję Astora i pocałowała go w policzek. Mój przyjaciel puścił mi oczko. Gdy moja dziewczynka do mnie podbiegła, rzuciła się na kolana i pocałowała mnie w usta.
Nareszcie miałem usta. Nareszcie mogłem normalnie ją całować.
Cieszyłem się, że z mojej dawnej postaci coś zostało. Gdyby mój błękitny fiut i cztery macki zniknęły, Lyssa nigdy by mi tego nie darowała.
- Tak, mój panie! - krzyknęła, piszcząc jak nastolatka. - Będę twoją żoną! Będę mamusią Drastana i naszego kolejnego synka!
- Nie mów tego głośno, bo Astor zaraz powie, że chciałby, abyś została też jego mamusią.
Mój przyjaciel uniósł w górę ręce w poddańczym geście.
- Nic nie powiem, Romeo! Wystarczy, że sobie to pomyślę!
- Masz faceta, stary! - krzyknąłem, na co Astor klepnął się w tyłek.
- Niech mnie tutaj pocałuje!
To nie były oświadczyny jak z bajki. Lyssa zasługiwała na coś więcej, ale przeszliśmy już tak wiele dziwacznych chwil, że kolejna dodana do naszego życiorysu chyba nie robiła nam dużej różnicy.
- Naprawdę zostaniesz moją żoną?
Spojrzenie Lyssy stało się smutne. Objęła dłońmi moją twarz i pocałowała mnie w czubek nosa.
- Kocham cię, Romeo. Dlaczego masz do tego jakieś wątpliwości?
Chyba nigdy miałem nie pozbyć się tego okropnego poczucia bezużyteczności. Przez to, że pozwoliłem Yumi porwać Drastana, stałem się kimś innym. Przestałem w siebie wierzyć i wiele razy myślałem o tym, aby umrzeć. Nigdy się na to nie odważyłem, za co dziś byłem sobie wdzięczny. Mimo, że wiele się w moim życiu zmieniło, wciąż miałem momenty, kiedy czułem się jak śmieć. Wtedy jednak przypomniałem sobie o tym, że każde stworzenie miało jedno życie. Otaczałem się wspaniałymi istotami, którym na mnie zależało. Miałem ukochaną kobietę, przyjaciół, syna i kolejne dziecko w drodze.
- Nie mam żadnych wątpliwości, słonko - wyszeptałem, obejmując dłonią jej kark i wpijając się w jej usta. Skoro odzyskałem wargi po latach nieposiadania ich, zamierzałem w pełni z nich korzystać.
Astor skinął mi głową, gdy całowałem bez opamiętania moją narzeczoną. Pokazałem mu ręką znak, że mógł sprowadzić nas z powrotem do Quandrum. Nie minęła chwila, a wróciliśmy do domu. Do miejsca, gdzie miałem spędzić resztę życia z moją niewolnicą i moją panią w jednym.
Znaleźliśmy się w naszej sypialni. Astor wyszedł, machając mi ręką. Chciałem jak najszybciej podziękować mu za wszystko, co dla mnie zrobił. Znowu zaryzykował dla mnie życie. Taki przyjaciel był skarbem.
Lyssa oderwała się od moich ust. Gdy uświadomiła sobie, że była w pałacu, uśmiechnęła się, przyciągnęła dłonie do ust i zaczęła płakać.
- Lysso...
- Tak się cieszę, Romeo. Jesteś szczęśliwy?
Spojrzałem na swoje demoniczne dłonie i objąłem nimi policzki Lys.
- Tak, słoneczko.
- Naprawdę będziemy mieć razem dziecko?
Pocałowałem ją w brzuch, włosami łaskocząc jej skórę.
- Tak, skarbie. Będziemy mieć razem dziecko.
- Och, jak jak cię kocham, mój panie!
Lys padła przede mną na kolana. Rozsunęła poły mojej szaty i spojrzała wygłodniale na mojego unoszącego się penisa. Moje macki z czułością pochwyciły twarz dziewczyny i przyciągnęły ją niczym do uścisku. Lyssa zaśmiała się i pocałowała każdą z moich macek.
- Kochanie, nie musisz tego robić. Jesteś zmęczona. Twoje rany...
- To nic, panie - zapewniła mnie, unosząc głowę, aby na mnie spojrzeć. - Na bogów, jesteś taki piękny. Będę tęskniła za moim futrzanym tatuśkiem, ale taki też jesteś słodki.
Przewróciłem oczami. Uśmiechnąłem się i wplotłem palce w żółte włosy dziewczyny.
- Lys, jeśli...
- Och, nic już nie mów, Romeo. Wiem, że się o mnie martwisz, ale naprawdę myślisz, że odmówiłabym sobie obciągnięcia ci? Widziałeś swojego kutasa? Jest boski. Och, tak. Cudowny, długi, gruby, naznaczony żyłkami i ma te wspaniałe macki.
Nie rozumiałem jej. Lys dopiero wróciła z niewoli. Co prawda niewola ta nie trwała długo, ale miała odcisnąć swoje piętno na mojej narzeczonej. Lyssa jednak zdawała się nie zważać na rany na tyle jej ciała. Uśmiechała się do mnie i dumnie prezentowała różową obrożę na swojej szyi. Głaskała mnie po udach i całowała moje macki, które gdyby mogły mówić, z pewnością wyznałyby tej dziewczynie miłość.
- Będziesz moim mężem. Naprawdę będę miała męża.
- Tak, aniołku. Będę twoim mężem.
- Wiem, że to może nie jest odpowiednia chwila, ale czy w najbliższym czasie będziemy mogli odwiedzić Willa?
Wzruszyłem ramionami.
- Oczywiście, skarbie.
- Powiedz mi, czy Drastan wygląda jak mała kopia ciebie?
Uśmiechnąłem się, kiwając głową.
- Nie mogę się doczekać, żeby go zobaczyć. Najpierw jednak chcę popatrzeć na ciebie, mój boski panie.
Moje macki wplątały się we włosy Lyssy, gdy dziewczyna zaczęła obsypywać pocałunkami mojego penisa. Całowała go i lizała, jednocześnie masturbując mnie ręką. Miała sporo siły jak na koszmar, który przeszła. Wydawało się, jakby zaspokojenie mnie było jej nadrzędnym celem.
Lyssa w końcu wzięła do ust mojego fiuta i spojrzała w górę. Wyglądała bajecznie i zjawiskowo. Posuwałem jej usta delikatnie, aby jej nie skrzywdzić. Takie łagodne pieszczoty w zupełności mi jednak wystarczały. Czułem się spełniony tym, że była tu ze mną i zgodziła się zostać moją żoną.
Lys zassała policzki na moim kutasie. Poruszała głową jak profesjonalistka. Jedna z moich błękitnych macek zasłoniła Lyssie oczy, ale szybko ją stamtąd zabrałem. Może macka miała ochotę na trochę BDSM, ale dziś miało być delikatnie.
Kiedy doszedłem, Lyssa połknęła wszystko. Oblizała usta i pocałowała czubek mojego penisa jakby dziękując mi, że pozwoliłem jej mi obciągnąć.
Teraz pozostało nam tylko jedno.
Upewnienie się, że Will był cały i zdrowy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top