55
Lyssa
Leżałam na podłodze. Zsunęłam się na nią z łóżka już jakiś czas temu. Pościel, która ocierała się o moje bolące pośladki, plecy i uda niemiłosiernie piekła. Myślałam, że na podłodze będzie mi wygodniej, ale myliłam się. Problem polegał na tym, że nie miałam wystarczająco dużo sił, aby wrócić samodzielnie na łóżko. Leżałam więc naga na dywanie, mając związane ręce.
Will wyszedł stąd jakiś czas temu. Powiedział, że zrobi nam coś do zjedzenia. Nie zmienił swojej postaci. W tej smoczo-jaszczurczej wyglądał przerażająco i odpychająco, ale miałam wrażenie, że taki był jego cel. Chciał mnie psychicznie zniszczyć, choć nie rozumiałam za co.
Nigdy nie zrobiłam mu nic złego. Will był moim dobrym przyjacielem. Szanowałam go i w pewien sposób kochałam. Nie kochałam go jednak tak bardzo, jak Beatrice. To ona była dla niego najważniejsza. To ona oddała swoją uległość w ręce Willa. To ona powinna z nim być.
Zanim Will wyszedł oznajmił, że jutro rano miał zamiar wziąć ze mną ślub. Zaraz po tym chciał usunąć mi wspomnienia. Błagałam go ze łzami w oczach, aby tego nie robił, ale on tylko się zaśmiał i wyszedł. Nic dla niego nie znaczyłam. Byłam tylko jego zabawką. Will był ostatnią istotą, którą podejrzewałabym o zachowanie się w tak karygodny sposób.
Musiałam coś zrobić. Mimo, że całe ciało piekło mnie od uderzeń bicza i klapsów, powoli zaczęłam się podnosić. Więzy pętające moje ręce odbierały mi siły i magię, ale nie mogłam pozwolić im przejąć nade mną kontroli. Byłam od nich silniejsza. To była moja bitwa i skoro musiałam stoczyć ją samodzielnie, nie wahałam się tego uczynić.
W końcu, z ogromnym trudem, udało mi się wstać. Nogi pode mną drżały, ale nakazywałam swojemu ciału, aby pozostało silne. Nie mogłam się poddać. Nie, skoro jutro moje życie w pewien sposób miało dobiec końca.
Odwróciłam się, aby upewnić się, że Willa tutaj nie było. Nie zapowiadało się na to, aby w najbliższym czasie miał wrócić. Dlatego podeszłam do okna i związanymi rękoma je otworzyłam. Ostrożnie usiadłam na parapecie, co sprawiło mi niemiłosierny ból. Pośladki zdawały się płonąć żywym ogniem.
Przerzuciłam nogi na drugą stronę i zeskoczyłam na trawę. Nie było wysoko. Może pół metra.
Kiedy wylądowałam na trawie, rozejrzałam się dookoła. Cichy jęk opuścił moje usta, gdy obejrzałam się dookoła i zrozumiałam, że miejsce, do którego się przenieśliśmy, było puste.
Nie było tutaj nic. Żadnego słońca. Żadnej chmury. Żadnego nieba. Żadnego księżyca. Żadnej gwiazdy.
Otaczała mnie mlecznobiała poświata. Podeszłam bliżej granicy ogródka i wyciągnęłam związane ręce. Gdy dotknęłam poświaty, ta jakby mnie poparzyła. Spojrzałam na swoje dłonie i zrozumiałam, że faktycznie coś się ze mną stało. Miałam na rękach niepokojące ślady. Gdybym spróbowała uciec, chyba bym została zabita.
W panice zaczęłam ciężko dyszeć i rozglądać się dookoła. Kręciłam się w kółko jak idiotka, ale wpadłam w taki strach, że nie wiedziałam, co ze sobą zrobić.
Uznałam, że musiałam spróbować. Wbiegłam więc z całej siły w mlecznobiałą poświatę i wtedy ona mocno mnie od siebie odbiła. Wylądowałam na boku i krzyknęłam z bólu. Nie dość, że moje ciało było całe obolałe, to jeszcze dostałam kolejny cios. Bogowie chyba naprawdę mnie nienawidzili. Nie wiedziałam czym zasłużyłam sobie na taką karę, ale chyba byłam złą istotą, skoro zsyłano na mnie takie katusze.
- Moja mała nieposłuszna Lyssa. Nigdy się nie nauczysz, jak być dobrą niewolnicą?
Spojrzałam na stojącego nade mną Willa. Wciąż znajdował się w swojej obrzydliwej postaci jaszczurki albo smoka. To była chyba jakaś hybryda. Była jednak tak brzydka, że nie traciłam czasu, aby zastanawiać się nad tym, czym był mój były przyjaciel.
Will ukucnął przede mną i cmoknął z niezadowoleniem. Pokręcił przecząco łbem i pogłaskał mnie łapą po ramieniu.
- Skarbie, chyba lubisz być karana. Po co próbowałaś ucieczki?
- Gdzie my jesteśmy?
- Daleko od wszystkich innych stworzeń - wyjaśnił, wzruszając ramionami. - Stworzyłem to miejsce specjalnie dla nas, kochanie. Dla mnie i dla ciebie.
- To nie jest normalne. Proszę, pozwól mi wrócić do domu.
- Ależ od teraz tutaj jest twój dom, kochanie - rzekł spokojnie, uśmiechając się jak rasowy sadysta i psychopata w jednym. - To ja będę ojcem twojego dzidziusia. Za jakiś czas nie będziesz pamiętała o Romeo i o wszystkich pozostałych draniach. Będziesz tylko moja, Lysso. Czyż to nie jest piękne?
Will wstał. Próbował wziąć mnie na ręce, ale przy każdym dotyku syczałam z bólu. Mężczyzna śmiał się z mojej agonii. Will najwyraźniej wcale nie rozumiał, czym było piękno świata mrocznych przyjemności. Nie wiedział, o co chodziło w BDSM. Jego relacja pana i uległej była wypaczona. Nie tak powinno to wyglądać, ale Will żył w swoim świecie. Nic nie było w stanie przekonać go do zmiany zdania.
- Boli. Tak mnie boli.
- To twoja kara, Lys - wyznał, strofując mnie jak nieposłuszne dziecko. - Musiałaś ją ponieść, żeby zrozumieć, gdzie jest twoje miejsce.
- Moje miejsce jest przy Romeo.
- Ty znowu swoje, skarbie? Męczysz mnie.
- W takim razie mnie oddaj. Pozwól mi wrócić do domu, a sam...
- Co, Lysso? Co mam twoim zdaniem zrobić? Znaleźć sobie inną niewolnicę? Pieprzyć ją i karać? Mam szukać drugiej ciebie? Coś ci powiem, skarbie. To nie jest możliwe. W moim życiu liczysz się tylko ty. Ty jesteś dla mnie najważniejsza. Odkąd pojawiłaś się w Cormac lata temu, nie mogłem przestać o tobie myśleć. Imponowałaś mi. Było w tobie coś innego. Może to przez twoją brudną przeszłość, ale spodobałaś mi się. Pokochałem cię, Lys.
- Co się z tobą stało? - spytałam, choć już wcześniej go o to pytałam. Nie uzyskałam jednak odpowiedzi, na której mi zależało.
- Ty znowu to samo?
- Nie byłeś taki Will! - krzyknęłam. Nagle zapragnęłam powiedzieć mu wszystko, co leżało mi na sercu.
- Maleńka...
- Byłeś dobrym chłopakiem! Miałeś serce na dłoni! Zawsze pocieszałeś tych, którzy byli smutni! Byłeś najlepszym przyjacielem Dragonusa! Kochałeś Fiodora, Neptune'a i wielu innych! Byłeś postrzegany jako nasze słońce! Kochaliśmy cię, Willu! Beatrice oddała ci się cała! Zaufała ci, a ty roztrzaskałeś jej serce na małe kawałeczki! Rozumiem, że udawałeś, ale nie wierzę, że zniknąłeś całkowicie! To nie jesteś ty! Proszę, jeśli dawny Will mnie słyszy, niech coś zrobi! Niech coś powie! Niech mi pokaże, że wciąż istnieje! To nie może być koniec, rozumiesz?! Nie o takie życie się prosiliśmy! Błagam cię, dawny Willu, pokaż się!
Nagle coś się stało.
Will zadrżał. Jego smoczo-jaszczurcze ręce zaczęły przemieniać się w normalne. Oczy chłopaka znów stały się złociste, a nad jego głową pojawiła się aureola. Na plecach Willa wyrosły skrzydła, które zastąpiły ostre kolce. Jego skóra w zupełności wróciła do normy.
Gdy myślałam, że zdarzył się cud i Will na zawsze stracił swoją dziwną postać, nagle stracił przytomność. Padł na trawę, a wtedy z jego ciała wyszła zmora. Był to ten sam jaszczurczo-smoczy potwór, który dominował nad Willem.
Padłam na tyłek. Zapiekło, ale nie przejęłam się zbytnio tym bólem. Towarzyszył mi szok, który skutecznie zepchnął wszystkie inne emocje na bok.
Nagle wszystko zrozumiałam. Dziwne zachowanie Willa, które zaczęło się w piekarni, gdy rzucił Romeo o ścianę, nie było winą mojego przyjaciela. W Willa wstąpił demon. To on miał nad nim kontrolę. To on sprawił, że Will mnie porwał i skatował.
Kręciłam przecząco głową, gdy potwór się do mnie zbliżał. Krzyczałam, ale w tej krainie nikt nie mógł mnie usłyszeć. Byłam kompletnie bezbronna. Will stracił przytomność, więc byłam zupełnie sama.
- Któż to odkrył mój brudny sekrecik, skarbie?
Głos smoka nie przypominał już głosu Willa. Był ostry. Ciął jak brzytwa.
- Ja nie...
- Już teraz wszystko rozumiesz, Lysso. Naprawdę uwierzyłaś w to, że Will tak bardzo się zmienił? Przecież znasz go od lat. On kocha Beatrice, skarbie. Jest jej wierny. Nigdy nie skrzywdziłby Romeo, choć owszem, na początku czuł do niego niechęć. Nigdy także nie skatowałby ci pleców tak, jak zrobiłem to ja.
- Kim jesteś? O co ci chodzi?
Stwór uklęknął przede mną na jedno kolano. Wplótł palce zakończone ostrymi pazurami w moje włosy i odchylił mi głowę do tyłu, abym patrzyła mu w oczy.
- Nazywam się Saxon - oznajmił, wysuwając z otworu gębowego rozdwojony język, którym oblizał się po ustach. - Jestem jaszczurczym demonem, któremu trochę się nudziło. Dlatego znalazłem sobie ofiarę, jaką był Will i wszedłem w jego ciało. Muszę przyznać, że macie tutaj trochę porąbaną sytuację, skarbie. Romanse, zdrady, seks. Czysta zabawa.
- Co będzie z Willem? Błagam, nie krzywdź go.
Saxon parsknął śmiechem, patrząc na mnie jak na idiotkę.
- Dlaczego martwisz się o niego, a nie o siebie?
- Kocham moich bliskich - oznajmiłam, dumnie unosząc podbródek. - Zrobię wszystko, co zechcesz, ale...
- Nie składaj takich pochopnych obietnic, kochanie. Może cię nie znam, ale jestem zwolennikiem teorii, że jeśli dwie obce istoty przebywają sam na sam ze sobą przez jakiś czas, w końcu zaczynają się rozumieć. Nie zależy mi na specyficznym typie kobiety. Ty mi wystarczysz. Masz cycki, cipkę i ładny tyłek, więc sobie ciebie wezmę.
- Co? O czym ty mówisz?
Saxon pstryknął mnie w czoło tak, jakby tym sposobem chciał pokazać, jak głupia jego zdaniem byłam.
- Lysso, jesteś chyba trochę mądra. Domyślasz się, o co mi chodzi. Naprawdę jutro rano wezmę z tobą ślub i skasuję ci wspomnienia. Będziesz pewna, że dziecko, które rośnie w twoim brzuchu, jest moje. Wszystko się ułoży. Zobaczysz, że będzie ci ze mną dobrze.
- Pozwól Willowi wrócić do Cormac.
- Słucham?
Stwór naprawdę nie rozumiał mojego buńczucznego zachowania, ale miałam to w poważaniu. W chwili zagrożenia, gdy dotarło do mnie, że nie miałam wyjścia, musiałam pójść po rozum do głowy. Zrozumiałam, że ucieczka nie wchodziła w rachubę, gdyż kimkolwiek był Saxon, posiadał silną moc, ale jeszcze mogłam coś zrobić. Jeśli nie dla siebie, to dla innych.
Spojrzałam na mojego leżącego na trawie przyjaciela. Jego pierś unosiła się i opadała. Will żył. Miał przed sobą mnóstwo wspaniałych chwil spędzonych z Beatrice i naszymi drogimi przyjaciółmi.
Musiałam zrobić to dla niego. Dla niego, Romeo, Drastana i pozostałych, których kochałam.
Na myśl o tym, że nigdy więcej miałam ich nie zobaczyć i całkowicie o nich zapomnieć, chciało mi się wymiotować. To była najgorsza sytuacja, w jaką zostałam wplątana.
Dusiłam się łzami, ale Saxon czekał. Lustrował jaszczurczymi oczami moje ciało. Był taki duży i przerażający. Jakim sposobem wcześniej nie domyśliłam się, że coś opętało Willa? Czy naprawdę byłam w stanie uwierzyć w to, że mógł mnie skrzywdzić? Czy miałam śmiałość poddać wątpliwości to, że kochał Beatrice?
- Lysso...
- Oddaj mu wolność - poprosiłam, chwytając go swoimi związanymi rękoma za łapę. - Nie proszę cię o wiele. Chcę, żeby Will wrócił do Cormac i żebyś zostawił moich bliskich w spokoju. Błagam, nie krzywdź ich. Nie wiem, dlaczego mnie pragniesz, ale skoro mnie chcesz, weź mnie sobie. Skatuj mnie, zabij albo skrzywdź w inny sposób. Poddaję się.
Spuściłam wzrok. Patrzenie w zadowolone oczy Saxona, gdy się poddawałam, było zbyt trudne.
- Popatrz, skarbie.
Uniosłam wzrok. Krzyknęłam, gdy Saxon wycelował wiązką niebieskiej magii w ciało Willa. Bałam się, że spali go żywcem, ale po chwili Will zniknął. Zanim zdążyłam zapytać, co się z nim stało, Saxon otworzył portal. Pokazał mi, że Will wylądował pod klubem mrocznych rozkoszy w Cormac. Nagle ze środka wyszedł Dragonus z Lilą na rękach i gdy zobaczył Willa, natychmiast rzucił mu się z pomocą.
Nie chciałam dziękować za litość, ale Saxon ocalił Willa. Mógł go zabić, ale tego nie zrobił. Gdy już otwierałam usta, aby wyrazić wdzięczność, Saxon położył mnie na plecach na trawie. Moja obtarta i poraniona skóra zapiekła niemiłosiernie, ale jaszczurczy demon się tym nie przejął. Gwałtownym i silnym ruchem rozchylił moje nogi i pochylił się nad moją cipką. Przesunął po niej językiem, a ja jęknęłam.
- Tylu facetów się o ciebie biło, Lysso. Co w tobie jest?
- Proszę...
- Jutro o tej samej porze będziesz prosić mnie, abym cię rżnął, złotko. Zobaczysz, że staniesz się uzależniona od mojego fiuta. Teraz jednak doprowadzę cię do orgazmu, kochaniutka. Będziesz krzyczeć moje imię, bo jak nie, wtedy uprowadzę tego chujka Drastana i odrąbię mu główkę na twoich oczach.
Piszczałam, gdy długi i rozdwojony język Saxona mnie lizał. Nie bolało mnie to, ale było mi po prostu wstyd.
Nienawidziłam siebie. Nienawidziłam swojego życia. Najbardziej jednak nienawidziłam tego, że miałam złamać serce mężczyźnie, w którym dogłębnie się zakochałam.
Nagle Saxon się ode mnie odsunął. Spojrzałam na niego i krzyknęłam, gdy jego głowa niespodziewanie została odłączona od ciała. Popatrzyłam na bok, aby utrwalić sobie w głowie obraz demona, który wpatrywał się we mnie umarłymi oczami. Gdy uniosłam wzrok, przed sobą zobaczyłam dwóch mężczyzn. Jednym z nich był Astor, a drugim...
Na bogów.
Czy to było możliwe?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top